Komisarz
William Wisting prowadzi sprawę zaginięcia dwudziestoletniej
piłkarki ręcznej, Kajsy Berg. Młoda kobieta wyszła z domu przed
południem, zmierzając na trening, ale nie dotarła do celu. Śledczy
nie mają żadnego punktu zaczepiania. Nie potrafią popchnąć tej
bardzo medialnej sprawy do przodu. Nie znają nawet jej charakteru. W
grę może bowiem wchodzić porwanie, morderstwo albo ucieczka z
miasta. Pierwszy zwrot w sprawie następuje tuż po ugaszeniu przez
strażaków niewielkiego pożaru lasu. Znajdują oni wówczas
zwęglone ludzkie zwłoki przykute do jednego z drzew. Nieopodal nich
ktoś wykopał dół, który najprawdopodobniej miał być grobem i
zostawił ciało kota z odciętymi łapami. Policjanci widzieli już
coś bardzo podobnego. Głęboki dół i okaleczone zwłoki
zwierzęcia znaleziono wcześniej w innym miejscu i już wtedy brano
pod uwagę możliwość związku ze sprawą zaginięcia Kajsy Berg.
Teraz Wisting i jego zespół nie mają już co do niego żadnych
wątpliwości.
„Jedna
jedyna” to czwarta część serii o komisarzu Williamie Wistingu
pióra norweskiego pisarza, byłego oficera śledczego Jorna Liera
Horsta. Jak na tę chwilę cykl ten liczy sobie dwanaście tomów, z
których tylko dwie nie ukazały się jeszcze w Polsce. Piąta
odsłona, która będzie nosiła tytuł „Nocny człowiek”,
została już zapowiedziana przez wydawnictwo Smak Słowa (fragment
powieści zamieszono w wydaniu części czwartej). A dwunasta została
opublikowana w Norwegii w 2017 roku pod tytułem „Katharina-koden”
i można chyba bezpiecznie założyć, że w niedalekiej przyszłości
Horst obdaruje swoich czytelników kolejnymi odsłonami przygód
komisarza Williama Wistinga i, mam nadzieję, jego córki Line. Mam
nadzieję, bo dał mi już powody do przypuszczenia („Ślepy trop”), że moja ulubiona bohaterka tej serii może rychło zejść
na dalszy plan albo w ogóle opuścić „scenę”.
Te
osoby, które sięgną po „Jedną jedyną” bez znajomości innych
odsłon tej serii Jorna Liera Horsta (można tak zrobić, bo nie
ryzykuje się niezrozumienia wszystkich wątków tej powieści)
początkowo mogą nie zapatrywać się pozytywnie na tę opowieść.
Norweg zaczyna wszak mało spektakularnie żeby nie rzec do bólu
zwyczajnie. Ot, mamy zaginioną dwudziestolatkę, piłkarkę ręczną,
która zniknęła w biały dzień podczas przemierzania jednej ze
swoich zwykłych tras - w drodze z domu do centrum treningowego. Już
na pierwszych stronicach „Jednej jedynej” Horst wprowadza
zagadkę, tworzy aurę tajemnicy, której jednak, obawiam się,
jeszcze wówczas osobom niezaznajomionym z jego prozą, nie będzie
się chciało zgłębiać. Ale mam nadzieję, że przezwyciężą oni
swoją niechęć, zacisną zęby przynajmniej do momentu odnalezienia
zwęglonych ludzkich zwłok, bo właśnie wtedy Horst da im jasno do
zrozumienia, że nie poprzestanie na żmudnych poszukiwaniach młodej
kobiety przez zespół śledczych, na czele którego stoi
doświadczony glina, William Wisting. Nie mogę stwierdzić, że
tropy mnożą się tutaj w zastraszającym tempie, że śledztwo
zacznie podążać w niezliczonych kierunkach, tak błyskawicznie się
rozgałęziać, że czytelnik z czasem kompletnie zagubi się w tym
chaosie tj. uzna, że najlepiej będzie całkowicie zdać się na
autora, poczekać, aż sam Horst naprowadzi go na rozwiązanie
zagadki. Tak, w sprawie prowadzonej przez Wistinga na kartach „Jednej
jedynej” pojawia się parę różnych wątków, ściera się tutaj
ze sobą kilka kryminalnych spraw, które jak się domyślamy jakoś
się ze sobą łączą, ale żeby znaleźć te punkty trzeba wykazać
się godną pozazdroszczenia sztuką dedukcji. Nie radzę jednak
nastawiać się na multum takich rozgałęzień, które będą
następować po sobie bez uprzedniego przygotowania odpowiedniego
gruntu. Chcę przez to powiedzieć, że w „Jednej jedynej”, co
akurat jest typowe dla twórczości Jorna Liera Horsta, jeden wątek
często prowadzi do następnych naturalną koleją rzeczy, są one w
pełni logicznym następstwem wcześniejszych wydarzeń, aczkolwiek z
całą pewnością nienoszącym znamion przewidywalności. Kiedy już
William Wisting dojdzie do jakiegoś słusznego skądinąd wniosku,
kiedy powiąże przynajmniej dwa luźne dotychczas wątki czytelnik
najpewniej zacznie się zastanawiać dlaczego sam na to nie wpadł.
Bo gdy już Horst „palcem wskaże mu” właściwą ścieżkę,
drogę którą z jakiegoś powodu odbiorca powieści dotychczas
skrzętnie omijał krążąc tym samym dookoła rozwiązania
tajemnicy zamiast się do niego przybliżać, z całą mocą dotrze
do niego to, jak łatwo było przechytrzyć autora. Brzytwa Ockhama,
Proszę Państwa. Tej zasadzie Horst jest wierny. Ale jak tutaj nie
kombinować, jak nie wypuszczać się na dalekie terytoria, jak nie
wyciągać śmiałych wniosków z tak różnorodnego dochodzenia?
Przecież Horst stosunkowo szybko daje nam do zrozumienia, że
komisarz William Wisting i jego zespół zajmują się sprawą, na
którą mogą składać się przestępstwa i wykroczenia różnego
rodzaju. Mogą, ale nie muszą. Złożenie tego wszystkiego w jedną
całość w sposób jak najprostszy okazało się wyzwaniem ponad
moje siły. Nie mogę oczywiście zakładać, że wszyscy odbiorcy
„Jednej jedynej”, tak jak ja, poniosą na tym polu fiasko, dadzą
się Horstowi wymanewrować, ale pozwolę sobie zaryzykować
twierdzenie, że co najwyżej tylko nieliczni zdołają go
przechytrzyć. Tylko garstka czytelników rozpracuje tę sprawę na
długo przed wszelkimi objaśnieniami poczynionymi przez autora.
Jorn
Lier Horst jest jednym z przedstawicieli nurtu nordic noir,
kryminalnych powieści skandynawskich (kręci się też filmy
poruszające się w ramach tego podgatunku), w których obok
przewodnich wątków różnego rodzaju śledztw egzystują wątki
obyczajowe i/lub polityczne, w których nierzadko porusza się także
aktualne problemy społeczne, a na pierwszym planie często stawia
się bohatera, który w życiu prywatnym boryka się z jakimiś mniej
lub bardziej poważnymi kłopotami. W „Jednej jedynej” Williama
Wistinga rozprasza tęsknota za żoną, która wyjechała z kraju,
aby nieść pomoc potrzebującym. Komisarz ma powody by się o nią
zamartwiać, by obawiać się o jej bezpieczeństwo, przez co czasami
nie skupia się na prowadzonym przez siebie śledztwie w takim
stopniu jak powinien. Ponadto dręczą go wyrzuty sumienia wywołane
tym, że nie poświęca swojemu ojcu tyle czasu, ile powinien.
Spowodowane jest to zwyczajnym brakiem czasu, głośna sprawa, którą
właśnie prowadzi wymaga bowiem pracowania w godzinach
nadliczbowych, czasem wręcz zarywania nocy, co przez większość
czasu zadowalających rezultatów i tak nie przynosi. Moja ulubiona
bohaterka tej serii, Line Wisting, córka czołowej postaci, w
czwartej odsłonie serii ma większy udział niż w poprzednich,
aczkolwiek jeszcze nie można powiedzieć, że w końcu przyszedł
jej czas. Bo w porównaniu do dalszych części jest to w sumie
bardzo marginalna rólka. Ot, co jakiś czas spotyka się z ojcem,
zasięga języka o prowadzonych przez niego sprawach, o których
pisze do gazety (jest dziennikarką) i dzieli się z nim pozyskanymi
materiałami, świadomie i przypadkowo (bezpośrednio i pośrednio)
naprowadza go na nowe tropy, które mogą, ale nie muszą okazać się
kluczowe w sprawie zaginięcia Kajsy Berg. Piłkarki ręcznej, która
całkiem niedawno przeprowadziła się do Larviku, gdzie szybko
znalazła przyjaciół. Komisarz William Wisting wie, że wśród
nich może znajdować się osoba odpowiedzialna za jej zniknięcie,
ale w toku śledztwa wypływają dowody, które każą mu brać pod
uwagę również osoby trzecie, niewpisujące się do grona bliskich
znajomych poszkodowanej. Chyba poszkodowanej, bo śledczy rozważają
także ucieczkę Kajsy, opuszczenie przez nią miasta być może w
obawia o własne bezpieczeństwo. Nie bez znaczenia może być tutaj
przeszłość zaginionej, wydarzenia, o których, jak wiele na to
wskazuje, nie dano młodej kobiecie zapomnieć, nie pozwolono, aby
toczyła spokojne życie z dala od swojego rodzinnego miasta, w
którym prawdopodobnie miała jakichś wrogów. Tak jak w pozostałych
częściach serii, w „Jednej jedynej” Horst operuje uproszczonym
językiem – nie ma tutaj długich, obfitujących w najdrobniejsze
szczegóły opisów miejsc i maksymalnego zagłębiania się w umysły
postaci, nad czym akurat na jego miejscu bym popracowała. Ale na
szczęście nie można tego samego powiedzieć o samym śledztwie, bo
choć owszem tutaj Norweg też celuje w prościutki warsztat to już
na niedobór detali narzekać nie można. Przez wszystkie etapy
dochodzenia Jorn Lier Horst przeprowadził mnie z dużą
skrupulatnością, z drobiazgowością, która jak zawsze u niego
pozwoliła mi na własnej skórze odczuć trud, jaki ambitni śledczy
muszą wkładać w swoją pracę. Konieczność mozolnego gromadzenia
dowodów i interpretowania ich na przeróżne sposoby, frustrujące
zastoje i niespodziewane zwroty akcji, które każą im czym prędzej
kompletować nowe dowody i poszlaki, które być może w końcu
doprowadzą ich do upragnionego rozwiązania. Równie prawdopodobne
jest jednak to, że cały ich trud pójdzie na marne i będą musieli
wrócić do punktu wyjścia. To jest właśnie najlepsze w twórczości
Horsta – ten realizm, odżegnywanie się od hollywoodzkiego sznytu
na rzecz maksymalnego zbliżenia się do stanu faktycznego, do
takiego obrazu policyjnych dochodzeń, jaki najczęściej odnajduje
się w rzeczywistości. A w każdym razie częściej od tych
przeważnie pokazywanych w wysokobudżetowych amerykańskich filmach
z policjantami w rolach głównych.
„Jedna
jedyna” to w mojej ocenie kolejny dobry kryminał w wykonaniu Jorna
Liera Horsta. Rasowy nordic
noir,
który powinien w pełni zaspokoić oczekiwania dużej części
miłośników gatunku. A fanów pisarstwa Horsta już na pewno,
chociaż muszę tutaj zaznaczyć, że miałam już przyjemność
zapoznać się z lepszymi jego dokonaniami. Do poziomu „Psów gończych” ani „Ślepego tropu” omawiane dziełko według mnie
się nie zbliżyło, ale na tle całości i tak wypada całkiem
zacnie. Dlatego nie pozostaje mi nic innego jak polecić „Jedną
jedyną” sympatykom skandynawskiej literatury kryminalnej. Nawet
tym, którzy jeszcze z twórczością Jorna Liera Horsta się nie
zetknęli, bo podejrzewam, że akurat ta powieść do twórczości
tego pana ich nie zniechęci, a i cała seria jest napisana tak, że
nie ma się trudności w odnalezieniu się w świecie przedstawionym
tego pisarza bez względu na to, od której odsłony cyklu zacznie
się przygodę z komisarzem Williamem Wistingiem.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Do mnie coś ten Horst nie może dotrzeć. Nie wiem czy poczta pożarła książkę czy co...
OdpowiedzUsuńW każdym razie, czytałam pozostałe tego autora i bardzo mi się podobały. :)