Stronki na blogu

piątek, 18 lipca 2014

„The Sacrament” (2013)


Patrick kontaktuje się z reporterami niszowych mediów, Samem i Jake’iem, proponując im wycieczkę do oddalonego od cywilizacji obozu, w którym zamieszkała jego niegdyś uzależniona od narkotyków siostra, Caroline. Mając nadzieję na dobry reportaż mężczyźni postanawiają filmować pojednanie Patricka z siostrą. Po dotarciu na miejsce odkrywają, że bram obozu strzegą uzbrojeni osobnicy, ale po ich przekroczeniu są niemalże zachwyceni azylem, stworzonym dla siebie przez ponad sto pięćdziesiąt członków komuny. Caroline zdradza im, że kiedyś byli biednymi, często uzależnionymi od narkotyków obywatelami Stanów Zjednoczonych. Dopiero spotkanie z charyzmatycznym Ojcem i dołączenie do jego małej grupy religijnej dało im nadzieję. Teraz pragną żyć z dala od cywilizacyjnej przemocy, w zgodzie z naturą i poszanowaniem wszystkich jednostek zamieszkujących ich obóz. Sam i Jake odkrywają, że inni wyznawcy światopoglądu Ojca mają równie entuzjastyczne podejście do jego małego przedsięwzięcia. Nawet rozmowa z ich guru nie wzbudza w nich większych podejrzeń. Dopiero wiadomość z prośbą o udzielenie pomocy przekazana przez jedną z mieszkanek kolonii sygnalizuje im, że nie wszyscy dobrowolnie przebywają w małym światku Ojca.

Ti West, twórca między innymi takich obrazów, jak „Dom diabła”, „Śmiertelna gorączka 2”, „Zajazd pod duchem” i jednego segmentu antologii „V/H/S”, tym razem postanowił spróbować swoich sił w filmie verite. Jak dotychczas „The Sacrament” zdobył Nagrodę Specjalną organizacji non-profit Film Independent (przyznaną producentowi filmu Jacobowi Jaffke – chociaż producentów było więcej, m.in. Eli Roth)) oraz wziął udział w konkursie ‘Horyzonty’. Siłą tego obrazu jest z pewnością jego inspiracja prawdziwymi wydarzeniami mającymi miejsce w Jonestown w Gujanie w latach 60-tych i 70-tych. Wówczas to charyzmatyczny kaznodzieja, Jim Jones, założył apokaliptyczną sektę, której członkowie żyli w zamkniętej kolonii, karmiąc się przerażającymi wizjami swojego lidera, głoszącego, że tak zwane cywilizowane społeczeństwa pragną zniszczyć ich mały światek. Jeśli ktoś zna historię sekty Jima Jonesa „The Sacrament” nie pokaże im niczego, co mogłoby zaskoczyć, ponieważ West praktycznie wszystkie ważniejsze wydarzenia rozgrywające się przed laty w Jonestown wtłoczył w scenariusz swojego filmu. Co więcej, pierwszy raz spotkałam się z jego nie-horrorem. Choć produkcję tę oficjalnie zaklasyfikowano, jako mieszankę thrillera z horrorem nie potrafiłam dostrzec w nim elementów tożsamych z tym drugim gatunkiem filmowym.

Co zaskakujące jak na film kręcony z ręki obraz, wyłączając końcówkę, jest bardzo stabilny – może dlatego, że kamerę dzierżył aktor odkrywający rolę operatora niszowych mediów, Joe Swanberg, który w swojej karierze już przy niejednym filmie odpowiadał za zdjęcia. Inna sprawa jest z nastrojem, ponieważ West pomimo zaklasyfikowania jego produkcji również do gatunku horroru nawet się nie starał wytworzyć aury wszechobecnego czy to fizycznego, czy nadnaturalnego zagrożenia. Usiłował raczej utrzymywać widza w napięciu emocjonalnym (czyli zgodnie z założeniami thrillerów), ale jeśli o mnie chodzi udawało mu się to jedynie w trakcie pierwszej, stateczniejszej połowy seansu. Kiedy reporterzy w towarzystwie Patricka przekraczają bramę obozu naszym oczom ukazuje się rozległy teren pełen profesjonalnych drewnianych konstrukcji, zamieszkały przez ponad sto pięćdziesiąt osób, którzy bez szemrania poddają się woli starszego charyzmatycznego mężczyzny, zwanego Ojcem. Logika tego guru przez chwilę przekonała nawet mnie (brawa dla odtwórcy tej roli, Gene’a Jonesa). W końcu, któż nie chciałby mieszkać w zjednoczonym społeczeństwie, z dala od takich „chorób cywilizacyjnych”, jak materializm, rasizm, konsumpcjonizm, czy nacjonalizm? W a la hipisowskiej komunie, w której wszyscy pracują dla dobra wszystkich, bez zważania na wygórowane ambicje jednostki? Ale choć credo Ojca chwilami mocno przekonuje, głównie przez jego rzadko spotykaną zdolność manipulacji, z czasem Ti West cały czas pozostawia nas (podobnie jak głównych bohaterów) z wątpliwościami. Zaczynamy zadawać sobie pytania – jakim cudem choć jedna jednostka z tak stosunkowo licznej społeczności nie staje przeciwko reszcie? Czy Ojciec rzeczywiście przekazał bogactwa wszystkich rezygnujących z konsumpcyjnej egzystencji na ich wspólną kolonię? I dlaczego zdecydował się na kontakt z mediami, którymi tak pogardza? Moment przekazania reporterom karteczki z prośbą o pomoc (takie samo wydarzenie miało miejsce w obozie Jima Jonesa) rozwieje nasze wątpliwości, ukazując prawdziwe oblicze tego z pozoru dobrotliwego ojczulka. Akcja znacznie przyśpieszy, trup będzie ścielić się gęsto, kamera zacznie chaotycznie latać z kąta w kąt, a zaznajomiony z historią kolonii w Jonestown widz zostanie pozbawiony złudzeń, że chociaż w końcówce West postanowi coś zmienić. Zaskoczyć jakąś własną inwencją twórczą, albo chociaż efektami gore. Nic z tych rzeczy. Owszem należy oddać twórcom całkiem wierną inspirację prawdziwymi wydarzeniami, ale to wcale nie zmienia faktu, że w drugiej połowie filmu nie mogłam oprzeć się znudzeniu. Zresztą z produkcjami tego reżysera na ogół tak mam – jedna połowa seansu wgniata w fotel, a jedna zwyczajnie nuży. Może powinien kręcić krótsze filmy?;)

Dla parających się historią sekty Jima Jonesa, „The Sacrament” wydaje się być idealną pozycją. Oczywiście, Ti West, wprowadził kilka zmian, ale są one na tyle mało znaczące, ażeby nie zepsuć wrażeń z oglądania tak zwanego filmu opartego na faktach. Natomiast widzowie pragnący klimatycznego, albo chociaż krwawego horroru mogą się poczuć zawiedzeni – to stuprocentowy thriller, który w dodatku nie potrafi wykrzesać większego napięcia. Ogląda się nawet znośnie, ale w moim mniemaniu bez większych rewelacji.

3 komentarze:

  1. Mimo wszystko obejrzę. Swego czasu interesowałem się sektami, a Świątynia Ludu to imo jedna z najciekawszych, właśnie przez wzgląd na to, jak to wszystko się skończyło. A o Jonesie pisałem nawet pracę zaliczeniową na studiach :P.

    OdpowiedzUsuń
  2. Widziałem niedawno. Strasznie słany film. Zero napięcia i dodatkowo akcja jest rozgrywana jakby na siłę. Jedyne plusy tego filmu to całkiem fajny plakat i scena przesłuchania ojca. Naprawdę nie polecam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie widziałam jeszcze, ale myślę że w powiązaniu z historią sekty "Wielebnego Jonesa" bardzo mnie zainteresuje.

    OdpowiedzUsuń