Stronki na blogu

środa, 16 stycznia 2019

„Obsesja” (2015)

Holendrzy Simone, jej mąż Eric oraz dzieci Suzanne i Bastian przeprowadzają się na francuską prowincję, gdzie Simone odziedziczyła po zmarłej matce wymagający remontu dom i parę hektarów ziemi. Niedługo po przyjeździe poznają, również pochodzącego z Holandii, Petera, który mieszka w tych rejonach od lat. Mężczyzna ma firmę budowlaną, która przynosi mu zadowalające zyski. Gdy proponuje Simone i Ericowi odpłatne wyremontowanie ich domu, para nie posiada się z radości, ponieważ zaczęli już tracić nadzieję, że uda im się znaleźć tutejszych robotników, którzy zechcą zająć się ich nieruchomością. Peter i jego ludzie wkrótce rozpoczynają pracę u Simone i Erica. Pomiędzy gospodarzem i Peterem szybko zawiązuje się przyjaźń, mężczyźni sporo czasu spędzają razem, głównie omawiając szczegóły prac remontowych i budowlanych, które zamierzają przeprowadzić na terenie przedtem należącym do matki Simone. Kobieta tymczasem gotuje dla wszystkich, zajmuje się dziećmi i wykonuje drobne prace w domu. Ponadto zbliża się do jednego z robotników, młodego mężczyzny imieniem Michel, który wyraźnie jest nią zainteresowany. Simone nie potrafi mu się oprzeć, w ramionach Michela odnajduje szczęście, którego już od dłuższego czasu tak bardzo jej brakowało. Kobieta nie ma nad tym kontroli, tak bardzo zatraca się w tym romansie, że niemal przestaje myśleć o przyszłości swojej i swojej rodziny.

„Rendez-Vous” (polski tytuł: „Obsesja”) to holenderski thriller w reżyserii Antoinette Beumer, twórczyni między innymi filmu „Loft” z 2010 roku. Scenariusz napisali Dorien Goertzen i jedna z sióstr reżyserki Marjolein Beumer (drugą jest znana aktorka Famke Janssen), opierając się na opublikowanej w 2006 roku powieści Esther Verhoef pod tym samym tytułem. Książki nie czytałam, ale jeśli wierzyć recenzjom, filmowcy pozwolili sobie na wprowadzenie wielu zmian w stosunku do literackiego pierwowzoru. W Holandii dystrybucja „Rendez-Vous” rozpoczęła się w czerwcu 2015 roku, a w drugiej połowie 2016 roku film, że tak to ujmę, wyszedł poza granice swojego kraju. Odbyło się to jednak w dosyć wąskim zakresie. Obraz dotarł do niewielkiej liczby osób, przynajmniej poza Holandią, przede wszystkim przez wielce niezadowalającą dystrybucję, co z kolei najprawdopodobniej zdeterminował niewielki budżet filmu.

„Obsesję” Antoinette Beumer otwiera niewiele mówiąca scena aresztowania młodej kobiety na oczach mężczyzny, który nie może być nikim innym niż jej partnerem. Potem akcja zostaje cofnięta o pół roku i widzimy tę samą parę, która wraz z dwójką dzieci jedzie do swojego nowego domu. Prolog daje nam więcej pytań niż odpowiedzi, ale co jednego nie pozostawia praktycznie żadnych wątpliwości – mamy pewność, że główna bohaterka, a co za tym idzie również jej najbliżsi, nie będą żyli długo i szczęśliwie w malowniczym zakątku Francji, do którego ta holenderska rodzina postanowiła się przeprowadzić, po otrzymaniu wiadomości, że Simone, żona Erica oraz matka kilkuletnich Suzanne i Bastiana, odziedziczyła dom i kawałek ziemi po matce, która porzuciła ją w dzieciństwie. Prolog daje pewność, że wszystko potoczy się źle, że wkrótce wydarzy się coś, co zniszczy tę familię. Tylko z pozoru szczęśliwą, bo dosyć szybko odkryjemy, że małżeństwo Erica i Simone przechodzi kryzys, że tylko z zewnątrz prezentuje się praktycznie nieskazitelnie. Scenariusz w największej mierze koncentruje się na odmalowywaniu życia Simone i jej najbliższych w nowym miejscu, w kraju, który dla nich jest zupełnie obcy, wśród ludzi, którzy nie wydają się być nastawieni do nich przyjaźnie. To w miasteczku, ale dom Simone i Erica leży w pewnym oddaleniu od niego. Wokół nieruchomości rozciągają się pola, niezabudowane tereny, po części należące teraz do Simone. Holenderska rodzina nie ma sąsiadów, czego mogłam im tylko pozazdrościć, i co jeszcze lepsze codziennie mogą sycić oczy naturalnym krajobrazem, przepięknymi widokami płaskich terenów zielonych, na które (w okresie, w którym toczy się akcja filmu) najczęściej padają gorące promienie słoneczne. To nadaje zdjęciom przebogaty koloryt – barwy są żywe i zróżnicowane, ale jak przystało na szanujący się thriller, szarości i mrok też się tutaj zakradną. Z większości zdjęć bije pewien chłód – może to brzmieć nieprawdopodobnie, ale nawet sceny nakręcone w pełnym świetle dziennym, w tę słoneczną pogodę, tchną lekkim zimnem, jakże przyjemnym z punktu widzenia miłośnika filmów z dreszczykiem. Klimat „Obsesji” ma w sobie coś z kinematografii skandynawskiej, nasuwa silne skojarzenia z obrazami z tego regiony Europy, ale uwidacznia się w nim też styl, który nasuwał mi na myśl głównie Stany Zjednoczone. Nie te współczesne hollywoodzkie produkcje, nie dreszczowce głównego nurtu, tylko te powolniejsze, nieefekciarskie i przede wszystkim nieplastikowe dziełka, filmy, które można chyba nazwać niszowymi, a na pewno ukierunkowanymi na poszukiwaczy intensywnego kina. Na osoby wprost przepadające za filmami silnie skoncentrowanymi na fabule i emocjach, ze szczególnym wskazaniem na generowanie napięcia w mniej agresywny, ale i zwykle skuteczniejszy, sposób niż zwykły to czynić XXI-wieczne hollywoodzkie superprodukcje. Twórcom „Obsesji” nigdzie się nie śpieszy, rytm jaki nadają tej opowieści może zmęczyć co bardziej niecierpliwych odbiorców, i to już w pierwszej połowie seansu, bo może z wyjątkiem końcówki, nie znajdą tutaj jakichś mocniejszych akcentów. A przynajmniej nie takich, do jakich co poniektórych widzów przyzwyczaiło współczesne, droższe kino grozy. Antoinette Beumer nie posiłkuje się widowiskowymi efektami specjalnymi, nie wprawia akcji w zastraszająco szybki ruch, a i nawet przez długi czas nie definiuje zagrożenia. Bo ono niewątpliwie istnieje, wiemy, że wkrótce zdarzy się coś strasznego, nie tylko za sprawą prologu. Nieuchronność tragedii jest doskonale wyczuwalna nawet w scenach z pozoru niewinnych, wydaje nam się, że niebezpieczeństwo czai się dosłownie wszędzie, nawet tam, gdzie w przypadku inaczej zrealizowanego filmu uderzenia pewnie byśmy nie wypatrywali. Co oczywiście nie oznacza, że właśnie stamtąd padnie spodziewany cios, że to pożądane nieprzyjemne wrażenie tkwienia wśród niemal samych wrogów znajdzie uzasadnienie w dalszej części scenariusza Marjolein Beumer i Doriena Goertzena.

Jeśli nie szuka się dynamicznych fabuł, w „Obsesję” bardzo łatwo jest wejść. Wsiąknąć w tę opowieść, może nawet zatracić się w takim stopniu, w jakim główna bohaterka zatraca się w swoim romansie z młodym Francuzem imieniem Michel. Narracja jest płynna, realizatorzy nie szarpią akcji, nie dezorientują widza raptownymi przeskokami w czasie (poza wstępem, który jednak mylący nie jest), nieuzasadnionymi, chaotycznymi wstawkami z życia holenderskiej rodziny we Francji, przekombinowanym montażem i ogólnie spychaniem fabuły na dalszy plan. Parę wątków aż prosiło się o doprecyzowanie. Nie przeczę, że pozostawienie akurat tego w sferze domysłów widza, nie było dobrym pomysłem, bo zamiast podejrzenia, że twórcom zależało na tym, aby odbiorca pokusił się o własną interpretację tychże, narodziło się we mnie wrażenie miejscowego niechlujstwa, pozostawienia w scenariuszu dziur, których albo nie potrafiono zacerować, albo zwyczajnie uszło to uwadze twórców. Wiemy, że właścicielką nieruchomości i paru hektarów ziemi na francuskiej prowincji jest Simone. To plus pokaźna gotówka to spadek po jej zmarłej niedawno matce, która porzuciła ją w dzieciństwie. Eric nie może swobodnie rozporządzać tym majątkiem, takie uprawnienia ma tylko Simone, ale główna bohaterka podporządkowuje się (choć często niechętnie) woli męża. Można to oczywiście tłumaczyć jej charakterem – kobieta zwykła przedkładać dobro swojej rodziny nad własne, na wszelkie możliwe sposoby dążyć do zapewnienia im szczęścia, nawet własny kosztem. I właśnie tak to sobie wyjaśniłam. Ale gdy Peter pozwolił sobie, w bardzo szorstki sposób, upomnieć Simone o jej kuchnię, gdy wyraził swoje niezadowolenie z posiłku, które przygotowała również dla niego i paru jego pracowników, pojawił się pewien zgrzyt, drobna rysa, która później jeszcze się poszerzyła. Otóż, wydaje mi się, że na jej miejscu każdy, nawet tak ugodowa osoba, jak Simone, powiedziałby swojemu partnerowi/partnerce, jak został/została potraktowana. Notabene Peter aktualnie pracował dla Simone. To ona miała fundusze, a więc w każdej chwili mogła zwolnić tego mężczyznę, nie pytając nawet swojego męża o zdanie, a mimo to szef rzeczonej firmy budowlanej nie dbał o dobre relacje z nią tylko z Erickiem... Można sobie to tłumaczyć tym, że Peter szybko zauważył, kto rządzi w tym związku, a odpowiedź Simone na pierwszy zarzut, jaki w stosunku do niej wystosował można oczywiście wytłumaczyć kierującą nią potrzebą uszczęśliwiania wszystkich wokół siebie. Tak więc, to, że natychmiast po tej próbce impertynenci Petera, kobieta nie zrezygnowała z usług jego firmy nie wydawało mi się mało realne, ale już to, że nie zechciała zrelacjonować owej rozmowy z Peterem Ericowi w moim oczach wiarygodnie się nie prezentowało. Dalej: gdy „na scenę” wkroczyła siostra Simone, spodziewałam się, że twórcy powiedzą coś więcej o kontaktach oby sióstr z ich matką (poza tym, że porzuciła ona Simone w dzieciństwie) albo przynajmniej zdradzą, czy ta druga kobieta też coś odziedziczyła po rodzicielce – jak tak, to co, a jak nie, to dlaczego została przez nią pominięta w testamencie. Mojego apetytu na te informacje jednak nie zaspokojono. To samo można powiedzieć o końcówce. Nie całej, nawet nie jej większej części, bo muszę przyznać, że takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Wstrząsnąć mną to nie wstrząsnęło, jakoś dogłębnie zaskoczona, porażona na pewno nie byłam, ale stereotypowości, na którą tak naprawdę się przygotowałam, zarzucić temu nie mogę. Jednakże postawa Erica nie do końca mnie przekonała. UWAGA SPOILER Wszystko wskazuje na to, że domyślił się, iż żona miała romans z Michelem i to właśnie jego dziecko nosi pod sercem, ale nie czyni jej żadnych zarzutów z powodu zdrady, której względem niego się dopuściła. Zostaje z nią, choć widać, że czuje się mocno zraniony, i że ma jej za złe to, że pozwoliła by niewinny człowiek poszedł za nią siedzieć. Miłość? Być może. Względy finansowe? To też możliwe. Ale wolałabym, żeby motywy Erica zostały przez twórców przedstawione wprost, a jeszcze lepiej byłoby, gdyby podkręcili sytuację jakimś dramatycznym posunięciem mężczyzny KONIEC SPOILERA. Niektórym nieprzekonująca może również wydawać się reakcja Simone i Erica na tragedię, na którą my, widzowie, będziemy szykować się od pierwszych minut filmu, ale jeśli weźmie się pod uwagę panikę, szok i obecność kogoś, kto wydaje się być wolny od tych uczuć, wydaje się doskonale wiedzieć, co w takiej sytuacji należy zrobić (nie nam, bezstronnym obserwatorom, tylko zagubionym uczestnikom tego koszmaru), to nie wydaje się już to tak bardzo nieprawdopodobne.

W sumie jestem zadowolona z seansu „Obsesji” Antoinette Beumer. Nad scenariuszem, według mnie, powinno się trochę dłużej popracować, dopiąć niektóre wątki i jeszcze podkręcić, w większości i tak niezły finał, bo rzeczony obrót spraw dawał filmowcom taką możliwość. Ale w przeważającej części scenariusz wydawał mi się dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Twórcy skupili się na postaciach, w dosyć wyczerpujący sposób odmalowali ich osobowości i wzajemne, często burzliwe, relacje oraz dbali o konsekwentne prowadzenie tej opowieści (przypominam: najczęściej, nie zawsze). Ponadto zatroszczyli się o atrakcyjną dla filmowego thrillera otoczkę, bez widocznego wysiłku żonglowali napięciem, konsekwentnie zagęszczali aurę zagrożenia płynącą z... można mieć wrażenie, że z wielu źródeł. Filmowcy nie gnali na oślep przed siebie, bez troszczenia się o jakiekolwiek emocje i co przynajmniej dla mnie było prawie tak samo wartościowe, nie sięgali po nowoczesne efekty specjalne, po te zwłaszcza komputerowe dodatki, które najczęściej przynoszą mi wyłącznie wrażenie sabotowania własnego projektu – niezrozumiałego odzierania filmu z realizmu przez jego twórców. „Obsesja” nie idzie tą drogą i dzięki jej za to!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz