czwartek, 7 lutego 2019

Eva Garcia Saenz de Urturi „Cisza białego miasta”

Recenzja przedpremierowa

Przed dwudziestoma laty w Vitorii grasował seryjny morderca, którym okazał się być lokalny bohater: archeolog, autor książek historycznych i powieści kryminalnych oraz gospodarz programu telewizyjnego, Tasio Ortiz de Zarate. Dowody jego winy pozyskał jego brat bliźniak, policjant Ignacio. Tasio wszystkie te lata spędził w więzieniu, ale już za parę dni ma wyjść na przepustkę. I właśnie teraz ten sam morderca bądź jego naśladowca uderza ponownie. Inspektor Unai López de Ayala zostaje wezwany do Starej Katedry, w której porzucono zwłoki dwudziestoletnich kobiety i mężczyzny, ułożonych w dokładnie takiej samej pozycji, w jakiej ciała swoich ofiar układał seryjny morderca popełniający swoje zbrodnie dwadzieścia lat wcześniej. Unai prowadzi tę sprawę wraz ze swoją partnerką, inspektor Estibaliz Ruiz de Gauna, nie mając wątpliwości, że ofiar będzie więcej. Unai bierze pod uwagę to, że Tasio może sterować mordercą zza krat, ale nie może też zupełnie ignorować tego, że człowiek ów mógł zostać niesłusznie skazany na długoletnie więzienie. Pracę Unaia i Estibaliz nadzoruje nowa podkomisarz, Alba Diaz de Salvatierra, z którą tego pierwszego połączą skomplikowane relacje.

Eva Garcia Saenz de Urturi to hiszpańska powieściopisarka, która odnosi niemałe sukcesy także poza granicami swojego kraju. Urodzona w Vitorii, obecnie mieszkająca w Alicante, Saenz de Urturi przez dziesięć lat realizowała się w branży optycznej. Potem pracowała na Uniwersytecie w Alicante, swoją pierwszą książkę pisząc głównie wieczorami. Zajęło jej to mniej więcej trzy lata – powieść ukazała się w 2012 roku pt. „La saga de los langevos”. „Cisza białego miasta” to pierwsza książka Evy Garcii Saenz de Urturi przetłumaczona na język polski. Pierwsza część trylogii, która została bardzo dobrze przyjęta nie tylko przez hiszpańskich czytelników. Prawa do sfilmowania odsłony pierwszej zostały sprzedane firmie Atresmedia Cine. Wyreżyserowany przez Daniela Calparsoro film w Hiszpanii najprawdopodobniej ukaże się już w sierpniu 2019 roku. My natomiast trzymajmy kciuki przede wszystkim za to, żeby w Polsce już niedługo ukazały się pozostałe książki wchodzące w skład tej trylogii.

Od jakiegoś czasu mam przyjemne wrażenie, że literackie thrillery o seryjnych mordercach przeżywają swoją drugą młodość. W przeciwieństwie do filmów, nie mam większych problemów ze znajdowaniem naprawdę dobrych współczesnych powieści tego rodzaju. Na tyle często, żebym nie miała poczucia niedosytu, ale oczywiście nie obraziłabym się, gdyby polscy wydawcy jeszcze bardziej rozszerzyli tę ofertę. Bo że na świecie wychodzi mnóstwo obiecujących powieści o seryjnych mordercach, to wiem od dosyć dawna, problem jednak w tym, że nie każda taka powieść ukazuje się w Polsce. Ale póki co potrafię cieszyć się tym, co mam. A „Cisza białego miasta” Evy Garcii Saenz de Urturi jest jednym z powodów mojego zadowolenia. Chociaż nie. Myślę, że bardziej adekwatne będzie tutaj słowo „szczęście”. Dokładnie tak – mam ochotę skakać z radości na samą myśl o tym, że książka ta trafiła na moją półkę. Bo dzięki temu będę mogła wracać do niej, kiedy tylko zechcę. A podejrzewam, że jeszcze nie raz, nie dwa, ogarnie mnie taka potrzeba. Eva Garcia Saenz de Urturi obdarowała mnie thrillerem, w którym zatraciłam się już w trakcie pierwszego rozdziału. Przez celowo enigmatyczny prolog w sumie przebiegłam jedynie wzrokiem (wróciłam do niego później, po dokładnym zorientowaniu się w tej opowieści) – wtedy jeszcze nawet nie podejrzewałam, że aż tak dalece wsiąknę w tę opowieść. Takiej pewności nabrałam parę stronic później. Już sam styl tej hiszpańskiej powieściopisarki zmusił mnie do wejścia w tę opowieść.(oczywiście, swoją zasługę ma w tym również tłumaczka, Joanna Ostrowska), do wiernego trwania u boku przesympatycznego inspektora Unaia Lópeza de Ayali, o którym dowiedziałam się wszystkiego, co wiedzieć chciałam. Chcę przez to powiedzieć, że w mojej ocenie jest to bohater kompletny – nie jakaś tam papierowa postać, tylko człowiek z krwi i kości, mężczyzna po przejściach, którego nie traktowałam jak fikcyjnego pierwszoplanowego bohatera książki. Patrzyłam na niego jak na przyjaciela, nie tylko dlatego, że to najczęściej on „oprowadzał mnie” po bajecznej i zarazem mrocznej Vitorii. Bo przysięgam, że czytając „Ciszę białego miasta” czułam się tak, jakbym dosłownie przeniosła się w ten rejon Hiszpanii – Eva Garcia Saenz de Urturi tak idealnie zaprezentowała mi miasto, z którego sama pochodzi i jego okolice, że nie wiem, jak bardzo musiałabym się starać, by całkowicie nie zatracić poczucia rzeczywistości. Zresztą po co miałabym to robić? Wspaniale jest przecież wejść całym/całą sobą w powieściową historię (w filmową zresztą też). To bezcenne doświadczenie, przeżycie, które chciałoby się, by trwało jak najdłużej, którego ze wszech miar nie chce się kończyć, nie ma się najmniejszej ochoty kiedykolwiek dojść do ostatniej stronicy książki. „Cisza białego miasta” liczy sobie grubo ponad pięćset stron, a więc obiektywnie rzecz biorąc, nie tak znowu mało, ale subiektywnie to zdecydowanie niewiele. Sądzę, że gdyby objętość tej książki była trzy razy większa, to dla mnie i tak okazałaby się za krótka. Tak dobrze mi się to czytało i tak bardzo nie chciałam opuszczać mojego przyjaciela Unaia Lópeza de Ayali i rodzinnych stron autorki „Ciszy białego miasta”. I jestem przekona, że większość z tych osób, które dadzą szansę tej pozycji będzie miało taki sam problem – nie będą chcieli rozstawać się z tą powieścią tak bardzo, że gdy ta chwila w końcu nadejdzie (bo przecież w końcu nadejść musi) ogarnie ich przemożny smutek, a wręcz złość na autorkę za to, że „Cisza białego miasta” zajmuje zaledwie grubo ponad pięćset stronic... I na polskich wydawców za to, że od razu nie wpuścili na nasz rynek całej tej trylogii. Ja w każdym razie na pewno wiele bym dała za możliwość rozpoczęcia lektury części drugiej zaraz po zakończeniu omawianej powieści.

Wielbiciele thrillerów o seryjnych mordercach ogólnego zarysu fabuły prawdopodobnie nie uznają za szczególnie oryginalny. Ot, mamy serię zabójstw, która wedle wszelkiego prawdopodobieństwa łączy się z morderstwami popełnionymi w tym rejonie Hiszpanii dwadzieścia lat wcześniej, ze zbrodniami, za które skazano na długoletnie więzienie lokalną gwiazdę, wywodzącego się z bogatej rodziny, Tasia Ortiza de Zarate. Smaczku tej sprawie dodaje fakt, że dowody jego winy ujawnił jego brat bliźniak, policjant Ignacio. Braci od zawsze łączyła silna wieź, zawsze bardzo się kochali, wręcz byli uzależnieni od siebie nawzajem, można więc spokojnie założyć, że Ignacio przed dwudziestoma laty podjął najtrudniejszą decyzję swojego życia, że skazał się na niewyobrażalne cierpienie, wierząc, że to jedyna słuszna droga. Wówczas nie było na całym świecie człowieka, który myślałby, że Ignacio popełnił błąd. Możliwe, że on sam również nie miał wątpliwości co do winy swojego brata – tak jak inni przez dwie następne dekady trwał w przekonaniu, że jego bliźniak jest największym zbrodniarzem, jakiego wydała vitoriańska ziemia. Chyba. Bo dwadzieścia lat później przestaje to już być tak oczywiste. Już widok pierwszych dwóch ciał nie pozostawia wątpliwości, że morderstwa te wiążą się z tymi, które przed dwudziestoma laty przypisano Tasiowi Ortizowi de Zarate. Eva Garcia Saenz de Urturi tym jednym posunięciem dokonanym już w pierwszym rozdziale książki mocno komplikuje sprawę. Już wtedy nasuwa się nam kilka równie prawdopodobnych możliwości. Tak naprawdę zanim jeszcze któryś z bohaterów przedstawi je na głos. Pierwsze co mnie nasunęło się na myśl to to, że Tasio jest po prostu niewinny, że dwie dekady spędził za kratkami za coś, czego nie zrobił, a prawdziwy morderca przez cały ten czas pozostawał w uśpieniu, tzn. aż tyle trwał okres wyciszenia pomiędzy morderstwami. Zaraz potem jednak, uznałam, że teoria, w stronę której główny bohater książki wydawał się wtedy skłaniać, jest nie mniej prawdopodobna – że jest bardzo możliwe też to, iż wciąż siedzący w wiezieniu Tasio steruje niebezpiecznym człowiekiem przebywającym na wolności, że wyszkolił sobie następcę, że „wyhodował na swojej piersi” bestię, która kontynuuje jego życiowe dzieło. Kiedy okazało się, że Tasio ma kogoś, kto przekazuje internautom jego słowa, kto prowadzi jego profil na pewnym portalu społecznościowym, teoria jeszcze zyskała na prawdopodobieństwie. W tym miejscu muszę wspomnieć o motywie, który może być celowym nawiązaniem do „Czerwonego smoka” i/lub „Milczenia owiec” Thomasa Harrisa (bądź do filmowych wersji tych literackich dzieł) – współpraca inspektora Unaia Lópeza de Ayali z człowiekiem, który od dwudziestu lat przebywa w zamknięciu silnie skojarzyła mi się z kontaktami Clarice Starling i Willa Grahama z ponadczasowym fikcyjnym seryjnym mordercą, Hannibalem Lecterem. Oczywiście, nie była to relacja, aż tak pasjonująca, Tasio nie pogrywa sobie z Unaiem w tak diabolicznie mistrzowskim stylu, ale „słuchając go” ma się wrażenie, jakby faktycznie prowadził jakąś niepokojącą grę, której zasady zna tylko on sam. A przynajmniej na razie. Ale wracając do ścieżek, które to Saenz de Urturi już na początku „Ciszy białego miasta” przed nami rozpościera, choć niekoniecznie wprost,. Myślę, że już z tego, co dotychczas na temat fabuły rzeczonej książki zdradziłam, można wywnioskować na kim, już wkrótce przede wszystkim, i ja i prowadzący tę fikcyjną sprawę śledczy, skoncentrowaliśmy podejrzenia. Nie zdradzę czy słusznie, ale myślę, że nikomu nie zaszkodzi informacja, iż summa summarum udało mi się co nieco przewidzieć, że chociaż nie od razu, ale jednak, zdołałam znaleźć mordercę w tym gąszczu doskonale scharakteryzowanych bohaterów (nawet postacie epizodyczne w moich oczach papierowe nie były). Skłamałabym jednak, gdybym napisała, że przewidziałam każdą rewelację, jaką Saenz de Urturi wrzuciła w tę swoją jakże klimatyczną opowieść (jedna z tych bardziej przewidywalnych mogła zostać zainspirowana pewnym znanym serial killer movie). Tę niezwykłą atmosferę tworzą głównie opisy malowniczej Vitorii. Dojrzały, barwny styl autorki sprawia, że ma się wrażenie, jakby wszystkie te cuda architektoniczne, naturalne krajobrazy i raz bardzo mroczne, a innymi razy kolorowe (zwłaszcza podczas hucznych imprez na trwałe wpisanych w baskijską kulturę) uliczki tego regionu Hiszpanii rozpościerały się dookoła nas, jakby ta wręcz magicznie przedstawiona przez autorkę „Ciszy białego miasta” Vitoria była dla czytelnika dosłownie na wyciągnięcie ręki. Można wręcz poczuć smak tego miejsca, oddychać jego czasami gorącym, czasami mroźnym powietrzem. Bo chociaż wątek przewodni rozgrywa się w środku lata, to i vitoriańską zimę będziemy mogli obejrzeć, za sprawą retrospekcji, które wciągały mnie z taką samą siłą, jak śledztwo prowadzone wiele lat później przez sympatycznego policjanta, który sporo już w życiu przeżył i na tym bynajmniej jego cierpienia się nie kończą. Więcej nie powiem. Jeśli chcecie dowiedzieć się o nim czegoś więcej to prostu sięgnijcie po tę książkę – nie mam wątpliwości, że przynajmniej większość z Was tego wyboru nie pożałuje.

Rok w sumie dopiero się zaczął, ale już teraz mam powody, by przypuszczać, że „Cisza białego miasta”, mroczny thriller pióra hiszpańskiej poczytnej autorki Evy Garcii Saenz de Urturi będzie jedną z najjaśniej błyszczących powieści tego gatunku wydanych w Polsce w roku 2019. A może nawet jednym z najlepiej sprzedających się zagranicznych thrillerów z ostatnich lat. Niewykluczone jednak, że okaże się to myśleniem życzeniowym. Może po prostu tak bardzo pragnę, by książka ta została przeczytana przez jak największą liczbę osób, że na wyrost wyobrażam sobie, że tak właśnie się dzieje. Zróbcie mi więc tę przyjemność i sprawcie, by ta wizja się ziściła. Dajcie szansę tej powieści, nawet jeśli nie przepadacie za thrillerami o seryjnych mordercach, bo nie tylko na tym ta operująca znakomitym wręcz stylem pisarka w „Ciszy białego miasta” się skupia. A Wy, szanowni polscy wydawcy zróbcie mi przysługę (zresztą nie tylko mnie) i czym prędzej wypuśćcie kolejne tomy tej trylogii. Bo naprawdę nie uśmiecha mi się na długo rozstawać z bohaterem, którego tak bardzo polubiłam (w sumie to nie jednym) i miastem, które dzięki Evie Garcii Saenz de Urturi poznałam niemal tak dobrze, jak to, w którym sama mieszkam.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz