Hiszpania,
rok 1944. Carmen Cardoso przyjeżdża wraz ze swoją trzynastoletnią
córką z pierwszego małżeństwa, Ofelią, do starego młyna w
galicyjskim lesie, gdzie stacjonuje jej drugi mąż, z którym
spodziewa się dziecka, kapitan frankistowskiej armii, Ernesto Vidal,
i jego oddział żołnierzy. Znany ze swojego okrucieństwa, kapitan
Vidal, stara się zgładzić ukrywających się w lesie partyzantów,
nie wiedząc, że wśród nich jest brat jego służącej Mercedes
imieniem Pedro, któremu kobieta przekazuje między innymi informacje
o przyjmowanej przez kapitana strategii. Obdarzona wybujałą
wyobraźnią, zapalona czytelniczka baśni, Ofelia, już przy
pierwszym spotkaniu zraża się do Vidala. Trzynastolatka nie ma
wątpliwości, że to bardzo zły człowiek, ale jej matka wiąże z
nim duże nadzieje. Dziewczynka martwi się o nią, ponieważ kobieta
bardzo źle znosi ciążę. Ofelia szybko zaprzyjaźnia się z
Mercedes, ale swojego ojczyma stara się unikać. Pewnej nocy
odwiedza ją dziwne latające stworzenie, które Ofelia bierze za
wróżkę. Prowadzi one dziewczynkę do położonego nieopodal młyna
labiryntu, do swojego pana, fauna, który informuje Ofelię, że jest
księżniczką, pochodzącą z czarownej krainy. Twierdzi, że
dziewczynka może tam wrócić, ale najpierw musi wypełnić trzy
zadania.
Powieść
„Labirynt fauna” jest książkową adaptacją głośnego filmu
dark fantasy pod tym samym tytułem, w reżyserii i na
podstawie scenariusza Guillermo del Toro. Nagrodzonego między innymi
trzema Oscarami (najlepsza charakteryzacja, najlepsze zdjęcia i
najlepsza scenografia) oraz dwoma Saturnami (najlepszy film
zagraniczny i najlepsza kreacja młodego aktora lub aktorki dla Ivany
Baquero) maksykańsko-hiszpańskiego obrazu, który przez wielu jest
uważany za najlepsze filmowe osiągnięcie del Toro. Stworzenie
książki na jego podstawie zlecono niemieckiej autorce książek dla
dzieci i nastolatków, Cornelii Funke. W nocie autorskiej
zamieszczonej na końcu powieściowej wersji „Labiryntu fauna”,
pisarka przyznaje, że początkowo uważała to zadanie za
niewykonalne. Jako fanka filmu uważała, że nie sposób ubrać tej
historii w słowa, ale postanowiła spróbować. Del Toro nie chciał,
by Funke ograniczyła się do przelania fabuły filmu na papier,
sugerował, że chce, żeby dodała też coś od siebie. I tak
zrobiła. Tyle że...
„Labirynt
fauna” Cornelii Funke i Guillermo del Toro (jego rola polegała
bodaj tylko na doradzaniu niemieckiej pisarce) jest bardzo wierny
swojemu filmowemu pierwowzorowi. Główna oś fabularna jest
praktycznie identyczna – słowa, gesty i mimika postaci zostały
wręcz przekalkowane, aczkolwiek dodano trochę informacji na temat
niektórych z nich i wzbogacono je różnego rodzaju myślami, które
w filmie nie padają wprost, ale szczerze powiedziawszy łatwo
odczytać je z poszczególnych zdjęć. Tym, co Cornelia Funke,
spełniając prośbę Guillermo del Toro, dodała, są krótkie
baśnie, ściśle związane z opowieścią, której centralną
postacią jest trzynastoletnia Ofelia. Muszę przyznać, że Funke
zgrabnie to skonstruowała. Wymyśliła bajeczne historyjki,
koncentrujące się na przeróżnych postaciach i wydarzeniach, które
jednak idealnie się ze sobą łączą. Zebrane razem dają magiczne
uniwersum. Uniwersum zaczerpnięte z filmowego oryginału, obudowane
jednak dodatkowymi wątkami i sylwetkami. Powieściowy „Labirynt
fauna” to w pewnym sensie historie w historii, wspólnie tworzące
jedną wielką historię. Baśniową opowieść o domniemanej
księżniczce z czarownego świata, zagubionej w wojennej
rzeczywistości. Cornelia Funke moim zdaniem do końca nie
wykorzystała szansy, którą jej dano. Z łatwością mogła bowiem
poszerzyć portrety ważniejszych postaci – zdecydowanie bardziej
wzbogacić ich biografie, dogłębniej zanalizować ich zróżnicowane
osobowości, również poprzez dodatkowe wątki w przewodniej
płaszczyźnie fabularnej. Co nieco dodała, ale to tak naprawdę
niewiele wnoszące detale. Według mnie w tym sensie najbardziej
wdzięcznym materiałem był kapitan Ernesto Vidal. Owszem, człowiek
ten, wzorem filmu, budzi skrajnie negatywne emocje. Może się
wydawać, że jest antybohaterem kompletnym, postacią, która nie
wymaga dłuższych omówień, ale ja nie mam wątpliwości, że można
to było jeszcze podkręcić. W obu kierunkach. Bo Cornelia Funke nie
skupia się jedynie na tej najoczywistszej warstwie charakteru
kapitana Vidala. Przybliża nam też jego niegdysiejsze relacje z
ojcem, które to w filmie zostały jedynie zasugerowane. O tyle o
ile, bo na pewno nie jest to szczególnie wyczerpująca analiza. W
każdym razie owe króciutkie wtręty na temat wychowania jakie
odebrał, może nie tyle osładzają wizerunek kapitana Vidala, ale
na pewno prowadzącą nas do wniosku, że on również jest ofiarą.
Do przekonania, że został on ukształtowany przez złego człowieka,
że okrucieństwo względem bliźnich zostało w nim wyhodowane, że
„potwora” zrobił z niego jego własny ojciec. Czy to
usprawiedliwia bestialskie czyny, których teraz, w dorosłym życiu,
tak często się dopuszcza? Cóż, nie sądzę, żeby odbiorcy
„Labiryntu fauna” tak się na to zapatrywali. Wychowanie, jakie
Ernesto Vidal odebrał, stanowi jakąś odpowiedź (film też takową
nasuwa) na to, dlaczego jest taki, a nie inny, ale wątpię, żeby w
oczach czytelników to go rozgrzeszało. Tym bardziej, że Funke nie
zdecydowała się w poruszający i wyczerpujący sposób przedstawić
traumy, jaką Vidal przeżył w dzieciństwie, i która ewidentnie
rzutuje na jego dorosłe życie. Silniej skoncentrowała się na
unaocznianiu jego odrażającego sposobu bycia, nie dodając jednak
niczego od siebie – twardo trzymając się filmowego pierwowzoru,
chociaż aż prosiło się, żeby wcielić w to i inne zbrodnie, bez
mrugnięcia okiem dokonywane przez kapitana frankistowskiej armii.
Nieco mniejsze rozczarowanie przyniosła mi pierwszoplanowa bohaterka
„Labiryntu fauna”, trzynastoletnia Ofelia, obdarzona przebogatą
wyobraźnią, wielka miłośniczka baśni, która po przybyciu do
miejsca, w którym stacjonuje jej ojczym i jego oddział, starego
młyna w galicyjskim lesie, sama staje się bohaterką baśni. Tutaj
też liczyłam na dużo szersze omówienie niż w filmie, ale
jednocześnie nie miałam wątpliwości, że postać Ofelii nie daje
autorce (autorom?) powieści tak ogromnego pola do popisu, jaką
oferowała sylwetka kapitana Vidala. A i sytuację podratowały
baśnie wymyślone przez Cornelię Funke, które odrobinkę portret
tej niezwykłej dziewczynki wzbogaciły. Ale czy na pewno?
Powieściowy „Labirynt fauna”, tak samo jak filmowy, można wszak
interpretować w dwojaki sposób. Przyjąć podnoszącą na duchu
wersję o istnieniu magicznego świata, zaludnionego przez cudowne,
długowieczne stworzenia albo trzymać się brutalnej rzeczywistości:
uznać, że ten fantastyczny świat przedstawiony istnieje tylko w
wyobraźni trzynastoletniej dziewczynki. I szczerze mówiąc wolę tę
tragiczniejszą interpretację.
Cornelii
Funke nie udało się oddać na kartach omawianej książki mrocznego
klimatu jej filmowego pierwowzoru. Z pewnością nie było to łatwe
zadanie, ale myślę, że ktoś władający bardziej dojrzałym
warsztatem, jeśli już nie dałby rady zbliżyć się do atmosfery
rodem z produkcji Guillermo del Toro, to na pewno zdołałby tchnąć
w to więcej grozy. Może i rzecz nie tyle w pisarskim stylu Funke,
ile w jej postanowieniu, by przedłożyć bajkowość dziejów
Ofelii, nad ich mroczność. Nie chcę przez to powiedzieć, że jej
spojrzenie na tę opowieść jest zupełnie niewinne, przesłodzone,
odarte z całego okrucieństwa i szkaradzieństwa znanego z filmu o
tym samym tytule. Pamiętajmy, że ta niemiecka autorka usłużnie
podąża za swoim pierwowzorem (z wyjątkiem przerywników w postaci
jej odautorskich baśni), a więc wiadomym jest, że wstrętna
działalność kapitana Vidala oraz w miarę upiornie się
prezentujące fantastyczne postacie, jak na przykład faun, czy Blady
Mężczyzna (wszyscy pamiętamy te oczy w dłoniach), też się tutaj
znalazły, ale klimat, który temu wszystkiemu towarzyszy jest
zaskakująco łagodny. Spodziewałam się nieporównanie gęstszej
atmosfery grozy, zdecydowanie silniejszego akcentowania zagrożenia
płynącego w stronę Ofelii, jej ciężarnej matki i Mercedes ze
strony zwyrodniałego ojczyma tej pierwszej oraz upiorniejszych
manifestacji stworzeń, czy to wywodzących się z prawdziwego (w
granicach świata przedstawionego w utworze, rzecz jasna), czy tylko
wyobrażonego przez dziewczynkę magicznego uniwersum. Niemniej nie
można odmówić powieściowej wersji „Labiryntu fauna” tragizmu
– nie jest on co prawda tak przygniatający, jak w filmie, a bo
Funke nie przeprowadza nas przez to z takim pisarskim rozmachem (jest
nader oszczędna w słowach), który gwarantowałby całkowite
pogrążenie się w tej historii (a przynajmniej mojej wyobraźni
maksymalnie pobudzić się nie udało), ale nie mogę stwierdzić, że
w ogóle nie jest wyczuwalny. Myślę, że osoby, które zaczną
przygodę z „Labiryntem fauna” od powieści praktycznie od
początku będą przekonani, że trzynastoletniej Ofelii i jej
uporczywie oszukującej się matce grozi ogromne niebezpieczeństwo
ze strony kapitana Vidala, „nowej głowy” tej niewielkiej
rodziny. Jednocześnie będą również odbierać liczne sygnały
świadczące o bardziej zdumiewającej groźbie czyhającej na tę
odważną dziewczynkę. Bardziej zdumiewającej, ale powiedziałabym,
że nie tak potwornej. „Labirynt fauna” trzyma się bowiem
odwiecznej prawdy, że najgorszym monstrum jest człowiek – że
nawet najbardziej odrażające, fantastyczne postacie nie są w
stanie dorównać swoją ohydą człowiekowi, który wyspecjalizował
się w torturowaniu i zabijaniu bliźnich. Moim zdaniem tę bardziej
przyziemną warstwę „Labiryntu fauna”, Cornelii Funke udało się
odmalować dużo lepiej. Brutalność rzeczywistości, w której
przyszło żyć bohaterom książki, i z którą każdy radzi sobie
na swój sposób. Ofelia ucieka w świat wyobraźni lub przyjmując
inną interpretację stara się przedostać do faktycznie istniejącej
czarownej krainy, której echa odzywają się również w tej
zwyczajnej rzeczywistości. Jej matka, Carmen Cardoso, pokornie godzi
się na wszystko, co daje jej życie – przyjmuje nieszczęścia,
które na nią spadają, trzymając się co prawda nadziei na lepsze
jutro, ale jeśli nawet nigdy by miało ono nie nadejść to trudno:
przyjmie wszystko, co los jej zgotuje. Zupełnym przeciwieństwem
Carmen jest nie tylko jej rodzona córka, ale również służąca
Vidala imieniem Mercedes. Nic dziwnego, że między tą kobietą i
Ofelią szybko zawiązuje się nić porozumienia. Bo choć Mercedes w
przeciwieństwie do dziewczynki już dawno nie wierzy w magię - jak
zdecydowana większość dorosłych ludzi wyzbyła się wszelkich
fantastycznych marzeń, zaczęła twardo stąpać po ziemi - to
zachowała hart ducha, tę jakże cenną iskrę, która popycha ją
do przeciwstawiania się terrorowi generała Francisco Franco tak,
jak tylko może. „Labirynt fauna” to nie tylko opowieść o
magicznych czy wyimaginowanych stworzeniach, dojmującej samotności
i niewyobrażalnej krzywdzie jednostek w wojennej rzeczywistości
oraz tragicznej egzystencji u boku istnego okrutnika, ale także o
godnej pozazdroszczenia odwadze i sile kobiecych serc bijących w
dwóch ciałach. Mężczyzn zresztą też to dotyczy – ruch oporu
kryjący się w galicyjskim lesie, w których stacjonuje kapitan
Ernesto Vidal i jego oddział złożony z żołnierzy gotowych
wykonać absolutnie każdy jego rozkaz. Tę warstwą fabularną też
przydałoby się poszerzyć o dodatkowe wątki i zdecydowanie większą
liczbę szczegółów, ale w zestawieniu z baśniowym członem
„Labiryntu fauna”, w mojej ocenie, ten lepiej się broni. Prosty
styl Cornelii Funke tutaj sprawdzał się najlepiej, w czym nie ma
niczego dziwnego, zważywszy na złożoność, różnorodność
magicznego/wyobrażonego świata wymyślonego przez Guillermo del
Toro i z lekka rozbudowanego przez Cornelię Funke. Myślę, że w
kreacji takiego uniwersum niezbędny jest dużo większy rozmach –
a przynajmniej mnie taka opisowa oszczędność w pełni nie
satysfakcjonuje. Podkreślam: w pełni, bo jednak pewne zadowolenie z
tej lektury czerpałam.
Miłośników
„Labiryntu fauna” w reżyserii i na podstawie scenariusza
Guillermo del Toro namawiać do sięgnięcia po jej pięknie wydaną
(Zysk i S-ka, rok 2019: twarda oprawa z obwolutą, nastrojowe
czarno-białe grafiki autorstwa Allena Williamsa, tłumaczenie Ewy
Wojtczak) powieściową adaptację pewnie nie trzeba. Nie sadzę,
żeby znalazło się wiele osób, które oddadzą jej wyższość nad
filmem, ale myślę, że to literackie dokonanie Cornelii Funke i
Guillermo del Toro pewne korzyści im przyniesie - choćby poszerzy
ich zakres wiedzy o fantastycznym świecie, z którego jakoby wywodzi
się główna bohaterka tej opowieści, trzynastoletnia Ofelia. Nie
wiem tylko, czy osoby nieznające filmu, a zainteresowane tym
tytułem, powinny zaczynać od książki. Nie jestem pewna, czy
powieść jest w stanie zachęcić wielu z nich do zapoznania się z
jej widowiskowym pierwowzorem. Jeśli cenią sobie maksymalnie
uproszczone pisarskie warsztaty, to prawdopodobnie tak. Ale
pozostali? No nie wiem, nie wiem... Książka jest całkiem niezła,
ale film lepszy. Tak uważam. Wniosek sam więc się nasuwa. Pytanie
tylko, czy kierowanie się tą wskazówką każdemu się opłaci. Czy
naprawdę nie lepiej będzie najpierw zapoznać się powieściową
wersją „Labiryntu fauna”? To, wy wszyscy, którzy filmowego
pierwowzoru nie znacie, musicie sami rozstrzygnąć. Jeśli jednak
najpierw postawicie na książkę i nie przekonacie się co do niej,
to mimo wszystko dajcie szansę filmowi. Bo bardzo możliwe, że ta
mroczniejsza, ekranowa wersja „Labiryntu fauna” już do Was
przemówi.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz