OSOBY NIEPEŁNOLETNIE
BARDZO PROSZĘ O OPUSZCZENIE TEGO TEKSTU
II wojna światowa. W tajnej jednostce wojskowej Japończycy opracowują broń
biologiczną, która ma zapewnić im wygranie wojny. W tym celu przeprowadzają bestialskie
eksperymenty na m.in. Chińczykach i Rosjanach. Wydarzeniom tym świadkują młodzi
rekruci, poddawani wyczerpującym, zarówno psychicznie, jak i fizycznie,
szkoleniom.
Azjatycki niskobudżetowy film Tun Fei Mou, uznany za jeden z najbardziej
zwyrodniałych obrazów w historii światowej kinematografii. Do jego złej sławy z
całą pewnością najsilniej przyczyniła się inspiracja prawdziwymi wydarzeniami,
mającymi miejsce w tajnej japońskiej Jednostce 731 w trakcie II wojny światowej,
w której testowano program rozwoju broni biologicznej i chemicznej na pojmanych
Chińczykach, Mandżurach, Koreańczykach i Rosjanach. Bestialstwa, jakich
dopuszczano się na niewinnych ludziach przekraczały wszelkie granice tzw.
człowieczeństwa – ofiary m.in. poddawano wiwisekcjom, zakażano wąglikiem, truto
i obrzucano granatami, a to wszystko w imię wygrania wojny. „Men Behind the Sun”
w czasach swojej premiery spotkał się z traumatycznym przyjęciem wśród widzów,
głównie za sprawą wiernego (acz odrobinę okrojonego) odzwierciedlenia wydarzeń
mających miejsce w prawdziwej Jednostce 731, ale również z powodu plotek
głoszących, że jakoby wplótł on w fabułę materiały archiwalne oraz na potrzeby
filmu poświęcił żywot prawdziwego kota. Dziś już wiemy, że to jedynie mrzonki rozhisteryzowanych
widzów albo, co równie prawdopodobne efekt osobliwej promocji filmu.
Bardzo długo zwlekałam z obejrzeniem niniejszego obrazu – jego zła sława dotarła
do mnie przed laty, ale po zapoznaniu się ze zbrodniami wojennymi tzw.
Jednostki 731 jakoś nie miałam zbytniej ochoty na ich oglądanie, choćby jedynie
sfabularyzowane. Gdy wreszcie udało mi się zebrać na odwagę i skonfrontować z
wizją Tun Fei Mou przyznaję bez cienia przesady, że to jeden z
najokrutniejszych obrazów, jakie dane mi było zobaczyć i bynajmniej nie przez
wzgląd na jakąś zatrważającą dawkę gore,
ale świadomość, że oto świadkuję czemuś, co wydarzyło się naprawdę, która
towarzyszyła mi przez cały seans, niewyobrażalnie potęgując emocje. Patrzyłam
na rozbawionych Japończyków (wyłączając jednego, który nieodmiennie nie mógł
powstrzymać wymiotów) z wielkim zapałem mrożących dłonie Chińczyków i zdzierających
z nich skórę, usypiających małego chłopca i poddających go sekcji,
przysypujących śniegiem trzymiesięczne płaczące niemowlę, rozrywających granatami
ciała ukrzyżowanych ofiar, atakujących zmysły człowieka piszczącymi dźwiękami,
które po jakimś czasie wymusiły na jego organizmie wydalenie własnych jelit i
wreszcie zjadanie kota przez gromadę szczurów. Obok takiego okrucieństwa nie
można przejść obojętnie, więc nic dziwnego, że niejednokrotnie uroniłam łezkę,
albo z odrazą zatrzymywałam film, aby nabrać większego dystansu, co i tak po
paru kolejnych minutach tego niewyobrażalnego nagromadzenia ludzkiego i
zwierzęcego cierpienia okazywało się bezowocne. Twórcy nie skupili się jedynie
na drobiazgowym obrazowaniu okrutnych eksperymentów – co jakiś czas konfrontowali
mnie z życiem młodocianych rekrutów, poddawanych swego rodzaju praniu mózgów,
ich wyczerpującym fizycznie szkoleniom i świadkowaniu bestialskim torturom. Już
samo to jak żołnierze traktowali te dzieci (w imię wzmocnienia wojsk japońskich)
doskonale podsumowuje mentalność ówczesnych nacjonalistycznych wojaków,
gotowych absolutnie na wszystko dla dobra swojego kraju, i to z uśmiechem na
ustach, który chyba jeszcze bardziej przeraża od ich nieludzkich czynów.
Z uwagi na niski budżet twórcy zostali zmuszeni zatrudnić mało
doświadczonych aktorów, co niestety widać w ich mimice i przesadzonej
gestykulacji (szczególnie wśród odtwórców młodych rekrutów). Realizacja również
stoi na niskim poziomie – ziarnisty obraz, miejscami niepoważna ścieżka
dźwiękowa (mowa o skocznych tonach w trakcie harców młodocianych Japończyków) oraz
mało przekonująca konsystencja i barwa sztucznej krwi mogą zniechęcić co
poniektórych widzów, spragnionych maksymalnie realistycznych efektów
specjalnych. Nie ukrywam, że „Men Behind the Sun” realizacyjnie mocno się
zestarzał, ale właśnie na tym polega jego fenomen – robi szokujące wrażenie
pomimo tych mankamentów, amatorskie wykonanie przegrywa w starciu z odrażającą
fabułą, co zapewne docenią wielbiciele mocno kontrowersyjnych,
bezkompromisowych, okrutnych wręcz chorych horrorów.
„Men Behind the Sun” jest przykładem pełnego przemocy horroru, który nie epatuje
gore dla samego gore. Wszystkie nieludzkie tortury, którym poddawani są tutaj
niewinni ludzie mają swoje uzasadnienie – to wydarzyło się naprawdę i radzę
nikomu o tym nie zapominać w trakcie seansu. Jeśli nie boicie się tego rodzaju
obrazów i macie potrzebę zgłębienia kawałka niechlubnej historii Japonii (o której
w szkole raczej nie usłyszycie) to ta produkcja jest właśnie dla was. Natomiast
widzowie o słabszych nerwach powinni trzymać się od tej pozycji z daleka, bo nigdy
nie zdołają wyrzucić z pamięci obrazów, z którymi skonfrontują ich jej twórcy. „Men
Behind the Sun” doczekał się jeszcze trzech kontynuacji, które pomimo mojego uznania
dla części pierwszej będą musiały jeszcze troszkę zaczekać – do czasu aż dojdę
do siebie po tym, co już zobaczyłam.
Zainteresowanych historią Jednostki 731 zapraszam tutaj