Stronki na blogu

niedziela, 17 listopada 2013

„Raz dwa trzy umierasz ty” (2012)


Szkolny outsider, Felix, zostaje upokorzony podczas gry „Prawda czy wyzwanie” na domowej imprezie. Niedługo potem kilku świadków tego incydentu dostaje zaproszenia do posiadłości chłopaka, które z ochotą przyjmują. Niestety na miejscu zamiast Felixa zastają jego starszego brata, Justina, który za wszelką cenę chce się dowiedzieć, kto przyczynił się do zhańbienia szacownego nazwiska jego rodu.

Brytyjski obraz Roberta Heatha utrzymany w klimacie około slasherowym, podobnie jak późniejsze „Among Friends” i „Would You Rather” bazujący na unieruchomieniu zamkniętych w jednym pomieszczeniu ofiar i poddawaniu ich torturom. Jak wskazuje oryginalny tytuł filmu („Truth or Dare”) scenariusz zainspirowała popularna gra, w której śmiałków wskazuje wprawiona w ruch butelka, aczkolwiek polskie tłumaczenie, jak to często bywa rozczarowuje swoim jakże infantylnym brzmieniem.

Na początku seansu miałam nieodparte wrażenie, że oto po raz kolejny obcuję z maksymalnie schematyczną, napędzaną pragnieniem zemsty rąbanką, umiejętnie zrealizowaną, acz pozbawioną większego klimatu. Czwórka przyjaciół przywiązana do krzeseł (a piąty w roli mimowolnego pomocnika oprawcy) w drewnianej chatce z dala od cywilizacji, która z zewnątrz przywodzi na myśl sławetne miejsce akcji „Martwego zła” i oddana na pastwę opętanego żądzą zemsty za samobójstwo brata żołnierza, starającego się wymusić na nich przyznanie do winy – tj. wysłania do Felixa pocztówki z tekstem nawiązującym do jego traumatycznych przeżyć na niedawnym party, co zmusiło go do targnięcia się na własne życie. Przez większą część projekcji będziemy świadkami wyrafinowanej gry, w której osoby wskazane przez butelkę będą musiały stawić czoła wyznaniu bądź wyzwaniu (zależnie od swojego własnego wyboru), krzywdzącego jego samego bądź kolegę siedzącego obok. Pomysł całkiem niecodzienny, aczkolwiek modus operandi antagonisty nie odznacza się jakąś większą „inwencją twórczą”. Jego tortury właściwie zamykają się na według niego wykorzystywanym w wojsku sposobie przesłuchań, polegającym na wlewaniu przez gumową rurkę wprowadzoną wprost do gardła wody lub kwasu (w zależności od wyboru w ciemno jednej z ofiar) do organizmu człowieka. Robi wrażenie, ale tylko na początku, bowiem nawet kiedy ktoś w końcu dostaje dawkę śmiercionośnej substancji żrącej widz przyzwyczaja się już do myśli o nieuchronności tego rodzaju sceny, a co za tym idzie nie szokuje ona tak bardzo, jak zapewne chcieliby tego twórcy. Jedynym odstępstwem od tych powtarzalnych sposobów „przesłuchiwania” protagonistów jest bójka ze spóźnialskim dilerem przed chatką, kiedy to jego przyjaciel dostaje do ręki broń i zostaje zmuszony do zagrania w rosyjską ruletkę – nie wiedząc, czy komora jest pusta, czy raczej spoczywa w niej pocisk może wycelować lufę w stronę swojego dręczyciela, ryzykując jego przeżycie i nieuchronną karę, albo strzelić do przyjaciela, kładąc na szali jego życie. Niby nic nadzwyczajnego, prosty pomysł, z wykorzystaniem najmniej oryginalnego narzędzia zbrodni w historii kina, aczkolwiek przez wzgląd na moje silne utożsamienie się z sytuacją dzierżącego broń chłopaka, potęgowane własnymi rozterkami, co do mojego ewentualnego zachowania w podobnej sytuacji, nie mam najmniejszych wątpliwości, że niniejsza scena zdyskredytowała wymyślny sprzęcik, którym psychopata zastraszał swoich więźniów.

Choć rysy psychologiczne protagonistów w dużej mierze zainspirowały inne około slasherowe produkcje (szkolny osiłek i jego cnotliwa eks dziewczyna, racjonalnie myślący, wręcz spokojny chłopaczek wraz ze swoją złośliwą wybranką oraz rozrywkowy, tchórzliwy i dwulicowy diler) pewnym novum jest kolejność ich eliminacji, która całkowicie odstaje od utartej konwencji, a co za tym idzie nie sposób jej przewidzieć. Największą uwagę zwraca na siebie Eleanor, jak na standardy tego rodzaju niskobudżetowego kina, znakomicie wykreowana przez Jennie Jacques, głównie przez wzgląd na swoją nieprzyjemną tendencję do pastwienia się nad słabszymi kolegami – krótko mówiąc: rasowa suka, tak barwna psychologicznie, że wprost nie sposób oderwać od niej wzroku (nawet kobiecie, a co dopiero mówić o męskiej części widowni), ale równocześnie wymuszająca na widzu podejrzenie swojego rychłego końca, wszak znając definicję slashera można domniemywać, że przegra w konkurencji z cichą, cnotliwą Gemmą, posiadającą wszelkie cechy typowej final girl. UWAGA SPOILER Nic bardziej mylnego. Jak się okazuje twórcy nie tylko postanowili całkowicie odejść od konwencji tego rodzaju „rąbanek” w kontekście kolejności eliminacji poszczególnych protagonistów, ale również ich właściwych rysów psychologicznych. I nie mówię tutaj tylko i wyłącznie o zdradzieckich zapędach tchórzliwego dilera, który mając wiele okazji do zlikwidowania swojej nemezis woli opowiedzieć się po jej stronie, ale głównie o postaci Eleanor, która w finale okazuje się być o wiele bardziej wyzbyta wszelkich zasad moralnych od samego psychopaty. To odwrócenie ról – uczynienie z oprawcy ofiary i odwrotnie jest chyba największą, najbardziej zaskakującą siłą tej produkcji. Szkoda tylko, że na tego rodzaju bombę trzeba czekać, aż do ostatnich minut seansu… KONIEC SPOILERA. Twórcy postarali się również o wiarygodne kreacje antagonistów, z opętanym żądzą zemsty, jakże przystojnym Davidem Oakesem w roli Justina na czele oraz jego bogatego ojca, skłonnego do ukrywania grzeszków synka przed „każącą ręką” wymiaru sprawiedliwości. Ale i tak wszystkie te postacie niezmiennie pozostają w cieniu Eleanor.

Jeśli rozpatrywać „Raz dwa trzy umierasz ty” (co za koszmarne tłumaczenie!) pod kątem fabuły to niestety przez większą część seansu nie można oczekiwać jakiejś porywającej, trzymającej w napięciu innowacyjności. Aczkolwiek ciekawe kreacje bohaterów i zaskakujące, zmieniające wszystko zakończenie powinno zachęcić niezdecydowanych dotychczas widzów do jednorazowego seansu – tylko jednego, bo pomimo tych kilku „smacznych” aspektów na większą liczbę projekcji ten obraz nie zasługuje.