Stronki na blogu

sobota, 12 marca 2016

„Jak wykończyć panią T.?” (1999)


Jedna z najlepszych uczennic w szkole, Leigh Ann Watson, w ostatnich dniach liceum stara się pozyskać dodatkowe punkty, które zwiększyłyby jej szansę zdobycia stypendium, niezbędnego, aby mogła kształcić się na dobrej uczelni z dala od małego rodzinnego miasteczka Grandsboro, gdzie nie ma żadnych perspektyw. Największe nadzieje Leigh wiąże z zajęciami z historii, na które przygotowała ciekawy projekt. Jednak apodyktyczna pani Tingle, znienawidzona przez wszystkich uczniów i większość kadry nauczycielskiej, wyraźnie faworyzuje konkurentkę Watson do stypendium, nie doceniając pracy dziewczyny. Znajomy Leigh, Luke Churner, próbuje podnieść na duchu przygnębioną koleżankę, przekazując jej pytania do zbliżającego się testu z historii, którymi dziewczyna nie jest zainteresowana, ale pech chce, że nagle wyrosła wśród nich pani Tingle poczytuje całą sytuację na niekorzyść Leigh. Rano nauczycielka zamierza zawiadomić o tym incydencie dyrektora. Żeby zdjąć z dziewczyny odpowiedzialność Luke i jej najlepsza przyjaciółka, Jo Lynn Jordan decydują się wziąć winę na siebie. Wieczorny wypad całej trójki do domu pani Tingle niezamierzenie kończy się tragicznie. Nauczycielka zostaje ranna, a młodzi ludzie z obawy przed konsekwencjami unieruchamiają ją w łóżku i przez kilka następnych dni starają się opracować plan, który pozwoliłby im uniknąć poważnych kłopotów.

Kevin Williamson wielbicielom kina grozy dał się poznać przede wszystkim, jako scenarzysta osławionego „Krzyku” Wesa Cravena, jego drugiej i czwartej odsłony, „Koszmaru minionego lata”, horroru science fiction pod tytułem „Oni” i kolejnej już mniej docenianej produkcji Cravena, „Przeklętej”. Mniej rozpowszechniony jest natomiast fakt, że w międzyczasie Kevin Williamson nakręcił własny film z pogranicza thrillera i czarnej komedii, do którego (jakże by inaczej) w pojedynkę napisał scenariusz. „Jak wykończyć panią T.?” to jak dotąd jedyny efekt przygody Williamsona z reżyserią, niedoceniony przez krytykę, ale mający paru fanów w szeregach zwykłych widzów. Początkowo planowano rozpowszechniać film pod tytułem „Killing Mrs. Tingle”, ale zważywszy na tak zwaną Masakrę w Columbine High School, aby uniknąć nieprzyjemnych skojarzeń zdecydowano się przeformułować nazwę na „Teaching Mrs. Tingle”. Największym osiągnięciem Willimsona, co również sam z dumą podkreślał było zachęcenie do udziału znakomitej aktorki, Helen Mirren, której powierzono tytułową rolę i której nazwisko stało się najskuteczniejszą reklamą omawianej produkcji.

„Jak wykończyć panią T.?” to zrealizowany za bagatela trzynaście milionów dolarów w gruncie rzeczy kameralny thriller komediowy. Sporą część środków zapewne pochłonęło wynagrodzenie dla Helen Mirren, która bez wątpienia jest najjaśniej błyszczącą gwiazdą tej produkcji. Towarzyszą jej między innymi Katie Holmes, Barry Watson i Marisa Coughlan, ale z całej trójcy młodych aktorów tylko ta ostatnia zwraca na siebie uwagę czymś szczególnym. Mianowicie przebojowym charakterem swojej postaci, którego nie przesadzając oddała na ekranie niebywale ekspresyjnie, przyćmiewając kolegów swoją charyzmą. Popisy i kwestie aspirującej do zawodu aktorki Jo Lynn mają w sobie najwięcej pokładów niewymuszonego humoru, właściwie to można wysnuć śmiały wniosek, że gdyby nie owa bohaterka film zapewne nie zostałby sklasyfikowany, jako czarna komedia. Coughlan przyjęła na siebie niemalże cały ciężar gatunkowy i zrobiła to z taką swobodą, że patrząc na nią ani przez chwilę nie miałam wrażenia, iż za wszelką cenę próbuje się mnie rozbawić. Aktorce oczywiście dopomogły z wyczuciem rozpisane przez Williamsona kwestie, któremu udało się idealnie zbalansować dwa zgoła odmienne gatunki w jednym dziele, uatrakcyjniając scenariusz również swoistym pastiszowym zacięciem. Gloryfikacja, ale również satyryczne spojrzenie na kultowy horror uwidacznia się tuż po przywiązaniu pani Tingle do jej własnego łóżka. Troje młodych ludzi patrzy na nieprzytomną kobietę z rozłożonymi rękoma, po czym Luke stwierdza, że „wygląda, jak ta z filmu, co wszystkich obrzygała”. Każdy wielbiciel kina grozy od razu skojarzy, o jakiej produkcji mowa, ale żeby nie było żadnych niedopowiedzeń chwilę później Williamson wtłacza w usta Jo Lynn tytuł „Egzorcysta”. Niewielkie nawiązanie? Owszem, ale to jedynie wprawka przed dobitną, prześmiewczą analogią, w moim odczuciu będącą najlepszą i najbardziej humorystyczną sekwencją w „Jak wykończyć panią T.?”. Mowa o późniejszym wspaniałym aktorskim popisie Coughlan, która parodiując Regan MacNeil miota się na łóżku fantazyjnie wyginając swoje ciało, przemawia chrypliwym głosem rzucając kwestie z „Egzorcysty”, a nawet wywraca oczy białkami na wierzch, a wszystko to w zgodzie z celowo przerysowanym charakterem najsłynniejszej opętanej dziewczynki w historii kina grozy. Doprawdy genialna scena, która wyróżnia się na tle pozostałych wątków, przy czym one również składają się na przyjemne dla oka widowisko. Kolejnym, acz mniej oczywistym nawiązaniem do innego horroru może być nazwa miasteczka, w którym mieszkają bohaterowie filmu – Grandsboro ma podobne brzmienie do Woodsboro, miejsce akcji „Krzyków”, ale może to być jedynie przypadek. 

Cała intryga „Jak wykończyć panią T.?” zasadza się na uwięzieniu znienawidzonej nauczycielki w jej własnym domu i następstwach owego zbrodniczego czynu. Młodociani oprawcy nie są zimnymi przestępcami, działającymi z premedytacją tylko ofiarami nieprzyjemnych zbiegów okoliczności. Ilekroć próbują uniknąć jakichś kłopotów tylko zaogniają sytuację, ostatecznie dochodząc do punktu, z którego zdaje się nie ma dobrego wyjścia. Skutki wypadku w trakcie kłótni ze złośliwą belferką próbują złagodzić przywiązaniem jej do łóżka i wspólnym wypracowaniem jakiegoś kompromisu, na co z kolei nie pozwala nieprzejednany charakter starszej kobiety. Pani Tingle zamiast poddawać się woli swoich uczniów przystępuje do realizacji własnego planu, którego celem jest skonfliktowanie nastolatków. Manipulująca młodymi ludźmi Helen Mirren w tej odsłonie jest nie do przecenienia – aktorka samymi słowami potrafiła wygenerować aurę zagrożenia, przez co nieustannie miało się wrażenie, że nawet unieruchomiona apodyktyczna nauczycielka stanowi śmiertelne zagrożenie dla przytłoczonych tą nieciekawą sytuacją nastolatków. Kevin Williamson oczywiście, kiedy tylko mógł pomagał Mirren w tworzeniu tożsamej dla thrillera oprawy, ale miejscami naprawdę złowieszczy klimat, jaki samą kolorystyką i pracą kamer udało się twórcom wygenerować i tak nie mógł się równać z kunsztem aktorki. Mirren miała zdecydowanie największy wkład w hipnotyzującą stylistykę dreszczowca, tak jak Coughlan w aspekty komediowe. Pozostała dwójka, a w szczególności nieciekawa, ugrzeczniona postać kreowana przez Katie Holmes niezamierzenie stanowiła jedynie tło dla tych dwóch pań. Poza demoniczną siłą perswazji skrępowanej pani Tingle cechy thrillera uwidaczniają się również w kilku trzymających w napięciu incydentach, jak na przykład niespodziewane pojawienie się trenera w domu nauczycielki, czy niesnaski mających się ku sobie Leigh i Luka z Jo Lynn, mogące pogrążyć ich wszystkich (tak na marginesie przewrotnie sfinalizowane, czym Williamsonowi udało się mnie oszukać). Oczywiście, owe początkowo silnie elektryzujące wydarzenia z czasem uciekają w histeryczny humor, aczkolwiek w tak wyważony, nienatrętny sposób, że aż miło na to popatrzeć.

Konwencja „Jak wykończyć panią T.?” zapewne nie dostroi się do wymagań masowych odbiorców, optujących za czystością gatunkową, bo Kevin Williamson przede wszystkim nieustannie żongluje stylistyką thrillera i czarnej komedii. Ta druga nie uwidacznia się aż tak często, żeby mówić o przysłonięciu estetyki dreszczowca, niejednokrotnie zaobserwowałam nawet zgoła odwrotne zjawisko, ale parę dowcipów i prześmiewczych sytuacji jednak się pojawia, co najprawdopodobniej skurczy liczbę sympatyków owej produkcji. Ja, co prawda wprost przepadam za takimi zgrabnie wyważonymi miszmaszami gatunkowymi i lekkimi fabułami, dlatego jak najbardziej jestem zadowolona z projektu Williamsona, co wcale nie oznacza, że pokaźne grono widzów podzieli moje zdanie.

2 komentarze:

  1. Raz w życiu widziałem w telewizji i zakochałem się w nim od razu. Do dzisiaj pamiętam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie niezmiennie zadziwia lekkość, z jaką Williamson miesza komedię z grozą/napięciem w swoich scenariuszach. Doprawdy rzadki talent, z którego skorzystał również w "Jak wykończyć panią T.?". Może się w tym filmie nie zakochałam, ale mile zaskoczona na pewno byłam;)

      Usuń