Halloween, 1962 rok. Mały chłopiec, Frankie Scarlatti, pada ofiarą
niewybrednego kawału kolegów z klasy - zostaje zamknięty w szkolnej szatni. Po
zapadnięciu zmroku jego oczom ukazuje się duch dziewczynki mordowany przez
widmowego mężczyznę. Niedługo potem ktoś próbuje zabić Frankiego. Chłopiec
zostaje odratowany, a kiedy dochodzi do siebie nabiera pewności, że w noc
Halloween świadkował projekcji przeszłych wydarzeń oraz stanął oko w oko z od
lat grasującym w okolicy seryjnym mordercą dzieci. Na domiar złego dusza
zabitej przez tajemniczego szaleńca dziewczynki zaczyna nawiedzać Frankiego.
Horror Franka LaLoggii na podstawie jego własnego scenariusza
zainspirowanego jedną z licznych wersji legendy o Białej Damie. W 1990 roku
odtwórczyni jednej z drugoplanowych ról Katherine Helmond i wcielający się w
głównego bohatera Lukas Haas byli nominowani do Saturna. Młodocianemu wówczas
aktorowi udało się zdobyć nagrodę Young Artist, do której nominowano również „Białą
damę”. Krytycy w większości docenili produkcję LaLoggii za budowanie napięcia,
realizację i odżegnywanie się od epatowania makabrą, choć niektórzy przyznawali,
że intryga kryminalna jest mocno przewidywalna.
Prolog filmu obrazuje dorosłego Frankiego Scarlatti, który trudni się
pisaniem przerażających książek. Kiedy ktoś pyta go, czy kiedykolwiek był
świadkiem wydarzeń zbliżonych do tych, które kreuje w swojej twórczości mężczyzna
zaczyna przypominać sobie feralny rok 1962. Owa retrospekcja rozciąga się na
cały film, a dorosły Frankie, co jakiś czas pełni w niej rolę narratora. Niezaprzeczalną
siłą „Białej damy” jest małomiasteczkowy klimat a la Stephen King.
Przygnębiające jesienne i zimowe zdjęcia zdominowanego przez przyrodę,
spokojnego zakątka Stanów Zjednoczonych, zamieszkałego przez niewielkie
skupisko ludzi. Stylizacja na lata 60-te XX wieku i sielski klimat szczególnie
mocno skupiający się na podkreślaniu beztroskiej dziecięcej egzystencji przy
akompaniamencie znakomitej ścieżki dźwiękowej skomponowanej przez samego
LaLoggię to swego rodzaju wizytówki tego obrazu, które kto wie, może przypomną
dorosłym widzom magiczne, szczenięce lata. Taki z pewnością był nadrzędny
zamiar twórców w stosunku do starszych odbiorców. Młodszych natomiast (bo w tę
grupę również celowano) może zaniepokoić taka stylistyka przypominająca
nieśmiertelne „Opowieści z krypty”, „Gęsią skórkę” i „Czy boisz się ciemności?”.
Scenariusz miesza konwencję ghost story
z kryminałem, w którym rolę detektywów pełnią młodociani bracia, Frankie i Geno.
Chłopcy za podszeptami zjawy zamordowanej przed laty dziewczynki starają się
odnaleźć duszę jej zmarłej matki oraz rozszyfrować personalia seryjnego
mordercy. Wszystkie nadnaturalne wstawki w dzieciństwie pewnie napędziłby mi
niemałego stracha, ale z dzisiejszej perspektywy mocno trąciły kiczem. Efekt
wklejania postaci w tło w trakcie latania nad miasteczkiem, sztucznie
wygenerowana komputerowo świecąco-przezroczysta zjawa małej dziewczynki, która
już w zamyśle LaLoggii nie miała wywoływać niepokoju tylko współczucie i wreszcie
delikatnie ucharakteryzowana tytułowa kobieta w bieli snująca się po klifie. Paradoksalnie
najbardziej nastrojowe są sceny z żywymi. Szczególnie silne wrażenie robi demonicznie
umalowana Helmond schodząca ze schodów w starym, owianym złą sławą iście
upiornym domku, stojącym nieopodal nawiedzonego klifu. Wątki stricte kryminalne
również znacząco podnoszą poziom „Białej damy”, odrobinę niwelując niesmak nieumiejętną
ingerencją komputera w ujęciach horrorowych. Tutaj najbardziej przypadło mi do
gustu oskarżenie o seryjne zbrodnie czarnoskórego woźnego, który podczas próby
zabójstwa Frankiego przebywał w budynku szkolnym. LaLoggia wyraźnie dotyka
tutaj problematyki rasizmu. Najmocniej akcentuje to w trakcie rozmowy ojca
Frankiego z szeryfem, który mówi wprost, że woźny ze względu na kolor swojej
skóry jest idealnym kozłem ofiarnym. Scena w kościele, kiedy to matka jednej z
ofiar mordercy atakuje rodzinę oskarżonego również sygnalizuje mentalność
amerykańskiej społeczności lat 60-tych. Oburzenie rozchwianej psychicznie
agresorki można zrozumieć, ale pasywna postawa pozostałych wiernych ma już mocno
rasistowski wydźwięk.
Oprócz wątków rodem z ghost story
i przewidywalnej, acz mimo to wciągającej intrygi kryminalnej w „Białej damie”
można zaobserwować również, moim zdaniem niepotrzebne ustępy komediowe.
Humorystyczne perypetie dziadków Frankiego, którzy czynią sobie nawzajem różnego
rodzaju złośliwości zauważalnie miały stanowić swego rodzaju przerywniki we właściwej
akcji, w zamyśle dać widzom wytchnienie od poważniejszej tematyki. Problem
tylko w tym, że owe wątki były bardziej żałosne niż śmieszne, a fabuła z
perspektywy dorosłego widza nie była tak ciężka, żeby musiała stopować napięcie
za pomocą dowcipu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz