Lucy Emerson po rozwodzie z mężem przeprowadza się wraz z synami, Samem i
Michaelem do Santa Clara w Kalifornii, do domu ojca. Zaraz po urządzeniu się w
nowym miejscu chłopcy decydują się zwiedzić tutejsze wesołe miasteczko. Na
miejscu Michael zauważa dziewczynę, Star, którą bezskutecznie stara się
zagadnąć. Następnego wieczora udaje mu się nawiązać z nią kontakt, ale nie jest
im dane długo cieszyć się prywatnością. Do młodych dołącza grupa zaprzyjaźnionych
ze Star motocyklistów, których przywódca, David, namawia Michaela do wspólnej
przejażdżki. Nowo poznane towarzystwo zabiera chłopaka na urwisko, do swojej
kryjówki, gdzie Michael zostaje napojony krwią. Wkrótce potem odkrywa, że
posiadł niepokojące moce i drażni go światło słoneczne. Jego młodszy brat, Sam,
szybko dochodzi do wniosku, że Michael jest wampirem. Chcąc go uchronić przed
przekleństwem zwraca się do niedawno poznanych samozwańczych pogromców wampirów
Edgara i Alana Froga.
Kultowy horror komediowy Joela Schumachera przez większość widzów jest
rozpatrywany, jako swego rodzaju wariacja „Piotrusia Pana”. Nie bez powodu, ponieważ
pierwotny scenariusz Janice Fischer i Jamesa Jeremiasa był silnie inspirowany
historią chłopca z Nibylandii. W późniejszym czasie scenariusz został odrobinę
zmodyfikowany przez Jeffrey’a Boama, ale drobne nawiązania do popularnej bajki
J.M. Barriego pozostawiono. Choć „Straconych chłopców” wypada zestawiać z „Piotrusiem
Panem” osobiście wolę ten film traktować w oderwaniu od bezpośredniej
inspiracji scenarzystów, bez doszukiwania się jednoznacznych analogii do bajki,
za którą nigdy nie przepadałam. Konstrukcja fabularna umożliwia również takie
nieskrępowane intertekstualnością spojrzenie na dokonanie Schumachera, dzięki
czemu osoby takie jak ja, antypatycznie nastawione do osławionego utworu
Barriego, mogą zapomnieć o „Piotrusiu Panu” i cieszyć się opowieścią o
krwiopijcach.
Laureat Saturna za najlepszy horror bez wątpienia oparł się próbie czasu.
Dysponując przeszło ośmiomilionowym budżetem, późniejszy twórca między innymi „Czasu
zabijania”, „Ośmiu milimetrów” i „Numeru 23”, Joel Schumacher nakręcił film
dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, który zręcznie łączy w sobie stylistykę
kina grozy z komedią. Utalentowani operatorzy i charakteryzatorzy w „Straconych
chłopcach” przenoszą nas w malownicze realia nadmorskiego, rozrywkowego miasteczka lat 80-tych. Wszystko, począwszy od strojów i fryzur, a na
klimacie, starych szlagierach i kolorowej scenerii kończąc wręcz krzyczy, z
jakim okresem mamy tutaj do czynienia. Ilekroć oglądam ten film czuję się,
jakbym dosłownie przeniosła się w czasie i to w dodatku do dekady, w której nie
było mnie jeszcze na świecie. Niezmiennie zapominam o otaczających mnie szarych
realiach i ochoczo zatapiam się w uniwersum Schumachera, w którym dosłownie wszystko
może się zdarzyć, bo króluje w nim niczym nieskrępowana wyobraźnia. Reżyser z niezwykłym
zmysłem estetycznym umożliwia widzom czującym takie klimaty chwilowe przetransportowanie
do czasów dzieciństwa. Okresu, w którym niejeden dzieciak, podobnie jak Sam
zaczytywał się w komiksach, po lekturze których w nocy z trwogą spoglądał w
stronę szafy, w oczekiwaniu na krwiożerczego potwora. Okresu, w którym snuło
się przed rodzicami fantastyczne teorie o wampirach, na co dorośli reagowali
uśmiechem politowania (kiedy Sam raczy taką opowieścią matkę z miejsca
przypomina mi się analogiczna sytuacja z mojego burzliwego dzieciństwa). Jeśli
zestawi się miejscami lekką, czasami mroczną realizację „Straconych chłopców” z
typową, jak na horror wampiryczny, ale i tak niebywale wciągającą fabułą
dostaje się dzieło skończone, dopracowane w każdym szczególe i dostarczające
całej gamy emocji.
Początkowy sielankowy przekaz wizualny w „Straconych chłopcach” szybko
zostaje zaburzony doniesieniami o zaginięciach, których wedle dziadka Sama i
Michaela w mieście jest bardzo dużo. Twórcy nie ukrywają, kto odpowiada za owe
incydenty, już w prologu wskazując na grupę motocyklistów w skórach.
Fantazyjnie ufryzowani chłopcy co noc oddają się beztroskim, ryzykownym
zabawom, narażając się mieszkańcom Santa Clara i ciesząc się władzą, jaką mają
nad śmiertelnikami. Właściwa akcja filmu rozpoczyna się z chwilą, w której Dzieci
Nocy, wampiry na motocyklach, postanawiają zwerbować do swojego grona nowego
mieszkańca miasta, nastoletniego Michaela. Niczego niepodejrzewający chłopak
przyjmuje zaproszenie do ich kryjówki, w której przez jakiś czas jest obiektem żartów
nowych znajomych. Tutaj na uwagę zasługuje zdolność Davida do wywoływania
halucynacji u Mike’a - chłopak nagle widzi wijące się robaki w miejscu dania,
które ze smakiem spożywał. Chcąc zachować twarz w oczach dziewczyny, przez
którą dał się skusić na tę nocną eskapadę Michael wbrew jej ostrzeżeniom pije
napój, podany przez Davida, który okazuje się krwią. Dalszego przebiegu fabuły
można się spodziewać. Ot, nastolatek zacznie się zmieniać, ku przerażeniu jego
młodszego brata Sama, a żeby powstrzymać ten proces zostanie zmuszony do walki z
hordą wampirów. Rozpoczyna się motyw znany od czasu „Draculi” Brama Stokera –
pogromcy wampirów w akcji, ale w wydaniu zgoła odmiennym niż we wspomnianym
nastrojowym arcydziele literackim. Tutaj w roli pogromców wystąpili sprzedawcy
ze sklepu z komiksami, dzieciaki, które swoją wiedzę o przeciwnikach czerpią z ilustrowanych
lektur. Kreujący się na nieustraszonych, a w rzeczywistości podszyci tchórzem
Edgar i Alan Frog opracowują taktykę a la wojenną, której wdrożenie w życie, jak
wierzą ocali duszę Michaela. Ale jak można się tego spodziewać, jak już
przyjdzie do wcielania planów w życie większość pracy wykonają za nich osoby
trzecie. Nie sposób nie dostrzec w „Straconych chłopcach” stylistyki rodem z „Postrachu
nocy” – lekkości przekazu zmiksowanej z iście mrocznymi zdjęciami. Schumacher,
co jest prawdziwą rzadkością w mistrzowskim stylu zmieszał komedię z horrorem,
przeplatając naprawdę śmieszne sytuacje (moja ulubiona to nabieranie wody
święconej w kościele w trakcie chrztu) z idealnie oddanymi klimatycznymi scenami
śmiało mogącymi konkurować z czystymi gatunkowo horrorami wampirycznymi.
Moment, w którym po raz pierwszy widzimy prawdziwe oblicza gangu motocyklowego
najdobitniej to udowadnia. Światło księżyca delikatnie rozpraszające ciemność i
z nagła pojawiające się w kadrze znakomicie ucharakteryzowane demoniczne twarze
krwiopijców – przekrwione oczy ze zwężonymi źrenicami, zmarszczona skóra i
nieprzesadnie długie kły, a to wszystko wykadrowane i zmontowane z nieczęsto
spotykanym profesjonalizmem. Takich klimatycznych sekwencji jest o wiele
więcej, ale „Straceni chłopcy” to również odrobina kiczu, podszytego makabrą.
Krew nie leje się gęsto, ale te ujęcia gore,
które udaje się dostrzec, podobnie jak moje ulubione rozbryzgi gęstej mazi
posiadają nieodparty urok kina z dawnych lat. Zachwycającego kiczem, który
wprowadza swego rodzaju magię w rozgrywające się na ekranie wydarzenia.
Kolejną siłą „Straconych chłopców” są charyzmatyczni, zróżnicowani
bohaterowie i ich odtwórcy. Z oczywistych powodów najczęściej wychwalany przez
widzów jest Kiefer Sutherland, który idealnie wcielił się w zbuntowanego
nieśmiertelnego motocyklistę (odrobina demoniczności i szczypta szpanu). Ale ja
jak zwykle w opozycji do większości byłam pod największym wrażeniem Corey’a Haima,
odtwórcy Sama, a ściślej jego zróżnicowanej, często zabawnej mimiki. Nie można
nie wspomnieć również o sławetnych pogromcach wampirów. Corey Feldman i Jamison
Newlander, natchnęli tę produkcję celowo przesadzonym komizmem, obok którego
nie można przejść obojętnie. Zresztą podobnie, jak dziadek Sama i Michaela,
który moim skromnym zdaniem finalną sceną wywindował dowcipną warstwę fabularną
na niebotyczny poziom.
Popularność „Straconych chłopców” zaowocowała serią komiksów i dwoma
sequelami (które notabene nawet nie ocierają się o poziom pierwowzoru). W ramach
promocji filmu Warner Bros zlecił Craigowi Shawowi Gardnerowi napisanie
powieści, na podstawie scenariusza „Straconych chłopców”, która w Stanach
Zjednoczonych cieszy się sporą poczytnością. Innymi słowy znakomity horror komediowy
Joela Schumachera przyczynił się do powstania wielu innych, nawiązujących do
owej historii dzieł, co już samo w sobie jest obietnicą poziomu, jaki zaprezentowali
twórcy tej produkcji. Moim zdaniem to jeden z najlepszych horrorów wampirycznych,
jakie nakręcono. Rzecz, którą każdy fan nienapuszonego
kina grozy powinien znać!
Kilka lat temu oglądałam ten film i szalenie mi się podobał. A ta ścieżka dźwiękowa!
OdpowiedzUsuńNie wiem gdzie zapytać. A oglądałaś Evidence?
OdpowiedzUsuńPytasz o ten z 2013 roku? Jeszcze nie widziałam, ale może zerknę w wolnej chwili;)
UsuńTak, ten. Dziwię się, że dopiero o nim usłyszałem... Jestem ciekaw Twojego zdania na temat tego filmu;)
UsuńNigdy nie byłem wielkim zwolennikiem tego filmu, ale mam go w swojej kolekcji ze względu na Sutherlanda. Trzeba jednak przyznać, że "Straceni chłopcy" mają charakter i wdzięk, których niestety późniejsze kontynuacje nie posiadają.
OdpowiedzUsuńWidziałem go tylko raz i niestety bardzo dawno temu. Przymierzam się do ponownego obejrzenia.
OdpowiedzUsuń