W Cherry Falls grasuje seryjny morderca dziewic i prawiczków. Sprawą zajmuje
się szeryf Brent Marken, który ma nastoletnią córkę, Jody, pasującą do profilu
ofiar zabójcy. Dziewczyna przeżywa właśnie kryzys w związku ze swoim
chłopakiem, Kennym, wywołany jego uporczywymi próbami zaciągnięcia jej do
łóżka. Kiedy uczniowie liceum, do którego uczęszcza nastolatka dowiadują się,
że morderca celuje w dziewice i prawiczków postanawiają urządzić seks imprezę.
Jednak Jody nie jest przekonana, co do tego rozwiązania, marząc o
rozdziewiczeniu przez idealnego partnera. Dziewczyna waha się chociaż niedawno stała
się ofiarą nieudanego ataku mordercy, dzięki któremu odkryła mroczne sekrety
swoich bliskich oraz nabierała przekonania, że sprawcą okrutnych mordów jest
kobieta.
„Krew niewinnych” to powstały na fali popularności „Krzyku” Wesa Cravena, teen slasher Geoffrey’a Wrighta,
wyróżnionego za reżyserię na Stiges Film Festival. Scenariusz autorstwa Kena
Seldena miał stanowić satyryczne spojrzenie na konwencję filmów slash, miał ukazywać ten podgatunek w
swoistym „krzywym zwierciadle”, ale w nieprzesadzonym, błyskotliwym stylu. Niektórzy
krytycy dopatrywali się w „Krwi niewinnych” skrzyżowania „Krzyku” z „American
Pie”, choć mnie osobiście wydaje się, że skojarzenia z tym drugim obrazem są
mocno naciągane. Owszem, Wright wzorował się na Cravenie, zresztą nawet się
tego nie wypierał, ale „seksualne perypetie” nastolatków w jego produkcji
pełniły zgoła inną rolę niż w „American Pie”.
Każdy wielbiciel slasherów wie,
że stosunki płciowe odgrywają bardzo ważną rolę w tym podgatunku. Oczywiście,
nie każdy reprezentant niniejszego nurtu kładzie na to nacisk, czasami twórcy
wręcz rezygnują z tej części składowej slasherów,
ale w wielu z nich możemy dopatrzeć się pewnej zależności. Jeśli pielęgnujesz
swoją cnotę masz szansę ujść cało ze starcia z seryjnym mordercą,
dziesiątkującym twoich, mniej pruderyjnych przyjaciół. Rozwiązłość w slasherach jest równoznaczna ze
śmiercią, zauważył to również Wes Craven w swoim „Krzyku”, a Wright z kolei zdecydował
się przewrotnie podejść do tego zagadnienia, wywracając do góry nogami jeden z
ważniejszych elementów konwencji filmów slash.
W „Krwi niewinnych” celem seryjnego mordercy są głównie młodzi ludzie, którzy
pierwszy stosunek płciowy mają jeszcze przed sobą. W slasherach poruszających się w granicach ciasnej konwencji
zachowanie życia przez dziewicę jest dziełem przypadku, zabójca nie oszczędza
jej naumyślnie. Tymczasem w „Krwi niewinnych” ofiary są starannie wybierane,
stąd też rodzi się pytanie, skąd antagonista czerpie tak dokładne informacje z
ich intymnego życia… To pozostaje zagadką, tak jakby stanowiło kolejny element
prześmiewczego wydźwięku produkcji, bądź zwyczajnie wpisywało się w jeden z
wielu niepoddających się racjonalizacji umownych części składowych slasherów. Wielbiciele tego nurtu
kompleksową wiedzę mordercy o życiu jego ofiar zapewne przyjmą bez większych
zgrzytów, z taką samą przychylnością, z jaką odbierają na przykład fenomen wolno
stąpającego czarnego charakteru zawsze dopadającego biegnącego protagonistę.
Będą to poczytywać, jako część świata przedstawionego „Krwi niewinnych”, w
której nie należy dopatrywać się większej logiki tylko zwyczajnie przyjąć ją do
wiadomości. Zresztą z taką samą otwartością, jak inne wpisujące się w tradycję slasherów sekwencje. Wright już w prologu
„puszcza oczko” do fanów niniejszego podgatunku, nawiązującą do urban legend sceną schadzki nastoletniej
parki w samochodzie stojącym w zacisznym miejscu. Podczas mordowania chłopaka
jego partnerka ani myśli o ucieczce, poświęcając całą energię na przeszywający,
bezproduktywny wrzask, choć zachowuje na tyle przytomności umysłu, żeby
zablokować drzwiczki w samochodzie. Takie nieprzemyślane zachowanie
protagonistów jest kolejnym znakiem rozpoznawczym filmów slash. Wright w swoim obrazie często podkreśla nieostrożność
pozytywnych bohaterów, jednocześnie właściwie wszystkich ukazując w swego
rodzaju „krzywym zwierciadle” przejaskrawiając ich cechy.
Odtwórczyni roli głównej, potencjalnej final
girl, Brittany Murphy, nie miała łatwego zadania, bowiem koncepcja twórców
bazowała na przesadnym podkreślaniu cech budujących doskonale znaną miłośnikom slasherów osobowość czołowej postaci
kobiecej, żeby pod koniec zadać kłam niektórym jej zaletom. W tym nurcie final girl zawsze jest obrazem wszelkich
cnót – unikająca stosunków płciowych, odżegnująca się od używek i zjednująca
sobie przychylność widzów wysoką inteligencją, oczywiście w porównaniu do pozostałych
protagonistów. Jody Marken też jest dziewicą oraz szkolną prymuską i również
unika obficie zakrapianych alkoholem imprez, ponad takimi rozrywkami stawiają
konwersacje o literaturze ze swoim nauczycielem angielskiego. Ale w przeciwieństwie
do klasycznych final girls nie
zjednała sobie mojej sympatii. Być może taki był cel Wrighta, zważywszy na satyryczny
wydźwięk filmu może celowo wystarał się o antypatyczne nastawienie odbiorcy do
postaci Jody, w opozycji do innych reprezentantów gatunku idealizujących final girls. Przesadny infantylizm
bohaterki Murphy, nieumiejętność szybkiego kojarzenia faktów, swoista wrodzona
naiwność niezmiernie mnie irytowały, choć przyznaję, że odtwórczyni tej roli
wypadła niezwykle wiarygodnie. A że do odegrania miała diablo wkurzającą rolę…
Cóż, taka koncepcja, prawdopodobnie właśnie tak miało być. Za to sceny mordów z
całą pewnością nie miały tak wyglądać, bowiem przed pokazami twórcy zostali
zmuszeni przez cenzorów do zmodyfikowania co bardziej śmiałych scen, stąd moje
rozczarowanie sekwencjami mordów. Celowo przejaskrawiona posoka wydaje mi się
trafnym zabiegiem, podkreślającym prześmiewcze spojrzenie na tradycję slasherów, ale już sztampowy charakter
mordów, w dodatku głównie rozgrywających się poza kadrem odebrał mi sporo przyjemności
z oglądania. Na szczęście fabuła do pewnego stopnia zrekompensowała owe
niedostatki. Pełna zabawnych kwestii i przejaskrawionych charakterologicznie
protagonistów zajmująca akcja, którą twórcy z prawdziwym wyczuciem ożywiali
atakami mordercy w najbardziej pożądanych momentach. Atakami, które również chwilami
charakteryzowały się sporą dozą humoru, jak na przykład „starcie oprawcy z
lecącym plastikowym rekinem”, ale tak zgrabnie dopełniającego się z napięciem
towarzyszącym wstępnym pościgom za ofiarami, że nie miało się poczucia niesmaku
– już prędzej spełnienia. Do tożsamości mordercy natomiast można mieć małe
zastrzeżenie, ponieważ przeczy ono jednemu z wcześniejszych ustępów. Twórcy zapewne
skorzystali z tego zabiegu w pragnieniu wyprowadzenia widzów w pole. I mnie
rzeczywiście udało się zmylić, ale tylko dlatego, że scenarzysta porwał się na
swoiste oszustwo, nielogiczne po rozwiązaniu największej zagadki scenariusza,
choć istotnie pomagające w zaskakującym sfinalizowaniu owego wątku.
„Krew niewinnych” na tle innych slasherów
wyróżnia satyryczny wydźwięk scenariusza, na pewno nie na miarę błyskotliwości „Krzyku”,
ale i tak całkiem interesująco oddany. Gdyby nie ci przeklęci cenzorzy mogłabym
zobaczyć wersję nieokrojoną, przez co być może nie byłabym tak mocno zawiedziona
scenami mordów, które w wydaniu soft znacząco uprzykrzały seans. Gdyby jeszcze „Krew
niewinnych” miała w sobie większą narracyjną siłę rażenia na miarę kultowego
pastiszu Cravena to niska drastyczność nie przeszkadzałaby tak bardzo, podobnie
jak w „Krzyku”. Ale summa summarum, choć film ogląda się w miarę bezboleśnie,
chwilami nawet z niejaką przyjemnością to na miano odkrywczego, wbijającego się
w pamięć horroru w moim pojęciu sobie nie zasłużył. Ale było blisko.
Plot twist - morderca miał „dziewico-radar”, stąd wiedział, kto jest przed swoim pierwszym razem, a kto po ~winks~
OdpowiedzUsuńWygląda to ciekawie, pewnie się skuszę, jak znajdę w okolicy
Czylo kolejna produkcja, która do końca nie wykorzystała swojego potencjału..
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam:
http://kruczegniazdo94.blogspot.com
Zapomniałam o tym filmie, a tak go kiedyś lubiłam! Super, że o nim napisałaś. Muszę teraz koniecznie znów go obejrzeć.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie był to bardzo przyjemny film. Dobra zabawa.
OdpowiedzUsuń