Recenzja
przedpremierowa
Przed
dwudziestoma laty w Vitorii grasował seryjny morderca, którym
okazał się być lokalny bohater: archeolog, autor książek
historycznych i powieści kryminalnych oraz gospodarz programu
telewizyjnego, Tasio Ortiz de Zarate. Dowody jego winy pozyskał jego
brat bliźniak, policjant Ignacio. Tasio wszystkie te lata spędził
w więzieniu, ale już za parę dni ma wyjść na przepustkę. I
właśnie teraz ten sam morderca bądź jego naśladowca uderza
ponownie. Inspektor Unai López de Ayala zostaje wezwany do Starej
Katedry, w której porzucono zwłoki dwudziestoletnich kobiety i
mężczyzny, ułożonych w dokładnie takiej samej pozycji, w jakiej
ciała swoich ofiar układał seryjny morderca popełniający swoje
zbrodnie dwadzieścia lat wcześniej. Unai prowadzi tę sprawę wraz
ze swoją partnerką, inspektor Estibaliz Ruiz de Gauna, nie mając
wątpliwości, że ofiar będzie więcej. Unai bierze pod uwagę to,
że Tasio może sterować mordercą zza krat, ale nie może też
zupełnie ignorować tego, że człowiek ów mógł zostać
niesłusznie skazany na długoletnie więzienie. Pracę Unaia i
Estibaliz nadzoruje nowa podkomisarz, Alba Diaz de Salvatierra, z
którą tego pierwszego połączą skomplikowane relacje.
Eva
Garcia Saenz de Urturi to hiszpańska powieściopisarka, która
odnosi niemałe sukcesy także poza granicami swojego kraju. Urodzona
w Vitorii, obecnie mieszkająca w Alicante, Saenz de Urturi przez
dziesięć lat realizowała się w branży optycznej. Potem pracowała
na Uniwersytecie w Alicante, swoją pierwszą książkę pisząc
głównie wieczorami. Zajęło jej to mniej więcej trzy lata –
powieść ukazała się w 2012 roku pt. „La saga de los langevos”.
„Cisza białego miasta” to pierwsza książka Evy Garcii Saenz de
Urturi przetłumaczona na język polski. Pierwsza część trylogii,
która została bardzo dobrze przyjęta nie tylko przez hiszpańskich
czytelników. Prawa do sfilmowania odsłony pierwszej zostały
sprzedane firmie Atresmedia Cine. Wyreżyserowany przez Daniela
Calparsoro film w Hiszpanii najprawdopodobniej ukaże się już w
sierpniu 2019 roku. My natomiast trzymajmy kciuki przede wszystkim za
to, żeby w Polsce już niedługo ukazały się pozostałe książki
wchodzące w skład tej trylogii.
Od
jakiegoś czasu mam przyjemne wrażenie, że literackie thrillery o
seryjnych mordercach przeżywają swoją drugą młodość. W
przeciwieństwie do filmów, nie mam większych problemów ze
znajdowaniem naprawdę dobrych współczesnych powieści tego
rodzaju. Na tyle często, żebym nie miała poczucia niedosytu, ale
oczywiście nie obraziłabym się, gdyby polscy wydawcy jeszcze
bardziej rozszerzyli tę ofertę. Bo że na świecie wychodzi mnóstwo
obiecujących powieści o seryjnych mordercach, to wiem od dosyć
dawna, problem jednak w tym, że nie każda taka powieść ukazuje
się w Polsce. Ale póki co potrafię cieszyć się tym, co mam. A
„Cisza białego miasta” Evy Garcii Saenz de Urturi jest jednym z
powodów mojego zadowolenia. Chociaż nie. Myślę, że bardziej
adekwatne będzie tutaj słowo „szczęście”. Dokładnie tak –
mam ochotę skakać z radości na samą myśl o tym, że książka ta
trafiła na moją półkę. Bo dzięki temu będę mogła wracać do
niej, kiedy tylko zechcę. A podejrzewam, że jeszcze nie raz, nie
dwa, ogarnie mnie taka potrzeba. Eva Garcia Saenz de Urturi
obdarowała mnie thrillerem, w którym zatraciłam się już w
trakcie pierwszego rozdziału. Przez celowo enigmatyczny prolog w
sumie przebiegłam jedynie wzrokiem (wróciłam do niego później,
po dokładnym zorientowaniu się w tej opowieści) – wtedy jeszcze
nawet nie podejrzewałam, że aż tak dalece wsiąknę w tę
opowieść. Takiej pewności nabrałam parę stronic później. Już
sam styl tej hiszpańskiej powieściopisarki zmusił mnie do wejścia
w tę opowieść.(oczywiście, swoją zasługę ma w tym również
tłumaczka, Joanna Ostrowska), do wiernego trwania u boku
przesympatycznego inspektora Unaia Lópeza de Ayali, o którym
dowiedziałam się wszystkiego, co wiedzieć chciałam. Chcę przez
to powiedzieć, że w mojej ocenie jest to bohater kompletny – nie
jakaś tam papierowa postać, tylko człowiek z krwi i kości,
mężczyzna po przejściach, którego nie traktowałam jak fikcyjnego
pierwszoplanowego bohatera książki. Patrzyłam na niego jak na
przyjaciela, nie tylko dlatego, że to najczęściej on „oprowadzał
mnie” po bajecznej i zarazem mrocznej Vitorii. Bo przysięgam, że
czytając „Ciszę białego miasta” czułam się tak, jakbym
dosłownie przeniosła się w ten rejon Hiszpanii – Eva Garcia
Saenz de Urturi tak idealnie zaprezentowała mi miasto, z którego
sama pochodzi i jego okolice, że nie wiem, jak bardzo musiałabym
się starać, by całkowicie nie zatracić poczucia rzeczywistości.
Zresztą po co miałabym to robić? Wspaniale jest przecież wejść
całym/całą sobą w powieściową historię (w filmową zresztą
też). To bezcenne doświadczenie, przeżycie, które chciałoby się,
by trwało jak najdłużej, którego ze wszech miar nie chce się
kończyć, nie ma się najmniejszej ochoty kiedykolwiek dojść do
ostatniej stronicy książki. „Cisza białego miasta” liczy sobie
grubo ponad pięćset stron, a więc obiektywnie rzecz biorąc, nie
tak znowu mało, ale subiektywnie to zdecydowanie niewiele. Sądzę,
że gdyby objętość tej książki była trzy razy większa, to dla
mnie i tak okazałaby się za krótka. Tak dobrze mi się to czytało
i tak bardzo nie chciałam opuszczać mojego przyjaciela Unaia Lópeza
de Ayali i rodzinnych stron autorki „Ciszy białego miasta”. I
jestem przekona, że większość z tych osób, które dadzą szansę
tej pozycji będzie miało taki sam problem – nie będą chcieli
rozstawać się z tą powieścią tak bardzo, że gdy ta chwila w
końcu nadejdzie (bo przecież w końcu nadejść musi) ogarnie ich
przemożny smutek, a wręcz złość na autorkę za to, że „Cisza
białego miasta” zajmuje zaledwie grubo ponad pięćset stronic...
I na polskich wydawców za to, że od razu nie wpuścili na nasz
rynek całej tej trylogii. Ja w każdym razie na pewno wiele bym dała
za możliwość rozpoczęcia lektury części drugiej zaraz po
zakończeniu omawianej powieści.
Wielbiciele
thrillerów o seryjnych mordercach ogólnego zarysu fabuły
prawdopodobnie nie uznają za szczególnie oryginalny. Ot, mamy serię
zabójstw, która wedle wszelkiego prawdopodobieństwa łączy się z
morderstwami popełnionymi w tym rejonie Hiszpanii dwadzieścia lat
wcześniej, ze zbrodniami, za które skazano na długoletnie
więzienie lokalną gwiazdę, wywodzącego się z bogatej rodziny,
Tasia Ortiza de Zarate. Smaczku tej sprawie dodaje fakt, że dowody
jego winy ujawnił jego brat bliźniak, policjant Ignacio. Braci od
zawsze łączyła silna wieź, zawsze bardzo się kochali, wręcz
byli uzależnieni od siebie nawzajem, można więc spokojnie założyć,
że Ignacio przed dwudziestoma laty podjął najtrudniejszą decyzję
swojego życia, że skazał się na niewyobrażalne cierpienie,
wierząc, że to jedyna słuszna droga. Wówczas nie było na całym
świecie człowieka, który myślałby, że Ignacio popełnił błąd.
Możliwe, że on sam również nie miał wątpliwości co do winy
swojego brata – tak jak inni przez dwie następne dekady trwał w
przekonaniu, że jego bliźniak jest największym zbrodniarzem,
jakiego wydała vitoriańska ziemia. Chyba. Bo dwadzieścia lat
później przestaje to już być tak oczywiste. Już widok pierwszych
dwóch ciał nie pozostawia wątpliwości, że morderstwa te wiążą
się z tymi, które przed dwudziestoma laty przypisano Tasiowi
Ortizowi de Zarate. Eva Garcia Saenz de Urturi tym jednym posunięciem
dokonanym już w pierwszym rozdziale książki mocno komplikuje
sprawę. Już wtedy nasuwa się nam kilka równie prawdopodobnych
możliwości. Tak naprawdę zanim jeszcze któryś z bohaterów
przedstawi je na głos. Pierwsze co mnie nasunęło się na myśl to
to, że Tasio jest po prostu niewinny, że dwie dekady spędził za
kratkami za coś, czego nie zrobił, a prawdziwy morderca przez cały
ten czas pozostawał w uśpieniu, tzn. aż tyle trwał okres
wyciszenia pomiędzy morderstwami. Zaraz potem jednak, uznałam, że
teoria, w stronę której główny bohater książki wydawał się
wtedy skłaniać, jest nie mniej prawdopodobna – że jest bardzo
możliwe też to, iż wciąż siedzący w wiezieniu Tasio steruje
niebezpiecznym człowiekiem przebywającym na wolności, że
wyszkolił sobie następcę, że „wyhodował na swojej piersi”
bestię, która kontynuuje jego życiowe dzieło. Kiedy okazało się,
że Tasio ma kogoś, kto przekazuje internautom jego słowa, kto
prowadzi jego profil na pewnym portalu społecznościowym, teoria
jeszcze zyskała na prawdopodobieństwie. W tym miejscu muszę
wspomnieć o motywie, który może być celowym nawiązaniem do
„Czerwonego smoka” i/lub „Milczenia owiec” Thomasa Harrisa
(bądź do filmowych wersji tych literackich dzieł) – współpraca
inspektora Unaia Lópeza de Ayali z człowiekiem, który od
dwudziestu lat przebywa w zamknięciu silnie skojarzyła mi się z
kontaktami Clarice Starling i Willa Grahama z ponadczasowym fikcyjnym
seryjnym mordercą, Hannibalem Lecterem. Oczywiście, nie była to
relacja, aż tak pasjonująca, Tasio nie pogrywa sobie z Unaiem w tak
diabolicznie mistrzowskim stylu, ale „słuchając go” ma się
wrażenie, jakby faktycznie prowadził jakąś niepokojącą grę,
której zasady zna tylko on sam. A przynajmniej na razie. Ale
wracając do ścieżek, które to Saenz de Urturi już na początku
„Ciszy białego miasta” przed nami rozpościera, choć
niekoniecznie wprost,. Myślę, że już z tego, co dotychczas na
temat fabuły rzeczonej książki zdradziłam, można wywnioskować
na kim, już wkrótce przede wszystkim, i ja i prowadzący tę
fikcyjną sprawę śledczy, skoncentrowaliśmy podejrzenia. Nie
zdradzę czy słusznie, ale myślę, że nikomu nie zaszkodzi
informacja, iż summa summarum udało mi się co nieco przewidzieć,
że chociaż nie od razu, ale jednak, zdołałam znaleźć mordercę
w tym gąszczu doskonale scharakteryzowanych bohaterów (nawet
postacie epizodyczne w moich oczach papierowe nie były). Skłamałabym
jednak, gdybym napisała, że przewidziałam każdą rewelację, jaką
Saenz de Urturi wrzuciła w tę swoją jakże klimatyczną opowieść
(jedna z tych bardziej przewidywalnych mogła zostać zainspirowana
pewnym znanym serial killer movie). Tę niezwykłą atmosferę
tworzą głównie opisy malowniczej Vitorii. Dojrzały, barwny styl
autorki sprawia, że ma się wrażenie, jakby wszystkie te cuda
architektoniczne, naturalne krajobrazy i raz bardzo mroczne, a innymi
razy kolorowe (zwłaszcza podczas hucznych imprez na trwałe
wpisanych w baskijską kulturę) uliczki tego regionu Hiszpanii
rozpościerały się dookoła nas, jakby ta wręcz magicznie
przedstawiona przez autorkę „Ciszy białego miasta” Vitoria była
dla czytelnika dosłownie na wyciągnięcie ręki. Można wręcz
poczuć smak tego miejsca, oddychać jego czasami gorącym, czasami
mroźnym powietrzem. Bo chociaż wątek przewodni rozgrywa się w
środku lata, to i vitoriańską zimę będziemy mogli obejrzeć, za
sprawą retrospekcji, które wciągały mnie z taką samą siłą,
jak śledztwo prowadzone wiele lat później przez sympatycznego
policjanta, który sporo już w życiu przeżył i na tym bynajmniej
jego cierpienia się nie kończą. Więcej nie powiem. Jeśli chcecie
dowiedzieć się o nim czegoś więcej to prostu sięgnijcie po tę
książkę – nie mam wątpliwości, że przynajmniej większość z
Was tego wyboru nie pożałuje.
Rok
w sumie dopiero się zaczął, ale już teraz mam powody, by
przypuszczać, że „Cisza białego miasta”, mroczny thriller
pióra hiszpańskiej poczytnej autorki Evy Garcii Saenz de Urturi
będzie jedną z najjaśniej błyszczących powieści tego gatunku
wydanych w Polsce w roku 2019. A może nawet jednym z najlepiej
sprzedających się zagranicznych thrillerów z ostatnich lat.
Niewykluczone jednak, że okaże się to myśleniem życzeniowym.
Może po prostu tak bardzo pragnę, by książka ta została
przeczytana przez jak największą liczbę osób, że na wyrost
wyobrażam sobie, że tak właśnie się dzieje. Zróbcie mi więc tę
przyjemność i sprawcie, by ta wizja się ziściła. Dajcie szansę
tej powieści, nawet jeśli nie przepadacie za thrillerami o
seryjnych mordercach, bo nie tylko na tym ta operująca znakomitym
wręcz stylem pisarka w „Ciszy białego miasta” się skupia. A
Wy, szanowni polscy wydawcy zróbcie mi przysługę (zresztą nie
tylko mnie) i czym prędzej wypuśćcie kolejne tomy tej trylogii. Bo
naprawdę nie uśmiecha mi się na długo rozstawać z bohaterem,
którego tak bardzo polubiłam (w sumie to nie jednym) i miastem,
które dzięki Evie Garcii Saenz de Urturi poznałam niemal tak
dobrze, jak to, w którym sama mieszkam.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz