1. „Coś” (1982)
Nakręcona tanim kosztem readaptacja opowiadania Johna W. Campbella Jr.,
będąca odpowiedzią na zdaniem Carpentera niedopracowaną pierwszą ekranizację. „Coś”
dziś uważany jest za jeden z najlepszych horrorów science fiction w historii
kina. Z powodzeniem może rywalizować z taką klasyką, jak seria o Obcych. Ale
zapomnijcie o statkach kosmicznych – tutaj grozy nie potęgują wąskie
przestrzenie tylko rozległe tereny mroźnej Antarktydy.
1. „W paszczy szaleństwa” (1995)
Inspirowany twórczością H.P. Lovecrafta i poniekąd obsesją sporego grona
czytelników na punkcie prozy Stephena Kinga. Mocno nastrojowy horror, którego
oniryczna konstrukcja fabularna daje widzom złudzenie obcowania z odrealnionym,
jakże przerażającym światem, w którym dosłownie wszystko może się zdarzyć.
2. „Mgła” (1980)
Klimatyczna ghost story w ciekawy
sposób wykorzystująca złowróżbność mgły (być może będąca inspiracją dla
Stephena Kinga do napisania opowiadania o tym samym tytule). Znakomicie
ucharakteryzowane, przerażające duchy rybaków atakujące mieszkańców małego
nadmorskiego miasteczka na trwałe już wpisały się w świadomość wielbicieli kina
grozy. I słusznie, bo tak nastrojowych horrorów wbrew pozorom nie ma zbyt
wiele.
3. „Wioska przeklętych” (1995)
Readaptacja powieści Johna Wyndhama pt. „Kukułcze jaja z Midwich”. Co
prawda odrobinę ustępuje wierniejszej pierwowzorowi ekranizacji Wolfa Rilla z
1960 roku, ale wprowadza do tej historii wiele nowych, ciekawych rozwiązań.
Dzięki temu film może zainteresować zarówno młodą grupę odbiorców, jak i osoby
dobrze zaznajomione z nieziemskimi białowłosymi dzieciakami z Midwich.
4. „Halloween” (1978)
Mając do dyspozycji niewielki budżet John Carpenter nakręcił slasher, który w pewnym stopniu
ukształtował amerykańskie krwawe kino grozy lat 80-tych. „Halloween” doczekało
się licznych kontynuacji oraz uczyniło z mordercy Michaela Myersa bożyszcze
młodych ludzi, równocześnie poddając innym reżyserom pomysł na w ich mniemaniu
należyte wykorzystanie w popkulturze potencjału drzemiącego w „niekończących się”
seriach slasherów. Jedynym
mankamentem „Halloween” jest maksymalne okrojenie z brutalności (krwi raczej
tutaj nie uświadczymy), ale jednocześnie posiada tak sugestywny klimat, że
trudno gniewać się na Carpentera za ten brak odwagi w wizualizacji scen gore.
5. „Christine” (1983)
Ekranizacja znanej powieści Stephena Kinga, doceniona przez samego autora.
Posiłkując się swoją znajomością prawideł horrorów science fiction Carpenter
wykreował prawdziwie niepokojącą antagonistkę – morderczy samochód, zwany
Christine, wykańczający swych wrogów w jakże nastrojowych scenach przy
akompaniamencie niezapomnianej ścieżki dźwiękowej.
6. „Oni żyją” (1988)
Zainspirowany aferą z tzw. reklamą podprogową horror science fiction będący
oryginalnym spojrzeniem nie tylko na zagrożenie czyhające ze strony
subliminali, ale również najeźdźców naszej planety, mających moc oddziaływania
na umysły ludzi.
7. „Oddział” (2010)
Dostosowując się do obecnej mody krzewienia w kinie grozy problematyki
pewnej choroby psychicznej Carpenter przedstawił swoją wizję. Ale nie byłby
sobą, gdyby nie osadził swojego filmu w konwencji ghost story, zamkniętej w klaustrofobicznym, ponurym szpitalu
psychiatrycznym. W efekcie może i nie
powstało jakieś super innowacyjne arcydzieło, ale przynajmniej należycie
klimatyczny straszak.
8. „Łowcy wampirów” (1998)
Rasowy horror wampiryczny osadzony w westernowym klimacie. Być może
przemawia przeze mnie sentyment (to film mojego dzieciństwa), ale odnoszę
wrażenie, że w obliczu współczesnego upadku wampiryzmu w kinematografii ta produkcja,
aż krzyczy: tak powinni prezentować się prawdziwi krwiopijcy! Mordercze bestie,
które z wszelkim poszanowaniem klasycznej sylwetki wampira, w brutalny sposób wykańczają
każdego, kto stanie im na drodze.
9. „Książę ciemności” (1987)
Nieudane, choć oryginalne spojrzenie na sylwetkę Antychrysta w
kinematografii. Carpenter niestety nie zdołał należycie wykorzystać swojego
innowacyjnego pomysłu, poprzez zaniedbanie duszącego klimatu grozy i wplecenie kilku
dłużyzn, które skutecznie obniżają ogóle wrażenia z seansu.
10. „Duchy Marsa” (2001)
Już obecność w horrorze science fiction Jasona Stathama nie wróży dobrze, a
jeśli dodać do tego kiczowate efekty komputerowe i miałki scenariusz to, aż nie
chce się wierzyć, że sam Carpenter podjął się reżyserii tej, pożal się Boże,
produkcji. „Duchy Marsa” zostały wręcz zmiażdżone przez opinię publiczną i
słusznie, bo tak bezbarwnego straszaka próżno szukać nawet w dorobku
nowicjuszy, a co dopiero u Carpentera.