Stronki na blogu

poniedziałek, 13 lipca 2020

Elizabeth Klehfoth „Dom nad jeziorem Langely”


Wywodzący się z majętnej rodziny dziedzic przynoszącej ogromne zyski firmy zajmującej się obrotem nieruchomościami, Alistair Calloway, wybudował dla swojej żony, Grace, przestronny dom nad jeziorem Langely w miasteczku, w którym się wychowała. Pewnego lata przebywająca w nim wraz ze swoimi dwiema córkami, Charlotte i Seraphiną, kobieta zniknęła bez śladu. Dziesięć lat później uczęszczająca do prywatnego liceum w Knollwood w New Hampshire siedemnastoletnia Charlie dotychczas żyjąca w przekonaniu, że matka ją porzuciła, zaczyna dopuszczać do siebie możliwość, że prawda może być zupełnie inna. Dziewczyna ma powody przypuszczać, że w sprawę zniknięcia jej matki jest zamieszany jej ojciec albo ktoś inny z rodu Callowayów. Ale odkrywa również, że matka miała swoje tajemnice. Zaczyna wręcz podejrzewać, że tak naprawdę jej nie znała. W samym czasie Charlie przechodzi inicjację do sekretnego stowarzyszenia działającego w jej szkole pod nazwą Klub A. Stowarzyszenia, do którego jedynie nieliczni, starannie wybrani uczniowie mają szansę przystąpić.

Wychowana w stanie Indiana, obecnie mieszkająca w Los Angeles, Elizabeth Klehfoth, dotychczas wydała tylko jedną, ale za to bardzo dobrze przyjętą powieść, thriller psychologiczny zatytułowany „All These Beautiful Strangers” (pol. „Dom nad jeziorem Langely”), którego światowa premiera przypadła na rok 2018. Klehfoth uzyskała tytuł licencjata na Uniwersytecie Chapmana oraz tytuł magistra na Indiana University w zakresie kreatywnego pisania. Na tej ostatniej uczelni wykładała sztukę pisania i kompozycji. Jej ulubioną powieścią jest „Duma i uprzedzenie” Jane Austen. Zapytana o źródło inspiracji dla głównej bohaterki swoje debiutanckiej powieści, Charlie Calloway, powiedziała, że choć nie jest ona oparta na nikim konkretnym, to w jej życiu nie brakuje podobnych silnych kobiecych wzorców: od jej matki, przez siostrę po przyjaciółki. Przyznała też, że pisanie „Domu nad jeziorem Langely” było dla niej pewnym wyzwaniem, a trudności wynikały głównie z obranej formy – różne okresy, kilku narratorów. Zanim Klehfoth przystąpiła do pisania książki, stworzyła dwudziestostronicowy zarys poszczególnych rozdziałów, który pomógł jej nie pogubić się w chronologii wydarzeń.

Główną bohaterką „Domu nad jeziorem Langely” jest siedemnastolatka, Charlotte 'Charlie' Calloway. Ale to wcale nie oznacza, że debiutancka powieść wiążącej swoją przyszłość z pisarstwem Amerykanki Elizabeth Klehfoth, jest lekturą ukierunkowaną głównie na nastoletnich sympatyków literackiego thrillera. Znać, że autorka „Domu nad jeziorem Langely” kształciła się w tym kierunku, że ma teoretyczne i w pewnym sensie praktyczne przygotowanie pisarskie. Świadczy o tym jej staranny, wyszlifowany styl (tutaj trzeba pochwalić też polskiego tłumacza Krzysztofa Obłuckiego: wydanie Świata Książki z 2019 roku) – szczegółowe, obrazowe opisy miejsc, wydarzeń i nade wszystko postaci, wyczucie suspensu i co tu dużo mówić, zdolności hipnotyzerskie. „Dom nad jeziorem Langely” porwał mnie już na wstępie, a potem już tylko coraz mocniej wsiąkałam w tę pozornie złożoną opowieść umownie relacjonowaną przez Charlie Calloway i jej rodziców. Oczyma tej pierwszej śledzimy „aktualne dzieje”, a z perspektywy Alistaira Callowaya i Grace Fairchild później Calloway, stopniowo odkrywamy wydarzenia z przeszłości, które jak dowiadujemy się już na początku książki doprowadziły do zniknięcia Grace. „Dom nad jeziorem Langely” to opowieść o rodzinnych tajemnicach, o potencjalnych trupach w szafie majętnego rodu, z którego wywodzi się główna bohaterka aktualnie uczęszczająca do prywatnej szkoły z internatem, renomowanego liceum w Knollwood, w którym kształcił się także jej ojciec. Mężczyzna, który przed dziesięcioma laty stracił swoją żoną i zarazem matkę Charlie oraz jej młodszej siostry Seraphiny. Dziewczynki wzrastały w przekonaniu, że matka ich porzuciła. Bo tak im mówiono. W to kazała im wierzyć rodzina ze strony ojca. Możliwe że tak właśnie było, ale teraz Charlie musi rozważyć jeszcze jedną, nie mniej potworną ewentualność. Możliwość, która stawia w złym świetle jej ukochanego ojca. I nie tylko jego, bo czytelnik, w przeciwieństwie do Charlie, pewnie z czasem zacznie wypatrywać spisku zawiązanego przez prawie wszystkich członków szanowanego rodu Callowayów. Bogacze i ich mroczne tajemnice... A w środku tego wszystkiego wciąż nieuświadomiona nastolatka, do której trudno się nie przywiązać. W każdym razie ja bardzo ceniłam sobie jej towarzystwo. Tak bardzo, że z najprawdziwszym żalem się z nią żegnałam. Niezależna, twarda młoda kobieta, która dobrze wie jak manipulować ludźmi, dbająca głównie o własny interes, a przynajmniej przez niektóre osoby ze swojego otoczenia w ten sposób postrzegana. Mistrzyni ciętej riposty starająca się nie dopuszczać do siebie ludzi zbyt blisko, ale też nie można powiedzieć, że stroniąca od towarzystwa. Charlie jest indywidualistką w każdym calu. Osobą, która nie potrzebuje wianuszka przyjaciół, by czuć się dobrze z samą sobą. Osobą znającą swoją wartość, pozbawioną kompleksów i bez oporów wykorzystującą innych do osiągnięcia swoich celów. Typ narcystyczny? Wiele na to wskazuje, choć sama Charlie tak na siebie nie patrzy. Wie, że jest podobna do ojca, niewylewnego, dumnego człowieka, na zaufanie którego trzeba sobie zapracować. Dziedzica bardzo dochodowej rodzinnej firmy zajmującej się obrotem nieruchomościami, Alistaira Callowaya, męża zaginionej przed dekadą matki Charlie, wywodzącej się z klasy robotniczej Grace. Elizabeth Klehfoth wprowadza nas w fabułę „Domu nad jeziorem Langely” informacją, że Grace z premedytacją porzuciła swoją rodzinę. Poszła w siną dal nie oglądając się za siebie. Zostawiła oddanego jej męża i co gorsza własne dzieci. I przez te wszystkie lata ani razu się do nich nie odezwała. Charlie i jej siostra Seraphina mają więc powody, by ją nienawidzić. By nie chcieć mieć z nią nic wspólnego. I unikać spotkań z rodziną ze strony Grace. Zresztą nie tylko z powodu samolubnej ucieczki matki. A przynajmniej Charlie ma jeszcze jeden powód by ograniczać kontakty z Fairchildami. Ale, jak można się tego spodziewać, już wkrótce ta sytuacja ulegnie zmianie. Dotychczas faworyzowana przez nią rodzina ze strony jej ojca stanie się dla niej mniej godna zaufania od familii ze strony matki. Chociaż... Powiedzmy, że nasza nieustraszona Charlie nie będzie już wiedziała w co ma wierzyć. Gdzie leży prawda – czy po stronie Callowayów, czy raczej Fairchildów, przekonanych, że Grace za żadne skarby świata nie porzuciłaby swoich córek. Ale męża już tak.

Tajemnice wiązały nas ze sobą. To była więź, która mogła z taką samą pewnością nas wykreować, jak też nas wszystkich zniszczyć.”

Motyw rodzinnych tajemnic spotyka się na kartach „Domu nad jeziorem Langely” Elizabeth Klehfoth z motywem sekretnego stowarzyszenia uczniowskiego. Nielegalnej organizacji zwanej Klubem A, do której przystąpić mogą jedynie nieliczni uczniowie ekskluzywnego prywatnego liceum z internatem w Knollwood w stanie New Hampshire. Charlie Calloway, jej kuzyn Leo i najlepsza przyjaciółka Drew w tym roku (2007: umowna teraźniejszość) wchodzą w skład owych wybrańców. Starannie wyselekcjonowanej wąskiej grupy osób mogącej ubiegać się o członkostwo w Klubie A. Najpierw muszą jednak zaliczyć tzw. Grę – przejść ciężkie próby narzucone przez pełnoprawnych członków stowarzyszenia, w najlepszym razie ryzykując zawieszenie w prawach ucznia, a w najgorszym wydalenie ze szkoły w trybie natychmiastowym. Przynależność do Kluby A jest utrzymywana w tajemnicy. Nikt oprócz jej członków nie wie, kto wchodzi w jego skład. Można co najwyżej snuć przypuszczania. Mamy więc tajemnicze stowarzyszenie, które najwyraźniej ma ogromną władzę w Knollwood. Trzyma w szachu nawet nauczycieli, ma duży wpływ na życie szkolne, ustanawia własne zasady i doskonale wie jak usunąć z drogi niepokornych. Skojarzenia z chociażby „Sektą” w reżyserii Roba Cohena, filmem z 2000 roku, wydają się więc jak najbardziej na miejscu. Z drugiej strony istnieje spore prawdopodobieństwo, że Klub A działa w interesie uczniów, że jego członkowie są gotowymi do wszelkich poświęceń swego rodzaju strażnikami interesów uczniów liceum w Knollwood. Ich aniołami stróżami. Charlie mniej więcej właśnie tak ich odbiera. To legendarne stworzenie, do którego teraz ma szansę wstąpić. I zamierza zrobić wszystko, by jej nie zaprzepaścić. Jednoczenie stara się rozwikłać zagadkę zniknięcia swojej matki sprzed dziesięciu lat. Niby nic nadzwyczajnego, niby wszystko to znamy, a... oderwać się nie mogłam! Jest w tym jakaś magia, jakiś niezaprzeczalny, ale też trudny do zdefiniowania urok. Wyczerpujący, pobudzający wyobraźnię niewymuszony warsztat Klehfoth. Doskonale rozplanowana kompozycja - wyważone, przemyślane częste przejścia z teraźniejszości w mniej i bardziej odległą przeszłość oraz możliwość poznania punktu widzenia trzech uczestników „tej tragedii”. Chwytliwe, choć już nieraz wykorzystywane tak w literaturze, jak w filmie, motywy. Klimat elitarnej szkoły z internatem i małego miasteczka nad tytułowym jeziorem, pobudzające tajemnice sięgające wielu lat wstecz i wreszcie niezwykle charyzmatyczna bohaterka. Niepozbawiona wprawdzie cech, które mogą być uznane za wady, ale ponad wszelką wątpliwość mająca w sobie tę siłę i determinację, których osobiście (między innymi) niestrudzenie poszukuję w beletrystyce i kinematografii. Trochę taka femme fatale, ale tylko odrobinę. Tak, wszystkie wymienione walory niewątpliwie wspólnie zapracowały na sukces „Domu nad jeziorem Langely”. Ale nie uważam, że cały urok omawianej książki sprowadza się tylko do tych drogocennych cegiełek. Istotne to zalety, ale nie powinny w aż takim stopniu wygładzać dość poważnych wad debiutanckiego utworu Klehfoth. A u mnie coś takiego właśnie się zadziało. Duża przewidywalność. Właściwie brak jakichś szczególnie wstrząsających, mocniejszych, czy w każdy inny sposób mocno wyróżniających się na tle podobnych historii, akcentów. Wielkich niespodzianek tak w stopniowo odkrywanej przeszłości, jak w umownej teraźniejszości reprezentowanej przez niezastąpioną Charlie Calloway. Coraz bardziej wikłającą się w tajemnice rodzinne i szkolne (swoją drogą momentami nachodziły mnie, mile widziane prawdę powiedziawszy, skojarzenia z „Furiami” Katie Lowe, inną uwielbianą przeze mnie powieścią z nastoletnimi postaciami). Zabijcie mnie, ale nie wiem, w czym rzecz. Nie mam pojęcia, dlaczego aż tak zatraciłam się w tej konkretnej i na dobrą sprawę dość zwyczajnej opowieści. Bo jak by na to nie patrzeć Elizabeth Klehfoth niczego nowego do gatunku nie wniosła (jeszcze...). Właściwie to grała na znanych skrzypcach. Ale jak przepiękna to była melodia! Po co komu oryginalność, gdy dostaje tyle emocji? I może to jest właśnie klucz – ta najważniejsza składowa „Domu nad jeziorem Langely”. Emocje może nie najsilniejsze, ale mocno zróżnicowane i nieustające. Jak nad tym pomyślę, to tak, nie było chwili tkwienia w oparach beznamiętności. Bez przerwy towarzyszyła mi co najmniej jedna pożądana emocja. Zero nudy, chociaż osoby nastawione na praktycznie nieustającą akcję, na wielce dynamiczny rozwój fabuły, inaczej mogą to odebrać. Dzieje się niemało, ale po części niejako pod powierzchnią. W warstwie psychologicznej, gdzieś w tle innych, przynajmniej pozornie mniej znaczących wydarzeń. Na obrzeżach szkolnej egzystencji wytrawnej manipulantki Charlie Calloway i powoli zawiązującej się relacji jej rodziców w przeszłości, w którą dość często będziemy zaglądać. I dzięki temu zawsze (ewentualnie prawie zawsze) będziemy o krok przed naszą siedemnastoletnią bohaterką, której życie naturalnie ulega coraz większym komplikacjom. I które być może jest zagrożone.

Nieważne, co przesądziło. Mniejsza z tym, co przede wszystkim sprawiło, że tak kompletnie wsiąkłam w „Dom nad jeziorem Langely”, debiutancką powieść Elizabeth Klehfoth. Może rzeczywiście chodziło o emocje, jakie nieustannie ta amerykańska autorka we mnie wlewała, a może ja najzwyczajniej w świecie gustuję w takich klimatach. Elitarnych szkół z podejrzanymi organizacjami uczniowskimi. I, tutaj już na pewno, małych miasteczek oraz mrocznych rodzinnych tajemnic. I takich charakterów, jakim Klehfoth w swojej mądrości obdarzyła siedemnastoletnią Charlie Calloway, bohaterkę, którą na pewno zapamiętam. I mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Nie tylko przy, zakładam nieuniknionej, ponownej lekturze tego pasjonującego thrillera psychologicznego, jakim dla mnie okazał się „Dom nad jeziorem Langely”. Bo choć opowieść ta zdaje się być kompletna, raczej nieotwarta na kontynuacje, to mimo wszystko liczę na kolejne odsłony niełatwych przeżyć młodej Callowayówny. Szkoda by było tak szybko porzucać tak niewiarygodnie charyzmatyczną postać. No chyba że ta utalentowana Amerykanka ma pomysł na jeszcze lepszą. Wcale by mnie to nie zaskoczyło, zważywszy na pisarski poziom, jaki już zdążyła mi zaprezentować. Dla mnie – wyborny!

Za książkę bardzo dziękuję księgarni internetowej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz