Stronki na blogu

sobota, 20 czerwca 2020

„Becky” (2020)


Trzynastoletnia Becky od śmierci matki ma napięte relacje ze swoim ojcem, Jeffem. Mężczyzna wcześniej planował sprzedać ich wakacyjny dom nad jeziorem, ale ku radości swojej córki, zmienia zdanie. Dziewczynę rozczarowuje jednak wiadomość, że najbliższe dni spędzą tam w towarzystwie narzeczonej ojca, Kayli i jej kilkuletniego syna Tya. W dzień ich przyjazdu do domu nad jeziorem zostają zaatakowani przez grupę neonazistów, która jest gotowa zrobić wszystko, by zdobyć konkretny przedmiot, jak się okazuje obecnie będący w posiadaniu Becky. Tak się złożyło, że w chwili ataku nastolatka była poza domem, co daje jej małą przewagę nad przestępcami. A każda przewaga jej się przyda, bo Becky zamiast uciekać mężnie stanie do walki z dużo silniejszymi od siebie intruzami.

Twórcy między innymi „Szkolnej zarazy” (2014), Jonathan Milott i Cary Murnion, zainteresowali się scenariuszem „Becky” autorstwa Nicka Morrisa, Ruckusa Skye'a oraz Lane Skye przede wszystkim za sprawą tytułowej postaci. Oboje są miłośnikami filmów zemsty, w swoim życiu widzieli też niejeden obraz z nurtu home invasion, ale pojedynek nastoletniej dziewczyny z grupą dorosłych mężczyzn uznali za spory powiew świeżości w filmowym dreszczowcu. Pierwsza wersja tej opowieści była utrzymana w konwencji thrillera komediowego, ale reżyserzy we współpracy ze scenarzystami przerobili ją na pełnokrwisty thriller. Niezależny amerykański revenge thriller wpisujący się również do nurtu home invasion pt. „Becky” przez pandemię COVID-19 ostatni etap prac musiał przejść w warunkach domowych, miast w studiu filmowym. Gotowy produkt ostatecznie wpuszczono na platformy VOD w czerwcu 2020 roku. Trafił też do wybranych kin samochodowych w Stanach Zjednoczonych, choć planowo pierwszy pokaz miał się odbyć na Tribeca Film Festival już w kwietniu 2020 roku, ale festiwal przełożono w związku z wiadomą pandemią.

Kevin sam w domu” w wersji hard. I mniejsza z tym, że Becky nie została sama w domu – nawet nie przebywa w domu – bo główna koncepcja ta sama. Małoletnia osoba kontra przestępcy. Tytułowa rola przypadła w udziale Lulu Wilson (m.in. „Ouija: Narodziny zła” i „Annabelle: Narodziny zła”), moim zdaniem najjaśniej błyszczącej gwieździe na tym obsadowym firmamencie. Nastoletnia aktorka, poza przekonującą ekspresją, porwała się na kaskaderkę. Nikt tego od niej nie wymagał, sama chciała brać udział przynajmniej w niektórych bardziej ryzykownych ujęciach. Najbardziej jednak zaimponowały ekipie jej sprinty przez zadrzewiony teren, rozciągający się w pobliżu drewnianego domu uczynionego centralnym miejscem akcji „Becky”. Jonathan Milott i Cary Murnion pomni zarzutów na ich „Szkolną zarazę” starali się maksymalnie zminimalizować wydźwięk komediowy. Chcieli by był to bardziej thriller niż komedia. I według mnie to im się udało. Właściwie nie sądzę, żeby film ów można było podciągnąć również pod czarną komedię, chociaż ewidentnie dość zwariowana to wizja. Żeby trzynastoletnia dziewczyna stanowiła poważne zagrożenie dla grupy dorosłych mężczyzn, doświadczonych i na dodatek uzbrojonych przestępców... Tego jeszcze nie grali. Chyba że w „Kevinie”. Ale tamto nie było na poważnie. „Becky” może i też należy potraktować z przymrużeniem oka, niemniej dużo lżejszym. Bo choć założenie wydaje się niemożliwością, twórcy robią wszystko, by jak najbardziej je uprawdopodobnić. Równocześnie wprawiając widza (a przynajmniej wprawili mnie) w stan podobny temu, który zwykle towarzyszy mu podczas zapoznawania się z absurdalnymi filmowymi historiami. Inaczej rzecz ujmując: może i coś takiego faktycznie mogłoby zaistnieć, ale i tak czułam się trochę jak „w krzywym zwierciadle”. Tak to odbierałam. Brałam to na serio i nie. Ot, taki konflikt poznawczy. Percepcyjny dysonans, który przywitałam z otwartymi ramionami. Za najsilniejszy człon scenariusza „Becky” uważam jednak samą Becky. Młodą gniewną, którą wprawdzie zbudowano na modelu bohaterki (według niektórych antybohaterki) obrazów revenge, ale filmowa mścicielka licząca sobie trzynaście wiosen? No dobrze, był już nastolatek „bawiący się w thrillerze w Kevina McCallistera” – w „Knuckleball” Michaela Petersona – ale żeby aż taka rzeź? Nie, generalnie Becky nie wpasowuje się zbytnio w żadną znaną mi tendencję. Jest inna niż wszystkie, bądź co bądź. Bo okazuje się, że można na sprawdzonej podstawie wznieść znacząco wyróżniającą się filmową postać, że można stworzyć dość oryginalną bohaterkę (ewentualnie antybohaterkę) na starym fundamencie. W sumie źle się wyraziłam, bo to żadne dla mnie zaskoczenie, że da się jeszcze zrobić w kinie coś świeższego z czegoś nieświeżego. Zreinterpretować temat i to tak by przykuwać uwagę. Z tym szczerze mówiąc różnie u mnie bywało, bo przy całej mojej aprobacie dla Becky, moja uwaga była dość rozproszona. Przez chaotyczny montaż, miejscami irytująco rozchwiany obraz i ogólnie niekonsekwentną narrację. W moim odbiorze błędnie obliczone krótkie retrospekcje z życia Becky, nazbyt raptowne przeskoki akcji w umownej teraźniejszości oraz zlepki zdjęć, które wydają się raczej zbędne, wciśnięte niby na siłę tylko po to, by osiągnąć pożądaną długość. Na przykład zabawa z psem nad jeziorem, czy cały niebywale rozproszony wstęp, który może i taki zupełnie niepotrzebny nie był, ale jestem przekonana, że nieporównanie lepiej by się sprawdziła bardziej liniowa, mniej poszarpana, kompilacja osi z Becky i Jeffem oraz losów grupki neonazistów. Abstrahując już od wcześniejszego „wejrzenia w przyszłość”. Ponadto jest trochę jakichś pojedynczych ustępów-usypiaczy. Powpychanych poniekąd gdzie popadnie, bez większego pomyślunku i przynajmniej mnie każdorazowo nieprzyjemnie wytrącających z rytmu. Takiego sobie rytmu, bo jak już wspomniałam całkowicie w tę historię wejść nie zdołałam.

Była sobie nastoletnia Becky, którą spotkała niepowetowana strata. Tragedia, która z uroczej, opiekuńczej, uczynnej dziewczyny zrobiła osobę przepełnioną gniewem, obrażoną na cały światy, z własnym ojcem włącznie, osobę nietowarzyską, rzadko się uśmiechającą, starającą się nie okazywać swoich emocji, ale w duchu ciągle rozpaczającą. I trudno się dziwić, skoro straciła ukochaną matkę. I na dodatek czuje się zdradzona przez własnego ojca. Albo raczej nowy związek Jeffa odbiera jako zdradę jej zmarłej matki, a jego żony. Typowa sytuacja. Kayla, narzeczona Jeffa, marzy o dobrej relacji z jego córką, ale zdaje sobie sprawę z tego, że pozyskanie jej akceptacji łatwe nie będzie. Kayla jest jednak gotowa poczekać – co innego jej kilkuletni syn Ty, który wyraźnie aż pali się do zabaw z przybraną siostrą. Ale Becky nie ma najmniejszego zamiaru zabawiać Tya i tym bardziej rozmawiać z jego matką. Ze swoim ojcem też nie. Woli towarzystwo jednego ze swoich dwóch psów, co w świetle późniejszych wydarzeń okaże się zbawienne. W każdym razie dla Becky, bo wszystko wskazuje na to, że tylko ona ma szansę wyjść z tej nieoczekiwanej sytuacji cało. Jeff, Kayla i Ty zostają uwięzieni w otoczonym lasem domku nieopodal jeziora przez grupkę neonazistów, która przybyła tutaj po jeden konkretny przedmiot. Tak się nieszczęśliwie dla nich złożyło, że przedmiot ów znalazł się w posiadaniu trzynastolatki, której akurat nie ma w domu. Czai się jednak na zewnątrz. Obserwuje rozwój sytuacji, a kiedy ta staje się nie do zniesienia... W Becky zachodzi druga już zmiana. Wcześniej trzymała swoją wściekłość na wodzy, ale teraz gniew znajduje ujście. Becky wymierza go w dużo silniejszych od siebie intruzów. W rosłych i uzbrojonych mężczyzn, którzy paradoksalnie mają powód do strachu. Role się bowiem odwracają. Potencjalna ofiara zamienia się w oprawcę, a mordercy stają się ofiarami. Dziecko zyskuje moc dorosłego, a duzi ludzie stają się tacy maleńcy. Zamieniają się w przelęknione dzieciaki bezlitośnie młócone przez przebiegłą trzynastolatkę. Nie ma przebacz. Nie ma szans na kompromis. Becky chce ich zabić i nie cofnie się dopóki tego pragnienia nie zaspokoi. Biorąc pod uwagę standardy współczesnych thrillerów „Becky” muszę uznać za obraz dość krwawy, ale dla amatorów kina grozy spod znaku gore nagromadzenie przemocy w omawianej produkcji z pewnością okaże się co najwyżej umiarkowane. Zwłaszcza że prawie wszystko toczy się stanowczo zbyt prędko. Błyskawiczne mordy i owszem nie najkrótsze zbliżenia na mocno okaleczone zwłoki, ale bez tej druzgocącej intensywności, którą znamy z bardziej udanych horrorów i thrillerów nastawionych między innymi na szokowanie/zniesmaczanie. Efekty specjalne wypadają całkiem realistycznie. Są też dość śmiałe, to znaczy jak na XXI-wieczny thriller, ale oprawa, sposób ich serwowania (pośpieszny i w większości praktycznie beznamiętny) sprawiały, że patrzyłam na to jak rasowa psychopatka – bez wzruszeń. Poza dwoma (trzema licząc pewien nokautujący cios) strasznymi widokami dla Becky. Tutaj emocje bez wątpienia były, ale też nie tak silne, jak mogłyby być, gdyby twórcy mniej nastawiali się na sytuacyjny dynamizm, a bardziej na chwile zadumy nad tragedią, która się właśnie na naszych oczach dokonała. I to nie jedną. Ale nie tak miało być – miało być szybko, mocno i bez brania jeńców. Istna szkoła przetrwania w leśnej głuszy, w której najwyraźniej lepiej sprawdza się trzynastoletnie niedoświadczone w zbrodni dziewczę od dorosłych zatwardziałych kryminalistów. A przewodzi im Dominick, wierny wyznawca nazizmu, w którego w zaskakująco widowiskowym stylu wcielił się Kevin James. Zaskakująco, bo aktor ten jest kojarzony z rolami komediowymi, a nie twardymi, nieprzejednanymi schwarz charakterami, takimi jak ten tutaj. Myślę, że emocje przy scenach okaleczeń i mordów nawet w takim bądź co bądź lżejszym klimacie, jaki w „Becky” wypracowano, byłyby u mnie ciut silniejsze, gdyby problematyczne widoki nie dotyczyły tak niesympatycznych przecież ludzi. Niektórzy pewnie powiedzą poza jednym (ale i prawdopodobnie będą też tacy, którzy pożałują ich wszystkich, nawet jeśli to w zamiarach filmowców nie leżało, ale już choćby ostatnie ujęcie otwiera pole do dyskusji nad jeszcze szerszym zagadnieniem: UWAGA SPOILER potencjalnymi psychologicznymi reperkusjami krwawej zemsty dla jej wykonawcy/wykonawczyni) KONIEC SPOILERA. I w pewnym zakresie w sumie mogłabym się do tego przychylić, ale tak bardziej rozumem, bo sercem przy nim nie byłam. Z drugiej strony scenka z okiem z lekka, tylko troszeczkę, mnie poruszyła. Nie było to co prawda osiągnięcie na miarę „Hostelu” Eliego Rotha - zamysł podobny, natomiast forma już nie tak mocna – ale ze wszystkich momentów gore, właśnie temu przyznaję palmę pierwszeństwa. Jeśli chodzi o drastyczność, nie zaś stopień wzruszenia.

Dla mnie średniak. Ani szczególnie zajmujące działo, ani całkowita porażka. Tak w wielkim skrócie oceniam „Becky””. Revenge thriller podpinający się też pod konwencję home invasion w reżyserii Jonathana Milotta i Cary'ego Murniona, który w moim mniemaniu jest niesiony przede wszystkim przez tytułową postać. Trzynastoletnią dziewczynę, która spuszcza parę:) I przy okazji pokazuje Kevinowi McCallisterowi, jak się to powinno robić:) A tak na poważnie: myślę, że warto zerknąć choćby dla samej Becky, ale zwolennicy umiarkowanie brutalnych, dynamicznych prostych filmowych opowieści, też mogą się w tym całkiem nieźle odnaleźć. Ot, niewymagająca myślenia rozrywka dla ludzi szukających odprężenia przy... rąbance. Już niekoniecznie klimatycznej, jakoś szczególnie emocjonującej, czy wychodzącej od niezaprzeczalnie, ponad wszelką wątpliwości prawdopodobnego założenia. Realizm to drugorzędna sprawa w „Becky”. Że tak zrymuję: liczy się zabawa. Przy regularnej rzezi, więc... Lepiej skończę już ten wywód.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz