Stronki na blogu

czwartek, 30 stycznia 2014

„Skinwalker Ranch” (2013)

Recenzja na życzenie (Angie Coffee)

Ośmioletni syn hodowcy bydła zostaje porwany przez niezidentyfikowane siły na terenie ich rozległego rancza. Jakiś czas później zrozpaczony mężczyzna zaprasza grupę naukowców do zbadania niepokojących zjawisk, mających miejsce na jego ziemi. Z początku sceptyczni specjaliści wkrótce stają twarzą w twarz z siłami, których nie da się racjonalnie wytłumaczyć.

Found footage Devina McGinna (który wystąpił również w jednej z ról), inspirowany głośną historią rancza Gormanów, rozpowszechnioną w mediach w latach 90-tych. Stylizując swój obraz na dokument „kręcony z ręki” i za pośrednictwem kamer rozmieszczonych na ranczu, twórcy idąc śladami innych obrazów z tego nurtu („Blair Witch Project”, „Paranormal Activity”, „Grave Encounters” etc.) pragnęli podsycić w widzach złudzenie prawdziwości prezentowanych wydarzeń, w czym również miała pomóc etykietka „oparto na faktach”. Tylko, że biorąc pod uwagę wydarzenia, z którymi obcujemy w towarzystwie właściciela rancza i zaproszonych przez niego naukowców nieczęsto mamy okazję zawiesić swoją niewiarę, a co za tym idzie odczuć jakiś większy niepokój.

Początek prezentuje się całkiem obiecująco. Świadkujemy niewytłumaczalnemu porwaniu ośmioletniego chłopca z posiadłości jego ojca. Później, jak to zwykle bywa w filmach dokumentalizowanych, twórcy krótko zapoznają nas z poszczególnymi członkami grupy naukowców, pragnących wyjaśnić zagadkę zaginięcia chłopaka. Bardzo ucieszyła mnie obecność znanej mi z „Boogeymana 3”, Erin Cahill, aczkolwiek jak przekonałam się w dalszej części seansu pomimo swojej równie przekonującej kreacji, co pozostali aktorzy, nie miała zbyt wielkiego pola do popisu. Otóż, scenariusz „Skinwalker Ranch” nie przewidział zbyt wiele miejsca na jakieś ciekawe relacje międzyludzkie, sprowadzając bohaterów do roli pożywki dla nadnaturalnych sił nawiedzających ranczo. Początkowe delikatne sygnalizowanie obecności bytów zamieszkujących ziemię Hoyta – drażniący uszy dźwięk rozlegający się w nocy i moim zdaniem najlepsza scena biegania ducha zaginionego chłopca po kuchni – mogą poszczycić się sporą dawką niezdefiniowanej grozy. Ale im dalej tym gorzej. Obcując ze specyfiką filmów found footage wielokrotnie zarzucałam im brak większej dosłowności w wizualizacjach zagrożenia. Taki „Paranormal Activity” przez wzgląd na maksymalną minimalizację zjawisk paranormalnych zwyczajnie mnie uśpił, więc jak podejrzewam twórcy „Skinwalker Ranch” postanowili nieco urozmaicić ten nurt większą dosłownością – poprawić to, co nie wyszło jego poprzednikom. I jak się okazuje taki zabieg również nie zdał egzaminu. O ile początek seansu całkiem przyzwoicie buduje klimat całkowitego wyalienowania protagonistów na ogromnym, nawiedzanym przez niezidentyfikowane byty ranczu to z biegiem czasu w fabułę zaczyna wkradać się zbyt wiele różnorodnych wątków. Mamy ducha zaginionego chłopca, wielkie wilkopodobne zwierzę grasujące na ziemi Hoyta, Indianina komunikującego się z duchami swoich przodków, kosmitów i wreszcie najśmieszniejsze malunki ludzi pierwotnych obrazujące UFO, odkryte przez naszych bohaterów w podziemnych jaskiniach. Dodajmy do tego zgony zwierząt egzystujących na ranczu i tajemniczą kasetę VHS, pozostawioną tu w XX wieku przez rządową agencję ds. obcych cywilizacji. Tak wielki miszmasz różnego rodzaju form zagrożenia czyhających na naszych protagonistów szybko oddziera tę produkcję z wszelkiej atmosfery grozy. Wyskakujące nagle przed kadr nadnaturalne obecności przestają niepokoić, czy chociażby zaskakiwać, a zaczynają zwyczajnie nużyć (i bawić swoim przekombinowaniem). W drugiej połowie seansu jedynie zapis na kasecie, obrazujący przerażające wydarzenia mające miejsce na tych terenach przed laty odrobinę podniósł mój poziom adrenaliny we krwi – pozostałe stricte horrorowe wstawki jedynie mnie znudziły. Jak widać McGinnowi nie udało się należycie zrównoważyć grozy z fabułą, przez co w moim przypadku osiągnął efekt podobny do tego, z którym zetknęłam się w trakcie projekcji „Paranormal Activity”. Tak samo mnie znużył tyle, że nie oszczędnością, a nadmiarem nadnaturalnych wydarzeń.

Praca kamery, jak to w found footage, jest celowo amatorska. Ilekroć obcujemy z wydarzeniami filmowanymi z ręki możemy liczyć na daleko posuniętą chwiejność obrazu, która choć może wywołać mdłości przynajmniej nie wymaga od nas wzmożonego śledzenia ekranu w oczekiwaniu na krótkotrwale pojawiające się byty z innej cywilizacji, z rozmazanymi konturami (jak to ma miejsce w innych horrorach utrzymanych w tej stylistyce). Twórcy postarali się o wyraźne wizualizacje paranormalnych zjawisk, zarówno z punktu widzenia rozchwianej kamery jednego z naukowców, jak i tych zamieszczonych wewnątrz i na zewnątrz domostwa. Charakteryzacja ducha, kosmitów i przerośniętego wilka, choć komputerowa odznacza się dużą dozą realizmu – na szczęście tutaj nie przesadzili z CGI. Co wcale nie wyklucza ich niszczącej wszelkie zalążki klimatu grozy dużej częstotliwości pojawiania się w kadrze.

Nigdy nie przepadałam za estetyką filmów found footage i „Skinwalker Ranch” tego nie zmienił. To jeden z tych przykładów horroru science fiction, który nie mógł zdecydować się, w którym kierunku podążyć. I żeby wybrnąć z tego impasu zdecydował się chyba na najgorszy z możliwych wybiegów – krążenia od jednego typowego dla filmów grozy wątku do następnego, bez dbałości o jakiś większy sens fabularny. A szkoda, bo rzekoma prawdziwa historia rancza Gormanów posiada w sobie spory potencjał – wystarczyłoby jedynie dokładnie przenieść ją na ekran, bez tego niepotrzebnego eksperymentowania z innymi, często absurdalnymi wątkami.

5 komentarzy:

  1. Nie mam nic do filmów found footage, ale "Skinwalker Ranch” mnie uśpiło. Faktycznie film ma dobry początek, klika sen też robi wrażenie, jak choćby ta z przebiegającym chłopcem, ale tak jak piszesz, mnogość duperelów, w sumie kiepskie zobrazowanie emocji, no i tyci, tyci groza zepsuły tę produkcję, szkoda, bo miałam względem niej wielkie nadzieje :/

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja właśnie mam cholerną słabość do found footage. Dzięki za recenzję, wcześniej jakoś ten tytuł mi umknął. Dodałem na szczyt swojej listy filmów do obadania ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mogłabym prosic o recenzje Lśnienia? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle tych próśb o reckę "Lśnienia" się sypie, że już dłużej nie mogę się migać;) Recka z punktu widzenia antyfanki tego filmu będzie w ten weekend.

      Usuń
  4. Pomimo mojego uwielbienia found footage ten film mnie trochę znudził. Mam wrażenie, że już nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć, jeśli chodzi o ten podgatunek.

    OdpowiedzUsuń