Stronki na blogu

piątek, 11 marca 2016

Clive Barker „Księga krwi 2”


Druga część sześciotomowego opus magnum angielskiego pisarza, Clive’a Barkera. Wszystkie książki w skład których wchodzą gloryfikowane przez krytyków i autorów literackich horrorów opowiadania pierwotnie ukazały się w 1984 i 1985 roku, ale pomimo upływu przeszło trzydziestu lat pierwszych polskich wydań dotychczas nie wznowiono, co generuje dwie poważne niedogodności – stwarza niemałe kłopoty w pozyskaniu wszystkich sześciu tomów „Ksiąg krwi” i wymusza na zainteresowanych owymi publikacjami czytelnikach obcowanie z topornymi tłumaczeniami oraz nieudolną korektą. Co w połączeniu z ogólnikowym warsztatem Barkera, który spisując opowiadania wchodzące w skład „Ksiąg krwi” stawiał pierwsze kroki w pisarskim fachu, obniża siłę oddziaływania bądź co bądź niepospolitych opowieści snutych na kartach niniejszych publikacji. Po lekturze pierwszej „Księgi krwi” wiedziałam już, jakiego stylu i tłumaczenia mam się spodziewać, przez co obcowanie z drugim tomem było dla mnie nieco przystępniejsze, co wcale nie oznacza, że przestałam marzyć o nowych, staranniej opracowanych polskich wydaniach.

Pierwsze spotkanie z interesującym, a miejscami nawet mocno zniesmaczającym obrazem Anthony’ego DiBlasiego zatytułowanym „Dread” było dla mnie tak wyrazistym przeżyciem, że wprost nie mogłam się doczekać lektury opowiadania, na kanwie którego powstał scenariusz filmu. „Lęk” jest pierwszym i zarazem moim zdaniem najlepszym tekstem zamieszczonym w drugiej „Księdze krwi”, choć filmowa wersja, jak to zwykle z adaptacjami krótkich form literackich bywa znacząco rozbudowała pomysł Barkera. Opowiadanie traktuje o studencie, który zaprzyjaźnia się ze starszym kolegą z uczelni zafascynowanym strachem, tak bardzo, że decyduje się poddać skandalicznemu eksperymentowi ich wspólną znajomą, a od niedawna swoją dziewczynę, wegetariankę. Zafiksowany na punkcie ludzkich lęków student zamyka koleżankę w obskurnym pokoju i zmusza ją do konfrontacji ze strachem na myśl o konsumpcji mięsa. Choć z przebiegiem owego nieludzkiego eksperymentu zapoznajemy się ze pośrednictwem zdjęć dziewczyny zrobionych podczas jej kilkudniowej gehenny, które maniak pokazuje koledze, to wystarczy, żeby wywołać oburzenie i niesmak na myśl o niewinnej studentce zmuszonej do spożywania zepsutego, zarobaczywionego mięsa. Stan pożywienia jest wywołany długim zwlekaniem dziewczyny, wzdragającej się przed jego skonsumowaniem, co nasuwa uniwersalny wniosek, że im szybciej stawimy czoła własnym lękom tym mniej boleśnie to odczujemy. Na miejscu Barkera poprawiłabym jedynie ostatnią partię – zrezygnowałabym z nużącego pobytu w przytułku i postarałabym się o bardziej drastyczną ostateczną konfrontację, bo w porównaniu z wcześniejszymi, bulwersującymi wydarzeniami wypada mało charakterystycznie.
Opowiadaniem, któremu moim zdaniem niewiele brakuje do poziomu „Lęku” jest „Jacqueline Ess: jej wola i testament”, którego pragnęłabym zobaczyć też na ekranie. Zadziwiające, że jeszcze nikt nie zdecydował się przełożyć tej opowieści na język filmu, bo już sam pomysł roztacza przed twórcami nieograniczone możliwości szokowania widzów. Barker w części wykorzystał dobrodziejstwa płynące z tego kuriozalnego konceptu, ale i tak pozostał pewien niedosyt. Wszak kobieta władna za pomocą siły woli odkształcać ludzkie ciała to temat, który znakomicie sprawdziłby się w powieści, bowiem na tak ograniczonej przestrzeni autor zwyczajnie nie mógł wyczerpać wszystkich możliwości płynących z owego motywu. Choć wystarał się o kilka wielce makabrycznych, pomysłowych ustępów tożsamych dla body horrorów, które w połączeniu z wątkami niszczejącej obsesji mężczyzn na punkcie tytułowej bohaterki, a la modliszki zapewniły kawał intrygującej, miejscami nawet zniesmaczającej prozy. Co nie zmienia faktu, że fabuła niniejszego opowiadania oddziaływałaby na mnie jeszcze silniej, gdyby Barker rozwinął ją w dłuższej publikacji.
Kolejnym całkiem zajmującym opowiadaniem jest w moim odczuciu „Piekielna konkurencja”, traktująca o wyścigu po… demokrację. Raz na sto lat na ulicach Londynu jest organizowany bieg długodystansowy. Wraz z ludźmi w charytatywnej gonitwie udział bierze tak zwany chowaniec, istota przybyła z Piekła, której wygrana zagwarantuje nieczystym mocom niepodzielne rządy na Ziemi. Jeśli zwycięży człowiek Anglicy będą mogli cieszyć się kolejnym wiekiem demokracji. Pomysł, jak przystało na „Księgi krwi” jest nieco osobliwy, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu, bo generuje kilka zapadających w pamięć, nowatorskich metamorfoz wyglądu zewnętrznego chowańców (np. głowa w formie wachlarza z noży, czy łeb pszczoły i szczęki uformowane z miazgi) oraz napięcie, wynikłe z niepewnego końca zmagań biegaczy, ściganych na trasie przez piekielne stworzenia.

„Na świecie jest coś gorszego niż lęk. To życie, które nie może się skończyć, mimo że umysł błaga ciało o zgon. A najgorsze jest spełnienie się snów.”

W tym samym szeregu, co „Piekielną konkurencję” postawiłabym swoisty ukłon w stronę kultowego opowiadania Edgara Allana Poego, zatytułowany „Nowe morderstwa przy Rue Morgue”. Lekko kryminalną opowieść o mężczyźnie, który przybywa do Paryża na prośbę długoletniej przyjaciółki, której brata oskarżono o okrutne morderstwo dziewiętnastolatki. Przybysz rozpoczyna własne śledztwo, dzięki któremu trafia na ślad rosłego nieznajomego dzierżącego w ręku brzytwę, jakoś związanego z przebywającym w areszcie starszym mężczyzną. Jak przystało na Clive’a Barkera fabułę dosyć obficie podlano krwią i to w całkiem plastycznie oddanych ustępach obdzierania ludzi ze skóry, ale zabrakło mi większej tajemniczości w pierwszych partiach, dłuższego skupienia na zagęszczającej się atmosferze grozy. Wszystko inne, łącznie z dziwaczną naturą mordercy i lekko groteskowym morałem, tworzyło całkiem zgrabną całość, znajdowało się na swoim miejscu i gdyby tylko wzbogacić tę opowieść bardziej wyrazistym klimatem mogłoby z tego powstać niezapomniane dziełko.
Czego nie mogę powiedzieć o moim zdaniem najgorszym utworze, zamieszczonym w drugiej „Księdze krwi”. „Skóry ojców” traktują o potworach, które pojawiają się w małym miasteczku w Arizonie i na pustynnych terenach otaczających owe ludzkie skupisko. Szukają chłopca, którego przed sześcioma laty zrobili z tutejszą kobietą. Do czasu wynurzeń Barkera na temat okrucieństwa ojczyma chłopca nie jest jeszcze tragicznie, choć przerywniki w formie spotkań potworów z innymi bohaterami opowiadania przynajmniej mnie nie przyniosły żadnej rozrywkowej wartości. Ale naprawdę nudno zrobiło się dopiero w drugiej partii, w trakcie ostatecznej konfrontacji ludzi z potworkami, mało makabrycznej i nazbyt popisowej, co nieco przesłoniło ciekawy zabieg demonizowania ludzi i uczłowieczania szkaradnych stworów, po który Barker kilka lat później z lepszym skutkiem sięgnął również w swojej powieści zatytułowanej „Cabal. Nocne plemię”.

Po lekturze drugiej „Księgi krwi” jestem zmuszona podtrzymać swój wniosek, że opowiadania Clive’a Barkera zyskałyby na wartości, gdyby polscy wydawcy zdecydowali się na bardziej staranne wznowienia. Ponadto tak samo, jak w pierwszym tomie warsztat początkującego wówczas pisarza pozostawia wiele do życzenia – nawet nie zbliża się do dojrzałości i opisowej obszerności, którymi charakteryzują się jego późniejsze publikacje, ale choćby przez wzgląd na pomysły i śmiałe podejście do aspektów gore zarówno pierwszy, jak i drugi tom „Ksiąg krwi” w moim odczuciu zasługują na uwagę wielbicieli prozy ekstremalnej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz