Stronki na blogu

czwartek, 6 czerwca 2019

„Ucieczka z domu obłąkanych” (2019)

Rok 1887. W szpitalu psychiatrycznym na Blackwell's Island przebywa młoda kobieta imieniem Nellie cierpiąca na amnezję. Nie pamięta kim jest ani jak się tutaj znalazła, ale zachowała wspomnienia z kilku ostatnich dni. Ma więc już dużą wiedzę o haniebnych praktykach stosowanych w tym ośrodku. Nie każda kobieta, która tu trafia jest chora psychicznie, ale wiele traci zmysły w trakcie pobytu w tym miejscu. A wszystko przez politykę siostry przełożonej Grady, starszej kobiety, która torturami wymusza posłuszeństwo na pacjentkach. Z pomocą podległych jej pielęgniarek i sanitariuszy. Sojusznika Nellie znajduje w pracującym tu od niedawna doktorze Josiahu robiącym wszystko, co w jego mocy, by kobieta odzyskała pamięć. On w przeciwieństwie do siostry Grady stara się zapewnić jak największy komfort swoim pacjentkom.

Thriller psychologiczny „Ucieczka z domu obłąkanych” został nakręcony na potrzeby kanału Lifetime, gdzie po raz pierwszy wyświetlono go w styczniu 2019 roku. Film wyreżyserowała Karen Moncrieff mająca na koncie między innymi takie filmy, jak „Niesłusznie oskarżona” (2013), „Płatki na wietrze” (2014) i „The Keeping Hours” (2017). Scenariusz natomiast napisała Helen Childress, w oparciu o prawdziwą historię, opisaną w książce „Ten Days in a Mad-House”, która posłużyła też za kanwę filmu Timothy'ego Hinesa z 2015 roku (tytuł: „10 Days in a Madhouse”) . W przedostatniej dekadzie XIX wieku o tej sprawie rozpisywała się też amerykańska prasa, a wszystko dzięki Nellie Bly, autorce wspomnianej książki i kimś jeszcze. Personalia tej pani zawarto w oryginalnym tytule omawianego filmu („Escaping the Madhouse: The Nellie Bly Story”), choć w scenariuszu prawdziwe nazwisko głównej bohaterki przez dosyć długi czas jest ukrywane. Poza tym na oficjalnej stronie kanału Lifetime znajduje się nazbyt wiele mówiący opis. O ile oczywiście nie słyszało się jeszcze o tej historii – tym, którym znana jest sprawa szpitala psychiatrycznego/azylu dla kobiet z nowojorskiej wyspy Blackwell's informacje te pewnie nie zaszkodzą.

Helen Childress nie trzymała się uporczywie faktów. Przeżycia Nellie Bly w ośrodku psychiatrycznym/azylu dla kobiet na nowojorskiej wyspie Blackwell's w rzeczywistości były trochę inne. Największą zmianą poczynioną przez autorkę scenariusza jest amnezja głównej bohaterki filmu, w którą w przekonujący sposób wcieliła się Christina Ricci. Historyczna postać posługująca się pseudonimem Nellie Bly nie miała kłopotów z pamięcią podczas swojego dziesięciodniowego pobytu w tamtym strasznym miejscu. Ponadto pozwolono sobie na sporą swobodę w kwestii haniebnych praktyk stosowanych przez personel tego feralnego ośrodka, co nie znaczy, że żadne z zaprezentowanych przez twórców „Ucieczki z domu obłąkanych” tortur, w rzeczywistości nie miały miejsca. Odbiegająca od faktów amnezja Nellie najwidoczniej została wprowadzona przede wszystkim po to, by zaskoczyć te osoby, które jeszcze nie słyszały o tej postaci. Tych, którzy już o niej słyszeli też może to zaskoczyć, ale z innego powodu. Podczas gdy tych pierwszych mogą zdziwić podane w dalszej części filmu rewelacje na jej temat, to tych drugich zdumieć może co najwyżej wprowadzona już na początku obrazu informacja, że Nellie straciła pamięć. Nie zamierzam krytykować twórców „Ucieczki z domu obłąkanych” za to dosyć swobodne podejście do tego kawałka biografii Nellie Bly, z którego czerpali inspirację. Z faktami mogłam się zapoznać dzięki Internetowi (co nie znaczy, że nie chciałoby się przeczytać książki Nellie Bly, w której zrelacjonowała swój pobyt w ośrodku dla kobiet osadzonym na Blackwell's Island, obecnie noszącą nazwę Roosevelt Island). A film.. cóż, bez trudu zaakceptowałam zmiany w stosunku do prawdziwej historii, z tego prostego powodu, że były dosyć interesujące. Poza tym na ogół z dużym dystansem podchodzę do tzw. obrazów opartych na faktach. Nauczyłam się już nie oczekiwać od takich produkcji idealnego odwzorowywania danej z życia wziętej historii. Oczywiście, zmiany stosowane przez twórców nie zawsze mnie cieszą, ale nie przez to, że są. Sam pomysł, by coś pozmieniać nie budzi mojego sprzeciwu wtedy, gdy owe modyfikacje nie są nieciekawe. „Ucieczka z domu obłąkanych” nie bazuje na oryginalnych motywach. Przynajmniej jedna z tortur wymierzona przez siostrę Grady (moim zdaniem doskonała kreacja Judith Light), ta z wykorzystaniem pijawki, istotnie tchnie dużą świeżością, ale w ogólnym rozrachunku „Ucieczka z domu obłąkanych” mocno trzyma się znanej konwencji. Fundamentem jest prawdziwa historia kobiety, która spędziła dziesięć dni w szpitalu psychiatrycznym/azylu dla kobiet na wyspie Blackwell's, ale choćby taka amnezja, czy relacja głównej bohaterki filmu z doktorem Josiahem zawiadującym tą placówką, to jedne z tych wątków, które pokrycia w faktach nie znajdują, ale i nie są z gatunku tych niespotykanych w kinie. Twórcy „Ucieczki z domu obłąkanych” postawili na sprawdzone motywy (z wyjątkiem tej pijawki), nie wypuścili się na jakiś szeroki dotychczas niezbadany teren, ale myślę, że sympatycy filmów o szpitalach psychiatrycznych (w sumie to różnego rodzaju placówkach), w których niewinni, skrzywdzeni przez los ludzie poddawani są przeróżnym torturom, powinni zwrócić uwagę na tę pozycję. I niech nie zniechęci ich fakt, że „Ucieczka z domu obłąkanych” powstała na potrzeby telewizji.

(źródło: https://discopclub.com/)
Co prawda nie widziałam wiele produkcji od Lifetime, ale póki co jeśli chodzi o produkcje z tej stajni, to „Ucieczka z domu obłąkanych” Karen Moncrieff w moich oczach mocno się wyróżnia. Właściwie to wyróżnia się na tle wszystkich znanych mi thrillerów telewizyjnych nakręconych w ostatnich latach. Już dawno nie widziałam tak solidnej roboty z przeznaczeniem na mały ekran. Niewielka wyspa, na której stoi posępnie prezentujący się szpital psychiatryczny, gdzie uwięziona jest między innymi główna bohaterka filmu, naturalną koleją rzeczy potęguje poczucie wyobcowania. Pragnąca wydostać się z tego miejsca Nellie Bly nie tylko musi znaleźć sposób na wyjście z budynku, ale również na dotarcie do drugiego brzegu. Tam jest cywilizacja, tam znajduje się główne terytorium Nowego Jorku, i tam dużo mówi się o tajemniczej kobiecie imieniem Nellie, która to niedawno trafiła na Blackwell's Island. Opinia publiczna nie zna tożsamości tej kobiety, sama zainteresowana zresztą również nie wie kim tak naprawdę jest. Nie ma za to wątpliwości, że myśli trzeźwo, że nie jest chora psychicznie. Nellie pamięta jedynie kilka ostatnich dni (wszystkie spędzone w szpitalu psychiatrycznym) – nie może sobie natomiast przypomnieć niczego, co działo się w jej życiu przedtem. Wspomnienia z czasem zaczną powracać, Nellie stopniowo będzie je odzyskiwać. I będzie się to odbywać w warunkach delikatnie mówiąc trudnych. Zdjęcia, jak na telewizyjny thriller, są całkiem mroczne. Bije z tego też niemała ponurość i oczywiście ogromna wrogość uosabiana przede wszystkim przez siostrę przełożoną Grady. Jeśli zaś chodzi o odwzorowanie XIX-wiecznych realiów, to ujmę to tak: mnie całkowicie film przekonał. Sceneria, ubrania noszone przez aktorów, wystroje wnętrz, nawet dialogi pasowały mi do tych czasów – muszę tutaj jednak zaznaczyć (choć to pewnie zbędne), iż jako że nie żyłam w tamtych czasach nie jestem w stanie ocenić tego w pełni obiektywnie. Mogę powiedzieć tylko tyle, że obraz drugiej połowy XIX wieku przedstawiony w „Ucieczce z domu obłąkanych” całkowicie mnie przekonał. No dobrze, przydałoby się więcej brudu, poszczególne pomieszczenia w szpitalu psychiatrycznym, w którym jest uwięziona Nellie Bly mogłyby być bardziej obskurne, a zdjęcia mniej „wypieszczone”. Ale w sumie niezbyt mi to przeszkadzało. Współczesne filmowe thrillery rzadko dają mi chociaż tyle. Tak naprawdę to jeśli chodzi warstwę techniczną dostałam dużo więcej niż się spodziewałam. Nie nastawiałam się na tak profesjonalną realizację. Jedyne co skłoniło mnie do obejrzenia tego filmu to skrótowy opis fabuły (i co za tym poszło informacje na temat Nellie Bly bez trudu znalezione w Sieci). Założyłam, że w najlepszym wypadku film jako tako będzie bronił się treścią, a i to niezbyt zaciekle. Rzeczona materia też mnie więc pozytywnie zaskoczyła, bo nie liczyłam na aż tak wciągającą opowieść. Zaangażowałam się w to już w pierwszych minutach seansu, a potem moje zainteresowanie już tylko wzrastało. Chociaż nie: relacja Nellie z doktorem Josiahem (przeciętna kreacja Josha Bowmana) momentami trochę mnie nużyła. Nie jakoś szczególnie, bo i nie poświęcono jej aż tyle miejsca, żebym zdążyła się porządnie wynudzić, ale i tak nieprzyjemnie wybijała mnie z rytmu narzuconego przez pozostałe aspekty fabuły. Znęcanie się nad nieszczęsnymi kobietami osadzonymi w placówce stojącej na wyspie Blackwell's oczywiście są nośnikiem najsilniejszych emocji. Ale fakty na temat największego postrachu tego miejsca, siostry przełożonej Grady, relacja Nellie z nową pacjentką, młodą kobietą wywodzącą się z szacownej rodziny, stopniowe odkrywanie przez główną bohaterkę filmu swojej tożsamości i wreszcie jej sojusz z kimś jeszcze, kimś innym niż jej psychiatra, to wszystko naprawdę dobrze się oglądało. Gwoli ścisłości nie skreślam całego wątku z doktorem Josiahem – z czasem nabrał on charakteru, nie był już tak mdły, tak nijaki, jak na początku.

„Ucieczka z domu obłąkanych” to całkiem emocjonujący telewizyjny thriller psychologiczny, którego siłą jest oparta na faktach fabuła i co niektórych może mocno zaskoczyć dosyć solidna realizacja. Karen Moncrieff zgromadziła dobrą ekipę, którą potrafiła właściwie pokierować – na tyle dobrze, żeby wyszło z tego w miarę klimatyczne, całkiem silnie trzymające w napięciu widowisko. Spektakl osadzony w XIX-wieku, na nowojorskiej wyspie, w szpitalu psychiatrycznym, który został zamieniony w istne piekło przez zgorzkniałą, sfrustrowaną siostrę przełożoną. Według mnie dobrze oddający tamtejsze realia, ale jeszcze lepiej krzywdę bezbronnych kobiet. Twórcy podeszli do tego z dużą empatią. Patrząc na cierpienia tych kobiet trudno im nie współczuć, ale i ciężko oprzeć się bezsilnej wściekłości, nie wspominając już o narastającym przekonaniu, że sytuacja ze sceny na scenę będzie się tylko zaogniać. Trudno też nie podziwiać Nellie Bly. Tej filmowej też, tej cierpiącej na amnezję młodej kobiety niebojącej się stawiać czoła nawet niemiłościwie panującej siostrze przełożonej. Ale przede wszystkim autentycznej postaci, która posłużyła twórcom tego filmu (bądź tylko scenarzystce) za wzór podczas budowania bohaterki zajmującej centralne miejsce w tej historii. Nie byli co prawda całkowicie wierni oryginałowi, ale i nie odeszli od niego całkowicie. Tym, którym nie są znane przeżycia Nellie Bly w szpitalu psychiatrycznym/azylu dla kobiet zalecam najpierw obejrzeć „Ucieczkę z domu obłąkanych”, a dopiero potem zapoznać się z faktami, które z łatwością można znaleźć w Sieci (więcej pewnie jest w książce „Ten Days in a Mad-House” napisanej przez samą Nellie Bly), bo tylko w takim wypadku największy zwrot akcji zastosowany w tym filmie może zadziałać. Inne sprawa, czy dla kogoś będzie to ogłuszające uderzenie – niespodzianka może ich spotkać, i to nie jedna, ale wątpię, żeby kogoś w fotel to wgniotło. Pod tym kątem „Ucieczka z domu obłąkanych” raczej się nie sprawdza, ale myślę, że warto to obejrzeć. A w każdym razie, ja nie żałuję ani jednej minuty poświęconej temu przedsięwzięciu Karen Moncrieff.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz