Ciężarna Jessie traci w wypadku samochodowym nienarodzone dziecko i
chłopaka, a sama doznaje poważnego urazu kości piszczelowych. Po wyjściu ze
szpitala zatrzymuje się u ojca w Luizjanie. Zwiedzając stary dom, którego od
lat nie widziała Jessie znajduje taśmy nagrane specjalnie dla niej przez matkę,
która niedługo potem zmarła. Z kaset dowiaduje się, że towarzyszy jej jakaś
obecność, która zagraża jej życiu. Na domiar złego Jessie zaczynają dręczyć
koszmarne sny i przerażające halucynacje. Nocami kobietę odwiedza zjawa
czarnoskórej dziewczyny, której tożsamość Jessie może poznać jedynie wówczas,
gdy odważy się zgłębić historię własnej rodziny.
Twórca szóstej i siódmej części „Piły”, Kevin Greutert, na ten rok zaplanował
dwa horrory, „Klątwę Jessabelle” i „Visions”. Ten drugi, pomimo trywialnego
zarysu fabuły wzbudził we mnie o wiele większe zainteresowanie niż właśnie
emitowana w kinach „Klątwa Jessabelle”, z uwagi na planowy udział Evy Longorii,
za którą wprost przepadam. Jednakże jak na razie brak sprecyzowanych informacji
o „Visions” każe sądzić, że premierę przesunięto na kolejny rok, choć mam
nadzieję, że się mylę. Tymczasem Greutert, kontynuuje swoją przygodę z
reżyserką szeroko reklamowaną „Klątwą Jessabelle”, która nie zaskarbiła sobie sympatii
amerykańskich krytyków.
Film wpisuje się w estetykę ghost
story, ubarwioną akcentami religii voodoo. Scenarzysta, Robert Ben Garant, współtwórca
między innymi horroru komediowego, „Hell Baby”, zauważalnie podzielił fabułę na
dwie części, z których każda utrzymana jest w innym klimacie. Osobiście o wiele
bardziej przypadła mi do gustu pierwsza połowa filmu. Kiedy niepełnosprawna
Jessie zatrzymuje się w zaniedbanym domu ojca, leżącym nad jeziorem, z dala od
jakichkolwiek sąsiadów zaczyna świadkować dziwnym wydarzeniom. Obserwujemy jej
koszmarne sny, halucynacje i niewyjaśnione zjawiska na jawie, podane w
atmosferze tajemniczości. Co ciekawe Greutert rzadko ucieka się do prymitywnym jump scenek. Częściej próbuje czegoś o
wiele trudniejszego – zasiać ziarnko niepewności w odbiorcach na pośrednictwem
manifestacji tajemniczej zjawy, której twarzy przez jakiś czas niedane nam
będzie zobaczyć. Zdecydowanie najbardziej udanymi, rozbudzającymi wyobraźnię
scenami są materializacje ducha kobiety nocą, kiedy to podjeżdża na wózku
inwalidzkim do łóżka Jessie. Zza zasłony widzimy jedynie długie czarne włosy,
zakrywające twarz (czyżby ukłon w stronę azjatyckich ghost stories?) oraz dłoń ze zniszczonymi paznokciami, rozsuwającą
zasłonkę. Mroczna kolorystyka obrazu i nastrojowa ścieżka dźwiękowa budują
niepokojącą atmosferę, podsycaną świadomością rychłego ataku sparaliżowanej
strachem Jessie. Bardziej dosłownie, acz równie umiejętnie Greutert zaznacza
obecność nieustępliwej zjawy w trakcie sceny w wannie. Kiedy Jessie bierze
rehabilitacyjną kąpiel (z jakiegoś niezrozumiałego powodu w ubraniu…) woda
nagle zamienia się w szlam, a naprzeciw niej pojawia się czarnoskóra kobieta.
Wówczas pierwszy raz mamy okazję zobaczyć ją w całej okazałości - obwiedzione czernią
oczy i wysunięta szczęka. Co prawda twórcy bardzo minimalistycznie podeszli do
charakteryzacji ducha, ale jak to często w straszakach bywa owa oszczędność
tylko podniosła poziom realizmu. Oprócz licznych, jak na współczesne ghost story manifestacji nieznanego
scenarzystom udało się dodatkowo podnieść napięcie za pomocą taśm z nagranym
monologiem matki Jessie. Coraz to bardziej niepokojące informacje przekazywane
przez spodziewającą się wówczas dziecka kobietę sprawiały, że wprost nie mogłam
się doczekać, kiedy główna bohaterka ponownie zasiądzie przed telewizorem –
bowiem aż do końcówki zawsze ktoś jej uniemożliwiał obejrzenie wszystkich
kaset. Najpierw ojciec-alkoholik, z którym Jessie łączyły mocno napięte
relacje, a później przyjaciel z liceum, który zgodził się dopomóc jej w
odkryciu przerażającej tajemnicy jej rodziny.
Po mocno nastrojowej, pełnej pobudzających wyobraźnię stricte horrorowych
scen pierwszej połowie projekcji, fabuła zaczyna skupiać się na religii voodoo,
niezwykle popularnej w rodzinnym miasteczku Jessie. Kiedy dziewczyna wraz z
Prestonem, przyjacielem z młodości odkrywa na swojej posiadłości przedmioty
wskazujące na praktykowanie obrzędów voodoo oraz grób podpisany swoim imieniem akcja
przede wszystkim zaczyna skłaniać się w stronę amatorskiego śledztwa i tajników
haitańskiej religii. Co gorsza twórcy nie potrafią osnuć tego wszystkiego takim
klimatem, jak chociażby zrobił to Wes Craven w zbliżonym tematycznie „Wężu i
tęczy”, ba już taki głupiutki slasherek,
jak „Jad” z 2005 roku pokusił się o mroczniejszą oprawę obrządków voodoo. Na
szczęście oprócz tych wyjałowionych z jakiejkolwiek atmosfery grozy akcentów w
drugiej połowie filmu duch czarnoskórej dziewczyny również, co jakiś czas
manifestuje swoją obecność. Tutaj na uwagę zasługuje przede wszystkim moment zaatakowania
Jessie, zakończony widokiem twarzy zjawy w lustrze oraz jump scenka, w trakcie której przed oczami Prestona w samochodzie
nagle wyrasta postać zmarłej kobiety. Napięciu w drugiej połowie seansu, oprócz
tych kilku materializacji ducha znacznie pomaga stan Jessie. Niepełnosprawna
dziewczyna nie może w pełni polegać na swoim wózku, bowiem na podmokłym
luizjańskim podłożu jest praktycznie bezużyteczny. Z tego powodu ilekroć
zostaje sama w domu, bez asekuracyjnej ręki Prestona, można łatwo odczuć jej beznadziejne,
z góry skazane na porażkę położenie. Pomimo tego, że Sarah Snook w tej roli
robiła wszystko, aby przeszkodzić widzom w identyfikacji ze swoją postacią,
wszak jej warsztat można porównywać jedynie do stylu amatorów pojawiających się
w polskich paradokumentach. Nawet w niskobudżetowych horrorach rzadko pojawiają
się aż tak „drewniane” aktorki. Na szczęście męski pierwiastek, Mark Webber,
odrobinę podniósł morale obsady, zresztą podobnie Joelle Carter, odtwórczyni
roli matki Jessie.
Choć od momentu odnalezienia grobu Jessabelle integralny wątek dla
rozwiązania całej intrygi bezbłędnie przewidziałam (scenarzysta niestety nie
starał się tego ukryć) to już sam finał był dla mnie sporym zaskoczeniem.
Znakomicie połączył elementy voodoo z ghost
story, zapewniając mi jedyne właściwe w kinie grozy tragiczne, acz
równocześnie pozostawiające duże pole dla wyobraźni zakończenie. Lepiej zamknąć
tego nie można było.