Szkolny outsider, Felix, zostaje upokorzony podczas gry „Prawda czy
wyzwanie” na domowej imprezie. Niedługo potem kilku świadków tego incydentu
dostaje zaproszenia do posiadłości chłopaka, które z ochotą przyjmują. Niestety
na miejscu zamiast Felixa zastają jego starszego brata, Justina, który za
wszelką cenę chce się dowiedzieć, kto przyczynił się do zhańbienia szacownego
nazwiska jego rodu.
Brytyjski obraz Roberta Heatha utrzymany w klimacie około slasherowym, podobnie jak późniejsze
„Among Friends” i „Would You Rather” bazujący na unieruchomieniu zamkniętych w
jednym pomieszczeniu ofiar i poddawaniu ich torturom. Jak wskazuje oryginalny
tytuł filmu („Truth or Dare”) scenariusz zainspirowała popularna gra, w której śmiałków
wskazuje wprawiona w ruch butelka, aczkolwiek polskie tłumaczenie, jak to
często bywa rozczarowuje swoim jakże infantylnym brzmieniem.
Na początku seansu miałam nieodparte wrażenie, że oto po raz kolejny obcuję
z maksymalnie schematyczną, napędzaną pragnieniem zemsty rąbanką, umiejętnie
zrealizowaną, acz pozbawioną większego klimatu. Czwórka przyjaciół przywiązana
do krzeseł (a piąty w roli mimowolnego pomocnika oprawcy) w drewnianej chatce z
dala od cywilizacji, która z zewnątrz przywodzi na myśl sławetne miejsce akcji „Martwego zła” i oddana na pastwę opętanego żądzą zemsty za samobójstwo brata
żołnierza, starającego się wymusić na nich przyznanie do winy – tj. wysłania do
Felixa pocztówki z tekstem nawiązującym do jego traumatycznych przeżyć na
niedawnym party, co zmusiło go do targnięcia się na własne życie. Przez większą
część projekcji będziemy świadkami wyrafinowanej gry, w której osoby wskazane
przez butelkę będą musiały stawić czoła wyznaniu bądź wyzwaniu (zależnie od
swojego własnego wyboru), krzywdzącego jego samego bądź kolegę siedzącego obok.
Pomysł całkiem niecodzienny, aczkolwiek modus
operandi antagonisty nie odznacza się jakąś większą „inwencją twórczą”.
Jego tortury właściwie zamykają się na według niego wykorzystywanym w wojsku
sposobie przesłuchań, polegającym na wlewaniu przez gumową rurkę wprowadzoną
wprost do gardła wody lub kwasu (w zależności od wyboru w ciemno jednej z
ofiar) do organizmu człowieka. Robi wrażenie, ale tylko na początku, bowiem
nawet kiedy ktoś w końcu dostaje dawkę śmiercionośnej substancji żrącej widz
przyzwyczaja się już do myśli o nieuchronności tego rodzaju sceny, a co za tym
idzie nie szokuje ona tak bardzo, jak zapewne chcieliby tego twórcy. Jedynym
odstępstwem od tych powtarzalnych sposobów „przesłuchiwania” protagonistów jest
bójka ze spóźnialskim dilerem przed chatką, kiedy to jego przyjaciel dostaje do
ręki broń i zostaje zmuszony do zagrania w rosyjską ruletkę – nie wiedząc, czy
komora jest pusta, czy raczej spoczywa w niej pocisk może wycelować lufę w
stronę swojego dręczyciela, ryzykując jego przeżycie i nieuchronną karę, albo
strzelić do przyjaciela, kładąc na szali jego życie. Niby nic nadzwyczajnego,
prosty pomysł, z wykorzystaniem najmniej oryginalnego narzędzia zbrodni w
historii kina, aczkolwiek przez wzgląd na moje silne utożsamienie się z
sytuacją dzierżącego broń chłopaka, potęgowane własnymi rozterkami, co do mojego
ewentualnego zachowania w podobnej sytuacji, nie mam najmniejszych wątpliwości,
że niniejsza scena zdyskredytowała wymyślny sprzęcik, którym psychopata
zastraszał swoich więźniów.
Choć rysy psychologiczne protagonistów w dużej mierze zainspirowały inne
około slasherowe produkcje (szkolny osiłek
i jego cnotliwa eks dziewczyna, racjonalnie myślący, wręcz spokojny chłopaczek
wraz ze swoją złośliwą wybranką oraz rozrywkowy, tchórzliwy i dwulicowy diler)
pewnym novum jest kolejność ich eliminacji, która całkowicie odstaje od utartej
konwencji, a co za tym idzie nie sposób jej przewidzieć. Największą uwagę
zwraca na siebie Eleanor, jak na standardy tego rodzaju niskobudżetowego kina,
znakomicie wykreowana przez Jennie Jacques, głównie przez wzgląd na swoją
nieprzyjemną tendencję do pastwienia się nad słabszymi kolegami – krótko mówiąc:
rasowa suka, tak barwna psychologicznie, że wprost nie sposób oderwać od niej
wzroku (nawet kobiecie, a co dopiero mówić o męskiej części widowni), ale równocześnie
wymuszająca na widzu podejrzenie swojego rychłego końca, wszak znając definicję
slashera można domniemywać, że
przegra w konkurencji z cichą, cnotliwą Gemmą, posiadającą wszelkie cechy
typowej final girl. UWAGA SPOILER Nic bardziej mylnego. Jak
się okazuje twórcy nie tylko postanowili całkowicie odejść od konwencji tego
rodzaju „rąbanek” w kontekście kolejności eliminacji poszczególnych
protagonistów, ale również ich właściwych rysów psychologicznych. I nie mówię
tutaj tylko i wyłącznie o zdradzieckich zapędach tchórzliwego dilera, który
mając wiele okazji do zlikwidowania swojej nemezis woli opowiedzieć się po jej
stronie, ale głównie o postaci Eleanor, która w finale okazuje się być o wiele
bardziej wyzbyta wszelkich zasad moralnych od samego psychopaty. To odwrócenie ról
– uczynienie z oprawcy ofiary i odwrotnie jest chyba największą, najbardziej
zaskakującą siłą tej produkcji. Szkoda tylko, że na tego rodzaju bombę trzeba
czekać, aż do ostatnich minut seansu… KONIEC
SPOILERA. Twórcy postarali się również o wiarygodne kreacje antagonistów, z
opętanym żądzą zemsty, jakże przystojnym Davidem Oakesem w roli Justina na
czele oraz jego bogatego ojca, skłonnego do ukrywania grzeszków synka przed „każącą
ręką” wymiaru sprawiedliwości. Ale i tak wszystkie te postacie niezmiennie pozostają
w cieniu Eleanor.
Jeśli rozpatrywać „Raz dwa trzy umierasz ty” (co za koszmarne tłumaczenie!)
pod kątem fabuły to niestety przez większą część seansu nie można oczekiwać
jakiejś porywającej, trzymającej w napięciu innowacyjności. Aczkolwiek ciekawe
kreacje bohaterów i zaskakujące, zmieniające wszystko zakończenie powinno zachęcić
niezdecydowanych dotychczas widzów do jednorazowego seansu – tylko jednego, bo
pomimo tych kilku „smacznych” aspektów na większą liczbę projekcji ten obraz
nie zasługuje.