Holendrzy
Simone, jej mąż Eric oraz dzieci Suzanne i Bastian przeprowadzają
się na francuską prowincję, gdzie Simone odziedziczyła po zmarłej
matce wymagający remontu dom i parę hektarów ziemi. Niedługo po
przyjeździe poznają, również pochodzącego z Holandii, Petera,
który mieszka w tych rejonach od lat. Mężczyzna ma firmę
budowlaną, która przynosi mu zadowalające zyski. Gdy proponuje
Simone i Ericowi odpłatne wyremontowanie ich domu, para nie posiada
się z radości, ponieważ zaczęli już tracić nadzieję, że uda
im się znaleźć tutejszych robotników, którzy zechcą zająć się
ich nieruchomością. Peter i jego ludzie wkrótce rozpoczynają
pracę u Simone i Erica. Pomiędzy gospodarzem i Peterem szybko
zawiązuje się przyjaźń, mężczyźni sporo czasu spędzają
razem, głównie omawiając szczegóły prac remontowych i
budowlanych, które zamierzają przeprowadzić na terenie przedtem
należącym do matki Simone. Kobieta tymczasem gotuje dla wszystkich,
zajmuje się dziećmi i wykonuje drobne prace w domu. Ponadto zbliża
się do jednego z robotników, młodego mężczyzny imieniem Michel,
który wyraźnie jest nią zainteresowany. Simone nie potrafi mu się
oprzeć, w ramionach Michela odnajduje szczęście, którego już od
dłuższego czasu tak bardzo jej brakowało. Kobieta nie ma nad tym
kontroli, tak bardzo zatraca się w tym romansie, że niemal
przestaje myśleć o przyszłości swojej i swojej rodziny.
„Rendez-Vous”
(polski tytuł: „Obsesja”) to holenderski thriller w reżyserii
Antoinette Beumer, twórczyni między innymi filmu „Loft” z 2010 roku. Scenariusz napisali Dorien Goertzen i jedna z sióstr reżyserki
Marjolein Beumer (drugą jest znana aktorka Famke Janssen), opierając
się na opublikowanej w 2006 roku powieści Esther Verhoef pod tym
samym tytułem. Książki nie czytałam, ale jeśli wierzyć
recenzjom, filmowcy pozwolili sobie na wprowadzenie wielu zmian w
stosunku do literackiego pierwowzoru. W Holandii dystrybucja
„Rendez-Vous” rozpoczęła się w czerwcu 2015 roku, a w drugiej
połowie 2016 roku film, że tak to ujmę, wyszedł poza granice
swojego kraju. Odbyło się to jednak w dosyć wąskim zakresie.
Obraz dotarł do niewielkiej liczby osób, przynajmniej poza
Holandią, przede wszystkim przez wielce niezadowalającą
dystrybucję, co z kolei najprawdopodobniej zdeterminował niewielki
budżet filmu.
„Obsesję”
Antoinette Beumer otwiera niewiele mówiąca scena aresztowania
młodej kobiety na oczach mężczyzny, który nie może być nikim
innym niż jej partnerem. Potem akcja zostaje cofnięta o pół roku
i widzimy tę samą parę, która wraz z dwójką dzieci jedzie do
swojego nowego domu. Prolog daje nam więcej pytań niż odpowiedzi,
ale co jednego nie pozostawia praktycznie żadnych wątpliwości –
mamy pewność, że główna bohaterka, a co za tym idzie również
jej najbliżsi, nie będą żyli długo i szczęśliwie w malowniczym
zakątku Francji, do którego ta holenderska rodzina postanowiła się
przeprowadzić, po otrzymaniu wiadomości, że Simone, żona Erica
oraz matka kilkuletnich Suzanne i Bastiana, odziedziczyła dom i
kawałek ziemi po matce, która porzuciła ją w dzieciństwie.
Prolog daje pewność, że wszystko potoczy się źle, że wkrótce
wydarzy się coś, co zniszczy tę familię. Tylko z pozoru
szczęśliwą, bo dosyć szybko odkryjemy, że małżeństwo Erica i
Simone przechodzi kryzys, że tylko z zewnątrz prezentuje się
praktycznie nieskazitelnie. Scenariusz w największej mierze
koncentruje się na odmalowywaniu życia Simone i jej najbliższych w
nowym miejscu, w kraju, który dla nich jest zupełnie obcy, wśród
ludzi, którzy nie wydają się być nastawieni do nich przyjaźnie.
To w miasteczku, ale dom Simone i Erica leży w pewnym oddaleniu od
niego. Wokół nieruchomości rozciągają się pola, niezabudowane
tereny, po części należące teraz do Simone. Holenderska rodzina
nie ma sąsiadów, czego mogłam im tylko pozazdrościć, i co
jeszcze lepsze codziennie mogą sycić oczy naturalnym krajobrazem,
przepięknymi widokami płaskich terenów zielonych, na które (w
okresie, w którym toczy się akcja filmu) najczęściej padają
gorące promienie słoneczne. To nadaje zdjęciom przebogaty koloryt
– barwy są żywe i zróżnicowane, ale jak przystało na szanujący
się thriller, szarości i mrok też się tutaj zakradną. Z
większości zdjęć bije pewien chłód – może to brzmieć
nieprawdopodobnie, ale nawet sceny nakręcone w pełnym świetle
dziennym, w tę słoneczną pogodę, tchną lekkim zimnem, jakże
przyjemnym z punktu widzenia miłośnika filmów z dreszczykiem.
Klimat „Obsesji” ma w sobie coś z kinematografii skandynawskiej,
nasuwa silne skojarzenia z obrazami z tego regiony Europy, ale
uwidacznia się w nim też styl, który nasuwał mi na myśl głównie
Stany Zjednoczone. Nie te współczesne hollywoodzkie produkcje, nie
dreszczowce głównego nurtu, tylko te powolniejsze, nieefekciarskie
i przede wszystkim nieplastikowe dziełka, filmy, które można chyba
nazwać niszowymi, a na pewno ukierunkowanymi na poszukiwaczy
intensywnego kina. Na osoby wprost przepadające za filmami silnie
skoncentrowanymi na fabule i emocjach, ze szczególnym wskazaniem na
generowanie napięcia w mniej agresywny, ale i zwykle skuteczniejszy,
sposób niż zwykły to czynić XXI-wieczne hollywoodzkie
superprodukcje. Twórcom „Obsesji” nigdzie się nie śpieszy,
rytm jaki nadają tej opowieści może zmęczyć co bardziej
niecierpliwych odbiorców, i to już w pierwszej połowie seansu, bo
może z wyjątkiem końcówki, nie znajdą tutaj jakichś
mocniejszych akcentów. A przynajmniej nie takich, do jakich co
poniektórych widzów przyzwyczaiło współczesne, droższe kino
grozy. Antoinette Beumer nie posiłkuje się widowiskowymi efektami
specjalnymi, nie wprawia akcji w zastraszająco szybki ruch, a i
nawet przez długi czas nie definiuje zagrożenia. Bo ono
niewątpliwie istnieje, wiemy, że wkrótce zdarzy się coś
strasznego, nie tylko za sprawą prologu. Nieuchronność tragedii
jest doskonale wyczuwalna nawet w scenach z pozoru niewinnych, wydaje
nam się, że niebezpieczeństwo czai się dosłownie wszędzie,
nawet tam, gdzie w przypadku inaczej zrealizowanego filmu uderzenia
pewnie byśmy nie wypatrywali. Co oczywiście nie oznacza, że
właśnie stamtąd padnie spodziewany cios, że to pożądane
nieprzyjemne wrażenie tkwienia wśród niemal samych wrogów
znajdzie uzasadnienie w dalszej części scenariusza Marjolein Beumer
i Doriena Goertzena.
Jeśli
nie szuka się dynamicznych fabuł, w „Obsesję” bardzo łatwo
jest wejść. Wsiąknąć w tę opowieść, może nawet zatracić się
w takim stopniu, w jakim główna bohaterka zatraca się w swoim
romansie z młodym Francuzem imieniem Michel. Narracja jest płynna,
realizatorzy nie szarpią akcji, nie dezorientują widza raptownymi
przeskokami w czasie (poza wstępem, który jednak mylący nie jest),
nieuzasadnionymi, chaotycznymi wstawkami z życia holenderskiej
rodziny we Francji, przekombinowanym montażem i ogólnie spychaniem
fabuły na dalszy plan. Parę wątków aż prosiło się o
doprecyzowanie. Nie przeczę, że pozostawienie akurat tego w sferze
domysłów widza, nie było dobrym pomysłem, bo zamiast podejrzenia,
że twórcom zależało na tym, aby odbiorca pokusił się o własną
interpretację tychże, narodziło się we mnie wrażenie miejscowego
niechlujstwa, pozostawienia w scenariuszu dziur, których albo nie
potrafiono zacerować, albo zwyczajnie uszło to uwadze twórców.
Wiemy, że właścicielką nieruchomości i paru hektarów ziemi na
francuskiej prowincji jest Simone. To plus pokaźna gotówka to
spadek po jej zmarłej niedawno matce, która porzuciła ją w
dzieciństwie. Eric nie może swobodnie rozporządzać tym majątkiem,
takie uprawnienia ma tylko Simone, ale główna bohaterka
podporządkowuje się (choć często niechętnie) woli męża. Można
to oczywiście tłumaczyć jej charakterem – kobieta zwykła
przedkładać dobro swojej rodziny nad własne, na wszelkie możliwe
sposoby dążyć do zapewnienia im szczęścia, nawet własny
kosztem. I właśnie tak to sobie wyjaśniłam. Ale gdy Peter
pozwolił sobie, w bardzo szorstki sposób, upomnieć Simone o jej
kuchnię, gdy wyraził swoje niezadowolenie z posiłku, które
przygotowała również dla niego i paru jego pracowników, pojawił
się pewien zgrzyt, drobna rysa, która później jeszcze się
poszerzyła. Otóż, wydaje mi się, że na jej miejscu każdy, nawet
tak ugodowa osoba, jak Simone, powiedziałby swojemu
partnerowi/partnerce, jak został/została potraktowana. Notabene
Peter aktualnie pracował dla Simone. To ona miała fundusze, a więc
w każdej chwili mogła zwolnić tego mężczyznę, nie pytając
nawet swojego męża o zdanie, a mimo to szef rzeczonej firmy
budowlanej nie dbał o dobre relacje z nią tylko z Erickiem... Można
sobie to tłumaczyć tym, że Peter szybko zauważył, kto rządzi w
tym związku, a odpowiedź Simone na pierwszy zarzut, jaki w stosunku
do niej wystosował można oczywiście wytłumaczyć kierującą nią
potrzebą uszczęśliwiania wszystkich wokół siebie. Tak więc, to,
że natychmiast po tej próbce impertynenci Petera, kobieta nie
zrezygnowała z usług jego firmy nie wydawało mi się mało realne,
ale już to, że nie zechciała zrelacjonować owej rozmowy z Peterem
Ericowi w moim oczach wiarygodnie się nie prezentowało. Dalej: gdy
„na scenę” wkroczyła siostra Simone, spodziewałam się, że
twórcy powiedzą coś więcej o kontaktach oby sióstr z ich matką
(poza tym, że porzuciła ona Simone w dzieciństwie) albo
przynajmniej zdradzą, czy ta druga kobieta też coś odziedziczyła
po rodzicielce – jak tak, to co, a jak nie, to dlaczego została
przez nią pominięta w testamencie. Mojego apetytu na te informacje
jednak nie zaspokojono. To samo można powiedzieć o końcówce. Nie
całej, nawet nie jej większej części, bo muszę przyznać, że
takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Wstrząsnąć mną to
nie wstrząsnęło, jakoś dogłębnie zaskoczona, porażona na pewno
nie byłam, ale stereotypowości, na którą tak naprawdę się
przygotowałam, zarzucić temu nie mogę. Jednakże postawa Erica nie
do końca mnie przekonała. UWAGA SPOILER Wszystko wskazuje na
to, że domyślił się, iż żona miała romans z Michelem i to
właśnie jego dziecko nosi pod sercem, ale nie czyni jej żadnych
zarzutów z powodu zdrady, której względem niego się dopuściła.
Zostaje z nią, choć widać, że czuje się mocno zraniony, i że ma
jej za złe to, że pozwoliła by niewinny człowiek poszedł za nią
siedzieć. Miłość? Być może. Względy finansowe? To też
możliwe. Ale wolałabym, żeby motywy Erica zostały przez twórców
przedstawione wprost, a jeszcze lepiej byłoby, gdyby podkręcili
sytuację jakimś dramatycznym posunięciem mężczyzny KONIEC
SPOILERA. Niektórym nieprzekonująca może również wydawać
się reakcja Simone i Erica na tragedię, na którą my, widzowie,
będziemy szykować się od pierwszych minut filmu, ale jeśli weźmie
się pod uwagę panikę, szok i obecność kogoś, kto wydaje się
być wolny od tych uczuć, wydaje się doskonale wiedzieć, co w
takiej sytuacji należy zrobić (nie nam, bezstronnym obserwatorom,
tylko zagubionym uczestnikom tego koszmaru), to nie wydaje się już
to tak bardzo nieprawdopodobne.
W
sumie jestem zadowolona z seansu „Obsesji” Antoinette Beumer. Nad
scenariuszem, według mnie, powinno się trochę dłużej popracować,
dopiąć niektóre wątki i jeszcze podkręcić, w większości i tak
niezły finał, bo rzeczony obrót spraw dawał filmowcom taką
możliwość. Ale w przeważającej części scenariusz wydawał mi
się dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Twórcy skupili
się na postaciach, w dosyć wyczerpujący sposób odmalowali ich
osobowości i wzajemne, często burzliwe, relacje oraz dbali o
konsekwentne prowadzenie tej opowieści (przypominam: najczęściej,
nie zawsze). Ponadto zatroszczyli się o atrakcyjną dla filmowego
thrillera otoczkę, bez widocznego wysiłku żonglowali napięciem,
konsekwentnie zagęszczali aurę zagrożenia płynącą z... można
mieć wrażenie, że z wielu źródeł. Filmowcy nie gnali na oślep
przed siebie, bez troszczenia się o jakiekolwiek emocje i co
przynajmniej dla mnie było prawie tak samo wartościowe, nie sięgali
po nowoczesne efekty specjalne, po te zwłaszcza komputerowe dodatki,
które najczęściej przynoszą mi wyłącznie wrażenie sabotowania
własnego projektu – niezrozumiałego odzierania filmu z realizmu
przez jego twórców. „Obsesja” nie idzie tą drogą i dzięki
jej za to!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz