Szesnastoletnia
Małgosia i jej ośmioletni brat Jaś zostają zmuszeni do
opuszczenia rodzinnego domu i poszukania nowego lokum. Takiego, w
którym nie musieliby już tak bardzo martwić się o jadło.
Wędrując przez las natykają się na samotnie stojący domek, w
którym znajduje się mnóstwo pożywienia. Okazuje się, że
nieruchomość należy do kobiety w podeszłym wieku imieniem Holda,
która chętnie przyjmuje ich w swoich progach. Małgosia, w
przeciwieństwie do swojego brata, podchodzi do nieznajomej z
rezerwą, ale sytuacja zmusza ją do skorzystania z jej hojnej
propozycji zatrzymania się na dłużej w jej przybytku. Małgosia w
zamian oferuje staruszce pomoc w pracach domowych, a Jaś zamierza
wykorzystać ten okres na przyuczanie się do wymarzonego zawodu
drwala. Niby wszystko układa się po myśli rodzeństwa, ale wiele
wskazuje na to, że ich wybawicielka coś przed nimi ukrywa.
Oz
Perkins, syn Anthony'ego Perkinsa, odtwórcy kultowej roli Normana
Batesa w serii „Psychoza”, twórca „Zło we mnie” (2015) i „I
Am the Pretty Thing That Lives in the House” (2016), tym razem
wziął na warsztat scenariusz Roba Hayesa zainspirowany jedną z
najpopularniejszych baśni braci Grimm. „Małgosia i Jaś” (oryg. „Gretel & Hansel”) to
kanadyjsko-irlandzko-amerykańsko-południowoafrykańskie dziełko
zrealizowane za mniej więcej pięć milionów dolarów, które
zostało pomyślane jako odsłona „Jasia i Małgosi” dla osób
dorosłych. Horror o mocach drzemiących w kobietach, które mogą
być niszczące, ale mogą też służyć dobru. O tajemnym kobiecym
pierwiastku, który od dawna intryguje Oza Perkinsa. Utalentowanego
reżysera, który stara się, by nieznane było integralnym
składnikiem jego filmów grozy. Czego wyraz daje również w
„Małgosi i Jasiu”, dobrze przyjętym przez krytyków nastrojowym
horrorze, który odniósł umiarkowany sukces finansowy (wpływy z
całego świata oszacowano na przeszło dwadzieścia jeden milionów
dolarów).
Dawno,
dawno temu żyło sobie rodzeństwo, któremu głód nieustannie
zaglądał w oczy. Mamusia zmusiła ich więc do poszukania lepszego
życia. Wysłała do mrocznego lasu, w którym w końcu znaleźli
ratunek. A przynajmniej tak im się wydawało... Inspiratorka tej
historii, „Jaś i Małgosia”, to jedna z wizytówek braci Grimm,
która niejednemu dziecku zapewniła koszmarne sny. Zła wiedźma
mieszkająca w środku lasu i porywająca zagubione dzieci. Doprawdy
milusia bajeczka. Zwłaszcza, gdy pozna się cel działalności
wiedźmy. Zdawać by się mogło, że taki materiał bez trudu można
przekuć na horror dla dorosłych. Nastrojowy, ale i makabryczny
obraz, tak oddziałujący na starszych widzów, jak oryginał na
młodszych. Tym bardziej, że tego wyzwania podjął się twórca,
moim zdaniem, udanego horroru „Zło we mnie”. I wszystko byłoby
pięknie, gdyby nie... scenariusz. Dość wierny oryginalnej baśni
braci Grimm, ale badający też na inne obszary fabularne,
eksponujący składniki, których w pierwowzorze nie znajdujemy. Nic
w tym zaskakującego – wiadomym było, że materiału nie wystarczy
na pełnometrażowy film, że trzeba tę mroczną bajkę rozbudować.
Wznoszenie nowej budowli na wiekowych fundamentach w moim odbiorze
gładko nie przebiegało. Dla konstruktorów „Małgosi i Jasia”
może i nie był to żmudny wysiłek, ale dla mnie już niestety
trochę tak. Uważam, że proces rozwijania tej znanej opowieści to
zarazem proces jej zmętniania. W pewnym zakresie, bo wyraźniejsze
kontury też z tej historii przebijają. Niemniej nie mogłam oprzeć
się wrażeniu, że generalnie potraktowano to nazbyt zachowawczo, że
zaledwie liźnięto historię ukrytą w ponadczasowej historii braci
Grimm. Na pierwszym planie postawiono gwiazdę
dwuczęściowej readaptacji znakomitej powieści Stephena Kinga pt. „To”, Sophię
Lillis, która wciela się oczywiście w postać Grety, naszej
Małgosi. Partneruje jej kilkuletni Samuel Leakey w roli Hansela,
czyli Jasia, a ostatnią centralną postacią jest naturalnie
wiedźma, mieszkająca w środku lasu wyzwolona kobieta imieniem
Holda, w którą w dość widowiskowym stylu wcieliła się Alice
Krige (m.in. „Lunatycy” z 1992 roku i „Silent Hill” z roku
2006). Lillis i Leakey też moim zdaniem pokazali się od dobrej
strony, ale uważam, że nie dano im maksymalnie rozwinąć skrzydeł.
Potencjału drzemiącego w antagonistce w sumie też w pełni nie
wykorzystano, ale w porównaniu do Małgosi i Jasia... Powiedzmy, że
wiedźma więcej mi zaoferowała. Oz Perkins przenosi nas do dalekiej
przeszłości. Do epoki szalejącego głodu, który zmusza do
nadludzkich poświeceń. Zmusza kochające matki do wypychania swoich
dzieci z gniazd, zmusza do świadczenia usług seksualnych za
przysłowiową kromkę chleba, zmusza nieletnich do błądzenia po
nieprzyjaznym lesie w poszukiwaniu lepszego życia. Małgosia od losu
niewolnicy seksualnej woli niepewną przyszłość, bo w niej zawiera
się przynajmniej jakaś nadzieja. Nadzieja na lepsze jutro, która
naturalnie w trakcie owej ciężkiej przeprawy przez bezkresny las,
stopniowo słabnie. Co gorsza, ta młodziutka dziewczyna ma pod
opieką młodszego brata, którego darzy bezgraniczną miłością.
Brata, który na niej polega, który wierzy, że jego zaradna siostra
będąca dla niego istnym wzorem, znajdzie sposób na poprawienie ich
bytu. Napełnienie skurczonych z nieomal nieustannego głodu żołądków
i znalezienie jakiejś bezpiecznej przystani w tym bezwzględnym
świecie, w którym silniejsi pożerają słabszych. Takim azylem
staje się dla nich osamotniony leśny domek, kryjący w swoich
trzewiach pomieszczanie bardziej pasujące do Davida Cronenberga
(„Zbrodnie przyszłości” z 1970 roku) niźli braci Grimm
(przyjemny kontrast). Domek należący do staruszki imieniem Holda,
której nieszkodliwa aparycja zapewne żadnego widza nie zwiedzie.
Ale już jej światopogląd...
„Małgosia
i Jaś” to opowieść o dojrzewaniu. Dojrzewaniu kobiet w czasach
szczególnie im nieprzyjaznych. Opowieść o tym, jak bliscy nam
ludzie, osoby, które kochamy, mogą nas ograniczać. To też
opowieść o emancypacji, której patronuje nie kto inny, jak zła
wiedźma mieszkająca w głębi lasu. Oz Perkins nie uważa, że jest
to historia o feminizmie sensu stricto. Nie zaprzecza, że rzecz
traktuje między innymi o upodmiotowieniu kobiet, i że zawsze stara
się obierać feministyczny punkt widzenia (rozumiany jako potrzebę
równego traktowania płci), ale nie jest przekonany do tożsamego
rozumienia uwypuklonego w „Małgosi i Jasiu” upodmiotowienia
kobiet z feminizmem. Niemniej jego trzeci film przez niektórych
został odczytany, jako przedstawienie dwóch rodzajów feminizmu.
Dwóch ścieżek wyrastających z jednego trzonu, dwóch trybów
życia wynikających z naturalnej potrzeby pozbycia się kajdan
założonych przez mężczyzn. Niektórych mężczyzn, trzeba
zaznaczyć, bo męski pierwiastek nie został w „Małgosi i Jasiu”
potraktowany zgodnie z powszechnie panującą modą na demonizowanie
absolutnie wszystkich mężczyzn. Oczywiście z jednoczesnym
gloryfikowaniem wszystkich kobiet, czego również tutaj uniknięto.
Bez generalizowania, ale i bez zagłębiania się w tę istotną
przecież materię. To przede wszystkim opowieść o pogoni za
wolnością, która różnie jest tutaj rozumiana. Małgosia kieruje
się przede wszystkim potrzebą pozyskania dóbr niezbędnych do
życia. Pożywienie, dach nad głową i poczucie bezpieczeństwa dla
siebie i młodszego brata: to wszystko, czego oczekuje od życia
przed wejściem w bliższą relację z Holdą. Ta ostatnia daje jej
jasno do zrozumienia, że życie oferuje jej też inne możliwości.
Jeśli tylko zechce Małgosia może toczyć tak luksusowy żywot, jak
ona sama. Pod warunkiem, że cena nie wyda jej zbyt wysoka...
Czarownica w „Małgosi i Jasiu” ma wiele wspólnego z archetypem
Lucyfera. Wodzącego na pokuszenie upadłego anioła, demona
obiecującego wszelkie uciechy, można powiedzieć reklamującego
hedonistyczny tryb życia, który pociąga też Małgosię, ale...
Podmiot wzmożonego zainteresowania Holdy, ta szesnastoletnia
dziewczyna dopiero szukająca swojej drogi życiowej, nie przyjmuje
bezwarunkowo filozofii swojej mentorki. Zasadniczo czarownica nie
wychodzi od złej koncepcji istnienia, a w każdym razie nie takiej,
która zasługiwałaby na potępienie. Prowadzi pustelnicze życie,
ale nie doskwiera jej samotność. Wystarcza jej własne towarzystwo.
To kobieta wyzwolona i samowystarczalna. Chociaż... Ci, którzy
znają „Jasia i Małgosię” braci Grimm powinni wiedzieć, że ta
pani potrzebuje czegoś jeszcze. A właściwie to kogoś. Że ma
potrzeby, które absolutnie dobrą kobietą jej nie czynią. Czy
twórcy „Małgosi i Jasia” uwypuklili ten makabryczny wątek?
Tego bym nie powiedziała. Rzecz została zaledwie muśnięta, co
zabolało mnie tym bardziej, że właśnie z tym skrętem wiązałam
największe nadzieje. Tak, pozwoliłam sobie na nadzieję i teraz
tego żałuję. Bo gdybym jej nie miała, to bym się nie zawiodła.
Muszę jednak podkreślić, że zupełnym rozczarowaniem omawiana
produkcja dla mnie nie była. Marazm fabularny rekompensowała mi
warstwa techniczna, choć całkowicie smaku „Małgosi i Jasia”
poprawić nie mogła. Atmosfera jak w dark fantasy i jak w
koszmarnym śnie kogoś obdarzonego magiczną wyobraźnią. Oniryczny
jest dosłownie każdy kadr, nie tylko dość liczne sekwencje
alarmistycznych snów Małgosi. Niezbyt upiornych, jeśli już o to
chodzi, ale ewidentnie starano się porządnie nimi nastraszyć
zwłaszcza tych widzów, dla których proces straszenia w horrorze
nie sprowadza się do jump scenek. Tutaj tego „wspaniałego”
efektu buuu! nie dostajemy. W zamian oferuje się nam powolne, acz
niezbyt intensywne budowanie napięcia i w większość jedynie
fragmenty upiorności, które notabene mają moc poruszania
wyobraźni. Ale poza scenką z trupami przykrytymi całunami oraz
najdosadniejszą akcją z (przepraszam, ale takie dla niektórych
pewnie niesmaczne skojarzenie mnie napadło) diabelskim wydaniem
biblijnego cudu z Kany Galilejskiej, właściwie nic z tego jakoś
szczególnie mnie nie poruszyło. Ale i nie drażniły, jak to często
bywa z filmowym „nowoczesnym straszeniem”. A raczej nieudolnymi
próbami w tym kierunku. Dyskomfort emocjonalny był raczej lichy,
ale grunt że dało się na to patrzeć bez złości. Gdyby tylko
jeszcze fabuła była bardziej zajmująca...
A
myślałam, że to będzie coś. Że Oz Perkins zabierze mnie w pełną
silnych doznań podróż po mrocznym świecie braci Grimm i swoim
własnym. Naprawdę miałam nadzieję na solidny horror zgrabnie
rozbudowujący znaną baśń o Jasiu i Małgosi na użytek osób
starszych od zwyczajowych odbiorców twórczości Grimmów.
Pamiętających to uczucie, gdy po raz pierwszy zetknęli się z tą
mroczną baśnią. Ten dreszczyk grozy zmieszany z fascynacją na
widok (w wyobraźni) okropnej wiedźmy robiącej kuku niewinnym
dzieciom. Cóż, tragedii nie było. Zachwytu niestety też nie.
Kolejna niewiele wnosząca do mojej przygody z horrorem opowieść,
którą obejrzałam bez potężnych emocjonalnych zgrzytów, ale i
bez większego zaangażowania. Klimat niezły, fabuła gorsza. Tak
„Małgosię i Jasia” sobie podsumowałam.
właśnie przed chwilką go obejrzałam no i niestety jak dla mnie strata czasu.
OdpowiedzUsuń