W
centrum handlowym na peryferiach Madrytu znika czteroletni chłopiec,
Kike. Śledztwo w tej sprawie nadzoruje nadinspektor Ana Aren,
dowodząca jednostką do spraw nieletnich w madryckiej Służbie
Pomocy Rodzinie. Policjanci nie wykluczają żadnej możliwości, ale
czują, że najbardziej prawdopodobne jest to, iż Kike został
porwany przez tego samego osobnika, który odpowiada za zniknięcie
innego czteroletniego chłopca imieniem Nicolas, mającego miejsce
dwa lata wcześniej w tym samym centrum handlowym. Media nazwały go
Slendermanem, a śledczym nie udało się odnaleźć Nicolasa ani
wpaść na trop jego porywacza. Informację o zniknięciu Kike jako
pierwsza do publicznej wiadomości podaje Ines Grau, reporterka
Kanału Jedenastego, a prywatnie przyjaciółka nadinspektor Any
Aren. Ona też jako pierwsza dzieli się z widzami podejrzeniem, że
za zniknięcie Kike odpowiada ten sam człowiek, który przed dwoma
laty uprowadził Nicolasa. A jakiś czas później w tym samym
centrum handlowym znika jej własny syn, Pablo.
Carme
Chaparro ukończyła dziennikarstwo na Uniwersytecie Autonomicznym w
Barcelonie, a krótko potem rozpoczęła karierę w telewizji. Przez
dwadzieścia lat była jedną z czołowych prezenterek wiadomości
krajowych i światowych grupy Mediaset, w wolnych chwilach pisząc
felietony i działając na rzecz praw, wolności i równości kobiet.
W 2017 roku w Hiszpanii ukazała się jej debiutancka powieść „No
soy un monstruo” („Nie jestem potworem”), która została
uhonorowana Premio Primavera de Novela, i która otwiera zaplanowany
cykl thrillerów z nadinspektor Aną Aren, fikcyjną bohaterką
pracującą w madryckiej Służbie Pomocy Rodzinie. Pierwsze,
hiszpańskie, wydanie drugiej odsłony serii ukazało się w maju
2018 roku.
„Nie
jestem potworem” to drugi, po „Ciszy białego miasta” Evy
Garcii Saenz de Urturi, hiszpański thriller, który wpadł w moje
ręce w tym roku. Polskie wydania tych powieści przygotowało
wydawnictwo Muza, co może (ale nie musi) wskazywać na to, że
szykuje dla nas, fanów literackich dreszczowców, okres hiszpański.
A w każdym razie tego bym sobie życzyła. Chciałabym, żeby
wydawnictwo Muza konsekwentnie rozszerzało tę ofertę, bo wygląda
mi na to, że literatura hiszpańska ma się równie dobrze jak
tamtejsza kinematografia (jeśli nie lepiej), niemądrze byłoby więc
rezygnować z przedłużania tej przyjemności miłośnikom
thrillerów czytającym w języku polskim. Powieść „Nie jestem
potworem” w mojej ocenie nie dorównuje „Ciszy białego miasta”,
ale i nie nastawiałam się na to, że sięgnie ona, moim zdaniem,
tak wysoko zawieszonej poprzeczki przez Evę Garcię Saenz de Urturi.
I nie musiała – tyle wystarczyło, by przykuć moją uwagę, bym
doszła do wniosku, że drzwi do wielkiej pisarskiej kariery stoją
przed Carme Chaparro otworem, że to jedna z tych jakże obiecujących
powieściopisarek, którym do doskonałości dużo nie brakuje.
Myślę, że „Nie jestem potworem” to dopiero przedsmak tego, na
co stać tę Hiszpankę, która od dwóch dekad realizowała się
głównie w telewizji, jako prezenterka i redaktorka serwisów
informacyjnych. Myślę, że pełne rozwinięcie skrzydeł dopiero
przed nią, ale i sądzę, że fanom literackich thrillerów na
początek tyle wystarczy, że nie pożałują oni spotkania z
pierwszą powieścią Carme Chaparro. Fabuła jest przedstawiana z
kilku perspektyw – najczęściej autorka skupia się na
nadinspektor Anie Aren (narracja trzecioosobowa) i reporterce
telewizyjnej Ines Grau (narracja pierwszoosobowa), ale od czasu do
czasu w centrum wydarzeń stawia też inne, mniej ważne postacie.
Pracująca w madryckiej Służbie Pomocy Rodzinie, nadinspektor Ana
Aren, trochę przypominała mi i literacką, i serialową Maurę
Isles (bohaterkę popularnego cyklu powieści kryminalnych pióra
Tess Gerritsen, na podstawie którego powstał serial kanału TNT, w
Polsce znany pod tytułem „Partnerki”). Ana nie jest tak zimna,
jak powieściowa Maura, ani tak zwariowana, jak jej serialowa
odpowiedniczka, ale też jest osobą zdystansowaną, nieufną,
nielubiącą publicznie okazywać uczuć, emanującą
profesjonalizmem, doprawionym jednak szczyptą czarnego humoru.
Tymczasem jej przyjaciółka, reporterka Kanału Jedenastego, Ines
Grau, przypominała mi Rachel Keller z dwóch części „The Ring”
(remake'u i jego sequela). I tutaj także, dostrzegałam różnice,
to znaczy kopią bym tego nie nazwała, ale te punkty wspólne, które
zaobserwowałam wystarczyły do narodzenia się we mnie tego
przyjemnego skojarzenia (w przypadku Any też ucieszyły mnie jej
podobieństwa do innej lubianej przeze mnie fikcyjnej bohaterki).
Tym, co je wprowadziło było podejście Grau do jej pracodawcy – w
kontaktach z nim kobieta nie jest aż tak bezpośrednia, jak Rachel
Keller, ale i daleko jej do uległości. Drobnych przytyków pod
adresem przełożonego sobie nie szczędzi. Ines jakiś czas temu
napisała książkę, która została bestsellerem i od tego czasu
jest regularnie nagabywana przez swojego wydawcę (mężczyzna
próbuje namówić ją do napisania kolejnej powieści), z którym to
kobieta również toczy coś na kształt słownej wojny. Ponadto Ines
jest samotną matką czteroletniego Pabla, kobietą w pełni
niezależną, potrafiącą walczyć o swoje i niepoddającą się
presji otoczenia. A jako że wprost uwielbiam postacie obdarzone
takimi cechami, przez jakiś czas właśnie do Ines Grau żywiłam
największą sympatię, to ją uważałam za najjaśniej błyszczącą
gwiazdę wśród postaci zaludniających „Nie jestem potworem”.
Sytuacja uległa zmianie po zniknięciu czteroletniego syna Ines –
od tego momentu moją uwagę silniej przyciągała nadinspektor Ana
Aren.
„Teraz
cała światowa przestępczość funkcjonowała w sieci. Cała obecna
na ziemi zgnilizna, okrucieństwo i deprawacja sprowadzały się do
zer i jedynek przekazujących wszelkie zło z prędkością światła.”
Wątkiem
przewodnim „Nie jestem potworem” Carme Chaparro jest policyjne
śledztwo w sprawie zaginięć czteroletnich chłopców w centrum
handlowym stojącym na peryferiach Madrytu. Autorka dosyć
szczegółowo omawia zniknięcie Nicolasa, ale właściwa akcja
książki toczy się dwa lata później - nie licząc niedługiego
wprowadzenia, od momentu zaginięcia drugiego chłopca, przez najbliższych nazywanego Kike. Po autentycznie wyciskającej łzy z oczu
historii kobiety, która jakiś czas temu straciła jedno ze swoich
dzieci, Chaparro niezwłocznie przechodzi do sprawy Slendermana.
Przydomek ten, rzecz jasna, wziął się z legendy miejskiej, która
narodziła się w Internecie. Porywacz grasujący w podmadryckim
centrum handlowym zawdzięcza go fikcyjnej postaci będącej
antybohaterem niezliczonych historyjek zamieszczanych w Sieci, którym
zainteresowali się też filmowcy. Śledczy zajmujący się tą
sprawą co prawda nie wykluczają żadnej ewentualności, ale widać,
że najbardziej skłaniają się ku temu, że w Madrycie grasuje
seryjny porywacz dzieci. Dziennikarze mają co do tego jeszcze mniej
wątpliwości – są praktycznie przekonani, że Kike i Pablo
zostali porwani przez tego samo osobnika, który przed dwoma laty
uprowadził Nicolasa, przez człowieka nazwanego przez nich
Slendermanem. Śledztwo to jest prowadzone przez Chaparro dosyć
nierówno – trzymający w napięciu, wolniejszy rozwój akcji, a
potem gwałtowne zwroty przeprowadzane stanowczo za szybko. Od
momentu zaginięcia Pabla, syna Ines Grau, w mojej ocenie akcja
zostaje za bardzo rozpędzona. Zamiast spokojnie omówić każdą
pozyskaną przez śledczych rewelację, pozwalając odbiorcom nasycić
się różnego rodzaju domysłami, dłużej trwać w niepewności,
trochę pobłądzić na gwałtownie wprowadzanych przez autorkę
ścieżkach, Chaparro niejako z rozpędu ucina spekulacje, nazbyt
szybko zmusza nas do odrzucenia dopiero co podrzuconego tropu i
przechodzi do kolejnej rewelacji, przez którą przeprowadza nas z
takim samym pośpiechem, jak poprzednio. Ten cykl powtarza się co
najmniej raz, ale ma to miejsce dopiero w drugiej połowie powieści.
Wcześniej autorka przykłada większą wagę do szczegółów,
nieśpiesznie budując napięcie, czyli jeśli o mnie chodzi bardziej
skutecznie, bo choć później dużo więcej się dzieje, to dynamizm
znacznie utrudnia należyte wczucie się w dramatyczne sytuacje
odmalowywane przez Chaparro na kartach „Nie jestem potworem”. Ale
absolutnie nie dotyczy to końcówki książki, ostatniej partii,
która, przyznaję, nielicho mnie zaskoczyła – to, czym ta
hiszpańska autorka uraczyła mnie na koniec odebrałam jako ogromne
draństwo, tego rodzaju za jakim wprost przepadam. Tak, tak, takie
złośliwości uwielbiam, takie ciosy od pisarzy zawsze chętnie
przyjmuję, wręcz nadstawiam drugi policzek, bo to piękne uczucie
dać się wyprowadzić artyście w pole, zostać przez niego
zmanipulowanym w tak okrutny sposób. Okrutny, bo UWAGA SPOILER
ta niespodzianka napełniła mnie obrzydzeniem do samej siebie KONIEC
SPOILERA. Niewystarczające w moim pojęciu rozwinięcie śledztwa
nadzorowanego przez nadinspektor Anę Aren, naciskanej przez swojego
przełożonego, nowego komisarza, który ingeruje w to śledztwo w
sposób delikatnie mówiąc nieprzemyślany (to znaczy bardziej
szkodzi, niż pomaga) było dla mnie zdecydowanie mniejszą
niedogodnością od kierunku, w jakim autorka popchnęła Ines Grau.
Chodzi o zrobienie z niej pośredniej ofiary Slendermana, o zrobienie
z niej kolejnej matki, która najprawdopodobniej właśnie przez tego
osobnika została nagle pozbawiona tego, co w jej życiu
najcenniejsze. To sprawiło, bo i trudno, żeby było inaczej, że ta
wcześniej tak wspaniale prezentująca się postać, straciła pazur
– zamieniła się w kupkę nieszczęścia, w głowie której
kłębiło się mnóstwo poetyckich metafor i porównań, które
troszkę gryzły mi się z konstrukcją pozostałych wątków.
Prostszą, bardziej klarowną, ale nie nadmiernie uproszczoną –
„Nie jestem potworem” nie cierpi na deficyt barwnych,
poruszających wyobraźnię opisów miejsc, wydarzeń i przede
wszystkim postaci. Bo tutaj nawet drugoplanowi bohaterowie jawią się
niczym osoby z krwi i kości, żywe, zróżnicowane jednostki, a nie
jakieś tam wydmuszki, papierowe postacie praktycznie pozbawione
osobowości. Czarny humor w moich oczach też stanowi drogocenną
ozdobę tej powieści – nie jest nachalny, agresywny, ani
niepasujący do sytuacji, stanowi raczej przyjemną i każdorazowo
chwilową odskocznię od dramatu, w którym nurzamy się tak naprawdę
od pierwszych stronic tej dosyć mocno trzymającej w napięciu
historii, zakończonej w sposób wręcz znakomity.
Tak
jak w przypadku recenzji „Ciszy białego miasta” Evy Garcii Saenz
de Urturi mały apel do polskich wydawców: pięknie proszę o
wpuszczenie na nasz rynek drugiej odsłony serii o między innymi
nadinspektor Anie Aren pióra hiszpańskiej pisarki i dziennikarki
Carme Chaparro. Nie chcę przeginać, ale wspaniale by było, gdyby
stało się to jak najszybciej. Duża część odbiorców „Nie
jestem potworem” pewnie też będzie sobie tego życzyła. Tak,
jestem przekonana, że wielu, jeśli nie większość, tych osób,
które na swoje szczęście da szansę tej powieści, również
zapragnie kontynuować przygodę z pisarstwem tej całkiem
utalentowanej Hiszpanki, nawet jeśli tak jak ja dojdą do wniosku,
że nie wszystko w „Nie jestem potworem” się udało, że co
nieco można było dopracować, poprawić, zmodyfikować. Bo istnieje
duża szansa na to, że Carme Chaparro będzie rozkwitać, że kiedyś
być może osiągnie poziom, o którym wielu pisarzy może jedynie
pomarzyć.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz