Stronki na blogu

środa, 24 lipca 2019

„The Hoarder” (2015)

Ella namawia swoją najlepszą przyjaciółkę Molly na udanie się z nią do magazynu wynajmowanego przez jej narzeczonego. Zanim go poślubi, kobieta chce się upewnić, że niczego przed nią nie ukrywa i uznaje, że najlepszym sposobem na to jest skontrolowanie pomieszczenia, w którym mężczyzna przechowuje część swoich rzeczy, w tajemnicy przed nim. Po dotarciu do położonego na uboczu budynku magazynowego, Ella i Molly dochodzą do wniosku, że narzeczony tej pierwszej wynajmuje pomieszczenie znajdujące się na najniższym poziomie, pod ziemią. Dostanie się tam i otwarcie magazynu nastręcza im niewielkich trudności, a gdy drzwi w końcu stają otworem, zostają zaatakowane przez jakąś istotę. Elli udaje się wyjść cało z tego zaskakującego spotkania i znaleźć sojuszników, ale wszystko wskazuje na to, że tajemnicze stworzenie zamierza dopaść i zabić każdego, kto znajduje się w ogromnej nieruchomości magazynowej.

Brytyjski horror „The Hoarder”, dystrybuowany też pod tytułem „The Bunker”, jest drugim pełnometrażowym obrazem, po „January 2nd” (2006), w reżyserskiej karierze Matta Winna. Scenariusz napisał on wespół z Jamesem Handelem („Ostatni horror” z 2003 roku) i Chrisem Denne'em. Film rozpowszechniano głównie na DVD, ale gościł też między innymi na Glasgow FrightFest i Fantasporto International Film Festival. Matt Winn zdradził, że inspirację przyniósł mu jego własny nocny wypad do budynku magazynowego. Krążąc po jego pustych korytarzach zastanawiał się, jakie tajemnice kryją się za zamkniętymi drzwiami pomieszczeń, które mijał. W pewnym momencie zauważył nagie manekiny i wtedy właśnie pomyślał o nakręceniu filmu grozy rozgrywającego się w budynku magazynowym. Winn zdradził również, że jego celem było stworzenie horroru kładącego duży nacisk na postacie. Ponadto przyznał, że w „The Hoarder” odzywają się echa (delikatny hołd) takich uwielbianych przez niego produkcji, jak „Obcy – 8. pasażer Nostromo” Ridleya Scotta i „Zniknięcie” George'a Sluizera.

Miłośnik kina z lat 70-tych i 80-tych XX wieku, sympatyk między innymi „Halloween” Johna Carpentera i „Koszmaru z ulicy Wiązów” Wesa Cravena, Matt Winn, w swoim drugim pełnometrażowym filmie pragnął przywołać ducha ówczesnych horrorów. Jako fan dosyć tradycyjnego kina nie był zainteresowany kreśleniem złożonej, zawiłej historii, pełnej papierowych postaci. Stawiał na fabularną prostotę i nieoczywistych bohaterów. Miał nadzieję, że wymyślone przez niego osobowości zaskoczą fanów gatunku i zaintrygują ich potencjalne tajemnice, które skrywają w wynajętych magazynach. Jedną z takich tajemnic jest wychudzona, zwinna istota z zaszytymi ustami, która po opuszczeniu swojego więzienia rozpoczyna polowanie na ludzi znajdujących się w położonym na obrzeżach miasta wielkim budynku magazynowym. Postać ta przywodzi na myśl choćby takie horrory, jak „Lęk” Christophera Smitha i „Zejście” Neila Marshalla, fizjonomie wszystkich tych potworków nie pokrywają się jednak idealnie. Stworzenie grasujące w kompleksie z magazynami wyróżniają spięte zszywkami usta, które według mnie stanowią najbardziej widowiskowy efekt specjalny zawarty w „The Hoarder”. Jako że scenariusz osadzono w slasherowej konwencji, takich z lekka makabrycznych dodatków przewidziano więcej, najczęściej ograniczano się jednak do błyskawicznych migawek. Poza zaszytymi ustami, tak naprawdę jedynie widok rozszarpanego gardła rozpościera się przed odbiorcami filmu na tyle długo i pod takim kątem, by mogli dokładnie przyjrzeć się wszystkim zaskakująco realistycznie się prezentującym umiarkowanie krwawym detalom. Zaskakująco, bo spodziewałam się nieporównanie mniejszego profesjonalizmu ze strony realizatorów. Tym, co uczuliło mnie na to w największym stopniu był warsztat dużej części obsady „The Hoarder”. Zwłaszcza wcielającej się w pierwszoplanową postać, Mischy Barton, ale Robert Knepper, Valene Kane, John Sackville i Richard Sumitro, na dużo większą wiarygodność ewidentnie się nie zdobyli. Zresztą o innych mężczyznach występujących w tym filmie (poza tajemniczą istotą z podziemi) można powiedzieć to samo. Z protagonistów wyróżniłabym jedynie Molly i Sarah. Nie tylko dlatego że Emily Atack i Charlotte Salt w tych swoich rolach wypadły najbardziej przekonująco, ale również, albo raczej przede wszystkim, dlatego że Molly i Sarah według mnie są najbarwniejszymi jednostkami wśród pozytywnych postaci „The Hoarder”. UWAGA SPOILER I jakby na złość dużo dłużej kazano mi towarzyszyć tym mniej interesującym bohaterom i bohaterkom filmu KONIEC SPOILERA. Matt Winn areną wydarzeń uczynił ogromny budynek z magazynami wynajmowanymi przez ludzi „cierpiących na nadmiar przedmiotów” albo po prostu chcących ukryć coś przed innymi. Nie jest to co prawda żadna innowacja w kinie grozy – na przykład „Magazyn” Michaela Crafta osadzono w tego rodzaju miejscu – ale trzeba przyznać, że to dość obiecująca przestrzeń tak dla horroru, jak thrillera. Przepastna nieruchomość, pełna krętych korytarzy i zamkniętych pomieszczeń, w których może znajdować się dosłownie wszystko. Może nawet coś tak śmiercionośnego, jak wychudzona postać z zaszytymi ustami, niechcący wypuszczona z magazynu ulokowanego na najniższym, najmroczniejszych piętrze przez Ellę i Molly w pierwszej partii filmu. Mischa Barton w niebywale drętwym stylu wciela się w tę pierwszą, w potencjalną final girl, której bynajmniej nie skonstruowaną w zgodzie z tradycyjnym modelem tejże. Molly, owszem, charakterem mocno zbliża się do dobrze znanego fanom slasherów szablonu najlepszej przyjaciółki final girl. Jest zdecydowanie bardziej przebojowa, wulgarna, bezpośrednia od Elli, ale – uwaga – jest też grzecznie ignorowanym głosem rozsądku. To przyjaciółka final girl, a nie ona sama, cechuje się bardziej trzeźwym myśleniem, to Molly stara się uświadomić Elli, że przeszukanie magazynu wynajmowanego przez jej narzeczonego nie jest dobrym pomysłem, choć konwencja slasherów dyktuje zgoła odwrotną zależność. Matt Winn zgrabnie odwraca role, modyfikuje modele nie tylko tych dwóch slasherowych postaci, aczkolwiek rzeczony „eksperyment osobowościowy” w nich uwidacznia się najmocniej. A jeśli już nie w nich obu, to na pewno w Elli – kobiecie, która nie widzi nic złego w naruszaniu prywatności swojego narzeczonego. Wręcz wydaje się uważać, że ma prawo nie tylko przeszukać jego rzeczy osobiste, ale również zapoznać się z treścią jego dziennika, bo przecież to jedyny sposób by zyskać pewność, że warto za niego wyjść. UWAGA SPOILER Dopiero później okazuje się, że bardziej zależało jej na ukryciu przed narzeczonym własnych grzeszków, niźli odkryciu jakichś jego sekretów KONIEC SPOILERA.

„The Hoarder” utrzymano w niezgorszym klimacie – oczywiście, jak na standardy XXI-wiecznego kina grozy. Najmroczniej jest na dole, na najniższym poziomie kompleksu magazynowego, w zawilgoconych podziemiach, do których na początku filmu, na swoje nieszczęście, zapuszczają się Ella i Molly. Twórcy będą nas tutaj jeszcze „przyprowadzać”, ale większa część tej nieskomplikowanej fabuły (co nie znaczy, że najistotniejsza) rozegra się na wyższych kondygnacjach tego w miarę mrocznego budynku. Budynku, który szybko stanie się śmiertelnie niebezpieczną pułapką dla grupki wcześniej nieznających się osób, które łączą siły w obliczu nieoczekiwanego niebezpieczeństwa (ale i się kłócą). Koncentrują się przede wszystkim na poszukiwaniu wyjścia z tego nagle koszmarnego miejsca, ale i starają się wykorzystywać nadarzające się okazje do zabicia stworzenia, które na nich poluje. Chociaż akcja „The Hoarder” w dużej mierze opiera się na ostrożnych wędrówkach i bieganiu protagonistów po umiarkowanie mrocznych korytarzach przepastnego budynku oraz rzecz jasna na starciach z tajemniczą, całkiem upiornie się prezentującą istotą niechcący uwolnioną z podziemnego magazynu przez dwie młode kobiety, to ogląda się to całkiem znośnie. To znaczy, ja z utrzymywaniem wzroku na ekranie nie miałam problemu, aczkolwiek były chwile, w których ogarniało mnie przemożne zniechęcenie. Nie były to momenty, w których z całą mocą unaoczniano niezbyt mądre albo nie do końca przemyślane postępowanie bohaterów, chociaż pewnie niejednego odbiorcę „The Hoarder”, obok nieprzekonujących kreacji zdecydowanej większości postaci zaludniających tę produkcję, będą one najsilniej irytować. Dla mnie jednakże postępowanie wbrew logice jest jednym z uroków slasherów. Jak moim zdaniem słusznie odnotowano w „Krzyku” w reżyserii Wesa Cravena, nieprzemyślane, głupie wręcz postępowanie bohaterów rąbanek, wcale nie zadaje kłamu rzeczywiści. W sytuacjach stresowych (i nie tylko takich, rzekłabym) człowiek często zachowuje się jak protagonista filmu slash. Irracjonalnie. Lezie tam, gdzie nie powinien i nie bardzo wiadomo po co; z jakiegoś, czasem nawet szczytnego, powodu odłącza się od grupy i szuka wyjścia z pułapki w zdawać by się mogło najmniej prawdopodobnym i najbardziej niebezpiecznym punkcie. Albo po prostu „znieczula” się narkotykami i niechaj dzieje się co chce – ja, panie i panowie, wolę sobie odlecieć. Najbardziej zniechęcająco działały na mnie dynamiczne ustępy, gwałtowne zrywy akcji w postaci dosyć chaotycznie nakręconych pogoni za upatrzonymi ofiarami, szarpanin z niektórymi z nich i ich śmierci/okaleczeń. Te ostatnie dosyć mocno mnie rozczarowały, ponieważ pierwszy zgon i charakteryzacja sprawcy nastroiły mnie na nieco odważniejsze kino. Spodziewałam się trochę więcej zbliżeń (mimo tego, że wtedy jeszcze takowych nie było) na realistycznie się prezentujące rany odnoszone przez nieszczęśników zamkniętych w jednym budynku z jakimś agresywnym stworzeniem, a już na pewno dużo bardziej stabilnych obrazów eliminacji bohaterów filmu. Nie spodziewałam się natomiast takiej końcówki. Szczerze mówiąc, to nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby UWAGA SPOILER doszukiwać się w tym filmie innego czarnego charakteru od tego, który już został mi przedstawiony. Co prawda nie jest to jakaś potężna bomba, o której długo będzie się pamiętać, ale skłamałabym gdybym powiedziała, że nie przyjęłam tej propozycji z jako takim zadowoleniem. Ale na miejscy twórców zamknęłabym to trochę wcześniej. W momencie schwycenia przez iście zaburzonego mężczyznę Elli, która już, już myślała, że udało jej się wydostać z tego przeklętego budynku magazynowego. Tak się nie stało, tylko dlatego że czuła nieodpartą potrzebę ukrywania swoich przewinień przed światem. W każdym razie w momencie pochwycenia jej przez ewidentnego szaleńca następuje cięcie i... I tutaj moim zdaniem historia ta powinna się zakończyć. Ale tak nie jest KONIEC SPOILERA. Scenarzyści „The Hoarder” uznali, że trzeba odbiorcom wyłożyć więcej, co jestem w stanie zrozumieć, bo wiem, że duża część współczesnych widzów nie przepada za niedomówieniami, a już przede wszystkim za raptownym ucinaniem finalnych scen. Rozumiem więc ten ruch filmowców, ale to nie znaczy, że go aprobuję.

Drugi pełnometrażowy film Matta Winna, horror, któremu najbliżej do slashera, zatytułowany „The Hoarder” (i „The Bunker”) nie zbiera najlepszych recenzji, a i nie można powiedzieć, że cieszy się sporą oglądalnością. To drugie po części jest pewnie spowodowane dosyć ograniczoną dystrybucją, ale opinie (aczkolwiek nie wszystkie) krążące na temat tego filmu pewnie też mają w tym swój udział. Myślę jednak, że fani horrorów rozgrywających się w jakichś zamkniętych przestrzeniach, które stają się areną walki o przetrwanie, walki z jakimś szkaradnych osobnikiem, mogą spokojnie na ten twór zerknąć. Tym bardziej jeśli gustują w slasherach, również takich, które z lekka eksperymentują ze spopularyzowanymi przez ten nurt, i inne horrorowe rąbanki, schematami. Nie na tyle, żeby wyróżniać się na tle sobie podobnych umiarkowanie krwawych obrazów – mimo starań twórców „The Hoarder” w kierunku odwracania znanych schematów, film „smakuje dosyć konwencjonalnie”. Nie jest szczególnie krwawo, ale za to jest w miarę mrocznie (choć oczywiście klimat mógłby być jeszcze gęściejszy). Dobry wybór miejsca akcji, realistycznie się prezentująca charakteryzacja między innymi istoty niezamierzenie uwolnionej z podziemnego magazynu i niezaniedbywanie napięcia (mamy tutaj dosyć sporo scen powoli podnoszących adrenalinę, przy czym w moim przypadku ani razu nie osiągnęła ona szczególnie wysokiego poziomu). Zgadzam się, nie jest to piorunujące osiągnięcie, ale dajcie spokój, źle nie jest. Albo inaczej: jeśli nie wymaga się zbyt wiele od współczesnego kina grozy, to spokojnie da się ten film obejrzeć. Moim zdaniem wręcz ta brytyjska produkcja prezentuje sobą więcej, niż niejeden horror szeroko dystrybuowany na ekranach kin w ostatnich, powiedzmy, kilku latach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz