Dziesięcioletni
Jack Peter Keenan mieszka wraz z rodzicami, Timem i Holly, na
wybrzeżu stanu Maine. Chłopiec ma zespół Aspergera, a od ponad
trzech lat dodatkowo cierpi na agorafobię. Od czasu, gdy omal nie
utonął w oceanie. Jedynym przyjacielem Jacka Petera jest jego
rówieśnik, Nick Weller, a jego ulubionym zajęciem od niedawna jest
rysowanie potworów. Przerażających stworzeń pochodzących z jego
wyobraźni bądź z rzeczywistości. Chłopiec utrzymuje, że w
pobliżu faktycznie czają się potwory, ale jego rodzice składają
to na karb wybujałej dziecięcej wyobraźni. Wkrótce jednak sami
zaczynają doświadczać niezwykłych rzeczy. Tim widuje w okolicy
tajemniczą postać, a do Holly docierają dziwne odgłosy. Kobieta
nawiązuje relację z miejscowym proboszczem, ojcem Boldenem i jego
zabobonną gosposią pochodzącą z Japonii, panną Tiramaku i
dostaje obsesji na punkcie utonięcia statku „Porthleven”, do
którego, jak się dowiaduje, doszło w tych okolicach w 1849 roku i
które może jakoś łączyć się z niepokojącym incydentami
zachodzącymi w otoczeniu Keenanów.
Amerykanin
Keith Donohue na rynku literackim zadebiutował w 2006 roku docenioną
powieścią „The Stolen Child” (pol. „Skradzione dziecko”)
zainspirowaną wierszem William Butlera Yeatsa pod tym samym tytułem.
„O chłopcu, który rysował potwory” (oryg. „The Boy Who Drew
Monsters”) to jego czwarta powieść (dotychczas napisał pięć) –
jej światowa premiera przypadła na rok 2014, w Polsce zaś ukazała
się pięć lat później nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.
Donohue wcześniej pracował w National Endowment for the Arts, a
obecnie jest dyrektorem ds. komunikacji w National Historical
Publications and Records Commission.
„O
chłopcu, który rysował potwory” Keitha Donohue to horror
nastrojowy, w którym domniemana sfera nadprzyrodzona przeplata się
z potencjalnymi imaginacjami ludzkiego umysłu. Opowieść o
niewyobrażalnej sile wyobraźni, która może nasuwać skojarzenia z
„Ręką mistrza” Stephena Kinga, trudnym rodzicielstwie,
szorstkiej dziecięcej przyjaźni i izolacji, w której rodzą się
demony. Wybrzeże stanu Maine jesienno-zimową porą. W oddalonym od
innych nieruchomości „domu marzeń” tkwi dziesięcioletni
chłopiec, który od ponad trzech lat panicznie boi się świata
zewnętrznego. Chłopiec z zespołem Aspergera, którego jedynym
przyjacielem jest mieszkający w okolicy Nick Weller. Jacka Petera
Keenana, bo o nim mowa, poznajemy jako swego rodzaju więźnia swoich
mniej czy bardziej uzasadnionych lęków. Dziecko samotne, zagubione
w świecie wyobraźni oraz twardej, bezwzględnej rzeczywistości. Te
światy jakimś sposobem się przenikają. Najpierw subtelnie, potem
bardziej zdecydowanie, a w centrum tego wszystkiego niezmiennie stoi
autystyczny dziesięciolatek, który albo nie rozumie, albo bardzo
dobrze rozumie potęgę jaką dysponuje. Jego rodzice, Tim i Holly,
pomimo uporczywych starań, coraz gorzej radzą sobie z Jackiem
Peterem. Mężczyzna nie traci wiary, ale jego żona wątpi, że stan
chłopca kiedykolwiek ulegnie poprawie. Kobieta uważa, że
umieszczenie chłopca w specjalistycznym ośrodku wyszłoby mu na
lepsze, ale Tim nie zamierza się jeszcze poddawać. Zastanawiający
jest stosunek Holly do Jacka Petera. Kobieta naturalnie bardzo kocha
swojego syna, ale bez wątpienia również się go boi. Poza tym
autor „O chłopcu, który rysował potwory” daje nam do
zrozumienia, że Holly tęskni na łatwiejszym życiem sprzed
narodzin jej jedynego dziecka, że jest już tak bardzo zmęczona i
zniechęcona opieką nad autystycznym dzieckiem borykającym się na
dodatek z agorafobią, że z najprawdziwszą ulgą przyjęłaby jego
zniknięcie. Keith Donohue już na początku powieści każe odbiorcy
bacznie przyglądać się matce tytułowej postaci. Przygotować się
na drastyczny rozwój relacji matki i syna. Dziesięciolatka, któremu
z jednej strony głęboko współczułam, którego sytuacja mocno
mnie zasmucała, a z drugiej narastało we mnie przekonanie, że J.P.
stanowi poważne zagrożenie dla innych. Z premedytacją bądź
bezwiednie zamienia życie swoich bliskich w prawdziwe piekło. I
tylko jego rówieśnik, Nick Weller, zdaje się być świadomy
niezwykłej, ale i niszczącej mocy tkwiącej w jego, być może
przymusowym, towarzyszu zabaw. Bo wiele wskazuje na to, że Nick
wolałaby się raz na zawsze uwolnić od Jacka Petera, że gdyby to
od niego zależało, to definitywnie zerwałby tę znajomość. Ale
jego nadużywający alkoholu rodzice, zaprzyjaźnieni z Keenanami
Fred i Nell, wychodzą ze słusznego skądinąd założenia, że nie
należy porzucać przyjaciół w potrzebie. A Jack Peter ponad
wszelką wątpliwość jest dzieckiem potrzebującym pomocnych dłoni.
Nawet jeśli tego nie okazuje. Nawet jeśli odpycha od siebie ludzi.
Nawet jeśli zdaje się, że woli uciekać do świata wyobraźni, niż
dotrzymywać towarzystwa innym. Bo to mogą być jedynie pozory
stwarzane przez jego chorobę. W praktyce ten uzdolniony
dziesięciolatek być może bez przerwy woła o pomoc. Chociaż nikt
nie jest w stanie tego usłyszeć. W każdym razie na pewno nie Nick
Weller, chłopiec który ma dość własnych problemów, a poza
tym... Nawet nie zależy mu na podtrzymywaniu znajomości z J.P.,
więc dlaczegóż miałby zawracać sobie głowę wypatrywaniem
sygnałów świadczących o tym, że jego przyjaciel potrzebuje jego
wsparcia. A przynajmniej takie, w tym przypadku bardzo alarmistyczne,
wrażenie narasta w czytelniku w miarę rozwoju tej tylko pozornie
złożonej opowieści o chłopcu rysującym potwory. W istocie to
prosta historia z dreszczykiem, która wprawdzie nie jest zupełnie
pozbawiona kreatywności, ale wykorzystuje też sprawdzone pomysły.
Takie jak prawdziwa czy tylko rzekoma zdolność Jacka Petera do
powoływania do życia owoców swojej wyobraźni, statek-widmo i
pałający żądzą mordu duchy jego zmarłych przed wiekami
załogantów, niezidentyfikowane odgłosy rozlegające się w
samotnym domku Keenanów na wybrzeżu Maine oraz nowi sojusznicy
Holly: proboszcz i jego zabobonna gosposia, która swoją drogą
wprowadza odrobinę japońskiego folkloru w tę opowieść, a wraz ze
swoim pracodawcą tworzy potencjalny duet „bożych wojowników”.
Tak często spotykanych w nadprzyrodzonym horrorze ludzi, którzy
mają stosowną wiedzę i/lub doświadczenie w walce z siłami
nieczystymi. A obok tego toczy się dramat rodzinny, z którym każdy
próbuje sobie radzić na własny sposób.
Atmosfera
panująca w „O chłopcu, który rysował potwory” Keitha Donohue
dla mnie okazała się dosyć problematyczna. Na plus: chłód,
izolacja, klaustrofobia, paranoja, nadnaturalność. Ale już nie
tajemniczość, pomimo ewidentnych starań autora w tym kierunku.
Chwytliwa sceneria nadmorskiego miasteczka turystycznego, w tej
jesienno-zimowej porze, w której toczy się właściwa akcja
książki, przypominającego miasto widmo. Tak cichego, spokojnego,
że niby wymarłego. Jest tylko jeden szkopuł. Keith Donohue
wzmagając akcję zwykle zamiast dolewać napięcie tylko je
osłabiał. Zdecydowanie ciekawszym doświadczeniem było
obserwowanie ciężkiej codzienności trzyosobowej rodziny Keenanów
i małego Nicka Wellera. Meandrowanie w ich umęczonych umysłach,
nieskutecznych próbach wyrwania się z egzystencjalnej matni, w
której już od jakiegoś czasu tkwią i rozpracowania nowych,
irracjonalnych zjawisk, którym coraz częściej świadkują. Tim
Keenan chwyta się każdego racjonalnego koła ratunkowego. Mężczyzna
zdecydowanie chętniej sięga po prozaiczne wyjaśnienia swoich
nieprozaicznych przeżyć. Nawet jeśli widział co innego, z ulgą
przyjmuje takie wyjaśnienia, które odrzucają możliwość
ingerencji sił nadprzyrodzonych. Tim bowiem zawsze twardo stąpał
po ziemi i nie uśmiecha mu się tę postawę zmieniać. Co więcej
irytuje go, że jego małżonka skłania się ku nadprzyrodzonemu, że
powróciła na łono Kościoła i zafiksowała na punkcie
wyimaginowanych zjaw niegdysiejszych załogantów statku
„Porthleven”, który zatonął w XIX wieku na tutejszych wodach.
Tymczasem Jack Peter ucieka do świata wyobraźni, która notabene
jest jeszcze bardziej upiorna od jego codzienności. A przynajmniej
tak się wydaje, bo potwory, które przypuszczalnie powołuje do
życia, najwyraźniej nie tylko na kartkach z bloku, mogą równie
dobrze pełnić funkcję terapeutyczną, co przysparzać mu
dodatkowych lęków. To drugiej jest w sumie pewne – Jip
bezsprzecznie boi się potworów. Ale jednocześnie jakby coś go do
nich przyciągało, jakby istniała w nim jakaś niezdrowa fascynacja
szkaradnymi istotami, które jak myśli czyhają w pobliżu. Czekają
na dogodny moment do przypuszczenia zmasowanego ataku na kryjówkę
dziesięciolatka. Dom, w którym chroni się przed światem
zewnętrznym, w którym jak myśli, aż roi się od potworów. I w
sumie ma słuszność – pytanie tylko, czy powinien wypatrywać
nadzwyczajnych stworzeń, czy raczej zwyczajnych. Podłoże
psychologiczne dobrze byłoby trochę rozszerzyć. Poświecić tej
płaszczyźnie więcej uwagi, bo choć warstwa przynajmniej pozornie
nadnaturalna odznacza się niemałą różnorodnością, choć
przykuwa uwagę, to w moim przypadku emocje były zdecydowanie
większe, gdy Keith Donohue przechodził do wewnętrznych rozterek i
sugestii, że zło tak naprawdę tkwi w człowieku. A jeśli tak to w
którym? Autystycznym dziecku z artystycznym talentem? A może jego
jedynym przyjacielu, który jest coraz bardziej zniechęcony tą
znajomością? A co z Holly, kobietą mającą raczej ambiwalentny
stosunek do swojego jedynego syna? Kocha go, to fakt, ale czy również
nienawidzi? Jest jeszcze Tim, najmniej ulegająca emocjom i
najbardziej racjonalna dusza w tym towarzystwie, która stara się
spajać tę powoli rozsypującą się rodzinę. Uratować to, co
jeszcze da się uratować. Jego cierpliwość najpewniej nie jest
jednak niewyczerpana. W końcu coś w nim może po prostu pęknąć,
a wtedy... Tragedia tak czy inaczej wydaje się być nieunikniona.
Właściwie to ze strony na stronę w czytelniku będzie narastała
taka pewność. Na nużące momenty też trzeba się przygotować, bo
jak już wspomniałam autor ma spore trudności z podtrzymywaniem
napięcia, nie wspominając już o potęgowaniu tych wszystkich
niewygodnych emocji, które skrupulatnie zasiewa właściwie już od
pierwszych stron „O chłopcu, który rysował potwory”. Nie
należy jednak przez to rozumieć, że wszystkich odbiorców
omawianej powieści czekają takie niepożądane doznania, bo choć
dla mnie lektura okazała się dość nierówna, to nie świadczy, że
zabiegi zastosowane przez autora w kierunku intensyfikowania emocji
na innych także nie podziałają. Na dowód czego choćby reakcje
dotychczasowych odbiorców „O chłopcu, który rysował potwory”.
Opowieści dość mistycznej, całkiem intrygującej, z wyśmienitym,
powiedziałabym nawet, że miażdżącym zakończeniem, ale i nie do
końca wykorzystanym potencjałem. Niezła opowieść z dreszczykiem,
która jednakowoż gdyby dłużej nad nią popracować (ewentualnie w
sprawniejszych pisarskich rękach, bo nie wykluczam, pewności jednak
nie mam, że Donohue wyżej wznieść się już nie może) mogłaby
być nieporównanie skuteczniejsza w zasiewaniu podskórnego
niepokoju w coraz bardziej zaciekawionym odbiorcy.
Moje
pierwsze spotkanie z twórczością amerykańskiego pisarza Keitha
Donohue upłynęło mi całkiem znośnie. Nic nadzwyczajnego, nic co
chciałoby się długo wspominać, ale powieść grozy „O chłopcu,
który rysował potwory” dostarczyła mi trochę czystej rozrywki.
Poszukiwanych emocji, które mogłyby być silniejsze, ale w sumie
jestem autorowi wdzięczna i za to. Co więcej, czuję potrzebę
zapoznania się z innymi jego utworami. Nie jest ona co prawda
paląca, ale jest. Więc podejrzewam, że prędzej czy później
doprowadzę do ponownego spotkania z prozą Keitha Donohue.
Miłośnikom nastrojowych horrorów literackich polecam tymczasem „O
chłopcu, który rysował potwory”, ale z jednym zastrzeżeniem:
nie jest to utwór najwyższych lotów. Żaden fenomen literatury
grozy, chociaż... To tylko moje zdanie. Wy oczywiście inaczej
możecie to odebrać. Szansę trzeba więc dać, bo nawet jeśli
spotka Was rozczarowanie, to przecież nie przekonacie się, dopóki
sami nie sprawdzicie tego bądź co bądź niepozbawionego mrocznego
klimatu skromnego dzieła o dziesięciolatku rysującym potwory.
Za
książkę bardzo dziękuję księgarni internetowej
Od lat zabieram się za lekturę "Skradzionego dziecka" tego autora i więc ta książka jest pierwsza w kolejce, ale "Chłopiec..." również mnie zaintrygował. Nie mam kompletnie doświadczenia z literaturą grozy więc, a przestraszyć mnie łatwo, więc w połączeniu z ciekawą fabułą naprawdę może mi się spodobać :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam