Stronki na blogu

niedziela, 4 lutego 2018

„Inside” (2016)

Ciężarna Sarah Clark i jej mąż mają wypadek samochodowy. Mężczyźnie nie udaje się przeżyć, a kobieta ma uszkodzony zmysł słuchu. Musi korzystać z aparatu słuchowego, ale jest to jedno z jej mniejszych zmartwień. Rozpacz po stracie ukochanego i obawa przed samotnym rodzicielstwem towarzyszą Sarah praktycznie nieustannie, ale w okresie Świąt Bożego Narodzenia te uczucia zastąpi paraliżujący strach przed nieznajomą kobietą, która wedrze się do domu Sarah z zamiarem przechwycenia jej nienarodzonej jeszcze córeczki. Gospodyni będzie musiała stanąć do nierównej walki z wielce zdeterminowanym intruzem, który jest gotowy zrobić wszystko, aby zdobyć to, czego pragnie.

„Najście”, jeden z ważniejszych reprezentantów francuskiego ekstremizmu, film z 2007 roku, wyreżyserowany przez Alexandre Bustillo i Juliena Maury'go, nie musiał długo czekać na swój remake. Już w 2016 roku na Stiges Film Festival odbył się premierowy pokaz hiszpańsko-bytyjsko-amerykańsko-francuskiego „Inside”, obrazu w reżyserii Miguela Angela Vivasa, twórcy między innymi „Napaści” i „Czasu wymierania”, którego scenariusz powstał w oparciu o wyżej wymienione dzieło Bustillo i Maury'ego. Jego autorem jest Jaume Balagueró, twórca/współtwórca między innymi pierwszej, drugiej i czwartej części „[Rec]”, „Bezimiennych”, „Ciemności”, „Delikatnej” i „Słodkich snów”, który współpracował przy tym projekcie z Manu Diazem i Alexandre Bustillo.

Skoro powstał już remake „Martyrs. Skazanych na strach”, innego reprezentanta francuskiego ekstremizmu, który powstał stosunkowo niedawno to dlaczego nie wziąć na warsztat „Najścia”? A potem może pomyślimy nad „Bladym strachem” i „Frontiere(s)”. Bo kto bogatemu zabroni? Nie wiem, czy takie myśli przebiegały przez głowy twórców tego tu „Inside”, ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby już wkrótce na wielkich ekranach zawitały nowe wersje pozostałych XXI-wiecznych francuskich krwawych horrorów, które wciąż cieszą się niemałą popularnością. „Inside” w przeciwieństwie do „Najścia” horrorem nie jest, a bo remake został wykastrowany z torture porn. Brutalna historia o ciężarnej kobiecie terroryzowanej przez nieznajomą zamieniła w wydelikaconą potyczkę dwóch przedstawicielek płci żeńskiej, która zlewa się z wieloma innymi współczesnymi thrillerami z nurtu home invasion. Standard goni standard, a spragniony mocnych wrażeń fan „Najścia” może jedynie pomarzyć o zaspokojeniu swoich oczekiwań. Nie ma porodu przez usta, nie ma strumieni krwi bryzgających po ścianach, zbliżeń na paskudne rany znaczące ciała bohaterów obojga płci, a kiedy już, już nabieramy pewności, że zobaczymy chociaż dłoń przybitą do ściany to twórcy „Inside” pokazują nam figę z makiem – ot, taki psikus. Szkoda tylko, że tak denerwujący... Ujęć dziecka w brzuchu matki też nie ma. Ale nie tylko rezygnacja z odstręczających efektów specjalnych, bo na tę odrobinkę substancji imitującej posokę, która przelewa się w „Inside” chyba nikt nie zareaguje z choćby lekkim niesmakiem, stanowi istotną zmianę w stosunku do „Najścia”. Zmodyfikowano nieco główną bohaterkę, Sarah Clark, w którą w przyzwoitym stylu wcieliła się Rachel Nichols (jej przeciwniczkę grała, też w miarę zadowalająco, Laura Harring). Poświęcono więcej uwagi na zobrazowanie jej rozpaczy po stracie męża i dręczących ją obaw przed samotnym rodzicielstwem. Przybliżono widzom jej wizerunek, wręcz leciutko go ocieplono, wykazano więcej starań w kierunku zawiązywania silnej więzi na linii Sarah-widz, co akurat wyszło tej opowieści na plus, ale w żadnych wypadku nie należy wyciągać z tego wniosku, że czołowa pozytywna postać oryginału nie zaskarbiła sobie mojej sympatii. Bo aż takich problemów z tamtejszą sylwetką nie miałam. Niemniej większe skupienie na Sarah ewidentnie się przydało, tak samo jak obarczenie jej problemami ze słuchem, koniecznością noszenia aparatu słuchowego będącą skutkiem wypadku samochodowego, w którym z kolei jej mąż stracił życie. Ten pomysł dodaje trochę dramatyzmu ciężkim przejściom Sarah w jej własnym domu w okresie Świąt Bożego Narodzenia. Bo bez sprawnego aparatu słuchowego szanse gospodyni drastycznie spadają, jej oprawczyni zyskuje nad nią jeszcze większą przewagę, a przecież pozycja napastniczki i bez tego jest nieporównanie dogodniejsza. Drobniejsze zmiany, jak na przykład zamiana kota Sarah na psa, czy rezygnacja z udziału drobnego przestępcy zmuszonego do wzięcia udziału w akcji policyjnej, też się pojawiają, ale w porównaniu do kłopotów głównej bohaterki ze słuchem wydają się być niemalże nieistotne. Niemalże, bo pamiętamy przecież elektryzujący atak okaleczonego opryszka na ciężarną kobietę i jego starcie z nieznajomą agresorką, którego to w „Inside” niestety nie zobaczymy. Ujrzymy za to różnego rodzaju próby podejmowane przez Sarah w kierunku wydostania się z pułapki, którą stał się jej własny dom, mało widowiskowe, żeby nie rzec nudnawe sekwencje, na które reagowałabym w zgoła innym sposób, gdyby Miguelowi Angelowi Vivasowi udało się tchnąć w to tyle samo napięcia, ile dostałam od pierwowzoru. Kolorystyka zła nie jest. Dominują ciemne barwy, widać w tym pewien ciężar, uwidacznia się leciutkie przybrudzenie, które potęguje zaszczucie wprowadzone przez tekst, ale znowu: w starciu z oryginałem klimat przegrywa na wszystkich frontach. Tam wszystkie emocje generowane samą atmosferą były kilkukrotnie silniejsze.

Wiecie co najbardziej podobało mi się w „Indside”? Co dostarczało mi najwięcej frajdy? Multum nieprzemyślanych zachowań głównej bohaterki. Przede wszystkim parokrotne pozostawianie przy życiu ogłuszonej napastniczki, prawie że postanowienie o nieodbieraniu jej życia, chociaż te decyzje mogły zaowocować śmiercią jej i jej nienarodzonej jeszcze córeczki. Przyklejania się do drewnianych (powtarzam: drewnianych) drzwi, za którymi tkwi nieproszony gość mający dostęp do różnych ostrych narzędzi też nie zabrakło, ale jeszcze lepsza jest próba wydostania się z łazienki podjęta przez Sarah, sforsowania drzwi, które wówczas stanowią jedyną ochronę przed agresywną kobietą. A bo Sarah wychodziła z założenia, że zdoła wydostać się z pomieszczenia przed powrotem jej prześladowczyni. Chociaż musiała wiedzieć, że dotarcie do niej z sąsiedniego domu zajmie prześladowczyni co najwyżej minutę. Te zachowania można oczywiście zrzucić na karb stresu, przytępiającej zmysły, dławiącej paniki i poddawaniu się w pełni zrozumiałemu w takiej sytuacji instynktowi nakazującemu jak najszybszą ucieczkę z domu, ale ta świadomość wcale nie umniejszała mojego zdumienia nad tak długim utrzymywaniem się ofiary przy życiu. Popełniała błąd za błędem, ale ciągle żyła, a jej córeczka ciągle tkwiła w jej ciele, choć agresorka robiła wszystko, co w jej mocy, żeby ją stamtąd wydobyć. I choć często się napominałam, tłumaczyłam sobie, że w takim położeniu trudno o trzeźwość umysłu, ciężko zdobyć się na w pełni logiczne posunięcia to po prostu musiałam parokrotnie pokręcić z niedowierzaniem głową i na głos rzucić pod adresem Sarah kilka rad w stylu: „rusz wreszcie głową”, „zacznij myśleć”, „dobij ją w końcu”. Co oznacza, że dzięki temu w jakimś tam małym stopniu zaangażowałam się w akcję. A z kolei najgorsze w tym jakże tradycyjnym, mało emocjonalnym thrillerze z nurtu home invasion i zarazem marną podróbą doskonałego „Najścia”, było zakończenie. Jak to zobaczyłam to aż krzyknęłam: „Serio?”. Nie mogłam wprost uwierzyć w to, co widzą moje oczy. Do teraz nie mogę wyjść ze zdumienia nad tak dokumentnym zepsuciem finału i cały czas trwam w przekonaniu, że inna zmiana jaką wprowadzono w tę historię tuż przed jej domknięciem także była niepotrzebna (co za banał). Tyle że ona nie doprowadziła mnie jeszcze do szewskiej pasji - to nastąpiło niedługo potem, z chwilą zobaczenia, na swoje nieszczęście, bezwstydnego zniszczenia tego, co w „Najściu” wprost wbijało w fotel. A mianowicie finału. Ale biorąc pod uwagę ugrzecznioną formę wszystkiego co pojawiło się przedtem powinnam się tego spodziewać. Powinnam już dużo wcześniej się na to przygotować – UWAGA SPOILER naiwnie jednak czepiałam się nadziei, że twórcy „Inside” pokażą mi przynajmniej pozbawioną makabry, ale tragiczną opcję tj. przechwycenia noworodka przez kobiecy czarny charakter. A nie heroiczne ratowanie życia Sarah i jej nienarodzonej córeczki przez niedawną oprawczynię zakończą porodem w okrytym basenie KONIEC SPOILERA.

Miłośnikom „Najścia” szczerze odradzam seans jego remake'u w reżyserii Miguela Angela Vivasa. A przynajmniej tym, którzy nastawiają się na dzieło jakościowo choćby lekko zbliżone do pierwowzoru. Na mocne torture porn, trudne do zniesienia napięcie i fabularną bezkompromisowość. Na brak cackania się z widzem, traktowania go jak istoty tak kruchej, że najlepiej dla niego będzie jeśli oszczędzi mu się paskudnych obrazków, jeśli na jego oczach nie będzie przekraczało się granic dobrego smaku, nurzało się w pewnym tabu, a nawet przygniatało go poczuciem beznadziei i przekonaniem o nieuchronności wielkiej tragedii. Takiej, której na pewno szybko się nie zapomni. Ale jak ktoś ma ochotę na thriller home invasion w wydaniu lajt to może bez większych obaw po „Inside” sięgnąć. Bo moim zdaniem w tym nurcie nie brakuje dużo gorszych pozycji. Jak na standardy tego typu kina, w oderwaniu od „Najścia”, omawiany obraz nie wypada najgorzej. Co nie znaczy, że nie mogło być lepiej.

4 komentarze:

  1. chyba wiem, co sobie obejrzę przy najbliższej okazji ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Wiecie co najbardziej podobało mi się w „Indside”? Co dostarczało mi najwięcej frajdy? Multum nieprzemyślanych zachowań głównej bohaterki. Przede wszystkim parokrotne pozostawianie przy życiu ogłuszonej napastniczki, prawie że postanowienie o nieodbieraniu jej życia, chociaż te decyzje mogły zaowocować śmiercią jej i jej nienarodzonej jeszcze córeczki."

    Szczerze mówiąc, można by polemizować, że w oryginale były większe głupoty. Na przykład bohaterka tam w ogóle nie krzyczała o pomoc kiedy siedziała zamknięta w łazience, a do jej domu przychodzili różni ludzie. Jej szef spędził tam dużo czasu z napastniczką, kiedy myślał, że to jej mama, i nie słyszał żadnych hałasów czy krzyków z łazienki. W tym rimejku niby starają się to poprawić dając bohaterce aparat słuchowy, więc można zakładać, że nie wie co się dzieje w mieszkaniu, i próbuje krzyczeć do sąsiada.

    W oryginale była też głupia scena jak bohaterka dostała broń od policjanta, po czym poszła położyć się na łóżku i położyła tę broń obok siebie (można założyć, że robi to z powodu straumatyzowania, ale wygląda trochę śmiesznie w zaistniałej sytuacji). Potem zostawiła tę broń na łóżku, kiedy została zaatakowana. I w ogóle nie miało chyba za bardzo sensu siedzenia w domu po ciemku, kiedy do bohaterki dotarł policjant z tym emigrantem. Mogli po prostu wyjść na zewnątrz, wezwać posiłki, czy coś takiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Sarah w remake'u w ogóle bije swoisty chłód, tak jakby dystans, jakby była introwertyczką. Wygląda to tak, jakby była ona typem człowieka, który chowa przed światem swój ból (a przecież jest mnóstwo takich ludzi), nie lubiła dzielić się swoją rozpaczą z otoczeniem (ale jednocześnie sama przez cały czas się w niej nurzała), wydobywać jej na powierzchnię jak Sarah z remake'u. Dlatego nie dziwi mnie, że na zagrożenie reaguje tak, a nie inaczej. Nie krzyczy, tylko tak jakby zamyka się w sobie, tak jakby strach ją paraliżował. A że nie krzyczy nawet wtedy, gdy w domu pojawia się jej przyjaciel to pamiętaj, że nieznajoma upomniała go, żeby był cicho, bo Sarah śpi. Rozmawiają niemal szeptem, więc jestem w stanie uwierzyć w to, że ich głosy nie docierają do zamkniętej łazienki piętro wyżej, i że akurat wtedy Sarah nie robiła żadnego dużego hałasu. Na tyle dużego, żeby przebił się na dół.

      "niby starają się to poprawić dając bohaterce aparat słuchowy"

      Poniekąd racja (mnie w ogóle podobał się pomysł z aparatem), bo dzięki temu część widzów uniknie wątpliwości, co do tego, czy Sarah mogła coś usłyszeć z dołu, czy nie.

      A co do ostatniego akapitu, to tak jak piszesz: trauma, ot co. Mnie to śmiesznie, kuriozalnie nie wyglądało, ale rozumiem, że może to komuś wydać się niepotrzebne, naciągane wręcz.

      Wiesz, nieprzemyślane, nielogiczne zachowanie Sarah z remake'u, które można wytłumaczyć paniką, strachem, stresem jakoś mocno mi nie przeszkadzało, bo tym oto dosyć prymitywnym zagraniem twórcom udało się jako tako mnie w to zaangażować. Pokrzyczałam trochę do ekranu, zamiast w otępieniu śledzić tę historię. Lepsze to niż całkowita obojętność, w sumie;)

      Usuń
    2. "Wygląda to tak, jakby była ona typem człowieka, który chowa przed światem swój ból (a przecież jest mnóstwo takich ludzi), nie lubiła dzielić się swoją rozpaczą z otoczeniem (ale jednocześnie sama przez cały czas się w niej nurzała), wydobywać jej na powierzchnię jak Sarah z remake'u. Dlatego nie dziwi mnie, że na zagrożenie reaguje tak, a nie inaczej. Nie krzyczy, tylko tak jakby zamyka się w sobie, tak jakby strach ją paraliżował."

      No, ma sens, że jest opryskliwa czy melancholijna w codziennych sytuacjach, kiedy przeżywa żałobę po ojcu dziecka, ale tłumaczenie, że zamyka się w sobie, kiedy ktoś nachodzi ją w jej domu, to nie wiem. Kiedy kobieta w czerni kręciła się wokół jej domu i stłukła szybę, to nie miała oporów żeby dzwonić na policję.

      "A że nie krzyczy nawet wtedy, gdy w domu pojawia się jej przyjaciel to pamiętaj, że nieznajoma upomniała go, żeby był cicho, bo Sarah śpi. Rozmawiają niemal szeptem, więc jestem w stanie uwierzyć w to, że ich głosy nie docierają do zamkniętej łazienki piętro wyżej, i że akurat wtedy Sarah nie robiła żadnego dużego hałasu. Na tyle dużego, żeby przebił się na dół."

      Można tak na to patrzeć, ale moim zdaniem to upominanie itd. to jest próba zamaskowania mało realistycznej sytuacji w scenariuszu. Potem jak przyjeżdża policja, to napastniczka nie ma problemu, żeby usłyszeć ich samochód z pierwszego piętra, a policjanci, stojąc na progu, słyszą bohaterkę hałasującą klamką, więc IMO dźwięk pojawia i rozchodzi się w tym filmie tak, żeby pasowało to scenarzystom.

      Usuń