Stronki na blogu

sobota, 24 stycznia 2015

„Biała dama” (1988)


Halloween, 1962 rok. Mały chłopiec, Frankie Scarlatti, pada ofiarą niewybrednego kawału kolegów z klasy - zostaje zamknięty w szkolnej szatni. Po zapadnięciu zmroku jego oczom ukazuje się duch dziewczynki mordowany przez widmowego mężczyznę. Niedługo potem ktoś próbuje zabić Frankiego. Chłopiec zostaje odratowany, a kiedy dochodzi do siebie nabiera pewności, że w noc Halloween świadkował projekcji przeszłych wydarzeń oraz stanął oko w oko z od lat grasującym w okolicy seryjnym mordercą dzieci. Na domiar złego dusza zabitej przez tajemniczego szaleńca dziewczynki zaczyna nawiedzać Frankiego.

Horror Franka LaLoggii na podstawie jego własnego scenariusza zainspirowanego jedną z licznych wersji legendy o Białej Damie. W 1990 roku odtwórczyni jednej z drugoplanowych ról Katherine Helmond i wcielający się w głównego bohatera Lukas Haas byli nominowani do Saturna. Młodocianemu wówczas aktorowi udało się zdobyć nagrodę Young Artist, do której nominowano również „Białą damę”. Krytycy w większości docenili produkcję LaLoggii za budowanie napięcia, realizację i odżegnywanie się od epatowania makabrą, choć niektórzy przyznawali, że intryga kryminalna jest mocno przewidywalna.

Prolog filmu obrazuje dorosłego Frankiego Scarlatti, który trudni się pisaniem przerażających książek. Kiedy ktoś pyta go, czy kiedykolwiek był świadkiem wydarzeń zbliżonych do tych, które kreuje w swojej twórczości mężczyzna zaczyna przypominać sobie feralny rok 1962. Owa retrospekcja rozciąga się na cały film, a dorosły Frankie, co jakiś czas pełni w niej rolę narratora. Niezaprzeczalną siłą „Białej damy” jest małomiasteczkowy klimat a la Stephen King. Przygnębiające jesienne i zimowe zdjęcia zdominowanego przez przyrodę, spokojnego zakątka Stanów Zjednoczonych, zamieszkałego przez niewielkie skupisko ludzi. Stylizacja na lata 60-te XX wieku i sielski klimat szczególnie mocno skupiający się na podkreślaniu beztroskiej dziecięcej egzystencji przy akompaniamencie znakomitej ścieżki dźwiękowej skomponowanej przez samego LaLoggię to swego rodzaju wizytówki tego obrazu, które kto wie, może przypomną dorosłym widzom magiczne, szczenięce lata. Taki z pewnością był nadrzędny zamiar twórców w stosunku do starszych odbiorców. Młodszych natomiast (bo w tę grupę również celowano) może zaniepokoić taka stylistyka przypominająca nieśmiertelne „Opowieści z krypty”, „Gęsią skórkę” i „Czy boisz się ciemności?”. Scenariusz miesza konwencję ghost story z kryminałem, w którym rolę detektywów pełnią młodociani bracia, Frankie i Geno. Chłopcy za podszeptami zjawy zamordowanej przed laty dziewczynki starają się odnaleźć duszę jej zmarłej matki oraz rozszyfrować personalia seryjnego mordercy. Wszystkie nadnaturalne wstawki w dzieciństwie pewnie napędziłby mi niemałego stracha, ale z dzisiejszej perspektywy mocno trąciły kiczem. Efekt wklejania postaci w tło w trakcie latania nad miasteczkiem, sztucznie wygenerowana komputerowo świecąco-przezroczysta zjawa małej dziewczynki, która już w zamyśle LaLoggii nie miała wywoływać niepokoju tylko współczucie i wreszcie delikatnie ucharakteryzowana tytułowa kobieta w bieli snująca się po klifie. Paradoksalnie najbardziej nastrojowe są sceny z żywymi. Szczególnie silne wrażenie robi demonicznie umalowana Helmond schodząca ze schodów w starym, owianym złą sławą iście upiornym domku, stojącym nieopodal nawiedzonego klifu. Wątki stricte kryminalne również znacząco podnoszą poziom „Białej damy”, odrobinę niwelując niesmak nieumiejętną ingerencją komputera w ujęciach horrorowych. Tutaj najbardziej przypadło mi do gustu oskarżenie o seryjne zbrodnie czarnoskórego woźnego, który podczas próby zabójstwa Frankiego przebywał w budynku szkolnym. LaLoggia wyraźnie dotyka tutaj problematyki rasizmu. Najmocniej akcentuje to w trakcie rozmowy ojca Frankiego z szeryfem, który mówi wprost, że woźny ze względu na kolor swojej skóry jest idealnym kozłem ofiarnym. Scena w kościele, kiedy to matka jednej z ofiar mordercy atakuje rodzinę oskarżonego również sygnalizuje mentalność amerykańskiej społeczności lat 60-tych. Oburzenie rozchwianej psychicznie agresorki można zrozumieć, ale pasywna postawa pozostałych wiernych ma już mocno rasistowski wydźwięk.

Oprócz wątków rodem z ghost story i przewidywalnej, acz mimo to wciągającej intrygi kryminalnej w „Białej damie” można zaobserwować również, moim zdaniem niepotrzebne ustępy komediowe. Humorystyczne perypetie dziadków Frankiego, którzy czynią sobie nawzajem różnego rodzaju złośliwości zauważalnie miały stanowić swego rodzaju przerywniki we właściwej akcji, w zamyśle dać widzom wytchnienie od poważniejszej tematyki. Problem tylko w tym, że owe wątki były bardziej żałosne niż śmieszne, a fabuła z perspektywy dorosłego widza nie była tak ciężka, żeby musiała stopować napięcie za pomocą dowcipu.

„Biała dama” to taka ghost story w wersji lajt, która może zachęcić dorosłych widzów interesującą, acz mało straszną fabułą oraz iście magiczną realizacją. LaLoggii udało się opowiedzieć konwencjonalną historię w leniwy sposób, który z jakiegoś niepojętego dla mnie powodu, mimo wszystkich wad jego produkcji mocno mnie urzekł. Oczywiście żałuję, że nie obejrzałam tego filmu w dzieciństwie, bo jego stylistyka zapewne najsilniej będzie oddziaływać na młodszych odbiorców. Ale jako taki odprężający zapełniacz czasu obraz zdał egzamin, więc mimo wszystko polecam widzom o słabszych nerwach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz