Wywodzący
się z majętnej rodziny dziedzic przynoszącej ogromne zyski firmy
zajmującej się obrotem nieruchomościami, Alistair Calloway,
wybudował dla swojej żony, Grace, przestronny dom nad jeziorem
Langely w miasteczku, w którym się wychowała. Pewnego lata
przebywająca w nim wraz ze swoimi dwiema córkami, Charlotte i
Seraphiną, kobieta zniknęła bez śladu. Dziesięć lat później
uczęszczająca do prywatnego liceum w Knollwood w New Hampshire
siedemnastoletnia Charlie dotychczas żyjąca w przekonaniu, że
matka ją porzuciła, zaczyna dopuszczać do siebie możliwość, że
prawda może być zupełnie inna. Dziewczyna ma powody przypuszczać,
że w sprawę zniknięcia jej matki jest zamieszany jej ojciec albo
ktoś inny z rodu Callowayów. Ale odkrywa również, że matka miała
swoje tajemnice. Zaczyna wręcz podejrzewać, że tak naprawdę jej
nie znała. W samym czasie Charlie przechodzi inicjację do
sekretnego stowarzyszenia działającego w jej szkole pod nazwą Klub
A. Stowarzyszenia, do którego jedynie nieliczni, starannie wybrani
uczniowie mają szansę przystąpić.
Wychowana
w stanie Indiana, obecnie mieszkająca w Los Angeles, Elizabeth
Klehfoth, dotychczas wydała tylko jedną, ale za to bardzo dobrze
przyjętą powieść, thriller psychologiczny zatytułowany „All
These Beautiful Strangers” (pol. „Dom nad jeziorem Langely”),
którego światowa premiera przypadła na rok 2018. Klehfoth uzyskała
tytuł licencjata na Uniwersytecie Chapmana oraz tytuł magistra na
Indiana University w zakresie kreatywnego pisania. Na tej ostatniej
uczelni wykładała sztukę pisania i kompozycji. Jej ulubioną
powieścią jest „Duma i uprzedzenie” Jane Austen. Zapytana o
źródło inspiracji dla głównej bohaterki swoje debiutanckiej
powieści, Charlie Calloway, powiedziała, że choć nie jest ona
oparta na nikim konkretnym, to w jej życiu nie brakuje podobnych
silnych kobiecych wzorców: od jej matki, przez siostrę po
przyjaciółki. Przyznała też, że pisanie „Domu nad jeziorem
Langely” było dla niej pewnym wyzwaniem, a trudności wynikały
głównie z obranej formy – różne okresy, kilku narratorów.
Zanim Klehfoth przystąpiła do pisania książki, stworzyła
dwudziestostronicowy zarys poszczególnych rozdziałów, który
pomógł jej nie pogubić się w chronologii wydarzeń.
Główną
bohaterką „Domu nad jeziorem Langely” jest siedemnastolatka,
Charlotte 'Charlie' Calloway. Ale to wcale nie oznacza, że
debiutancka powieść wiążącej swoją przyszłość z pisarstwem
Amerykanki Elizabeth Klehfoth, jest lekturą ukierunkowaną głównie
na nastoletnich sympatyków literackiego thrillera. Znać, że
autorka „Domu nad jeziorem Langely” kształciła się w tym
kierunku, że ma teoretyczne i w pewnym sensie praktyczne
przygotowanie pisarskie. Świadczy o tym jej staranny, wyszlifowany
styl (tutaj trzeba pochwalić też polskiego tłumacza Krzysztofa
Obłuckiego: wydanie Świata Książki z 2019 roku) – szczegółowe,
obrazowe opisy miejsc, wydarzeń i nade wszystko postaci, wyczucie
suspensu i co tu dużo mówić, zdolności hipnotyzerskie. „Dom nad
jeziorem Langely” porwał mnie już na wstępie, a potem już tylko
coraz mocniej wsiąkałam w tę pozornie złożoną opowieść
umownie relacjonowaną przez Charlie Calloway i jej rodziców. Oczyma
tej pierwszej śledzimy „aktualne dzieje”, a z perspektywy
Alistaira Callowaya i Grace Fairchild później Calloway, stopniowo
odkrywamy wydarzenia z przeszłości, które jak dowiadujemy się już
na początku książki doprowadziły do zniknięcia Grace. „Dom nad
jeziorem Langely” to opowieść o rodzinnych tajemnicach, o
potencjalnych trupach w szafie majętnego rodu, z którego wywodzi
się główna bohaterka aktualnie uczęszczająca do prywatnej szkoły
z internatem, renomowanego liceum w Knollwood, w którym kształcił
się także jej ojciec. Mężczyzna, który przed dziesięcioma laty
stracił swoją żoną i zarazem matkę Charlie oraz jej młodszej
siostry Seraphiny. Dziewczynki wzrastały w przekonaniu, że matka
ich porzuciła. Bo tak im mówiono. W to kazała im wierzyć rodzina
ze strony ojca. Możliwe że tak właśnie było, ale teraz Charlie
musi rozważyć jeszcze jedną, nie mniej potworną ewentualność.
Możliwość, która stawia w złym świetle jej ukochanego ojca. I
nie tylko jego, bo czytelnik, w przeciwieństwie do Charlie, pewnie z
czasem zacznie wypatrywać spisku zawiązanego przez prawie
wszystkich członków szanowanego rodu Callowayów. Bogacze i ich
mroczne tajemnice... A w środku tego wszystkiego wciąż
nieuświadomiona nastolatka, do której trudno się nie przywiązać.
W każdym razie ja bardzo ceniłam sobie jej towarzystwo. Tak bardzo,
że z najprawdziwszym żalem się z nią żegnałam. Niezależna,
twarda młoda kobieta, która dobrze wie jak manipulować ludźmi,
dbająca głównie o własny interes, a przynajmniej przez niektóre
osoby ze swojego otoczenia w ten sposób postrzegana. Mistrzyni
ciętej riposty starająca się nie dopuszczać do siebie ludzi zbyt
blisko, ale też nie można powiedzieć, że stroniąca od
towarzystwa. Charlie jest indywidualistką w każdym calu. Osobą,
która nie potrzebuje wianuszka przyjaciół, by czuć się dobrze z
samą sobą. Osobą znającą swoją wartość, pozbawioną
kompleksów i bez oporów wykorzystującą innych do osiągnięcia
swoich celów. Typ narcystyczny? Wiele na to wskazuje, choć sama
Charlie tak na siebie nie patrzy. Wie, że jest podobna do ojca,
niewylewnego, dumnego człowieka, na zaufanie którego trzeba sobie
zapracować. Dziedzica bardzo dochodowej rodzinnej firmy zajmującej
się obrotem nieruchomościami, Alistaira Callowaya, męża
zaginionej przed dekadą matki Charlie, wywodzącej się z klasy
robotniczej Grace. Elizabeth Klehfoth wprowadza nas w fabułę „Domu
nad jeziorem Langely” informacją, że Grace z premedytacją
porzuciła swoją rodzinę. Poszła w siną dal nie oglądając się
za siebie. Zostawiła oddanego jej męża i co gorsza własne dzieci.
I przez te wszystkie lata ani razu się do nich nie odezwała.
Charlie i jej siostra Seraphina mają więc powody, by ją
nienawidzić. By nie chcieć mieć z nią nic wspólnego. I unikać
spotkań z rodziną ze strony Grace. Zresztą nie tylko z powodu
samolubnej ucieczki matki. A przynajmniej Charlie ma jeszcze jeden
powód by ograniczać kontakty z Fairchildami. Ale, jak można się
tego spodziewać, już wkrótce ta sytuacja ulegnie zmianie.
Dotychczas faworyzowana przez nią rodzina ze strony jej ojca stanie
się dla niej mniej godna zaufania od familii ze strony matki.
Chociaż... Powiedzmy, że nasza nieustraszona Charlie nie będzie
już wiedziała w co ma wierzyć. Gdzie leży prawda – czy po
stronie Callowayów, czy raczej Fairchildów, przekonanych, że Grace
za żadne skarby świata nie porzuciłaby swoich córek. Ale męża
już tak.
„Tajemnice
wiązały nas ze sobą. To była więź, która mogła z taką samą
pewnością nas wykreować, jak też nas wszystkich zniszczyć.”
Motyw
rodzinnych tajemnic spotyka się na kartach „Domu nad jeziorem
Langely” Elizabeth Klehfoth z motywem sekretnego stowarzyszenia
uczniowskiego. Nielegalnej organizacji zwanej Klubem A, do której
przystąpić mogą jedynie nieliczni uczniowie ekskluzywnego
prywatnego liceum z internatem w Knollwood w stanie New Hampshire.
Charlie Calloway, jej kuzyn Leo i najlepsza przyjaciółka Drew w tym
roku (2007: umowna teraźniejszość) wchodzą w skład owych
wybrańców. Starannie wyselekcjonowanej wąskiej grupy osób mogącej
ubiegać się o członkostwo w Klubie A. Najpierw muszą jednak
zaliczyć tzw. Grę – przejść ciężkie próby narzucone przez
pełnoprawnych członków stowarzyszenia, w najlepszym razie
ryzykując zawieszenie w prawach ucznia, a w najgorszym wydalenie ze
szkoły w trybie natychmiastowym. Przynależność do Kluby A jest
utrzymywana w tajemnicy. Nikt oprócz jej członków nie wie, kto
wchodzi w jego skład. Można co najwyżej snuć przypuszczania. Mamy
więc tajemnicze stowarzyszenie, które najwyraźniej ma ogromną
władzę w Knollwood. Trzyma w szachu nawet nauczycieli, ma duży
wpływ na życie szkolne, ustanawia własne zasady i doskonale wie
jak usunąć z drogi niepokornych. Skojarzenia z chociażby „Sektą”
w reżyserii Roba Cohena, filmem z 2000 roku, wydają się więc jak
najbardziej na miejscu. Z drugiej strony istnieje spore
prawdopodobieństwo, że Klub A działa w interesie uczniów, że
jego członkowie są gotowymi do wszelkich poświęceń swego rodzaju
strażnikami interesów uczniów liceum w Knollwood. Ich aniołami
stróżami. Charlie mniej więcej właśnie tak ich odbiera. To
legendarne stworzenie, do którego teraz ma szansę wstąpić. I
zamierza zrobić wszystko, by jej nie zaprzepaścić. Jednoczenie
stara się rozwikłać zagadkę zniknięcia swojej matki sprzed
dziesięciu lat. Niby nic nadzwyczajnego, niby wszystko to znamy,
a... oderwać się nie mogłam! Jest w tym jakaś magia, jakiś
niezaprzeczalny, ale też trudny do zdefiniowania urok. Wyczerpujący,
pobudzający wyobraźnię niewymuszony warsztat Klehfoth. Doskonale
rozplanowana kompozycja - wyważone, przemyślane częste przejścia
z teraźniejszości w mniej i bardziej odległą przeszłość oraz
możliwość poznania punktu widzenia trzech uczestników „tej
tragedii”. Chwytliwe, choć już nieraz wykorzystywane tak w
literaturze, jak w filmie, motywy. Klimat elitarnej szkoły z
internatem i małego miasteczka nad tytułowym jeziorem, pobudzające
tajemnice sięgające wielu lat wstecz i wreszcie niezwykle
charyzmatyczna bohaterka. Niepozbawiona wprawdzie cech, które mogą
być uznane za wady, ale ponad wszelką wątpliwość mająca w sobie
tę siłę i determinację, których osobiście (między innymi)
niestrudzenie poszukuję w beletrystyce i kinematografii. Trochę
taka femme fatale, ale tylko odrobinę. Tak, wszystkie
wymienione walory niewątpliwie wspólnie zapracowały na sukces
„Domu nad jeziorem Langely”. Ale nie uważam, że cały urok
omawianej książki sprowadza się tylko do tych drogocennych
cegiełek. Istotne to zalety, ale nie powinny w aż takim stopniu
wygładzać dość poważnych wad debiutanckiego utworu Klehfoth. A u
mnie coś takiego właśnie się zadziało. Duża przewidywalność.
Właściwie brak jakichś szczególnie wstrząsających,
mocniejszych, czy w każdy inny sposób mocno wyróżniających się
na tle podobnych historii, akcentów. Wielkich niespodzianek tak w
stopniowo odkrywanej przeszłości, jak w umownej teraźniejszości
reprezentowanej przez niezastąpioną Charlie Calloway. Coraz
bardziej wikłającą się w tajemnice rodzinne i szkolne (swoją
drogą momentami nachodziły mnie, mile widziane prawdę
powiedziawszy, skojarzenia z „Furiami” Katie Lowe, inną
uwielbianą przeze mnie powieścią z nastoletnimi postaciami).
Zabijcie mnie, ale nie wiem, w czym rzecz. Nie mam pojęcia, dlaczego
aż tak zatraciłam się w tej konkretnej i na dobrą sprawę dość
zwyczajnej opowieści. Bo jak by na to nie patrzeć Elizabeth
Klehfoth niczego nowego do gatunku nie wniosła (jeszcze...).
Właściwie to grała na znanych skrzypcach. Ale jak przepiękna to
była melodia! Po co komu oryginalność, gdy dostaje tyle emocji? I
może to jest właśnie klucz – ta najważniejsza składowa „Domu
nad jeziorem Langely”. Emocje może nie najsilniejsze, ale mocno
zróżnicowane i nieustające. Jak nad tym pomyślę, to tak, nie
było chwili tkwienia w oparach beznamiętności. Bez przerwy
towarzyszyła mi co najmniej jedna pożądana emocja. Zero nudy,
chociaż osoby nastawione na praktycznie nieustającą akcję, na
wielce dynamiczny rozwój fabuły, inaczej mogą to odebrać. Dzieje
się niemało, ale po części niejako pod powierzchnią. W warstwie
psychologicznej, gdzieś w tle innych, przynajmniej pozornie mniej
znaczących wydarzeń. Na obrzeżach szkolnej egzystencji wytrawnej
manipulantki Charlie Calloway i powoli zawiązującej się relacji
jej rodziców w przeszłości, w którą dość często będziemy
zaglądać. I dzięki temu zawsze (ewentualnie prawie zawsze)
będziemy o krok przed naszą siedemnastoletnią bohaterką, której
życie naturalnie ulega coraz większym komplikacjom. I które być
może jest zagrożone.
Nieważne,
co przesądziło. Mniejsza z tym, co przede wszystkim sprawiło, że
tak kompletnie wsiąkłam w „Dom nad jeziorem Langely”,
debiutancką powieść Elizabeth Klehfoth. Może rzeczywiście
chodziło o emocje, jakie nieustannie ta amerykańska autorka we mnie
wlewała, a może ja najzwyczajniej w świecie gustuję w takich
klimatach. Elitarnych szkół z podejrzanymi organizacjami
uczniowskimi. I, tutaj już na pewno, małych miasteczek oraz
mrocznych rodzinnych tajemnic. I takich charakterów, jakim Klehfoth
w swojej mądrości obdarzyła siedemnastoletnią Charlie Calloway,
bohaterkę, którą na pewno zapamiętam. I mam nadzieję, że
jeszcze się spotkamy. Nie tylko przy, zakładam nieuniknionej,
ponownej lekturze tego pasjonującego thrillera psychologicznego,
jakim dla mnie okazał się „Dom nad jeziorem Langely”. Bo choć
opowieść ta zdaje się być kompletna, raczej nieotwarta na
kontynuacje, to mimo wszystko liczę na kolejne odsłony niełatwych
przeżyć młodej Callowayówny. Szkoda by było tak szybko porzucać
tak niewiarygodnie charyzmatyczną postać. No chyba że ta
utalentowana Amerykanka ma pomysł na jeszcze lepszą. Wcale by mnie
to nie zaskoczyło, zważywszy na pisarski poziom, jaki już zdążyła
mi zaprezentować. Dla mnie – wyborny!
Za
książkę bardzo dziękuję księgarni internetowej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz