Studentka
Tree Gelbman zostaje zamordowana przez zamaskowanego osobnika w dniu
swoich urodzin. W momencie swojej śmierci budzi się w akademiku i
rozpoczyna się ten sam dzień co wczoraj. Dziewczyna widzi dokładnie
to samo, przysłuchuje się wypowiedziom ludzi ze swojego otoczenia,
które już zna, a wieczorem ponownie spotyka się z
niezidentyfikowanym osobnikiem, który znowu pozbawia ją życia. I
Tree po raz kolejny wita ten sam dzień. Wie co się wydarzy i może
zmienić bieg wypadków, co też stara się uczynić. Młoda kobieta
jest przekonana, że jeśli uda jej się przeżyć ten feralny dzień
to wydostanie się z pętli czasowej, w którą z jakiegoś
nieznanego jej powodu wpadła.
„Śmierć nadejdzie dziś” nie jest tak zwariowanym pastiszem, jak „Dom w głębi lasu”, czy nawet „The Final Girls”. Nie kombinuje z motywami kojarzonymi z horrorem w stopniu porównywalnym do tego pierwszego i nie zawiera tyle humoru i takiej swoistej lekkości przekazu co ten drugi, ale dowcip ujawnia się w nim częściej niż w „Krzyku”, z którym tak chętnie jest zestawiany. Christopherowi Landonowi i oczywiście Scottowi Lobdellowi udało się zgrabnie to wypośrodkować – doprowadzić do sytuacji, w której humor stanowi doskonałe dopełnienie motywów charakterystycznych dla kina grozy, element bez którego ta druga stylistyka w tym przypadku mocno by zubożała. Historia straciłaby na wyrazistości, ot stałaby się kolejną teen slasherową opowiastką o nudnej dziuni mierzącej się z zamaskowanym mordercą. I tylko pętla czasowa, motyw kojarzący się głównie z gatunkiem science fiction, odróżniałby ten obraz od wszystkich średniawych młodzieżowych rąbanek wyprodukowanych w XXI wieku, ale podejrzewam, że poważniejsze zacięcie w tym konkretnym przypadku zaszkodziłoby temu jakże chwytliwego wątkowi, na którym zbudowano zaskakująco trzymającą w napięciu slasherową opowieść o młodej kobiecie, od której wprost nie mogłam oderwać wzroku. O studentce, która znacznie wyróżnia się na tle pierwszoplanowych postaci zaludniających filmy wpisujące się w ten podgatunek horroru, która przez długi czas stanowi antytezę rasowej final girl. Jej osobowość jest przeciwieństwem charakterów czołowych kobiecych postaci pokazywanych w niezliczonych slasherach. Tree nie jest dziewicą, jak ognia unikającą używek i przeciwstawiającą się wszelkim młodzieńczym, kompletnie nieprzemyślanym wyskokom planowanym przez jej znajomych. Nie, główną bohaterkę „Śmierć nadejdzie dziś” poznajemy jako rozwiązłą seksualnie imprezowiczkę, która jest uwikłana w romans z żonatym wykładowcą, w ogóle nie przejmuje się uczuciami innych i przeżywa ciężkiego kaca po ubiegłonocnej zabawie, z której właśnie przez spożyty alkohol niewiele pamięta. Chociaż Tree stoi na pierwszym planie, przez długi czas bardziej upodabnia się do drugoplanowych kobiecych postaci ze slasherów. Do bohaterek, które zazwyczaj są najlepszymi przyjaciółkami final girls stanowiącymi ich kompletne przeciwieństwo. I przyznam szczerze, że to odwrócenie konwencji, ten typ czołowej bohaterki filmu slash, jaki zaprezentowano mi w omawianym obrazie, silniej przypadł mi do gustu od klasycznego obrazu „finałowej dziewczyny”. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby każdy kolejny slasher obstawał przy takiej osobowości głównej bohaterki, żeby propozycja twórców „Śmierć nadejdzie dziś” była początkiem nowego trendu w tym nurcie kina grozy, bo jeśli o mnie chodzi niegrzeczne dziewczynki pokazywane na ekranie są większym gwarantem widowiskowości niźli przykładnie się prowadzące szare myszki, które starają się tonować swoich narwanych towarzyszy. Wspomniałam już, że recenzowane przedsięwzięcie Chrisophera Landona zaskakująco trzyma w napięciu, ale nie wyjaśniłam dlaczego to tak bardzo mnie zdumiało. Otóż, „Śmierć nadejdzie dziś” to kino stricte rozrywkowe, mainstreamowy horror ze sporą dawką humoru, a więc choćby już z tych powodów można się spodziewać kompletnie wyjałowionego z mrocznego klimatu patrzydła na jeden raz, o którym zacznie się zapominać już na początku napisów końcowych. Produkcji tak beznamiętnie podchodzącej do prawideł, którymi rządzi się ten gatunek filmowy, emanującej takim bezsensem, całą sobą krzyczącą, że metaforycznie rzecz ujmując jest towarem zdjętym z linii produkcyjnej, skrojoną pod tych stałych bywalców kin, dla których gatunek filmu nie ma znaczenia, liczy się tylko to, aby film był nowy. A tymczasem obraz Christophera Landona, pomimo najczęściej dosyć jasnej kolorystyki i praktycznie znikomej drastyczności, potrafi podnieść adrenalinę, zagrać na emocjach, otoczyć odbiorcę atmosferą nieuchronnego nieszczęścia, która ulega znacznemu zagęszczeniu w wielu sekwencjach poprzedzających zgony głównej bohaterki, dzięki nieśpiesznym przejściom od ataku Bobasa do śmierci jego ofiary, gdzie wszystko co pomiędzy filmowane jest z takim wyczuciem gatunku, że aż trudno uwierzyć, że ma się do czynienia z horrorem z głównego nurtu. I co istotne z punktu widzenia długoletniego wielbiciela slasherów w „Śmierć nadejdzie dziś” nie brakuje drobnych smaczków stanowiących niejaką wizytówkę tego podgatunku horroru – zobaczymy między innymi chwilowe ogłuszenie oprawcy i rezygnację z dobicia go albo powolne zbliżanie się z bronią do ponoć śpiącego mordercy zamiast zabicia go już w drzwiach, co znacznie zminimalizowałoby ryzyko. Takich nieprzemyślanych, żeby nie rzec nielogicznych zachowań głównej bohaterki będących celowych ukłonem w stronę tradycji filmów slash jest oczywiście więcej – z podejmowaniem wielokrotnych prób odkrycia tożsamości sprawcy na czele, bo przecież dużo łatwiej i szybciej byłoby po prostu zaczaić się na niego z bronią palną, co ułatwiała Tree wiedza o tym gdzie i kiedy się pojawi i zdjęcia maski z jego twarzy już po oddaniu śmiertelnego strzału – a każdy taki dodatek jest wpleciony w całość z takim smakiem i emanuje taką znajomością nurtu slash, że nie ma się wątpliwości, iż grupą docelową „Śmierć nadejdzie dziś” byli również, jeśli nie przede wszystkim, widzowie doskonale zaznajomieni z tym podgatunkiem horroru. Christopher Landon i jego ekipa nie zapominają o tej grupie odbiorców, a wręcz przeciwnie: próbują, i w moim przypadku skutecznie, przypodobać się im, sprostać ich wymaganiom podczas snucia historii, która w zarysie mocno odstaje od znanego im schematu, ale w szczegółach, także w przypadku portretu głównej bohaterki, stanowi doskonałe odzwierciedlenie tego co znają i kochają. Ponadto istnieje spora szansa, że końcówka zaskoczy niejednego widza, w takim samym stopniu, jak mnie. Aczkolwiek muszę zaznaczyć, że to co nastąpiło chwilę potem, sekwencja zamykająca, odrobinę mnie rozczarowała. UWAGA SPOILER Wolałabym niedopowiedzenie w postaci czarnego ekranu z odgłosem bijącego zegara. I niech każdy się zastanawia, jaki jest teraz dzień KONIEC SPOILERA.
Musze to zobaczyć
OdpowiedzUsuńNie bardzo rozumiem z czego można się śmiać w tym filmie. Pokazuje on kobietę w dość nieciekawym położeniu która desperacko próbuje znaleźć rozwiązanie swojego problemu a tu nagle klasyfikacja jako czarna komedia. Śmiechu było co niemiara...
OdpowiedzUsuń"która desperacko próbuje znaleźć rozwiązanie swojego problemu"
UsuńA przy tym przez jakiś czas dobrze się bawi: paraduje nago po kampusie, bawi się w komandosa szpiegując żonę swojego wykładowcy, dla hecy robi sobie różowe pasemka, po czym obcina włosy. No i mamy jeszcze cięte odzywki głównej bohaterki, z których przebija duże poczucie humoru i przez jakiś czas lekceważący stosunek do niektórych jej rozmówców.
Nie wszystko to czarny humor, zwykły dowcip też się tutaj pojawia.
Poza tym zwróć uwagę na jej mimikę podczas konfrontacji z mordercą w prześmiewczej masce bobasa - czasami jej twarz aż krzyczy "ehh, znowu mnie zabiłeś. No trudno, zdarza się". Ja w tym widzę nabijanie się ze śmierci (nie duże, bo humor i powaga moim zdaniem smacznie się tutaj równoważą). Zresztą ze slasherowej konwencji też (choćby poprzez uwypuklanie absurdalności nieprzemyślanych zachowań głównej bohaterki),ale w sposób, z którego przebija szacunek do tego nurtu, nie złośliwość. I duża porcja świeżości (ciągłe zabijanie final girl i jej nieprzystający do modelu rys psychologiczny).