Stronki na blogu

poniedziałek, 26 czerwca 2017

„Nine Guests for a Crime” (1977)

Zamożny Uberto zabiera swoje dorosłe już dzieci i ich małżonków oraz swoją siostrę i młodą żonę na wyspę, na której stoi jeden z należących do niego domów. Planują spędzić w tym miejscu dwa tygodnie, oddając się błogiemu odpoczynkowi. Ale ich plany krzyżuje utonięcie żony jednego z synów Uberto. Chwilę po tym tragicznym wydarzeniu pozostali urlopowicze odkrywają, że ich jacht zaginął, a łódź została uszkodzona. Nie są więc w stanie wydostać się z wyspy, na której jak z czasem sobie uświadamiają grasuje jakiś wrogo nastawiony do nich osobnik. Morderca, który niekoniecznie musi pochodzić z zewnątrz, równie dobrze może być jednym z nich.

„Nine Guests for a Crime” to jeden z mniej znanych obrazów z nurtu giallo w reżyserii Ferdinando Baldi, późniejszego twórcy „La ragazza del vagone letto”, produkcji spod znaku rape and revenge, tak samo jak w przypadku tego pierwszego znanej jedynie wąskiej grupie widzów. Głównie długoletnim, oddanym miłośnikom włoskiego kina grozy. Oparty na scenariuszu Fabio Pittorru „Nine Guests for a Crime” (inne tytuły: „Nove ospiti per un delitto” i „Un urlo nella notte”) to niskobudżetowy twór, który wykorzystuje jakże chwytliwą w tym gatunku scenerię niezurbanizowanej, niewielkiej wyspy stającej się śmiertelnie niebezpieczną pułapką dla grupki protagonistów. Innymi słowy Ferdinando Baldi dysponował ogromnym atutem – mocną kartą, która na mnie osobiście zadziałała nader zachęcająco.

Małe wyspy, na których bohaterowie filmów grozy szukają odpoczynku, a znajdują jedynie czysty terror w mojej ocenie stanowią jedną z najlepszych scenerii kina grozy. Wystarczy sobie przypomnieć chociażby „Czy zabiłbyś dziecko?”, czy „Ludożercę”, aby dojść do wniosku, że takie miejsce akcji w rękach utalentowanych twórców może wręcz przygniatać atmosferą wyalienowania i wszechobecnego zagrożenia. Ferdinando Baldi, trzeba mu to oddać, w zrywach starał się osiągnąć właśnie taki efekt. Na takie zamiary wskazują bowiem szerokie ujęcia wyspy, liczne zbliżenia na jej poszczególne fragmenty i częste akcentowanie obecności jakiegoś niebezpiecznego osobnika obserwującego zamożnych wczasowiczów, do pewnego momentu nieświadomych jego obecności. Rezultat byłby jednak zdecydowanie lepszy, gdyby kolorystyka (miejscami, bo trochę mroku również się pojawia) i ścieżka dźwiękowa nie stały w totalnej opozycji do miejsca akcji, gdyby nasłonecznione kadry z akompaniującymi im skocznymi dźwiękami zastąpiono przybrudzonymi, ponurymi barwami i nastrojowymi, szarpiącymi nerwy kompozycjami muzycznymi. Zapewne wówczas nie miałabym takiego nieprzyjemnego poczucia zderzenia z niewykorzystanym potencjałem, z dziełem twórców, którzy zamiast skupiać się na podkreślaniu mrocznego, złowieszczego oblicza niewielkiej wyspy łagodzili spowijającą ją atmosferę. Niewykluczone, że owe kontrasty były całkowicie zamierzone, że chcieli za ich sprawą wprawić widza w dyskomfort, wywołać tego rodzaju dysonans, który będzie podsycał nieprzyjemne emocje, ale ja opowiadałabym się raczej za brakiem umiejętności i satysfakcjonującego wyczucia gatunku – moim zdaniem twórcy najzwyczajniej w świecie nie potrafili stworzyć odpowiedniej oprawy dla „Nine Guests for a Crime”, choć wykazali się pewnymi drobnymi (niestety niewystarczającymi) staraniami. Nie licząc prologu wstępne ujęcia na jachcie zmierzającym na, jak się wkrótce okaże, feralną wyspę każą mi podejrzewać, że Joe D'Amato (i George Eastman odpowiedzialny za scenariusz i biorący udział w obmyślaniu tej historii) czerpał inspirację do swojego „Ludożercy” właśnie z tego obrazu Ferdinando Baldi. I nie chodzi mi tutaj o sam wybór miejsca akcji, bo to zbyt ogólny motyw, żeby jedynie na jego podstawie wyrabiać w sobie takie przypuszczenie. Ale jeśli połączyć go z zachowaniem jednej z pasażerek, Patrizii, która jest przekonana, że potrafi przepowiadać przyszłość i która przestrzega pozostałych przed rzezią, jaka jej zdaniem wkrótce rozegra się na wyspie to wspomniany wniosek nasuwa się bezwiednie. W „Ludożercy” wszak również znajdziemy kobiecą postać, którą dręczą złe przeczucia odnośnie pewnej wyspy. Płomienne mowy Patrizii, pełne patosu i szaleńczego uniesienia wieszczenie rychłej zguby dają efekt przeciwny do zamierzonego. Te rażąco sztuczne monologi zamiast podsycać w widzach poczucie niebezpieczeństwa najprawdopodobniej tylko ich rozbawią, zresztą tak samo jak późniejsze proroctwa siostry Uberto, Elisabetty. Tak, tak dostaniemy nie jedną, a dwie potencjalnie jasnowidzące kobiety. Zanim jednak ta druga zacznie przedstawiać swoje proroctwa będziemy musieli zmierzyć się z chaotycznie przedstawionymi miłostkami protagonistów. Ktoś mi powiedział, że Włosi kręcą dobre erotyki i może rzeczywiście tak jest (nie jestem w stanie tego ocenić, bo trzymam się z dala od tego gatunku), ale w „Nine Guests for a Crime” z całą pewnością tego rzekomego talentu nie unaocznili. Wspominam o tym tylko dlatego, że w pierwszych partiach filmu pojawia się dosyć sporo golizny i seksu, chociaż gwoli ścisłości do portretów tych ostatnich aktów podchodzono bardzo pobieżnie, nie rozciągając każdego z nich zbytnio w czasie i oszczędzając widzom szczegółów. Za co jestem wdzięczna, aczkolwiek wolałabym, żeby tego migdalenia było mniej. Albo żeby przynajmniej podchodzono do tych scen z mniejszym pośpiechem, równocześnie przykładając większą wagę do procesu zapoznawania widza z protagonistami. 

Z całą pewnością nie zdołałabym połapać się w relacjach bohaterów „Nine Guests for a Crime”, gdybym nie robiła notatek. Prawdopodobnie „zgubiłabym się w tym gronie”, nie wiedząc kto jest z kim, kto kogo zdradza i jak przedstawiają się rodzinne więzi, bo scenarzysta nie zawracał sobie głowy starannym kreśleniem kontekstu – w tym przypadku wolał chaos, być może myśląc, że taka forma przekazu zamiesza widzom w głowach na tyle, aby nie byli w stanie przedwcześnie rozszyfrować tożsamości sprawcy. A że przy okazji odebrał im możliwość identyfikacji z którymś z bohaterów, stworzył ogromny dystans pomiędzy oglądającym i protagonistami to widać w ogóle mu nie przeszkadzało – no przecież, to tyko nic nieznaczący szczegół... (ironia). Przechodząc jednak do rzeczy (to może się przydać tym odbiorcom, którzy zaczną się w tym wszystkim gubić) z moich notatek wynika, że starszy mężczyzna Uberto jest ojcem Michele, Lorenzo i Patrizii, którzy pozostają w związkach małżeńskich z kolejno: Carlą, Gretą i Walterem. Tak na marginesie nadmienię, że spotkałam się z opisem „Nine Guests for a Crime”, który głosi, że Patrizia nie jest córką Uberto, tylko Walter jest jego synem, ale ja zrozumiałam to inaczej – stuprocentowej pewności mieć jednak nie mogę, bo muszę wziąć pod uwagę ewentualną pomyłkę tłumacza. A teraz idąc dalej: Giulia jest żoną Uberto, niebędącą jednak matką jego dzieci, a Elisabetta jego siostrą. Fabio Pittorru szybko zaczyna komplikować wzajemne relacje bohaterów swojego scenariusza, zdradzając widzom, że Walter i Greta mają romans – ten pierwszy zdradza więc Patrizię, a ta druga (jak się dowiadujemy mająca więcej kochanków na kontynencie) „przyprawia rogi” Lorenzo. Temu ostatniemu zachowanie małżonki sprawia ból, a Patrizia na widok męża kochającego się z inną kobietą odczuwa podniecenie, o czym świadczy króciutka sekwencja masturbacji. Michele tymczasem ma romans z Giulią, młodą żoną swojego ojca, który chyba coś podejrzewa. Carla natomiast wyzbywa się wszelkich wątpliwości (jeśli w ogóle je miała) pewnej nocy, podczas której widzi ich razem spiskujących przeciwko niej i Uberto. Z czasem scenarzysta zacznie zaznajamiać widzów z wątkiem marynarza, który zaginął na tej wyspie około dwadzieścia lat temu i który swego czasu zajmował ważne miejsce w życiu Elisabetty. Ze słów kobiety można wnosić, że jest przekonana, iż marynarz wrócił, że osobnik w zakrwawionym białym wdzianku, noszący czarne skórzane rękawiczki (jeden z bardziej charakterystycznych elementów giallo) to ten zaginiony niegdyś mężczyzna, który wrócił, aby siać terror na wyspie. To nie jedyna teoria – niektórzy bowiem opowiadają się za tym, że morderca jest wśród nich, że któryś z nich z pragnienia odziedziczenia bogactwa eliminuje konkurencję. Nie sposób również zapomnieć o podejrzanej wymianie zdań pomiędzy Michele i Giulią, którzy jeszcze przed atakiem mordercy na tę gromadkę spiskowali przeciwko Uberto i Carli i dziwnym zrządzeniem losu ta druga parę godzin później na ich oczach utopiła się w morzu... Wydaje się, że taka mnogość różnego rodzaju teorii zaciemni widzowi sens całej intrygi, że zdezorientuje nawet bardziej domyślnym odbiorców, wątpię jednak, żeby tak było w istocie. Szybko rozszyfrowałam tożsamość mordercy i pomimo usilnego dążenia scenarzysty do spychania mnie na fałszywe ścieżki twardo przy nim stałam, nie musząc nawet walczyć z wątpliwościami. Ale nie przewidziałam wszystkiego. UWAGA SPOILER Nie wpadłam na rodzinne powiązanie morderczyni z inną kobietą i zaginionym przed laty marynarzem, który jak wiedziałam z prologu (plus własnych domysłów) padł ofiarą paru członków zamożnej rodziny aktualnie spędzającej czas wolny na tej samej wyspie, na której niegdyś dopuścili się okrutnej zbrodni KONIEC SPOILERA. Przechodząc natomiast do sposobów eliminacji bohaterów to z ubolewaniem muszę stwierdzić, że tutaj twórcy również niczym szczególnym się nie popisali – ot, dostajemy między innymi klasyczne duszenie, podpalenie, zastrzelenie człowieka, zepchnięcie innego ze skały, widok odciętej głowy i w przypadku innego osobnika przestrzelonej szyi. A to wszystko bez stosownych zbliżeń na poszarpane rany, obficie broczące substancją udanie imitującą krew - dostajemy raczej oszczędne maźnięcia tak jasną cieczą, że chyba nikt nie uzna jej za realistyczną. Chyba też nikt nie odda temu obrazowi epatowania makabrycznymi rekwizytami, a co za tym idzie nie doceni wkładu twórców efektów specjalnych. Ale oczywiście mogę się mylić.

„Nine Guests for a Crime” to przykład filmu z nurtu giallo, który niczym szczególnym się nie wyróżnia, którego z braku lepiej się zapowiadających pozycji można obejrzeć jeśli jest się fanem rąbanek z XX wieku, ale moim zdaniem należy nastawić się raczej na „niższą półkę”. Ot, taki wypełniacz wolnego czasu, który większych wrażeń pewnie wielu widzom nie dostarczy, ale jestem przekonana, że miłośnicy tego typu włoskiego kina mają już za sobą seanse dużo gorszych obrazów, że nabyli na tyle dużą odporność na wszelkiego rodzaju irytujące niedociągnięcia, na ewidentne mankamenty w warstwie technicznej i tekstowej, że zdołają wytrwać do napisów końcowych. W co poniektórych przypadkach być może nawet w miarę dobrze się bawiąc, a w każdym razie lepiej ode mnie.

2 komentarze:

  1. Ciekawe giallo, którego fabuła czerpie z twórczości Agathy Christie. Ogląda się go przyjemnie. Mimo że Ferdinando Baldi kręcił zupełnie inne filmy to dwa jego thrillery prezentują się bardzo dobrze. Drugi, który mam na myśli to „La ragazza del vagone letto” z 1980 roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie za bardzo ten film nie podszedł, ale "La ragazza del vagone letto" chciałabym obejrzeć, bo mimo wszystko jestem ciekawa jak Baldi wypadł w rape and revenge. Więc jak tylko będę miała okazję to obejrzę;)

      Usuń