Lato 1960 roku, w małym miasteczku Elm Haven w stanie Illinois miało być jednym z najlepszych okresów w życiu sześciu zaprzyjaźnionych chłopców. Old Central School, gdzie od lat uczęszczali na zajęcia zostaje przeznaczona do rozbiórki, ale wbrew ich oczekiwaniom ostatni dzień szkoły bynajmniej nie kończy ich kontaktów z tym wiekowym gmaszyskiem. Jedenastoletni Dale Stewart, jego młodszy brat Lawrence i koledzy ze szkoły, Michael O’Rourke, Jim Harlen, Kevin Grumbacher oraz Duane McBride odkrywają mroczną tajemnicę tego miejsca, w którą zamieszanych jest kilkoro dorosłych mieszkańców Elm Haven. Dociekliwość chłopców wkrótce sprowadza na nich niebezpieczeństwo w postaci nadnaturalnych sił, zdolnych ożywiać zmarłych, z którymi dzieci stają do nierównej walki. Nie tylko po to, żeby ocalić własne życie, ale również celem powstrzymania mrocznych sił przed opanowaniem całego miasteczka.
Nominowana do British Fantasy Award, „Letnia noc” Dana Simmonsa po raz pierwszy ukazała się w 1991 roku i jak się z czasem okazało była pierwszą odsłoną czterotomowej serii. W jej skład wchodzą jeszcze laureaci Locus Award „Children of the Night” (1992) i „Fires of Eden” (1994) oraz nominowany do Locus Award „A Winter Haunting” (2002). Choć cały cykl cieszy się poczytnością Amerykanów, w Polsce jak dotąd ukazała się jedynie jego pierwsza odsłona, która rozbudziła mój apetyt na kolejne tomy do tego stopnia, że zaczęłam żałować, iż w ogóle się z nią zapoznałam. Rekomendacje literackich krytyków i pisarzy w tym Stephena Kinga nie były nawet w najmniejszym stopniu przesadzone. „Letnia noc” rzeczywiście jest jedną z ciekawszych powieści grozy, jakie kiedykolwiek napisano, najprawdziwszą podróżą w świat dzieciństwa, w którym dosłownie wszystko może się wydarzyć. Dan Simmons zdradził, że spisując „Letnią noc” wzorował się na własnej przeszłości. Prekursorem Dale’a Stewarta był on sam, a Lawrence’a jego młodszy brat Wayne. Pozostałych chłopców natomiast zainspirowali jego ówcześni koledzy. Miasteczko Elm Haven zastąpiło Briemfield w stanie Illinois, w którym spędził część dzieciństwa, a Old Central School jest literacką odpowiedniczką Briemfield School zburzonej w 1960 roku, w którym to rozgrywa się akcja „Letniej nocy”. Niektóre wydarzenia przedstawione w książce miały miejsce naprawdę, w dzieciństwie Simmonsa. Atmosfera spowijająca Elm Haven również odpowiada odczuciom pisarza, z nostalgią spoglądającego wstecz, wspominającego swoje niegdysiejsze miejsce zamieszkania. To są te oczywiste, ujawnione przez pisarza inspiracje, ale obok nich uważny czytelnik dostrzeże tutaj echa takich powieści, jak „To” i „Christine” (wóz terroryzujący chłopców) Stephena Kinga, czy „Jakiś potwór tu nadchodzi” Raya Bradbury’ego, a nawet nieco estetyki H.P. Lovecrafta. Nie wiem, czy Simmons spisując „Letnią noc” na pewno miał za sobą lektury owych książek, czy rzeczywiście pozostawał pod ich wpływem, ale wcale nie zdziwiłabym się, gdyby tak było, bo podobieństwa są bardzo wyraźne.
Obcując z prozą Dana Simmonsa nauczyłam się już nie ugruntowywać w sobie przekonania, że jego pisarstwo niczym nie jest w stanie mnie już zaskoczyć, że dane arcydzieło wyczerpuje już zdolności tego autora i dalej może być tylko gorzej. Takie przekonanie od jakiegoś czasu towarzyszy mi podczas każdorazowego zasiadania do najnowszego dzieła Stephena Kinga, ale sceptycyzm nie rozciąga się na twórczość Simmonsa, bo jego warsztat niezmiennie wielce mnie zaskakuje, dostarczając coraz to innych emocji. Właściwie to nawet chciałabym wreszcie trafić na coś jego autorstwa, co w całości przyjęłabym negatywnie, bo raz, że te peany pod jego adresem stają się już nudne, a dwa, że z czysto poznawczych pobudek zawsze dobrze spotkać się również ze spadkiem formy uwielbianego autora, choćby po to, żeby wypracować sobie kompleksowy pogląd na jego warsztat. Problem tylko w tym, że polscy wydawcy dosyć niechętnie wypuszczają na nasz rynek powieści Dana Simmonsa, a jak już raczą się zlitować to celują głównie w bardziej doceniane przez opinię publiczną dzieła. „Letnia noc” wpisuje się w tę kategorię, co zaskakuje, bo z całą pewnością nie jest pozycją pisaną z myślą o masowych czytelnikach. Głównie dlatego, że autor w bardzo nietypowy sposób podchodzi do horroru, przez długi czas dosłownie kpiąc z oczekiwań odbiorców, przy wyborze lektur kierujących się etykietkami gatunkowymi. Simmons niczym Stephen King w swoim „To” bardziej koncentruje się na miejscu akcji, aniżeli samej akcji oraz uczuciach towarzyszących, do pewnego momentu beztroskim, młodym ludziom, zachłystującym się perspektywą trzech miesięcy wolności od szkoły. Bohaterom, których Simmons portretuje z właściwą sobie wnikliwością i drobiazgowością, sprawiając, że nie jawią nam się niczym „papierowe” postaci, wrzucone w fabułę tylko po to, aby we właściwych momentach popychać akcję do przodu. Sprawiają raczej wrażenie (i wiemy dlaczego), jakby istnieli naprawdę, a nawet miejscami byli odbiciem nas samych z dawnych, lepszych czasów. Dobrze, w 1960 roku XX wieku, w którym to Simmons osadził fabułę „Letniej nocy” jeszcze nie było mnie na tym świecie, ale w losach szóstki chłopców i tak udało mi się odnaleźć podobieństwa do własnych, szczenięcych lat, i to tak silne, że czasem musiałam sobie przypominać, że nie mamy lat 90-tych, a ja niestety jestem już pełnoletnia.
Właśnie
w takich realiach przyszło żyć sześciu chłopcom, którzy w lecie
1960 roku stają się celem mrocznych sił próbujących zawładnąć
Elm Haven. Młodzi przyjaciele przez długi czas starają się
ignorować subtelne oznaki nieznanego, zrzucając je na karb swojej
wybujałej wyobraźni. Simmons podobnie, jak Stephen King w „To”
co jakiś czas manifestując obecność nadprzyrodzonego ucieka się
do odwiecznych dziecięcych lęków. Przed ręką wyłaniającą się
spod łóżka, przed ciemną piwnicą i szafą, samym tylko klimatem
dosłownie przygniatając czytelnika. Pomimo, że przez długi czas
chłopcom jedynie roi się, że coś w każdej chwili może ich
zaatakować, skrupulatnie potęgowana przez autora aura
niezdefiniowanego zagrożenia w połączeniu z doskonale oddaną
gonitwą niepokojących myśli młodocianych bohaterów udziela się
czytelnikowi, tak dalece, że aż zaczyna się zastanawiać, czy tak
na wszelki wypadek nie skontrolować własnej szafy… Po
każdorazowym tego rodzaju ustępie, mniej lub bardziej dosłownie
konfrontującym nas z mrocznymi mocami zalegającymi nad Elm Haven,
Simmons błyskawicznie wraca do twardej rzeczywistości, w ramy
literackiego dramatu. Z tym że zwyczajne, często monotonne życie
chłopców elektryzuje równie silnie, co makabryczne wydarzenia z
ich udziałem. Simmons w mistrzowski sposób żongluje emocjami,
wzruszając niedolą inteligentnego chłopca poświęcającego się
pracy na farmie u boku ojca alkoholika, przygnębiając wizją z
poświęceniem opiekującego się chorą babcią jedenastolatka i
wzburzając postawą matki potrzebującego jej bliskości chłopca,
która woli szukać coraz to nowych partnerów, niż poświęcać
czas synowi. Obserwujemy zaprzyjaźnionych chłopców w trakcie ich
zabaw na podwórku, podczas bójek z kolegami, gry w baseball i w
momentach wkraczania w dorosłość, które jawią im się, jako
początek końca czegoś wspaniałego, czego nigdy już nie
odzyskają. Zderzając te zwyczajne, beztroskie chwile z czystą
grozą nieznanego, fantastycznego świata, Simmons ociera się o
czysty geniusz. Kontrast dwóch różnych uniwersów jest tak
wspaniale poprowadzony, przenikają się one w tak zaskakujący
sposób, że chwilami wręcz traci się rozeznanie, kiedy mamy do
czynienia z horrorem, a kiedy tylko z dramatem. W dodatku autor nie
boi się długich, plastycznych opisów (co jest typowe dla niego)
nieznanego. Zjawy w „Letniej nocy” mają konkretną formę –
zmarli straszą gąbczastymi, rozmazanymi, często okaleczonymi
twarzami i robakami wijącymi się w ich ciałach. A najbardziej
widowiskowe maszkary, pozostawione na koniec, nasuwają przyjemne
skojarzenia z prozą H.P. Lovecrafta. Złożoność niechlubnej
historii Elm Haven i tajemniczego dzwonu Borgiów, będącego źródłem
klątwy zagrażającej miasteczku oraz różnorodność monstrów
dybiących na życie chłopców nie jawią się, jako pokaz
przesadnego nagromadzenia nadprzyrodzonego. Wręcz przeciwnie:
zebrane razem dają nam zajmujące dzieje czystego zła, którym
czoło stawią dzieci… I ten fakt, po bliższym poznaniu
protagonistów, nie okaże się nawet w najmniejszym stopniu
naciągany, nierealistyczny, już prędzej będzie stanowić
naturalne, przekonujące następstwo wszystkich wcześniejszych
wydarzeń, w trakcie których odkryjemy, że w gruncie rzeczy dzieci
mają w sobie większą siłę niż dorośli, bo z łatwością
akceptują takie dziwy, na widok których osoby starsze zapewne
postradałyby zmysły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz