Trzynastoletnia
Becky od śmierci matki ma napięte relacje ze swoim ojcem, Jeffem.
Mężczyzna wcześniej planował sprzedać ich wakacyjny dom nad
jeziorem, ale ku radości swojej córki, zmienia zdanie. Dziewczynę
rozczarowuje jednak wiadomość, że najbliższe dni spędzą tam w
towarzystwie narzeczonej ojca, Kayli i jej kilkuletniego syna Tya. W
dzień ich przyjazdu do domu nad jeziorem zostają zaatakowani przez
grupę neonazistów, która jest gotowa zrobić wszystko, by zdobyć
konkretny przedmiot, jak się okazuje obecnie będący w posiadaniu
Becky. Tak się złożyło, że w chwili ataku nastolatka była poza
domem, co daje jej małą przewagę nad przestępcami. A każda
przewaga jej się przyda, bo Becky zamiast uciekać mężnie stanie
do walki z dużo silniejszymi od siebie intruzami.
Twórcy
między innymi „Szkolnej zarazy” (2014), Jonathan Milott i Cary
Murnion, zainteresowali się scenariuszem „Becky” autorstwa Nicka
Morrisa, Ruckusa Skye'a oraz Lane Skye przede wszystkim za sprawą
tytułowej postaci. Oboje są miłośnikami filmów zemsty, w swoim
życiu widzieli też niejeden obraz z nurtu home invasion, ale
pojedynek nastoletniej dziewczyny z grupą dorosłych mężczyzn
uznali za spory powiew świeżości w filmowym dreszczowcu. Pierwsza
wersja tej opowieści była utrzymana w konwencji thrillera
komediowego, ale reżyserzy we współpracy ze scenarzystami
przerobili ją na pełnokrwisty thriller. Niezależny amerykański
revenge thriller wpisujący się również do nurtu home
invasion pt. „Becky” przez pandemię COVID-19 ostatni etap
prac musiał przejść w warunkach domowych, miast w studiu filmowym.
Gotowy produkt ostatecznie wpuszczono na platformy VOD w czerwcu 2020
roku. Trafił też do wybranych kin samochodowych w Stanach
Zjednoczonych, choć planowo pierwszy pokaz miał się odbyć na
Tribeca Film Festival już w kwietniu 2020 roku, ale festiwal
przełożono w związku z wiadomą pandemią.
„Kevin
sam w domu” w wersji hard. I mniejsza z tym, że Becky nie została
sama w domu – nawet nie przebywa w domu – bo główna koncepcja
ta sama. Małoletnia osoba kontra przestępcy. Tytułowa rola
przypadła w udziale Lulu Wilson (m.in. „Ouija: Narodziny zła” i
„Annabelle: Narodziny zła”), moim zdaniem najjaśniej
błyszczącej gwieździe na tym obsadowym firmamencie. Nastoletnia
aktorka, poza przekonującą ekspresją, porwała się na kaskaderkę.
Nikt tego od niej nie wymagał, sama chciała brać udział
przynajmniej w niektórych bardziej ryzykownych ujęciach.
Najbardziej jednak zaimponowały ekipie jej sprinty przez zadrzewiony
teren, rozciągający się w pobliżu drewnianego domu uczynionego
centralnym miejscem akcji „Becky”. Jonathan Milott i Cary Murnion
pomni zarzutów na ich „Szkolną zarazę” starali się
maksymalnie zminimalizować wydźwięk komediowy. Chcieli by był to
bardziej thriller niż komedia. I według mnie to im się udało.
Właściwie nie sądzę, żeby film ów można było podciągnąć
również pod czarną komedię, chociaż ewidentnie dość zwariowana
to wizja. Żeby trzynastoletnia dziewczyna stanowiła poważne
zagrożenie dla grupy dorosłych mężczyzn, doświadczonych i na
dodatek uzbrojonych przestępców... Tego jeszcze nie grali. Chyba że
w „Kevinie”. Ale tamto nie było na poważnie. „Becky” może
i też należy potraktować z przymrużeniem oka, niemniej dużo
lżejszym. Bo choć założenie wydaje się niemożliwością, twórcy
robią wszystko, by jak najbardziej je uprawdopodobnić. Równocześnie
wprawiając widza (a przynajmniej wprawili mnie) w stan podobny temu,
który zwykle towarzyszy mu podczas zapoznawania się z absurdalnymi
filmowymi historiami. Inaczej rzecz ujmując: może i coś takiego
faktycznie mogłoby zaistnieć, ale i tak czułam się trochę jak „w
krzywym zwierciadle”. Tak to odbierałam. Brałam to na serio i
nie. Ot, taki konflikt poznawczy. Percepcyjny dysonans, który
przywitałam z otwartymi ramionami. Za najsilniejszy człon
scenariusza „Becky” uważam jednak samą Becky. Młodą gniewną,
którą wprawdzie zbudowano na modelu bohaterki (według niektórych
antybohaterki) obrazów revenge, ale filmowa mścicielka
licząca sobie trzynaście wiosen? No dobrze, był już nastolatek
„bawiący się w thrillerze w Kevina McCallistera” – w
„Knuckleball” Michaela Petersona – ale żeby aż taka rzeź?
Nie, generalnie Becky nie wpasowuje się zbytnio w żadną znaną mi
tendencję. Jest inna niż wszystkie, bądź co bądź. Bo okazuje
się, że można na sprawdzonej podstawie wznieść znacząco
wyróżniającą się filmową postać, że można stworzyć dość
oryginalną bohaterkę (ewentualnie antybohaterkę) na starym
fundamencie. W sumie źle się wyraziłam, bo to żadne dla mnie
zaskoczenie, że da się jeszcze zrobić w kinie coś świeższego z
czegoś nieświeżego. Zreinterpretować temat i to tak by przykuwać
uwagę. Z tym szczerze mówiąc różnie u mnie bywało, bo przy
całej mojej aprobacie dla Becky, moja uwaga była dość
rozproszona. Przez chaotyczny montaż, miejscami irytująco
rozchwiany obraz i ogólnie niekonsekwentną narrację. W moim
odbiorze błędnie obliczone krótkie retrospekcje z życia Becky,
nazbyt raptowne przeskoki akcji w umownej teraźniejszości oraz
zlepki zdjęć, które wydają się raczej zbędne, wciśnięte niby
na siłę tylko po to, by osiągnąć pożądaną długość. Na
przykład zabawa z psem nad jeziorem, czy cały niebywale rozproszony
wstęp, który może i taki zupełnie niepotrzebny nie był, ale
jestem przekonana, że nieporównanie lepiej by się sprawdziła
bardziej liniowa, mniej poszarpana, kompilacja osi z Becky i Jeffem
oraz losów grupki neonazistów. Abstrahując już od wcześniejszego
„wejrzenia w przyszłość”. Ponadto jest trochę jakichś
pojedynczych ustępów-usypiaczy. Powpychanych poniekąd gdzie
popadnie, bez większego pomyślunku i przynajmniej mnie każdorazowo
nieprzyjemnie wytrącających z rytmu. Takiego sobie rytmu, bo jak
już wspomniałam całkowicie w tę historię wejść nie zdołałam.
Była
sobie nastoletnia Becky, którą spotkała niepowetowana strata.
Tragedia, która z uroczej, opiekuńczej, uczynnej dziewczyny zrobiła
osobę przepełnioną gniewem, obrażoną na cały światy, z własnym
ojcem włącznie, osobę nietowarzyską, rzadko się uśmiechającą,
starającą się nie okazywać swoich emocji, ale w duchu ciągle
rozpaczającą. I trudno się dziwić, skoro straciła ukochaną
matkę. I na dodatek czuje się zdradzona przez własnego ojca. Albo
raczej nowy związek Jeffa odbiera jako zdradę jej zmarłej matki, a
jego żony. Typowa sytuacja. Kayla, narzeczona Jeffa, marzy o dobrej
relacji z jego córką, ale zdaje sobie sprawę z tego, że
pozyskanie jej akceptacji łatwe nie będzie. Kayla jest jednak
gotowa poczekać – co innego jej kilkuletni syn Ty, który wyraźnie
aż pali się do zabaw z przybraną siostrą. Ale Becky nie ma
najmniejszego zamiaru zabawiać Tya i tym bardziej rozmawiać z jego
matką. Ze swoim ojcem też nie. Woli towarzystwo jednego ze swoich
dwóch psów, co w świetle późniejszych wydarzeń okaże się
zbawienne. W każdym razie dla Becky, bo wszystko wskazuje na to, że
tylko ona ma szansę wyjść z tej nieoczekiwanej sytuacji cało.
Jeff, Kayla i Ty zostają uwięzieni w otoczonym lasem domku
nieopodal jeziora przez grupkę neonazistów, która przybyła tutaj
po jeden konkretny przedmiot. Tak się nieszczęśliwie dla nich
złożyło, że przedmiot ów znalazł się w posiadaniu
trzynastolatki, której akurat nie ma w domu. Czai się jednak na
zewnątrz. Obserwuje rozwój sytuacji, a kiedy ta staje się nie do
zniesienia... W Becky zachodzi druga już zmiana. Wcześniej trzymała
swoją wściekłość na wodzy, ale teraz gniew znajduje ujście.
Becky wymierza go w dużo silniejszych od siebie intruzów. W rosłych
i uzbrojonych mężczyzn, którzy paradoksalnie mają powód do
strachu. Role się bowiem odwracają. Potencjalna ofiara zamienia się
w oprawcę, a mordercy stają się ofiarami. Dziecko zyskuje moc
dorosłego, a duzi ludzie stają się tacy maleńcy. Zamieniają się
w przelęknione dzieciaki bezlitośnie młócone przez przebiegłą
trzynastolatkę. Nie ma przebacz. Nie ma szans na kompromis. Becky
chce ich zabić i nie cofnie się dopóki tego pragnienia nie
zaspokoi. Biorąc pod uwagę standardy współczesnych thrillerów
„Becky” muszę uznać za obraz dość krwawy, ale dla amatorów
kina grozy spod znaku gore nagromadzenie przemocy w omawianej
produkcji z pewnością okaże się co najwyżej umiarkowane.
Zwłaszcza że prawie wszystko toczy się stanowczo zbyt prędko.
Błyskawiczne mordy i owszem nie najkrótsze zbliżenia na mocno
okaleczone zwłoki, ale bez tej druzgocącej intensywności, którą
znamy z bardziej udanych horrorów i thrillerów nastawionych między
innymi na szokowanie/zniesmaczanie. Efekty specjalne wypadają
całkiem realistycznie. Są też dość śmiałe, to znaczy jak na
XXI-wieczny thriller, ale oprawa, sposób ich serwowania (pośpieszny
i w większości praktycznie beznamiętny) sprawiały, że patrzyłam
na to jak rasowa psychopatka – bez wzruszeń. Poza dwoma (trzema
licząc pewien nokautujący cios) strasznymi widokami dla Becky.
Tutaj emocje bez wątpienia były, ale też nie tak silne, jak
mogłyby być, gdyby twórcy mniej nastawiali się na sytuacyjny
dynamizm, a bardziej na chwile zadumy nad tragedią, która się
właśnie na naszych oczach dokonała. I to nie jedną. Ale nie tak
miało być – miało być szybko, mocno i bez brania jeńców.
Istna szkoła przetrwania w leśnej głuszy, w której najwyraźniej
lepiej sprawdza się trzynastoletnie niedoświadczone w zbrodni
dziewczę od dorosłych zatwardziałych kryminalistów. A przewodzi
im Dominick, wierny wyznawca nazizmu, w którego w zaskakująco
widowiskowym stylu wcielił się Kevin James. Zaskakująco, bo aktor
ten jest kojarzony z rolami komediowymi, a nie twardymi,
nieprzejednanymi schwarz charakterami, takimi jak ten tutaj. Myślę,
że emocje przy scenach okaleczeń i mordów nawet w takim bądź co
bądź lżejszym klimacie, jaki w „Becky” wypracowano, byłyby u
mnie ciut silniejsze, gdyby problematyczne widoki nie dotyczyły tak
niesympatycznych przecież ludzi. Niektórzy pewnie powiedzą poza
jednym (ale i prawdopodobnie będą też tacy, którzy pożałują
ich wszystkich, nawet jeśli to w zamiarach filmowców nie leżało,
ale już choćby ostatnie ujęcie otwiera pole do dyskusji nad
jeszcze szerszym zagadnieniem: UWAGA SPOILER potencjalnymi
psychologicznymi reperkusjami krwawej zemsty dla jej
wykonawcy/wykonawczyni) KONIEC SPOILERA. I w pewnym zakresie w
sumie mogłabym się do tego przychylić, ale tak bardziej rozumem,
bo sercem przy nim nie byłam. Z drugiej strony scenka z okiem z
lekka, tylko troszeczkę, mnie poruszyła. Nie było to co prawda
osiągnięcie na miarę „Hostelu” Eliego Rotha - zamysł podobny,
natomiast forma już nie tak mocna – ale ze wszystkich momentów
gore, właśnie temu przyznaję palmę pierwszeństwa. Jeśli
chodzi o drastyczność, nie zaś stopień wzruszenia.
Dla
mnie średniak. Ani szczególnie zajmujące działo, ani całkowita
porażka. Tak w wielkim skrócie oceniam „Becky””. Revenge
thriller podpinający się też pod konwencję home invasion
w reżyserii Jonathana Milotta i Cary'ego Murniona, który w moim
mniemaniu jest niesiony przede wszystkim przez tytułową postać.
Trzynastoletnią dziewczynę, która spuszcza parę:) I przy okazji
pokazuje Kevinowi McCallisterowi, jak się to powinno robić:) A tak
na poważnie: myślę, że warto zerknąć choćby dla samej Becky,
ale zwolennicy umiarkowanie brutalnych, dynamicznych prostych
filmowych opowieści, też mogą się w tym całkiem nieźle
odnaleźć. Ot, niewymagająca myślenia rozrywka dla ludzi
szukających odprężenia przy... rąbance. Już niekoniecznie
klimatycznej, jakoś szczególnie emocjonującej, czy wychodzącej od
niezaprzeczalnie, ponad wszelką wątpliwości prawdopodobnego
założenia. Realizm to drugorzędna sprawa w „Becky”. Że tak
zrymuję: liczy się zabawa. Przy regularnej rzezi, więc... Lepiej
skończę już ten wywód.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz