Ciężarna
Sarah Clark i jej mąż mają wypadek samochodowy. Mężczyźnie nie
udaje się przeżyć, a kobieta ma uszkodzony zmysł słuchu. Musi
korzystać z aparatu słuchowego, ale jest to jedno z jej mniejszych
zmartwień. Rozpacz po stracie ukochanego i obawa przed samotnym
rodzicielstwem towarzyszą Sarah praktycznie nieustannie, ale w
okresie Świąt Bożego Narodzenia te uczucia zastąpi paraliżujący
strach przed nieznajomą kobietą, która wedrze się do domu Sarah z
zamiarem przechwycenia jej nienarodzonej jeszcze córeczki. Gospodyni
będzie musiała stanąć do nierównej walki z wielce
zdeterminowanym intruzem, który jest gotowy zrobić wszystko, aby
zdobyć to, czego pragnie.
„Najście”,
jeden z ważniejszych reprezentantów francuskiego ekstremizmu, film
z 2007 roku, wyreżyserowany przez Alexandre Bustillo i Juliena
Maury'go, nie musiał długo czekać na swój remake. Już w 2016
roku na Stiges Film Festival odbył się premierowy pokaz
hiszpańsko-bytyjsko-amerykańsko-francuskiego „Inside”, obrazu w
reżyserii Miguela Angela Vivasa, twórcy między innymi „Napaści”
i „Czasu wymierania”, którego scenariusz powstał w oparciu o
wyżej wymienione dzieło Bustillo i Maury'ego. Jego autorem jest
Jaume Balagueró, twórca/współtwórca między innymi pierwszej,
drugiej i czwartej części „[Rec]”, „Bezimiennych”,
„Ciemności”, „Delikatnej” i „Słodkich snów”, który
współpracował przy tym projekcie z Manu Diazem i Alexandre
Bustillo.
Skoro
powstał już remake „Martyrs. Skazanych na strach”, innego
reprezentanta francuskiego ekstremizmu, który powstał stosunkowo
niedawno to dlaczego nie wziąć na warsztat „Najścia”? A potem
może pomyślimy nad „Bladym strachem” i „Frontiere(s)”. Bo
kto bogatemu zabroni? Nie wiem, czy takie myśli przebiegały przez
głowy twórców tego tu „Inside”, ale wcale bym się nie
zdziwiła, gdyby już wkrótce na wielkich ekranach zawitały nowe
wersje pozostałych XXI-wiecznych francuskich krwawych horrorów,
które wciąż cieszą się niemałą popularnością. „Inside” w
przeciwieństwie do „Najścia” horrorem nie jest, a bo remake
został wykastrowany z torture porn. Brutalna historia o
ciężarnej kobiecie terroryzowanej przez nieznajomą zamieniła w
wydelikaconą potyczkę dwóch przedstawicielek płci żeńskiej,
która zlewa się z wieloma innymi współczesnymi thrillerami z
nurtu home invasion. Standard goni standard, a spragniony
mocnych wrażeń fan „Najścia” może jedynie pomarzyć o
zaspokojeniu swoich oczekiwań. Nie ma porodu przez usta, nie ma
strumieni krwi bryzgających po ścianach, zbliżeń na paskudne rany
znaczące ciała bohaterów obojga płci, a kiedy już, już
nabieramy pewności, że zobaczymy chociaż dłoń przybitą do
ściany to twórcy „Inside” pokazują nam figę z makiem – ot,
taki psikus. Szkoda tylko, że tak denerwujący... Ujęć dziecka w brzuchu matki też nie ma. Ale nie tylko
rezygnacja z odstręczających efektów specjalnych, bo na tę
odrobinkę substancji imitującej posokę, która przelewa się w
„Inside” chyba nikt nie zareaguje z choćby lekkim niesmakiem,
stanowi istotną zmianę w stosunku do „Najścia”. Zmodyfikowano
nieco główną bohaterkę, Sarah Clark, w którą w przyzwoitym
stylu wcieliła się Rachel Nichols (jej przeciwniczkę grała, też
w miarę zadowalająco, Laura Harring). Poświęcono więcej uwagi na
zobrazowanie jej rozpaczy po stracie męża i dręczących ją obaw
przed samotnym rodzicielstwem. Przybliżono widzom jej wizerunek,
wręcz leciutko go ocieplono, wykazano więcej starań w kierunku
zawiązywania silnej więzi na linii Sarah-widz, co akurat wyszło
tej opowieści na plus, ale w żadnych wypadku nie należy wyciągać
z tego wniosku, że czołowa pozytywna postać oryginału nie
zaskarbiła sobie mojej sympatii. Bo aż takich problemów z
tamtejszą sylwetką nie miałam. Niemniej większe skupienie na
Sarah ewidentnie się przydało, tak samo jak obarczenie jej
problemami ze słuchem, koniecznością noszenia aparatu słuchowego
będącą skutkiem wypadku samochodowego, w którym z kolei jej mąż
stracił życie. Ten pomysł dodaje trochę dramatyzmu ciężkim
przejściom Sarah w jej własnym domu w okresie Świąt Bożego
Narodzenia. Bo bez sprawnego aparatu słuchowego szanse gospodyni
drastycznie spadają, jej oprawczyni zyskuje nad nią jeszcze większą
przewagę, a przecież pozycja napastniczki i bez tego jest
nieporównanie dogodniejsza. Drobniejsze zmiany, jak na przykład
zamiana kota Sarah na psa, czy rezygnacja z udziału drobnego
przestępcy zmuszonego do wzięcia udziału w akcji policyjnej, też
się pojawiają, ale w porównaniu do kłopotów głównej bohaterki
ze słuchem wydają się być niemalże nieistotne. Niemalże, bo
pamiętamy przecież elektryzujący atak okaleczonego opryszka na
ciężarną kobietę i jego starcie z nieznajomą agresorką, którego
to w „Inside” niestety nie zobaczymy. Ujrzymy za to różnego
rodzaju próby podejmowane przez Sarah w kierunku wydostania się z
pułapki, którą stał się jej własny dom, mało widowiskowe, żeby
nie rzec nudnawe sekwencje, na które reagowałabym w zgoła innym
sposób, gdyby Miguelowi Angelowi Vivasowi udało się tchnąć w to
tyle samo napięcia, ile dostałam od pierwowzoru. Kolorystyka zła
nie jest. Dominują ciemne barwy, widać w tym pewien ciężar,
uwidacznia się leciutkie przybrudzenie, które potęguje zaszczucie
wprowadzone przez tekst, ale znowu: w starciu z oryginałem klimat
przegrywa na wszystkich frontach. Tam wszystkie emocje generowane
samą atmosferą były kilkukrotnie silniejsze.
Wiecie
co najbardziej podobało mi się w „Indside”? Co dostarczało mi
najwięcej frajdy? Multum nieprzemyślanych zachowań głównej
bohaterki. Przede wszystkim parokrotne pozostawianie przy życiu
ogłuszonej napastniczki, prawie że postanowienie o nieodbieraniu
jej życia, chociaż te decyzje mogły zaowocować śmiercią jej i
jej nienarodzonej jeszcze córeczki. Przyklejania się do drewnianych
(powtarzam: drewnianych) drzwi, za którymi tkwi nieproszony gość
mający dostęp do różnych ostrych narzędzi też nie zabrakło,
ale jeszcze lepsza jest próba wydostania się z łazienki podjęta
przez Sarah, sforsowania drzwi, które wówczas stanowią jedyną
ochronę przed agresywną kobietą. A bo Sarah wychodziła z
założenia, że zdoła wydostać się z pomieszczenia przed powrotem
jej prześladowczyni. Chociaż musiała wiedzieć, że dotarcie do
niej z sąsiedniego domu zajmie prześladowczyni co najwyżej minutę.
Te zachowania można oczywiście zrzucić na karb stresu,
przytępiającej zmysły, dławiącej paniki i poddawaniu się w
pełni zrozumiałemu w takiej sytuacji instynktowi nakazującemu jak
najszybszą ucieczkę z domu, ale ta świadomość wcale nie
umniejszała mojego zdumienia nad tak długim utrzymywaniem się
ofiary przy życiu. Popełniała błąd za błędem, ale ciągle
żyła, a jej córeczka ciągle tkwiła w jej ciele, choć agresorka
robiła wszystko, co w jej mocy, żeby ją stamtąd wydobyć. I choć
często się napominałam, tłumaczyłam sobie, że w takim położeniu
trudno o trzeźwość umysłu, ciężko zdobyć się na w pełni
logiczne posunięcia to po prostu musiałam parokrotnie pokręcić z
niedowierzaniem głową i na głos rzucić pod adresem Sarah kilka
rad w stylu: „rusz wreszcie głową”, „zacznij myśleć”,
„dobij ją w końcu”. Co oznacza, że dzięki temu w jakimś tam
małym stopniu zaangażowałam się w akcję. A z kolei najgorsze w
tym jakże tradycyjnym, mało emocjonalnym thrillerze z nurtu home
invasion i zarazem marną podróbą doskonałego „Najścia”,
było zakończenie. Jak to zobaczyłam to aż krzyknęłam: „Serio?”.
Nie mogłam wprost uwierzyć w to, co widzą moje oczy. Do teraz nie
mogę wyjść ze zdumienia nad tak dokumentnym zepsuciem finału i
cały czas trwam w przekonaniu, że inna zmiana jaką wprowadzono w
tę historię tuż przed jej domknięciem także była niepotrzebna
(co za banał). Tyle że ona nie doprowadziła mnie jeszcze do
szewskiej pasji - to nastąpiło niedługo potem, z chwilą
zobaczenia, na swoje nieszczęście, bezwstydnego zniszczenia tego,
co w „Najściu” wprost wbijało w fotel. A mianowicie finału.
Ale biorąc pod uwagę ugrzecznioną formę wszystkiego co pojawiło
się przedtem powinnam się tego spodziewać. Powinnam już dużo
wcześniej się na to przygotować – UWAGA SPOILER naiwnie
jednak czepiałam się nadziei, że twórcy „Inside” pokażą mi
przynajmniej pozbawioną makabry, ale tragiczną opcję tj.
przechwycenia noworodka przez kobiecy czarny charakter. A nie
heroiczne ratowanie życia Sarah i jej nienarodzonej córeczki przez
niedawną oprawczynię zakończą porodem w okrytym basenie KONIEC
SPOILERA.
Miłośnikom
„Najścia” szczerze odradzam seans jego remake'u w reżyserii
Miguela Angela Vivasa. A przynajmniej tym, którzy nastawiają się
na dzieło jakościowo choćby lekko zbliżone do pierwowzoru. Na
mocne torture porn, trudne do zniesienia napięcie i fabularną
bezkompromisowość. Na brak cackania się z widzem, traktowania go
jak istoty tak kruchej, że najlepiej dla niego będzie jeśli
oszczędzi mu się paskudnych obrazków, jeśli na jego oczach nie
będzie przekraczało się granic dobrego smaku, nurzało się w
pewnym tabu, a nawet przygniatało go poczuciem beznadziei i
przekonaniem o nieuchronności wielkiej tragedii. Takiej, której na
pewno szybko się nie zapomni. Ale jak ktoś ma ochotę na thriller
home invasion w wydaniu lajt to może bez większych obaw po
„Inside” sięgnąć. Bo moim zdaniem w tym nurcie nie brakuje
dużo gorszych pozycji. Jak na standardy tego typu kina, w oderwaniu
od „Najścia”, omawiany obraz nie wypada najgorzej. Co nie
znaczy, że nie mogło być lepiej.
chyba wiem, co sobie obejrzę przy najbliższej okazji ;)
OdpowiedzUsuń"Wiecie co najbardziej podobało mi się w „Indside”? Co dostarczało mi najwięcej frajdy? Multum nieprzemyślanych zachowań głównej bohaterki. Przede wszystkim parokrotne pozostawianie przy życiu ogłuszonej napastniczki, prawie że postanowienie o nieodbieraniu jej życia, chociaż te decyzje mogły zaowocować śmiercią jej i jej nienarodzonej jeszcze córeczki."
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, można by polemizować, że w oryginale były większe głupoty. Na przykład bohaterka tam w ogóle nie krzyczała o pomoc kiedy siedziała zamknięta w łazience, a do jej domu przychodzili różni ludzie. Jej szef spędził tam dużo czasu z napastniczką, kiedy myślał, że to jej mama, i nie słyszał żadnych hałasów czy krzyków z łazienki. W tym rimejku niby starają się to poprawić dając bohaterce aparat słuchowy, więc można zakładać, że nie wie co się dzieje w mieszkaniu, i próbuje krzyczeć do sąsiada.
W oryginale była też głupia scena jak bohaterka dostała broń od policjanta, po czym poszła położyć się na łóżku i położyła tę broń obok siebie (można założyć, że robi to z powodu straumatyzowania, ale wygląda trochę śmiesznie w zaistniałej sytuacji). Potem zostawiła tę broń na łóżku, kiedy została zaatakowana. I w ogóle nie miało chyba za bardzo sensu siedzenia w domu po ciemku, kiedy do bohaterki dotarł policjant z tym emigrantem. Mogli po prostu wyjść na zewnątrz, wezwać posiłki, czy coś takiego.
Z Sarah w remake'u w ogóle bije swoisty chłód, tak jakby dystans, jakby była introwertyczką. Wygląda to tak, jakby była ona typem człowieka, który chowa przed światem swój ból (a przecież jest mnóstwo takich ludzi), nie lubiła dzielić się swoją rozpaczą z otoczeniem (ale jednocześnie sama przez cały czas się w niej nurzała), wydobywać jej na powierzchnię jak Sarah z remake'u. Dlatego nie dziwi mnie, że na zagrożenie reaguje tak, a nie inaczej. Nie krzyczy, tylko tak jakby zamyka się w sobie, tak jakby strach ją paraliżował. A że nie krzyczy nawet wtedy, gdy w domu pojawia się jej przyjaciel to pamiętaj, że nieznajoma upomniała go, żeby był cicho, bo Sarah śpi. Rozmawiają niemal szeptem, więc jestem w stanie uwierzyć w to, że ich głosy nie docierają do zamkniętej łazienki piętro wyżej, i że akurat wtedy Sarah nie robiła żadnego dużego hałasu. Na tyle dużego, żeby przebił się na dół.
Usuń"niby starają się to poprawić dając bohaterce aparat słuchowy"
Poniekąd racja (mnie w ogóle podobał się pomysł z aparatem), bo dzięki temu część widzów uniknie wątpliwości, co do tego, czy Sarah mogła coś usłyszeć z dołu, czy nie.
A co do ostatniego akapitu, to tak jak piszesz: trauma, ot co. Mnie to śmiesznie, kuriozalnie nie wyglądało, ale rozumiem, że może to komuś wydać się niepotrzebne, naciągane wręcz.
Wiesz, nieprzemyślane, nielogiczne zachowanie Sarah z remake'u, które można wytłumaczyć paniką, strachem, stresem jakoś mocno mi nie przeszkadzało, bo tym oto dosyć prymitywnym zagraniem twórcom udało się jako tako mnie w to zaangażować. Pokrzyczałam trochę do ekranu, zamiast w otępieniu śledzić tę historię. Lepsze to niż całkowita obojętność, w sumie;)
"Wygląda to tak, jakby była ona typem człowieka, który chowa przed światem swój ból (a przecież jest mnóstwo takich ludzi), nie lubiła dzielić się swoją rozpaczą z otoczeniem (ale jednocześnie sama przez cały czas się w niej nurzała), wydobywać jej na powierzchnię jak Sarah z remake'u. Dlatego nie dziwi mnie, że na zagrożenie reaguje tak, a nie inaczej. Nie krzyczy, tylko tak jakby zamyka się w sobie, tak jakby strach ją paraliżował."
UsuńNo, ma sens, że jest opryskliwa czy melancholijna w codziennych sytuacjach, kiedy przeżywa żałobę po ojcu dziecka, ale tłumaczenie, że zamyka się w sobie, kiedy ktoś nachodzi ją w jej domu, to nie wiem. Kiedy kobieta w czerni kręciła się wokół jej domu i stłukła szybę, to nie miała oporów żeby dzwonić na policję.
"A że nie krzyczy nawet wtedy, gdy w domu pojawia się jej przyjaciel to pamiętaj, że nieznajoma upomniała go, żeby był cicho, bo Sarah śpi. Rozmawiają niemal szeptem, więc jestem w stanie uwierzyć w to, że ich głosy nie docierają do zamkniętej łazienki piętro wyżej, i że akurat wtedy Sarah nie robiła żadnego dużego hałasu. Na tyle dużego, żeby przebił się na dół."
Można tak na to patrzeć, ale moim zdaniem to upominanie itd. to jest próba zamaskowania mało realistycznej sytuacji w scenariuszu. Potem jak przyjeżdża policja, to napastniczka nie ma problemu, żeby usłyszeć ich samochód z pierwszego piętra, a policjanci, stojąc na progu, słyszą bohaterkę hałasującą klamką, więc IMO dźwięk pojawia i rozchodzi się w tym filmie tak, żeby pasowało to scenarzystom.