Przyszłość. Ludzkość sporo czasu spędza w świecie wirtualnym, który choć
wizualnie niczym nie różni się od rzeczywistego daje graczom złudzenie
wszechmocy. Gdy Allegra Geller twórczyni najbardziej wyczekiwanej na rynku gry
zatytułowanej „eXistenZ” o mało nie ginie z rąk zwolennika realizmu rozpoczyna
się rozgrywka w dwóch światach – rzeczywistym i fikcyjnym. Pomaga jej poznany
na premierowym pokazie gry Ted Pikul. Oboje przenoszą się do wirtualnego świata
„eXistenZ”.
Kanadyjsko-brytyjska produkcja science fiction wyreżyserowana przez mistrza
body horrorów, Davida Cronenberga,
nagrodzonego po jej premierze Srebrnym Niedźwiedziem za wybitny wkład
artystyczny. W moim mniemaniu statuetka jak najbardziej zasłużona. Obcując z
fantastyką naukową nigdy nie spotkałam się z równie nie efekciarskim obrazem,
który równocześnie posiadałby w sobie tak wielkie pokłady wysublimowania. Nie
powiem, że Cronenberg przeszedł tutaj sam siebie, bo w horrorze zdarzało mu się
zdobywać szczyty, ale za to pozostawił daleko w tyle innych twórców science fiction.
Zastanawiam się, dlaczego widzowie poszukujący daleko idącej innowacyjności
fabularnej nie sięgają po filmy Davida Cronenberga. On niemalże każde swoje
dzieło urozmaica dziwacznymi elementami, będącymi zazwyczaj wynikiem
wymykającemu się wszelkiej racjonalizacji eksperymentowaniu z ludzkim bądź zwierzęcym
organizmem. Tak, proszę państwa, nawet w „eXistenZ” odnajdziemy echa body horroru, głównie w osobliwej konstrukcji
nowoczesnych konsol. Skóra wypełniona organami gadów i płazów, z którą gracze
łączą się za pomocą pępowiny przytwierdzonej do bioporta (otwór wyżłobiony w
ich kręgosłupach). Ma to oczywiście symbolizować swego rodzaju związek
macierzyński, połączenie z ukochaną konsolą na miarę więzi ciężarnej kobiety z
jej nienarodzonym dzieckiem. W ten dosyć odstręczający sposób Cronenberg
pragnie podkreślić grożącą nam w przyszłości psychozę na punkcie świata
wirtualnego, z którym niektórzy już dziś czują się mocniej związani, aniżeli z
tym rzeczywistym. Główna bohaterka, Allegra Geller, znakomicie wykreowana przez
Jennifer Jason Leigh jest uosobieniem wypierania realizmu przez doskonalszy świat
fikcyjny. Gotowa absolutnie na wszystko, aby ratować jedyną kopię jej
najnowszej gry, wpadająca w histerię ilekroć jej konsola wykazuje objawy
infekcji tak naprawdę jest więźniem czegoś, co nie istnieje. Niewolnicą
stworzonego przez nią świata, tak podobnego do naszego i równocześnie tak
różnego. Pomaga jej młody Ted Pikul, troszkę manieryczny Jude Law, który z
kolei symbolizuje wszystkie lęki żywione przez ludzkość względem nowoczesnej
technologii. Chcąc pomóc Allegrze ocalić uszkodzony program „eXistenZ” zgadza
się na wszczepienie bioportu, czego dotychczas unikał i podłączenie do jej
konsoli. Jego pełne nieumiejętnie tłumionej podejrzliwości zachowanie w
wirtualnym świecie sprawia, że nasz głęboko tłumiony strach przed zdolnościami ludzi
do tworzenia coraz to nowszych form rozrywki odżywa. Cronenberg siłą wywleka go
„na światło dzienne” i niemalże przez cały seans skutecznie potęguje. Podobnie jak
Pikel nie możemy oprzeć się wrażeniu, że nasze wynalazki wkrótce zdyskredytują ludzkość.
W wizji Cronenberga gry dokonają tego głównie dzięki naszej podatności na
uzależnienia, która wcześniej czy później przyczyni się do zagłady przodującego
gatunku na Ziemi. Wymordujemy się sami – być może za pomocą gier, ale równie
dobrze może tego dokonać inna forma destrukcyjnej rozrywki, której już teraz z
własnej woli się oddajemy.
Kreując wirtualny świat „eXistenZ” David Cronenberg na szczęście nie kierował
się denerwującą manierą Amerykanów, przekonanych, że science fiction bez
efektów komputerowych to nie science fiction. Kanadyjczyk pozostał sobą, tym
samym pewnie zniechęcając przyzwyczajonych do porywającego CGI widzów, którzy
przyzwyczaili się już do hollywoodzkiej wizji tego gatunku. Ale za to zyskując
w oczach jego zagorzałych wielbicieli, pragnących fizycznie obecnych na planie,
oślizgłych rekwizytów, a nie iluzorycznych pikseli. Jego świat gry do złudzenia
przypomina ten rzeczywisty. Gdyby nie czasowe „zawieszanie się” niektórych
postaci oraz nieodparta chęć graczy do robienia czegoś wbrew sobie (owe swoiste
rozszczepienie osobowości ma za zadanie posunąć fabułę gry do przodu) widz nie
zorientowałby się, w jakiej świadomości aktualnie przebywają nasi bohaterowie.
Zresztą pod koniec filmu reżyser rezygnuje z tych elementów, aby dobitnie
zobrazować nam zagubienie Teda, który stracił już poczucie rzeczywistości.
Przestał dostrzegać cienką granicę oddzielającą fikcją od realu, tym samym
podobnie jak Geller stając się kolejną ofiarą nowoczesnej technologii. Na uwagę
zasługuje też uparte zbaczanie scenariusza w stronę body horroru. Sceneria obskurnej fermy, gdzie pozyskiwane są organy
wewnętrzne potrzebne do konstrukcji konsol, pełna tkanek, flaków i krwi oraz
osobliwy pistolet skonstruowany z kości zmutowanych gadów i płazów, z
magazynkiem pełnym ludzkich zębów. To nie tylko ukłony w stronę ulubionego
gatunku reżysera - to integralne elementy kreowanej przez niego, wymykającej
się wszelkiej racjonalizacji konwencji destrukcyjnej gry.
Zakończenie mocno zaskakuje UWAGA
SPOILER głównie za sprawą całkowitego odejścia od absolutnie wszystkich
wcześniejszych wydarzeń. Otóż, okazuje się, że już od pierwszej minuty seansu przebywaliśmy
w „eXistenZ” – utraciliśmy poczucie rzeczywistości, podobnie jak nasi
protagoniści, a co za tym idzie również padliśmy ofiarą gry. Co gorsza nawet
nie wiemy, czy nadal nie znajdujemy się w tym osobliwym wirtualnym świecie. W
końcu po przebudzeniu Ted i Allegra w obronie realizmu zabijają programistę i
jego asystentkę, a gdy wymierzają broń w jednego z graczy jego usta artykułują
mrożące krew w żyłach pytanie będące swego rodzaju epitafium ludzkości. „Czy nadal jesteśmy w grze?” I z tym
pytaniem Cronenberg nas zostawia… Przy okazji śmiejąc nam się w twarz. KONIEC SPOILERA.
„eXistenZ” jest bez wątpienia najlepszym obrazem science fiction, jaki dane
mi było zobaczyć. Inteligentny, pełen mrożących krew w żyłach podtekstów,
innowacyjny i przede wszystkim minimalistycznie zrealizowany. Innymi słowy
idealna pozycja dla wielbicieli gatunku, zmęczonych pseudointelektualną rozrywką
serwowaną przez Amerykanów, w której w przeciwieństwie do dzieł Cronenberga efekty
specjalne nie są tłem dla fabuły, tylko głównym elementem filmu.