Rok
1887. W szpitalu psychiatrycznym na Blackwell's Island przebywa młoda
kobieta imieniem Nellie cierpiąca na amnezję. Nie pamięta kim jest
ani jak się tutaj znalazła, ale zachowała wspomnienia z kilku
ostatnich dni. Ma więc już dużą wiedzę o haniebnych praktykach
stosowanych w tym ośrodku. Nie każda kobieta, która tu trafia jest
chora psychicznie, ale wiele traci zmysły w trakcie pobytu w tym
miejscu. A wszystko przez politykę siostry przełożonej Grady,
starszej kobiety, która torturami wymusza posłuszeństwo na
pacjentkach. Z pomocą podległych jej pielęgniarek i sanitariuszy.
Sojusznika Nellie znajduje w pracującym tu od niedawna doktorze
Josiahu robiącym wszystko, co w jego mocy, by kobieta odzyskała
pamięć. On w przeciwieństwie do siostry Grady stara się zapewnić
jak największy komfort swoim pacjentkom.
Thriller
psychologiczny „Ucieczka z domu obłąkanych” został nakręcony
na potrzeby kanału Lifetime, gdzie po raz pierwszy wyświetlono go w
styczniu 2019 roku. Film wyreżyserowała Karen Moncrieff mająca na
koncie między innymi takie filmy, jak „Niesłusznie oskarżona”
(2013), „Płatki na wietrze” (2014) i „The Keeping Hours”
(2017). Scenariusz natomiast napisała Helen Childress, w oparciu o
prawdziwą historię, opisaną w książce „Ten Days in a
Mad-House”, która posłużyła też za kanwę filmu Timothy'ego
Hinesa z 2015 roku (tytuł: „10 Days in a Madhouse”) . W
przedostatniej dekadzie XIX wieku o tej sprawie rozpisywała się też
amerykańska prasa, a wszystko dzięki Nellie Bly, autorce
wspomnianej książki i kimś jeszcze. Personalia tej pani zawarto w
oryginalnym tytule omawianego filmu („Escaping the Madhouse: The
Nellie Bly Story”), choć w scenariuszu prawdziwe nazwisko głównej
bohaterki przez dosyć długi czas jest ukrywane. Poza tym na
oficjalnej stronie kanału Lifetime znajduje się nazbyt wiele
mówiący opis. O ile oczywiście nie słyszało się jeszcze o tej
historii – tym, którym znana jest sprawa szpitala
psychiatrycznego/azylu dla kobiet z nowojorskiej wyspy Blackwell's
informacje te pewnie nie zaszkodzą.
Helen
Childress nie trzymała się uporczywie faktów. Przeżycia Nellie
Bly w ośrodku psychiatrycznym/azylu dla kobiet na nowojorskiej
wyspie Blackwell's w rzeczywistości były trochę inne. Największą
zmianą poczynioną przez autorkę scenariusza jest amnezja głównej
bohaterki filmu, w którą w przekonujący sposób wcieliła się
Christina Ricci. Historyczna postać posługująca się pseudonimem
Nellie Bly nie miała kłopotów z pamięcią podczas swojego
dziesięciodniowego pobytu w tamtym strasznym miejscu. Ponadto
pozwolono sobie na sporą swobodę w kwestii haniebnych praktyk
stosowanych przez personel tego feralnego ośrodka, co nie znaczy, że
żadne z zaprezentowanych przez twórców „Ucieczki z domu
obłąkanych” tortur, w rzeczywistości nie miały miejsca.
Odbiegająca od faktów amnezja Nellie najwidoczniej została
wprowadzona przede wszystkim po to, by zaskoczyć te osoby, które
jeszcze nie słyszały o tej postaci. Tych, którzy już o niej
słyszeli też może to zaskoczyć, ale z innego powodu. Podczas gdy
tych pierwszych mogą zdziwić podane w dalszej części filmu
rewelacje na jej temat, to tych drugich zdumieć może co najwyżej
wprowadzona już na początku obrazu informacja, że Nellie straciła
pamięć. Nie zamierzam krytykować twórców „Ucieczki z domu
obłąkanych” za to dosyć swobodne podejście do tego kawałka
biografii Nellie Bly, z którego czerpali inspirację. Z faktami
mogłam się zapoznać dzięki Internetowi (co nie znaczy, że nie
chciałoby się przeczytać książki Nellie Bly, w której
zrelacjonowała swój pobyt w ośrodku dla kobiet osadzonym na
Blackwell's Island, obecnie noszącą nazwę Roosevelt Island). A
film.. cóż, bez trudu zaakceptowałam zmiany w stosunku do
prawdziwej historii, z tego prostego powodu, że były dosyć
interesujące. Poza tym na ogół z dużym dystansem podchodzę do
tzw. obrazów opartych na faktach. Nauczyłam się już nie oczekiwać
od takich produkcji idealnego odwzorowywania danej z życia wziętej
historii. Oczywiście, zmiany stosowane przez twórców nie zawsze
mnie cieszą, ale nie przez to, że są. Sam pomysł, by coś
pozmieniać nie budzi mojego sprzeciwu wtedy, gdy owe modyfikacje nie
są nieciekawe. „Ucieczka z domu obłąkanych” nie bazuje na
oryginalnych motywach. Przynajmniej jedna z tortur wymierzona przez
siostrę Grady (moim zdaniem doskonała kreacja Judith Light), ta z
wykorzystaniem pijawki, istotnie tchnie dużą świeżością, ale w
ogólnym rozrachunku „Ucieczka z domu obłąkanych” mocno trzyma
się znanej konwencji. Fundamentem jest prawdziwa historia kobiety,
która spędziła dziesięć dni w szpitalu psychiatrycznym/azylu dla
kobiet na wyspie Blackwell's, ale choćby taka amnezja, czy relacja
głównej bohaterki filmu z doktorem Josiahem zawiadującym tą
placówką, to jedne z tych wątków, które pokrycia w faktach nie
znajdują, ale i nie są z gatunku tych niespotykanych w kinie.
Twórcy „Ucieczki z domu obłąkanych” postawili na sprawdzone
motywy (z wyjątkiem tej pijawki), nie wypuścili się na jakiś
szeroki dotychczas niezbadany teren, ale myślę, że sympatycy
filmów o szpitalach psychiatrycznych (w sumie to różnego rodzaju
placówkach), w których niewinni, skrzywdzeni przez los ludzie
poddawani są przeróżnym torturom, powinni zwrócić uwagę na tę
pozycję. I niech nie zniechęci ich fakt, że „Ucieczka z domu
obłąkanych” powstała na potrzeby telewizji.
(źródło: https://discopclub.com/) |
Co
prawda nie widziałam wiele produkcji od Lifetime, ale póki co jeśli
chodzi o produkcje z tej stajni, to „Ucieczka z domu obłąkanych”
Karen Moncrieff w moich oczach mocno się wyróżnia. Właściwie to
wyróżnia się na tle wszystkich znanych mi thrillerów
telewizyjnych nakręconych w ostatnich latach. Już dawno nie
widziałam tak solidnej roboty z przeznaczeniem na mały ekran.
Niewielka wyspa, na której stoi posępnie prezentujący się szpital
psychiatryczny, gdzie uwięziona jest między innymi główna
bohaterka filmu, naturalną koleją rzeczy potęguje poczucie
wyobcowania. Pragnąca wydostać się z tego miejsca Nellie Bly nie
tylko musi znaleźć sposób na wyjście z budynku, ale również na
dotarcie do drugiego brzegu. Tam jest cywilizacja, tam znajduje się
główne terytorium Nowego Jorku, i tam dużo mówi się o
tajemniczej kobiecie imieniem Nellie, która to niedawno trafiła na
Blackwell's Island. Opinia publiczna nie zna tożsamości tej
kobiety, sama zainteresowana zresztą również nie wie kim tak
naprawdę jest. Nie ma za to wątpliwości, że myśli trzeźwo, że
nie jest chora psychicznie. Nellie pamięta jedynie kilka ostatnich
dni (wszystkie spędzone w szpitalu psychiatrycznym) – nie może
sobie natomiast przypomnieć niczego, co działo się w jej życiu
przedtem. Wspomnienia z czasem zaczną powracać, Nellie stopniowo
będzie je odzyskiwać. I będzie się to odbywać w warunkach
delikatnie mówiąc trudnych. Zdjęcia, jak na telewizyjny thriller,
są całkiem mroczne. Bije z tego też niemała ponurość i
oczywiście ogromna wrogość uosabiana przede wszystkim przez
siostrę przełożoną Grady. Jeśli zaś chodzi o odwzorowanie
XIX-wiecznych realiów, to ujmę to tak: mnie całkowicie film
przekonał. Sceneria, ubrania noszone przez aktorów, wystroje
wnętrz, nawet dialogi pasowały mi do tych czasów – muszę tutaj
jednak zaznaczyć (choć to pewnie zbędne), iż jako że nie żyłam
w tamtych czasach nie jestem w stanie ocenić tego w pełni
obiektywnie. Mogę powiedzieć tylko tyle, że obraz drugiej połowy
XIX wieku przedstawiony w „Ucieczce z domu obłąkanych”
całkowicie mnie przekonał. No dobrze, przydałoby się więcej
brudu, poszczególne pomieszczenia w szpitalu psychiatrycznym, w
którym jest uwięziona Nellie Bly mogłyby być bardziej obskurne, a
zdjęcia mniej „wypieszczone”. Ale w sumie niezbyt mi to
przeszkadzało. Współczesne filmowe thrillery rzadko dają mi
chociaż tyle. Tak naprawdę to jeśli chodzi warstwę techniczną
dostałam dużo więcej niż się spodziewałam. Nie nastawiałam się
na tak profesjonalną realizację. Jedyne co skłoniło mnie do
obejrzenia tego filmu to skrótowy opis fabuły (i co za tym poszło
informacje na temat Nellie Bly bez trudu znalezione w Sieci).
Założyłam, że w najlepszym wypadku film jako tako będzie bronił
się treścią, a i to niezbyt zaciekle. Rzeczona materia też mnie
więc pozytywnie zaskoczyła, bo nie liczyłam na aż tak wciągającą
opowieść. Zaangażowałam się w to już w pierwszych minutach
seansu, a potem moje zainteresowanie już tylko wzrastało. Chociaż
nie: relacja Nellie z doktorem Josiahem (przeciętna kreacja Josha
Bowmana) momentami trochę mnie nużyła. Nie jakoś szczególnie, bo
i nie poświęcono jej aż tyle miejsca, żebym zdążyła się
porządnie wynudzić, ale i tak nieprzyjemnie wybijała mnie z rytmu
narzuconego przez pozostałe aspekty fabuły. Znęcanie się nad
nieszczęsnymi kobietami osadzonymi w placówce stojącej na wyspie
Blackwell's oczywiście są nośnikiem najsilniejszych emocji. Ale
fakty na temat największego postrachu tego miejsca, siostry
przełożonej Grady, relacja Nellie z nową pacjentką, młodą
kobietą wywodzącą się z szacownej rodziny, stopniowe odkrywanie
przez główną bohaterkę filmu swojej tożsamości i wreszcie jej
sojusz z kimś jeszcze, kimś innym niż jej psychiatra, to wszystko
naprawdę dobrze się oglądało. Gwoli ścisłości nie skreślam
całego wątku z doktorem Josiahem – z czasem nabrał on
charakteru, nie był już tak mdły, tak nijaki, jak na początku.
„Ucieczka
z domu obłąkanych” to całkiem emocjonujący telewizyjny thriller
psychologiczny, którego siłą jest oparta na faktach fabuła i co
niektórych może mocno zaskoczyć dosyć solidna realizacja. Karen
Moncrieff zgromadziła dobrą ekipę, którą potrafiła właściwie
pokierować – na tyle dobrze, żeby wyszło z tego w miarę
klimatyczne, całkiem silnie trzymające w napięciu widowisko.
Spektakl osadzony w XIX-wieku, na nowojorskiej wyspie, w szpitalu
psychiatrycznym, który został zamieniony w istne piekło przez
zgorzkniałą, sfrustrowaną siostrę przełożoną. Według mnie
dobrze oddający tamtejsze realia, ale jeszcze lepiej krzywdę
bezbronnych kobiet. Twórcy podeszli do tego z dużą empatią.
Patrząc na cierpienia tych kobiet trudno im nie współczuć, ale i
ciężko oprzeć się bezsilnej wściekłości, nie wspominając już
o narastającym przekonaniu, że sytuacja ze sceny na scenę będzie
się tylko zaogniać. Trudno też nie podziwiać Nellie Bly. Tej
filmowej też, tej cierpiącej na amnezję młodej kobiety niebojącej
się stawiać czoła nawet niemiłościwie panującej siostrze
przełożonej. Ale przede wszystkim autentycznej postaci, która
posłużyła twórcom tego filmu (bądź tylko scenarzystce) za wzór
podczas budowania bohaterki zajmującej centralne miejsce w tej
historii. Nie byli co prawda całkowicie wierni oryginałowi, ale i
nie odeszli od niego całkowicie. Tym, którym nie są znane
przeżycia Nellie Bly w szpitalu psychiatrycznym/azylu dla kobiet
zalecam najpierw obejrzeć „Ucieczkę z domu obłąkanych”, a
dopiero potem zapoznać się z faktami, które z łatwością można
znaleźć w Sieci (więcej pewnie jest w książce „Ten Days in a
Mad-House” napisanej przez samą Nellie Bly), bo tylko w takim
wypadku największy zwrot akcji zastosowany w tym filmie może
zadziałać. Inne sprawa, czy dla kogoś będzie to ogłuszające
uderzenie – niespodzianka może ich spotkać, i to nie jedna, ale
wątpię, żeby kogoś w fotel to wgniotło. Pod tym kątem „Ucieczka
z domu obłąkanych” raczej się nie sprawdza, ale myślę, że
warto to obejrzeć. A w każdym razie, ja nie żałuję ani jednej
minuty poświęconej temu przedsięwzięciu Karen Moncrieff.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz