W Warszawie wybucha, jak dotąd nieznana ludzkości choroba, zamieniająca
ludzi w żywe trupy. Szybko rozprzestrzeniający się wirus dziesiątkuje
mieszkańców stolicy Polski, pozostawiając krwiożercze kreatury, które tłumnie wylegają
na ulicę w poszukiwaniu ludzkiego mięsa. Nieprzygotowane służby nie są w stanie
opanować wszechobecnego chaosu. Osoby, którym udało się uniknąć zarażenia muszą
sami zadbać o swoje bezpieczeństwo – stanąć do walki z zombie i postarać się
zachować zdrowe zmysły w obliczu koszmaru.
Debiutancka powieść Andrzeja Wardziaka, która najprawdopodobniej będzie kontynuowana
w kolejnym tomie (przy odrobinie dobrej woli wydawców). Mieszkaniec Ursynowa, z
wykształcenia tłumacz języka angielskiego skonstruował typową dla panującego
obecnie boomu na żywe trupy apokaliptyczną historię. Książek i filmów
powielających romerowskie motywy powstało już na tyle dużo, aby mogła
wykształcić się pokaźna grupka ich fanów, do której z pewnością nie należę
(wolałabym, aby artyści propagowali stylistykę Lucio Fulci’ego). Owe opowieści
o apokalipsie zombie w większości przypadków nie oferują mi nic poza
bezkrytycznym kopiowaniem znanych schematów, zapoczątkowanych przez George’a
Romero, które zarówno pisarze, jak i filmowcy często zwyczajnie profanują. Jednak
pomimo mojego antypatycznego nastawiania do XXI-wiecznych dzieł o żywych
trupach postanowiłam dać szansę zachwalanej przez recenzentów powieści
Wardziaka – silnie osadzonej w znanej konwencji, ale wykorzystującej
przemyślane chwyty narracyjne, które paradoksalnie rozbudziły moje
zainteresowanie tą historią.
„Nie
było policji, sądów, innych ludzi. Nie było już przed kim czuć się winnym, a
własne sumienie opuściło go parę godzin temu, ustępując miejsca nadciągającemu szaleństwu.”
Fabuły streszczać nikomu nie trzeba – ot, znany każdemu motyw apokalipsy
zombie osadzony w polskich realiach. Warszawa zostaje zaatakowana przez
zarażonych mieszkańców, łaknących ludzkiego mięsa, a kilku niedobitków walczy o
przetrwanie. System przestaje obowiązywać,
nie ma wymiaru sprawiedliwości i pomocy medycznej. W Warszawie w ciągu jednej
doby demokracja (albo postkomuna, jak kto woli) zostaje wyparta przez anarchię,
w której liczy się jednostka, zmuszona do walki o przeżycie w zawłaszczonej
przez żywe trupy stolicy, ale też mogąca folgować swoim najniższym instynktom
bez ryzyka poniesienia jakichkolwiek konsekwencji. Nieciekawą sytuację w
mieście Wardziak przedstawia z punktu widzenia kilku bohaterów, którzy nagle
musieli odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Rozproszeni w różnych miejscach
Warszawy w chwili wybuchu zarazy łączą się w pary bądź stają w pojedynkę do
nierównej walki z nacierającą hordą zombie. Przeskakując z rozdziału na
rozdział autor przybliża czytelnikom zróżnicowane charakterologicznie sylwetki kilku
niedobitków. W relacji policjanta Kuby i jego żony Natalii dominują typowo
partnerskie przekomarzanki. Chociaż to mężczyzna przewodzi, wykorzystując swoje
wieloletnie doświadczenie zawodowe, nieustępliwa dziewczyna korzysta z każdej
okazji, aby zaznaczyć swoją wyższość nad nim, tym samym wzbudzając moją
szczególną sympatię. W innym rejonie Warszawy nastoletni Tomek barykaduje się w
mieszkaniu, mając nadzieję, że uda mu się przeczekać chaos w bezpiecznym lokum.
Tymczasem inny nastolatek Max łączy siły z żołnierzem Pawłem i razem starają
się wydostać z tunelu metra. W tym samym czasie Kaja nieopatrznie dostaje się w
sam środek koszmaru, przed którym chroni się na dachu kiosku. Pracownika
biurowego Jacka natomiast wybuch zarazy zaskakuje w pracy. Budynek zostaje
opanowany przez żywe trupy, a on wraz z koleżanką stara się znaleźć wyjście z
tej pułapki. Oczywiście sytuacje wszystkich bohaterów ze strony na stronę będą
się zmieniać. Wbrew znanej romerowskiej koncepcji żaden z nich nie osiądzie w
jednym miejscu na dłużej, wierząc że tylko będąc w ciągłym ruchu ostaną się
przy życiu. Taki zamysł troszkę przypominał mi „World War Z” Maxa Brooksa,
tylko na mniejszą przestrzennie skalę z wykorzystaniem wskazówek zamieszczonych
w innej jego książce, zatytułowanej „Zombie Survival”.
„Najgorsze
jest to, że tak naprawdę wiele się nie zmieniło. Wystarczy na to spojrzeć z
odpowiedniej perspektywy. Jesteśmy cywilizacją wojowników. Chociaż określenie ‘barbarzyńców’
byłoby chyba bardziej na miejscu. Ludzie od zawsze atakowali się wzajemnie,
odnajdując do tego najgłupsze powody. […] Różnica w naszej aktualnej sytuacji
jest tylko taka, że oni walczą wręcz, a my mamy broń trzymającą ich na dystans.”
Survivalowy klimat „Infekcji”
znacząco potęgują częste ataki zombie, niewzdragające się przed
najwymyślniejszą makabrą, którą jednak można było rozpisać bardziej
szczegółowo. Jest krwawo, ale każdorazowy pojedynek z żywymi trupami oraz
wszystkie opisy ich okaleczonego wyglądu zewnętrznego autor zamykał w dwóch,
trzech zdaniach. Z generowaniem napięcia było już nieco lepiej – oczywiście
można było czasem przystanąć i większą uwagę poświęcić zarysowywaniu gęstszego
klimatu grozy, ale w takim pełnym akcji wydaniu, kładącym większy nacisk na
napięcie i wszechobecne zaszczucie, aniżeli atmosferę niepewnego zagrożenia
Wardziak pokazał się z jak najlepszej strony. Narrację znacząco wzbogaca
wisielczy humor, świadczący o dużym dystansie autora do tematu, często wtłaczany
w kulminacyjne momenty, a co za tym idzie przyjemnie z nimi kontrastujący.
Wardziak, bynajmniej nie subtelnie, dowcipkuje nie tylko ze znanych schematów
apokalipsy zombie, ale również naszych polskich realiów – cynicznie, acz trafnie.
Dla przykładu można przytoczyć mierną kondycję naszej armii bądź
księdza-kaznodzieję dopatrującego się w tej nowej rzeczywistości ingerencji sił
ciemności.
Wielbicieli konwencjonalnych powieści o żywych trupach do lektury „Infekcji”
nie trzeba zachęcać, ale istnieje spora szansa, że osoby mające niewielki próg
tolerancji dla typu historii również dadzą się przekonać koncepcji Andrzeja
Wardziaka. Ja fanką literatury o zombie nie jestem, a mimo to całkiem nieźle
bawiłam się podczas lektury. Niby nic nowego, a podane w taki sposób, żeby zaskarbić
sobie sympatię czytelników.
Za książkę z autografem bardzo dziękuję autorowi, Andrzejowi Wardziakowi