Stronki na blogu

sobota, 2 kwietnia 2016

„Człowiek-Szczur” (1988)


Amerykanka Terry przyjeżdża na jedną z karaibskich wysp na prośbę przedstawicieli tutejszych organów ścigania. Kobieta ma zidentyfikować zwłoki swojej siostry Marilyn, modelki, która w towarzystwie fotografa i drugiej modelki niedawno przyjechała w te rejony na sesję fotograficzną. W drodze do kostnicy Terry poznaje przyjezdnego amerykańskiego pisarza, Freda Williamsa, który decyduje się jej towarzyszyć. Na miejscu okazuje się, że okaleczone zwłoki nie należą do Marilyn, co determinuje jej siostrę do przeszukania niektórych rejonów wyspy wraz z Williamsem. Tymczasem Marilyn i jej współpracownicy znajdują w lesie ciało. Pragnąc wezwać pomoc zatrzymują się w pierwszym napotkanym domu, który wydaje się być opuszczony. Wewnątrz przyjaciółka Marilyn zostaje zaatakowana przez tajemnicze stworzenie. Pozostała dwójka trafia do mieszkającego w wyludnionej wiosce doktora Olmana, który stworzył grasującego w tych terenach Człowieka-Szczura.

„Człowiek-Szczur” to jeden z mniej znanych włoskich niskobudżetowych horrorów, wyreżyserowany przez Giuliano Carnimeo pod pseudonimem Anthony’ego Ascota. Scenariusz napisał Dardano Sacchetti pod przydomkiem Davida Parkera Jr., który zasłynął głównie współpracą z niezastąpionym Lucio Fulcim, przy między innymi takich jego filmach, jak „Siedem czarnych nut”, „Zombie pożeracze mięsa”, „Miasto żywej śmierci”, „Dom przy cmentarzu”, „Siedem bram piekieł”, czy „Nowojorski rozpruwacz”. Szczerze powiedziawszy do seansu „Człowieka-Szczura” zachęciło mnie tylko i wyłącznie nazwisko Sacchettiego, scenarzysty, który zdążył już skraść moje serce, choć jednocześnie nie spodziewałam się spektakularnego widowiska. Liczyłam raczej na zwyczajową B-klasową średnią rozrywkę, śmiało podchodzącą do tradycji gore, przy której mogłabym wyłączyć myślenie i z jednym zastrzeżeniem dokładnie to otrzymałam.

Motyw szalonego naukowca, który poprzez swoje obsesyjne, ziszczone pragnienie tworzenia sprowadza na bohaterów filmu śmiertelne niebezpieczeństwo niejednokrotnie był już poruszany przez twórców kina grozy. Sacchetti nie wykazał się więc większą pomysłowością w tym ogólnym aspekcie dynamizującym akcję, popuszczając wodze wyobraźni w szczegółach. Domorosły genetyk znajduje bowiem sposób na stworzenie Człowieka-Szczura poprzez połączenie komórki jajowej małpy z nasieniem szczura (!). Eksperyment powołuje do życia małą, człekokształtną istotę z wielkimi przednimi zębami, posiadającą instynkt szczura i inteligencję małpy oraz śmiercionośny jad. Wiele skrajnie różnych opinii krąży o tym konkretnym przedsięwzięciu twórców efektów specjalnych. Jedni zarzucają Człowiekowi-Szczurowi komiczną aparycję, która poza rubasznym śmiechem nie wywołuje żadnych emocji, inni przyznają, że jest doprawdy przerażająca. Mnie owoc długoletniej pracy doktora Olmana również rozbawił, ale nie jestem w stanie skrytykować jego groteskowej aparycji, bo chociaż nie wywoływała niepokoju nie można odmówić twórcom inwencji, zapadającej w pamięć właśnie dzięki jej kuriozalności. Sama fabuła, podobnie jak motyw szalonego naukowca, wątkiem przewodnim nie odbiega od szeroko eksploatowanej konwencji rąbanek, ale narracja nieco zaburza zwyczajową koncepcję fabularną. Akcję poprowadzono dwutorowo, z perspektywy Marilyn i jej współpracowników oraz siostry dziewczyny, Terry i towarzyszącego jej pisarza, którzy starają się odnaleźć tę pierwszą. Na początku zdaje się, że największy ciężar scenariusza spocznie na barkach tej drugiej parki i będzie on propagował mało odkrywczy wątek mozolnego przedzierania się przez dzikie rejony karaibskiej wyspy, z Człowiekiem-Szczurem obserwującym każdy ich krok. Takim przekonaniem natchnął mnie wstęp, gdzie tuż po skrótowym przybliżeniu sesji fotograficznej z udziałem Marilyn, na dłużej skupiono się na losach jej siostry i przygodnie poznanego pisarza. Po oględzinach zwłok kobiety, z wiarygodnie oddanym przez charakteryzatorów okaleczeniem na twarzy, Terry i Fred, przystępują do poszukiwań zaginionej modelki, najpierw przeprowadzając oględziny miejsca, w którym zginęła nieznajoma – opuszczonego, niszczejącego budynku. Wcześniej widzowie mieli okazję podejrzeć, jak zginęła kobieta, przy okazji dostając wgląd w wykorzystywany również w dalszej części projekcji, rozczarowujący sznyt Carnimeo. Chociaż reżyser miał do dyspozycji naprawdę znakomitą, zróżnicowaną ścieżkę dźwiękową skomponowaną przez Stefano Mainettiego, która wykonała połowę pracy potrzebnej do stworzenia pożądanej atmosfery zagęszczającej się grozy i chociaż operatorzy potrafili wydobyć maksimum dramatyzmu ze skąpanych w gęstych ciemnościach lokacji oraz sporadycznych zbliżeń na przerażoną twarz osaczonej kobiety, z czasem nie tylko ta konkretna sekwencja, ale dosłownie wszystkie sceny obrazujące atak na człowieka zaczynały zwyczajnie nużyć. Wszak Carnimeo niepotrzebnie przedłużał te podchody i to do tego stopnia, że już od połowy traciło się zainteresowanie, a wypracowane na początku napięcie dosłownie wyparowywało, sprawiając, że finalne sceny mordów przyjmowało się beznamiętnie. Tym bardziej, że w przeważającej większości szamotanie się z potworkiem zmontowano nazbyt chaotycznie, co w połączeniu z niedostatecznym oświetleniem uniemożliwiało przyjrzenie się krwawym szczegółom. Można dostrzec jedynie kilka szybkich ujęć zanurzania się pazurów Człowieka-Szczura w ciele i rzecz jasna odrobinę wiarygodnej wizualnie substancji imitującej krew, ale z wyłączeniem ostatniego mordu, kiedy to na dużym zbliżeniu potworek podcina komuś gardło (poszarpane brzegi rany wypadają naprawdę przekonująco) twórcy efektów specjalnych po macoszemu traktują aspekty gore. Nawet zapewne w zamyśle najmocniejszy krwawy ustęp, czyli konsumpcję ludzkiego ciała, której szczegóły również skrzętnie skrywano przed wzrokiem widza.

Chociaż „Człowiek-Szczur” nie przedstawia sobą większej wartości, jeśli idzie o makabrę to pomijając rozwleczone sekwencje będące bezpośrednim wstępem przed wyeliminowaniem danej ofiary pod kątem klimatu wypada nader atrakcyjnie. Po szybkim zarysowaniu sytuacji Terry i Freda, fabuła na powrót koncentruje się przede wszystkim na Marilyn i jej współpracownikach. Sacchetti wykazał się w tym miejscu niejaką pomysłowością, bo w klasycznych rąbankach nieczęsto ma się okazję obserwować wydarzenia z dwóch perspektyw, w tym osoby, która jak wydawało się chwilę wcześniej powinna już nie żyć. Kolejną obiecującą koncepcją był pobyt Marilyn i fotografa w wyludnionej wiosce, której widok natchnął przybrudzone zdjęcia aurą wyalienowania i spotęgował atmosferę zagrożenia. Golizna odtwórczyni roli Marilyn, Evy Grimaldi, szczególnie kiedy ujmowano ją w teatralnych ramach miejscami nieco odwracała uwagę od klimatu grozy (sesje zdjęciowe i kąpiel aktorki jawią się niczym wstęp do jakiegoś taniego erotyka), ale na szczęście nie było to aż tak częste, żeby całkowicie zniszczyć klimat grozy. Za to pełne patosu przemowy niektórych postaci, egzaltowana mimika oraz podniosły ton (choć tutaj akurat zawinił nieudolny angielski dubbing) miejscami wybijały mnie z prawidłowego rytmu, w jaki wprowadziła mnie mroczna oprawa audiowizualna, ale te sytuacje również można określić mianem sporadycznych.

„Człowiek-Szczur” to horror niepozbawiony poważnych niedostatków, w czym w dużej mierze zawinił niski budżet oraz zamiłowanie reżysera do przeciągania w czasie, co poniektórych scen. Ale jeśli jest się fanem kina klasy B z pewnością będzie się potrafiło, czy to przymknąć oczy na owe mankamenty, czy wręcz poczytywać je na plus. Moje zamiłowanie do estetyki włoskich rąbanek i sympatia, jaką obdarzyłam naiwne, tanie twory z gatunku horroru nie pozwalają mi całkowicie zdyskredytować „Człowieka-Szczura”, bo w sumie całkiem znośnie się na nim bawiłam, ale jednocześnie film nie dostarczył mi aż takich wrażeń, żeby w moim pojmowaniu wyjść ponad przeciętność.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz