Stronki na blogu

piątek, 28 sierpnia 2015

S.K. Tremayne „Bliźnięta z lodu”


Trzynaście miesięcy po wypadku, w którym zginęła Lydia, jedna z bliźniaczek jednojajowych Sary i Angusa Moorcroftów, mężczyzna dziedziczy po zmarłej babci szkocką wyspę Torran. Małżeństwo postanawia sprzedać dom w Londynie i wraz z drugą bliźniaczką, siedmioletnią Kirstie przeprowadzić się na wyspę, gdzie jak mają nadzieję rozpoczną nowe życie, z dala od miejsc, które przypominają im zmarłą córkę. Problemy finansowe uniemożliwiają im natychmiastowy remont domku na Torran, ale pomimo zaniedbania ich nowego lokum są szczęśliwi, że mogli zmienić otoczenie. Tę idyllę burzy coraz bardziej niepokojące zachowanie ich córki, która upiera się, że doszło do strasznej pomyłki, że w rzeczywistości to Kirstie umarła, a ona jest Lydią. Na domiar złego dziewczynka próbuje przekonać rodziców, że jej siostra ją odwiedza. Długie rozmowy ze zmarłą procentują odrzuceniem przez rówieśników. Sara szybko daje się przekonać, że doszło do pomyłki, więc przystaje na ciągłe prośby dziewczynki i zaczyna nazywać ją Lydią. Angus, ufając, że to pomoże ich relacji akceptuje postanowienia żony. Jednak to nie zatrzymuje procesu zamazania tożsamości – siedmiolatka raz wykazuje zachowania typowe dla Lydii, innym razem przypomina Kirstie. Co gorsza Sara zaczyna odkrywać niepokojące sekrety Angusa oraz strzępy informacji, które zmienią jej wyobrażenie o tym, co wydarzyło się trzynaście miesięcy temu.

Pod pseudonimem S.K. Tremayne kryje się nazwisko Sean Thomas – brytyjskiego dziennikarza, blogera i pisarza, który dotychczas pisywał pod prawdziwym nazwiskiem oraz pseudonimem Tom Knox. „Bliźnięta z lodu” to jego pierwsza powieść wydana pod przydomkiem S.K. Tremayne. Książka została bardzo dobrze przyjęta przez krytykę oraz zwykłych czytelników, trafiając na listy bestsellerów w Wielkiej Brytanii, Holandii i Niemczech. W Polsce „Bliźnięta z lodu” ukazały się nakładem wydawnictwa Czarna Owca, w cyklu thrillerów psychologicznych, w skład którego, jak już zdążyłam zauważyć, wchodzą starannie wyselekcjonowane, dobrze napisane i oparte na znakomitych pomysłach pozycje. Co dawało nadzieję na naprawdę niezapomnianą lekturę.

„Więc może życie jest czymś w rodzaju moralnego upadku? Czysta, prawdziwie wierząca dusza dziecka z czasem ulega zepsuciu, zanieczyszczana przez całe lata…”

„Bliźnięta z lodu” to znakomity przykład na to, jak przemieszać różne znane zarówno w kinie, jak i literaturze grozy motywy, aby wykluła się z nich prawdziwie intrygująca historia. Tremayne z niebywałą wprawą przeskakuje z jednej konwencji w drugą, czerpiąc zarówno ze stylistyki thrillera, jak i horroru, ale jednocześnie eksponując swoją własną, doskonałą w prawie każdym calu historię. Opowieść rozpoczyna informacja o odziedziczeniu przez Angusa Moorcrofta szkockiej wyspy, wchodzącej w skład Hebryd Wewnętrznych, na której stoi zaniedbany domek i latarnia morska. Z czasem dowiadujemy się, że rodzina Moorcroftów przed trzynastoma miesiącami przeżyła tragedię, tracąc jedną z bliźniaczek jednojajowych, Lydię. Chcąc rozpocząć nowe życie postanawiają przeprowadzić się na wyspę Torran, wraz z drugą córką, Kirstie. Nieprzyjazny, deszczowy, zamglony klimat Hebryd Wewnętrznych oraz długoletnie nieużytkowanie ich nowego lokum nie zniechęca Moorcroftów, zdeterminowanych, aby zmienić otoczenie. Już po tym krótkim opisie widać, że Tremayne wybrał sprzyjające generowaniu aury wyobcowania miejsce akcji, które jak się z czasem okazało podlał odpowiednią, nieprzesadzoną dawką grozy. Położona z dala od społeczeństwa wyspa Torran zachwyca naturalnym pięknem, ale równocześnie utrudnia życie surowym klimatem i brakiem zasięgu. Na domiar złego z czasem okazuje się, że zamieszkują ją ludzie, którzy skrywają przed pozostałymi domownikami mroczne sekrety. Wówczas Tremayne zaczyna poruszać się w granicach kilku zgoła odmiennych konwencji, które przyjemnie się ze sobą łączą. W momencie, w którym jasnowłosa, błękitnooka siedmiolatka, Kirstie, zaczyna upierać się, że w rzeczywistości jest Lydią w życie Moorcroftów wkracza nieznane, bowiem dziewczynka jest coraz bardziej przekonana, że jej siostra powróciła zza grobu. Co więcej jej zachowanie dobitnie wskazuje, że tkwią w niej dwie różne osobowości, tak jakby zmarła bliźniaczka powróciła, aby zawłaszczać jej ciało. Tak jakby, bo Tremayne dba zarówno o akcentowanie typowego nawiedzenia (śpiewy rozlegające się z pokoju śpiącej córki, odgłosy kroków w pustym domu), jak i uwypuklanie warstwy psychologicznej. Rozmowy z psychiatrą dają Sarze do zrozumienia, że przypadłość córki może mieć podłoże psychologiczne, że na skutek utraty ukochanej bliźniaczki i/lub jakichś innych traumatycznych wydarzeń zaczęła tracić poczucie własnej tożsamości. A tymczasem czytelnik powoli traci rozeznanie w tym wszystkim. Multum strzępów informacji z przeszłości Moorcroftów konsekwentnie podrzucanych przez autora oraz przemieszanie konwencji ghost story z warstwą psychologiczną z czasem z równą siłą dezorientują odbiorcę i co Sarę. Kobieta zauważalnie wpada w coraz większą paranoję, a czytelnik ochoczo towarzyszy jej w tym procesie…

„Czasem wszystko jest zupełnie inne, niż sobie wyobrażamy, a czasem to, co uważaliśmy za rzeczywistość, w ogóle nie istnieje.”

Potrzeba naprawdę wielkich zdolności pisarskich, żeby w tak niewymuszony sposób zamieszać czytelnikowi w głowie, ale to nie koniec niespodzianek, na które musi przygotować się każdy potencjalny odbiorca „Bliźniąt z lodu”. Oprócz podanej w iście niepokojącej scenerii rzekomej opowieści o nawiedzeniu oraz dojrzałej psychologii Tremayne serwuje również wątek rodem ze „Lśnienia” Stephena Kinga. Skrywane przez całą rodzinę sekrety naturalną koleją rzeczy procentują wzajemną nieufnością. Szczególnie dużo miejsca autor poświęcił akcentowaniu tłumionej brutalności Angusa. Ustęp, w którym zastanawia się nad dobyciem młotka oraz jego widoczna niechęć do Sary sugerują znaną szczególnie z horrorów tematykę oszalałej „głowy rodziny”, która z jakiegoś powodu postanawia zabić swoją rodzinę. Ponadto w „Bliźniętach z lodu” odnajdziemy również wariację na temat „wymyślonego przyjaciela” siedmiolatki, czyli motyw tak ochoczo podejmowany głównie przez twórców filmowych ghost stories. Lydia prowadzi długie rozmowy ze swoją zmarłą siostrą, widuje ją w lustrze, a w domu co jakiś czas rozlega się jej śpiew. Osobliwe zachowanie dziewczynki procentuje ostracyzmem ze strony rówieśników w szkole. Dzieci boją się przebywać w jej towarzystwie, przez co Lydia musi borykać się z dojmującą samotnością. Tremayne z ogromną wrażliwością opisał proces odrzucenia niewinnej, naznaczonej niepowetowaną stratą dziewczynki, która rozpaczliwie poszukuje bratniej duszy, tym samym dosłownie przygniatając mnie druzgocącym współczuciem do tej małej, samotnej istotki. Jeśli do sytuacji w szkole dołożyć napięte relacje rodzinne, tłumioną nienawiść jej rodziców do siebie nawzajem dostajemy prawdziwie przytłaczający obraz siedmiolatki zagubionej w brutalnej rzeczywistości, bez towarzysza, który pomógłby jej przetrwać najtrudniejsze chwile. Tajemnica fabuły „Bliźniąt z lodu” zasadza się na okolicznościach, które doprowadziły do śmierci jednej z dziewczynek. Właściwie, aż do zakończenia nie znamy rzeczywistego przebiegu wydarzeń tamtego feralnego wieczora, ale dzięki podrzucanym przez autora informacjom możemy wypracować sobie kilka ewentualnych wersji. Kilka, bo nie sposób przedwcześnie obmyślić jednego, trafnego rozwiązania intrygi. Wersja, jaką ostatecznie obrał Tremayne jest wstrząsająca, przy czym jej sfinalizowanie odrobinę rozczarowuje. Tak jakby autor w ostatniej chwili zrezygnował z zaszokowania czytelników kolejną tragedią, jakby uznał, że w tym przypadku bezkompromisowość będzie zbyt okrutna. Ale to właściwie jedyny moment, w którym Tremayne przyjmuje asekuracyjną postawę, bo to, co robi swoim bohaterom wcześniej delikatne z całą pewnością nie jest.

„Bliźnięta z lodu” to prawdziwie klimatyczna, wielowarstwowa, śmiała historia o stracie dziecka, które rzutuje na kondycję psychiczną całej rodziny oraz na ich wzajemne relacje. To dojrzała opowieść o szaleństwie, społecznym odrzuceniu, dojmującym przygnębieniu i przerażających tajemnicach, których odkrycie zmieni to, co uważało się za rzeczywistość. Książka równie dobrze egzystująca w ramach nadprzyrodzonego horroru, jak i thrillera psychologicznego, przy czym finalnie skłaniająca się w stronę jednego z tych gatunków. Rzecz, którą po prostu trzeba przeczytać, żeby samemu odkryć pokłady niepokojącej wyobraźni S.K. Tremayne’a, jego zdolności narracyjnych i przede wszystkim rzadko spotykanej znajomości prawideł, jakimi rządzi się literatura grozy.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz:

  1. Do doskonałości to tej powieści wiele brakuje... Za wiele w niej nielogiczności, nonsensów, powtórzeń, wałkowania w kółko tego samego.

    OdpowiedzUsuń