Amerykanka Terry przyjeżdża na jedną z karaibskich wysp na prośbę przedstawicieli
tutejszych organów ścigania. Kobieta ma zidentyfikować zwłoki swojej siostry Marilyn,
modelki, która w towarzystwie fotografa i drugiej modelki niedawno przyjechała w
te rejony na sesję fotograficzną. W drodze do kostnicy Terry poznaje przyjezdnego
amerykańskiego pisarza, Freda Williamsa, który decyduje się jej towarzyszyć. Na
miejscu okazuje się, że okaleczone zwłoki nie należą do Marilyn, co determinuje
jej siostrę do przeszukania niektórych rejonów wyspy wraz z Williamsem.
Tymczasem Marilyn i jej współpracownicy znajdują w lesie ciało. Pragnąc wezwać
pomoc zatrzymują się w pierwszym napotkanym domu, który wydaje się być
opuszczony. Wewnątrz przyjaciółka Marilyn zostaje zaatakowana przez tajemnicze
stworzenie. Pozostała dwójka trafia do mieszkającego w wyludnionej wiosce
doktora Olmana, który stworzył grasującego w tych terenach Człowieka-Szczura.
„Człowiek-Szczur” to jeden z mniej znanych włoskich niskobudżetowych
horrorów, wyreżyserowany przez Giuliano Carnimeo pod pseudonimem Anthony’ego
Ascota. Scenariusz napisał Dardano Sacchetti pod przydomkiem Davida Parkera
Jr., który zasłynął głównie współpracą z niezastąpionym Lucio Fulcim, przy
między innymi takich jego filmach, jak „Siedem czarnych nut”, „Zombie pożeracze mięsa”, „Miasto żywej śmierci”, „Dom przy cmentarzu”, „Siedem bram piekieł”,
czy „Nowojorski rozpruwacz”. Szczerze powiedziawszy do seansu „Człowieka-Szczura”
zachęciło mnie tylko i wyłącznie nazwisko Sacchettiego, scenarzysty, który
zdążył już skraść moje serce, choć jednocześnie nie spodziewałam się
spektakularnego widowiska. Liczyłam raczej na zwyczajową B-klasową średnią rozrywkę,
śmiało podchodzącą do tradycji gore,
przy której mogłabym wyłączyć myślenie i z jednym zastrzeżeniem dokładnie to
otrzymałam.
Motyw szalonego naukowca, który poprzez swoje obsesyjne, ziszczone
pragnienie tworzenia sprowadza na bohaterów filmu śmiertelne niebezpieczeństwo
niejednokrotnie był już poruszany przez twórców kina grozy. Sacchetti nie
wykazał się więc większą pomysłowością w tym ogólnym aspekcie dynamizującym
akcję, popuszczając wodze wyobraźni w szczegółach. Domorosły genetyk znajduje
bowiem sposób na stworzenie Człowieka-Szczura poprzez połączenie komórki jajowej
małpy z nasieniem szczura (!). Eksperyment powołuje do życia małą,
człekokształtną istotę z wielkimi przednimi zębami, posiadającą instynkt
szczura i inteligencję małpy oraz śmiercionośny jad. Wiele skrajnie różnych
opinii krąży o tym konkretnym przedsięwzięciu twórców efektów specjalnych.
Jedni zarzucają Człowiekowi-Szczurowi komiczną aparycję, która poza rubasznym śmiechem
nie wywołuje żadnych emocji, inni przyznają, że jest doprawdy przerażająca. Mnie
owoc długoletniej pracy doktora Olmana również rozbawił, ale nie jestem w
stanie skrytykować jego groteskowej aparycji, bo chociaż nie wywoływała
niepokoju nie można odmówić twórcom inwencji, zapadającej w pamięć właśnie dzięki
jej kuriozalności. Sama fabuła, podobnie jak motyw szalonego naukowca, wątkiem
przewodnim nie odbiega od szeroko eksploatowanej konwencji rąbanek, ale narracja
nieco zaburza zwyczajową koncepcję fabularną. Akcję poprowadzono dwutorowo, z
perspektywy Marilyn i jej współpracowników oraz siostry dziewczyny, Terry i
towarzyszącego jej pisarza, którzy starają się odnaleźć tę pierwszą. Na
początku zdaje się, że największy ciężar scenariusza spocznie na barkach tej
drugiej parki i będzie on propagował mało odkrywczy wątek mozolnego
przedzierania się przez dzikie rejony karaibskiej wyspy, z Człowiekiem-Szczurem
obserwującym każdy ich krok. Takim przekonaniem natchnął mnie wstęp, gdzie tuż
po skrótowym przybliżeniu sesji fotograficznej z udziałem Marilyn, na dłużej
skupiono się na losach jej siostry i przygodnie poznanego pisarza. Po oględzinach
zwłok kobiety, z wiarygodnie oddanym przez charakteryzatorów okaleczeniem na
twarzy, Terry i Fred, przystępują do poszukiwań zaginionej modelki, najpierw
przeprowadzając oględziny miejsca, w którym zginęła nieznajoma – opuszczonego,
niszczejącego budynku. Wcześniej widzowie mieli okazję podejrzeć, jak zginęła
kobieta, przy okazji dostając wgląd w wykorzystywany również w dalszej części
projekcji, rozczarowujący sznyt Carnimeo. Chociaż reżyser miał do dyspozycji naprawdę
znakomitą, zróżnicowaną ścieżkę dźwiękową skomponowaną przez Stefano
Mainettiego, która wykonała połowę pracy potrzebnej do stworzenia pożądanej
atmosfery zagęszczającej się grozy i chociaż operatorzy potrafili wydobyć
maksimum dramatyzmu ze skąpanych w gęstych ciemnościach lokacji oraz
sporadycznych zbliżeń na przerażoną twarz osaczonej kobiety, z czasem nie tylko
ta konkretna sekwencja, ale dosłownie wszystkie sceny obrazujące atak na człowieka
zaczynały zwyczajnie nużyć. Wszak Carnimeo niepotrzebnie przedłużał te podchody
i to do tego stopnia, że już od połowy traciło się zainteresowanie, a
wypracowane na początku napięcie dosłownie wyparowywało, sprawiając, że finalne
sceny mordów przyjmowało się beznamiętnie. Tym bardziej, że w przeważającej
większości szamotanie się z potworkiem zmontowano nazbyt chaotycznie, co w
połączeniu z niedostatecznym oświetleniem uniemożliwiało przyjrzenie się krwawym
szczegółom. Można dostrzec jedynie kilka szybkich ujęć zanurzania się pazurów
Człowieka-Szczura w ciele i rzecz jasna odrobinę wiarygodnej wizualnie
substancji imitującej krew, ale z wyłączeniem ostatniego mordu, kiedy to na
dużym zbliżeniu potworek podcina komuś gardło (poszarpane brzegi rany wypadają
naprawdę przekonująco) twórcy efektów specjalnych po macoszemu traktują aspekty
gore. Nawet zapewne w zamyśle
najmocniejszy krwawy ustęp, czyli konsumpcję ludzkiego ciała, której szczegóły
również skrzętnie skrywano przed wzrokiem widza.
Chociaż „Człowiek-Szczur” nie przedstawia sobą większej wartości, jeśli
idzie o makabrę to pomijając rozwleczone sekwencje będące bezpośrednim wstępem
przed wyeliminowaniem danej ofiary pod kątem klimatu wypada nader atrakcyjnie.
Po szybkim zarysowaniu sytuacji Terry i Freda, fabuła na powrót koncentruje się
przede wszystkim na Marilyn i jej współpracownikach. Sacchetti wykazał się w
tym miejscu niejaką pomysłowością, bo w klasycznych rąbankach nieczęsto ma się
okazję obserwować wydarzenia z dwóch perspektyw, w tym osoby, która jak
wydawało się chwilę wcześniej powinna już nie żyć. Kolejną obiecującą koncepcją
był pobyt Marilyn i fotografa w wyludnionej wiosce, której widok natchnął
przybrudzone zdjęcia aurą wyalienowania i spotęgował atmosferę zagrożenia. Golizna
odtwórczyni roli Marilyn, Evy Grimaldi, szczególnie kiedy ujmowano ją w
teatralnych ramach miejscami nieco odwracała uwagę od klimatu grozy (sesje zdjęciowe
i kąpiel aktorki jawią się niczym wstęp do jakiegoś taniego erotyka), ale na
szczęście nie było to aż tak częste, żeby całkowicie zniszczyć klimat grozy. Za
to pełne patosu przemowy niektórych postaci, egzaltowana mimika oraz podniosły
ton (choć tutaj akurat zawinił nieudolny angielski dubbing) miejscami wybijały
mnie z prawidłowego rytmu, w jaki wprowadziła mnie mroczna oprawa audiowizualna,
ale te sytuacje również można określić mianem sporadycznych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz