Stronki na blogu

piątek, 11 października 2019

Dan Simmons „Zimowe nawiedzenie”


Recenzja zawiera spoilery „Letniej nocy” Dana Simmonsa

Mieszkający w Missouli w Montanie pisarz i nauczyciel akademicki Dale Stewart, stracił niemal wszystko, na czym mu zależało. Żonę, kochankę i prawdopodobnie posadę na uczelni. Próba samobójcza, depresja i zaniki pamięci zmusiły go do podjęcia leczenia, a teraz Dale czuje nieodparty przymus wyjazdu do małego miasteczka, w którym spędził dzieciństwo. Elm Haven w stanie Illinois, w którym w 1960 roku w wieku jedenastu lat zginął jeden z jego ówczesnych przyjaciół, Duane McBride. Dale postanawia na kilka miesięcy wynająć farmę dawniej należącą do McBride'ów i poświęcić je na pisanie książki. Psychiatra mu to odradza, ale Dale jest zdecydowany skonfrontować się z przeszłością, z której obecnie niewiele pamięta. Wraz z nim do Elm Haven dociera zima, a na farmie czeka na niego coś nie z tego świata. Albo czyste szaleństwo.

Po raz pierwszy wydana w 2002 roku powieść amerykańskiego pisarza Dana Simmonsa pt. „A Winter Haunting” („Zimowe nawiedzenie”) jest kontynuacją nominowanej do British Fantasy Award „Letniej nocy” z 1991 roku, z którą powiązane są również (aczkolwiek luźniej) laureaci Locus Award, „Children of the Night” (1992) i „Fires of Eden” (1994), pióra tego samego pisarza. Nominowane do Locus Award w 2003 roku „Zimowe nawiedzenie” łączy w sobie horror o zjawiskach nadprzyrodzonych z powieścią psychologiczną, a w centralnym punkcie opowieści stoi bohater, którego pierwowzorem jest sam Dan Simmons. Aczkolwiek niekoniecznie odnosi się to do tego konkretnego tomu. Pisarz zdradził, że tworząc tę postać na potrzeby „Letniej nocy” wzorował się na sobie, a fikcyjne miasteczko Elm Haven w stanie Illinois zostało zainspirowane Brimfield w stanie Illinois, w którym spędził część swojego dzieciństwa. Niektóre wydarzenia przestawione w „Letniej nocy” pochodzą z okresu dziecięcego Simmonsa. „Zimowe nawiedzenie” to powrót do miasteczka, które, jeśli tylko by chciał, mogłoby stać się dla Dana Simmonsa tym, czym Castle Rock jest dla Stephena Kinga (choć ja tam zawsze wolałam Derry). Jedną z głównych wizytówek jego prozy. Bo choć Elm Haven naturalnie jest kojarzone z Simmonsem, to nie jest to miejsce, do którego w swoich fikcyjnych opowieściach jeden z najbardziej uzdolnionych pisarzy często wraca, albo chociażby o nim wspomina.

„Zimowe nawiedzenie” nie powtórzyło sukcesu „Letniej nocy”. Reakcje czytelników na omawianą powieść były (i nadal są) chłodniejsze niż w przypadku książki otwierającej ten dosyć luźny cykl. Pomiędzy „Letnią nocą” i „Zimowym nawiedzeniem” Dan Simmons wydał jeszcze dwie powieści powiązane z tą pierwszą: „Children of the Night” i „Fires of Eden”, przez polskich wydawców zostały one jednak pominięte (przynajmniej na razie). Przypuszczalnie dlatego, że mają one dużo mniej wspólnego z „Letnią nocą” niż „Zimowe nawiedzenie”; że na miano sequela „Letniej nocy” najbardziej zasługuje właśnie „Zimowe nawiedzenie”. Głównym bohaterem tej ostatniej jest Dale Stewart, którego znamy z „Letniej nocy”. Znamy też narratora omawianej powieści. Nie ujawnia się on zbyt często, ale Dan Simmons nie pozostawia nam wątpliwości, kto owe dzieje Dale'a Stewarta snuje. Od początku wiemy, że opowiadaczem jest człowiek, który zmarł w 1960 roku, czyli czterdzieści dwa lata przed wydarzeniami przedstawionymi w niniejszej książce. To znaczy umowną teraźniejszością, bo fabuła „Zimowego nawiedzenia” toczy się w dwóch okresach. W 2002 roku Dale Stewart wraca do miasteczka Elm Haven w stanie Illinois i osiada na farmie, na której dziesiątki lat wcześniej mieszkał, wraz z ojcem, jeden z jego przyjaciół, Duane McBride. I właśnie tutaj zginął w wieku jedenastu lat, w okolicznościach, które dla niektórych, w tym Dale'a, nadal osnuwa gęsta tajemnica. Duane to nasz narrator, będący kimś w rodzaju ducha związanego ze Stewartem. Wydaje się, że dobrotliwego, niezamierzającego wyrządzić krzywdy swojemu przyjacielowi z dzieciństwa. Dale z konieczności jest obiektem jego wnikliwej obserwacji – Duane jest niejako skazany na jego towarzystwo, nie może go zostawić, oderwać się od niego, ale nawet tego nie chce. Niezwykła więź ze Stewartem daje mu bezcenną dla niego możliwość wglądu w życie doczesne. Niezupełnie namiastkę życia, ale coś pomiędzy egzystencją na Ziemi i w zaświatach. Główny bohater „Zimowego nawiedzenia” nie zdaje sobie sprawy z tego związku z Duane'em, ma jednak powody by przypuszczać, że jego przyjaciel z dzieciństwa tak zupełnie nie odszedł. Ale to potem. Gdy już zadomowi się na farmie w Elm Haven, na której za życia mieszkał Duane i którą nazywał Jolly Corner, zapożyczając nazwę z opowiadania Henry'ego Jamesa. Dale też używa tej nieformalnej nazwy, z czego można wysnuć wniosek, że dostrzega jakieś związki, podobieństwa pomiędzy farmą Duane'a i jamesowym Jolly Corner. Egzystencja Dale'a Stewarta na rzeczonej farmie i jej okolicach przeplata się z retrospekcjami. Wydarzeniami z jego niedalekiej przeszłości, które doprowadziły go do punktu, w którym znajduje się obecnie. Ale możliwe, że nie tylko, a nawet nie przede wszystkim one. Możliwe, że ściągnęła go tutaj jakaś nadnaturalna siła gnieżdżąca się czy to tylko na farmie Duane'a, czy w całym Elm Haven. Dale w każdym razie myśli, że przybył tutaj gównie po to, by napisać autobiograficzną książkę – zbeletryzowaną wersję swojego dzieciństwa w Elm Haven („Letnią noc”?), które notabene niezbyt dobrze pamięta. Najgęstsza mgła tajemnicy osnuwa rok 1960 – Dale nie może sobie przypomnieć wszystkich, jak wiemy z „Letniej nocy”, koszmarnych wydarzeń, w centrum których wówczas się znajdował. Wraz ze swoimi ówczesnymi przyjaciółmi, z których jeden poniósł śmierć w okolicznościach, których po przeszło czterdziestu latach Dale wciąż nie potrafi w pełni zrozumieć. Bardziej jednak zaprząta sobie głowę Clare Hart, swoją niedawną studentką i zarazem kochanką. Dale związał się z tą błyskotliwą młodą osobą, jeszcze przed rozwodem z kobietą, która obdarowała go dwiema cudownymi córkami. A jakiś czas po rozpadzie tego długoletniego związku zakończył się jego związek z Clare. Jego miłość do Clare trwa nadal, ale Dale wie, że to koniec, że tego związku nie da się już naprawić. I to niszczy go od środka. Zdecydowanie osłabia nadzieję na lepsze jutro. Bo Dale nadal ją ma. Słabo, bo słabo, ale wciąż trzyma się życia. Rozpaczliwe próbuje wrócić na stabilne tory, z których nie tak dawno temu wypadł niejako na własne życzenie.

Dale Stewart to postać tragiczna. Człowiek, który znalazł się na rozdrożu i niekoniecznie tylko od niego zależy odzyskanie niedawno utraconego szczęścia. Ba, w tej sytuacji sukcesem będzie już samo przeżycie. Chyba. Bo podtrzymywanie takiego żywota, jakie obecnie toczy główny bohater „Zimowego nawiedzenia” wcale nie musi być najlepszą z możliwych ścieżek. I Dale na jakimś poziomie świadomości zdaje sobie z tego sprawę. Może nawet podświadomie, ale na pewno gdzieś głęboko w nim tli się przekonanie, że już lepiej umrzeć niż uporczywie trzymać się tak nędznego życia. „Marność nad marnościami i wszystko marność” - ten wers z Księgi Koheleta idealnie opisuje spojrzenie Dale'a Stewarta na jego własną egzystencję. Czytelnik może mieć jednak inne zdanie na ten temat. Wbrew swoim przekonaniom mężczyzna ten nie stracił jeszcze wszystkiego, na czym mu zależy. Ma dwie kochające córki, a jego kariera, zarówno jako pisarza, jak i wykładowcy, jeszcze może zostać uratowana. Sęk w tym, że najwyraźniej nie jest to jeden z tych przypadków, w którym najwięcej zależy od głównego zainteresowanego. Wiele wskazuje na to, że los Dale'a kształtuje nie tyle on sam, co czynniki, które ciężko mu objąć rozumem. Do „Zimowego nawiedzenia” horror wkracza raczej nieśpiesznie i dosyć subtelnie. Dan Simmons oszczędnie dawkuje oznaki nawiedzenia farmy Duane'a McBride'a przez jakieś nadnaturalne istoty i z rzadka robi to z rozmachem. Dbałość o odpowiednią atmosferę jest zadowalająca. Dbałość schizofreniczno-paranormalny klimat panujący na odizolowanej, przykrytej śniegiem farmie i w umyśle jej obecnego mieszkańca, człowieka przechodzącego psychiczne męki i prawdopodobnie dręczonego przez jakieś siły nieczyste. Poza granicami tej posesji Dale'owi też zdarza się stykać z nieznanym. Świadkować niezwyczajnym zjawiskom. Ale poza farmą głównym zagrożeniem są miejscowi skinheadzi – garstka młodych mężczyzn, która obrała go sobie za cel. I szeryf Elm Haven, którego Dale miał nieprzyjemność poznać już w dzieciństwie, i z którym wolałabym nie mieć już nic wspólnego. Ale traf chce, że ich ścieżki znowu się przecinają. Traf, czy jakaś złowroga siła, która powoli, acz nieuchronnie pcha Dale'a ku całkowitemu szaleństwu bądź śmierci. Fatum. Przekleństwo, które może mieć ścisły związek z latam 1960 roku. A konkretniej z tymi mrocznymi wydarzeniami z tamtego okresu, których Dale nie potrafi sobie przypomnieć. Nie w całości, bo jakieś niezrozumiałe, oderwane fragmenty docierają do niego w koszmarnych snach. Nie może mieć jednak absolutnej pewności, że to wspomnienia z dzieciństwa. „Zimowe nawiedzenie” nie jest powieścią lekką, ale i nie powiedziałabym, że stopień jej skomplikowania jest szczególnie wysoki. Akcja rozwija się dosyć nieśpiesznie i to na dodatek w dwóch bardzo różniących się nastrojem okresach. Retrospekcje Simmons utrzymał w słodko-gorzkim romantycznym klimacie, a umowną teraźniejszość otacza aura kojarzona z klasycznymi opowieściami o duchach. Obie te płaszczyzny otacza warstwa psychologiczna – całość to powieść psychologiczna, składająca się jednak z dwóch innych gatunkowych cegieł. Bo bez względu na to, jak owa opowieść się rozwinie – czy Dan Simmons skłoni się w stronę nawiedzenia przez jakieś nadnaturalne istoty, czy choroby psychicznej głównego bohatera (w obu przypadkach najpewniej doprawionych fizycznymi zagrożeniami czyhającymi w Elm Haven) – dzieje Dale'a Stewarta na farmie Duane'a i w jej okolicach, są utrzymane w klimacie klasycznej ghost story. Manifestacji potencjalnych sił nieczystych też nieszczególnie brakuje. Przydałoby się wprawdzie bardziej ożywić pierwszą partię „Zimowego nawiedzenia”, wrzucić w te pierwsze dni pobytu Dale'a na feralnej farmie więcej incydentów o zabarwieniu paranormalnym, nie rezygnując przy tym z akademickich rozmyślań głównego bohatera. Z intertekstualności, rozlicznych nawiązań do wielkich dzieł literackich i egipskiej mitologii. I legend o widmowych psach, ogarach, które moim zdaniem są najważniejszą wizytówką „Zimowego nawiedzenia”. Innowacją to to nie jest, ale i z całą pewnością nie można nazwać tego motywem powszechnym. Sporym zainteresowaniem czy to pisarzy, czy filmowców, jakoś nigdy się nie cieszył – może kiedyś to się zmieni, ale póki co „Zimowe nawiedzenie” jest jednym z nielicznych utworów beletrystycznych poruszających tematykę widmowych ogarów. Które jednakowoż mogą okazać się tylko projekcjami zwichrowanego umysłu głównego bohatera. Albo antybohatera. Tego nie zdradzę, ale autor książki już niestety tak. Z łatwością mógł pozostawić przestrzeń dla domysłów czytelnika. Zamknąć tę opowieść w mniej oczywisty sposób. Zrobić to subtelniej. Zostawić nas z tajemnicą. Z zagadką, która dopraszałaby się od nas jakiegoś logicznego rozwiązania. Wyboru jednej z dwóch najbardziej narzucających się możliwości, albo poszukiwania innej, bardziej ukrytej. Szkoda, że Dan Simmons tej szansy nie wykorzystał, ale to bynajmniej w moich oczach nie przekreśla całej tej pozycji. Powieści napisanej tak, jak bodaj tylko Dan Simmons potrafi – z fantazją, warsztatową dojrzałością, wnikliwością, erudycją i stylowością, która wręcz rozpływa się w ustach. Zasługa w tym również Mariusza Wardy, który przełożył tę historię na język polski. Ale naturalnie największe uznanie należy się temu wirtuozowi pióra, którym niewątpliwie Dan Simmons jest. Choć w „Zimowym nawiedzeniu” niekoniecznie doskonale to pokazuje. W swojej bibliografii ma wybitniejsze dzieła, z „Letnią nocą” włącznie.

Chociaż „Zimowego nawiedzenia” nie uważam za jedno z najwartościowszych dokonań jednego z mistrzów literatury grozy, Dana Simmonsa, to nie powstrzymuje mnie to przed zarekomendowaniem tej powieści miłośnikom tak historii o nadnaturalnych zjawiskach, jak powieści psychologicznych o jednostkach, którą zdają się kroczyć ku zatraceniu. O ile już dawno się nie zatracili. Utworów niezbyt lekkich, wymagających od czytelnika pewnego wysiłku. Nie ogromnego, ale z całą pewnością nie jest to pozycja, podczas lektury której można wyłączać myślenie. Czytać na autopilocie, nieuważnie. Bez znajomości „Letniej nocy” tego samo autora można się co prawda obejść, ale dla pewności lepiej zachować chronologię. Najpierw sięgnąć po wcześniejsze dzieje Dale'a Stewarta opisane w „Letniej nocy”, a dopiero potem wkroczyć w świat przedstawiony w „Zimowym nawiedzeniu”. A potem trzymać kciuki za polskojęzyczne egzemplarze pozostałych książek wchodzących w skład tego cyklu Dana Simmonsa. Luźno powiązanych z jego „Letnią nocą” powieści „Children of the Night” i „Fires of Eden”. Jeśli już nie dla siebie, to dla innych osób (w tym mnie) z utęsknieniem wypatrujących polskich wydań utworów Dana Simmonsa. Wszystkich utworów.

5 komentarzy:

  1. Czytałam "Terror" tego autora. Mega! Myślę więc, że sięgnę także po inne książki jego autorstwa. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam Twoje tempo. :) Książkę mamy na liście do przeczytania, ale ostatnio ciężko z czasem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zimowe nawiedzenie jest książka wprost idealną dla mnie. Temat akademicki w tle, a do tego horror. Uwaga bo zbliża się halloween :)

    OdpowiedzUsuń
  4. a czy recenzje s-f też będą, bo tytuł blogu o nich mówi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. http://horror-buffy1977.blogspot.com/search?q=science+fiction&x=0&y=0

      Usuń