Stronki na blogu

wtorek, 16 marca 2021

Dolores Redondo „Świadectwo kości”

 

Mężczyzna oskarżony o gwałt i zabójstwo swojej pasierbicy popełnia samobójstwo w celi jeszcze przed zapadnięciem wyroku. Zostawia wiadomość zaadresowaną do szefowej wydziału zabójstw Policji Statutowej Nawarry, inspektor Amai Salazar. Jedno słowo: Tarttalo. Krótko potem Amaia odkrywa, że to nie jedyna sprawa, w której pojawił się ten, najprawdopodobniej nawiązujący do mitologii baskijskiej, wyraz. Byli inni mężczyźni, którzy niedługo po dokonaniu brutalnego morderstwa popełnili samobójstwo. Co więcej ich ofiarom brakowało jednej ręki, a inspektor Salazar ma powody przypuszczać, że za ten jeden szczegół nie odpowiadali sprawcy tych zabójstw. Tymczasem w dolinie Baztán dochodzi do profanacji kościoła, którą zespół Amai chcąc nie chcąc musi się zająć.

Druga odsłona głośnego powieściowego cyklu stworzonego przez hiszpańską autorkę Dolores Redondo, „Świadectwo kości” (oryg. „Legado en los huesos”), swoją światową premierę miała w roku 2013, mniej więcej rok po „Niewidzialnym strażniku”, otwarciu tak zwanej Trylogii Baztán (Redondo dopisała też jej prequel, powieść „Kształt serca” pierwotnie wydaną w 2019 roku). Podczas gdy „Niewidzialny strażnik” rozsławił nazwisko jego autorki na arenie międzynarodowej, to „Świadectwo kości” jeszcze tę, moim zdaniem zasłużoną, sławę wzmocniło. Filmowa wersja środkowej części Trylogii Baztán wyszła w 2019 roku, a wyreżyserował ją Fernando González Molina, który przełożył również na ekran „Niewidzialnego strażnika” i „Ofiarę dla burzy”, trzecią cegiełkę tego wyśmienicie sprzedającego się nie tylko kryminalnego cyklu.

Niewidzialny strażnik” Dolores Redondo to bardzo dobra rzecz, ale to... Wygląda na to, że poprzednio ta hiszpańska mistrzyni pióra tylko się rozgrzewała, że tamta, bądź co bądź, elektryzująca opowieść, była jedynie wprawką, podczas której udało jej się pokazać jedynie ułamek swoich pisarskich umiejętności. Choć niektórym odbiorcom pierwszej części mrocznych przygód inspektor Amai Salazar może się to wydawać niemożliwe, Redondo dopiero w „Świadectwie kości” rozwinęła swoje przepiękne skrzydła. Rok po zakończeniu sprawy seryjnego mordercy nazywanego basajaunem, inspektor Amaia Salazar, która teraz jest szefową wydziału zabójstw Policji Statutowej Nawarry, zderza się ze zdecydowanie bardziej frapującą zagadką. Wszystko zaczyna się od sprawy, którą zajmowała się wcześniej - przedstawioną w „Niewidzialnym strażniku” - ale jak się okazuje to tylko jedna z jej dość licznych gałęzi. Główna bohaterka Trylogii Baztán szybko bowiem odkrywa, że rzecz dotyczy paru zamkniętych już spraw brutalnych mordów dokonanych na kobietach. Mordów dokonanych przez różnych, możliwe że nawet nieznających się, mężczyzn. Właściwie prawie na pewno się nieznających. Niedziałających w porozumieniu, niebędących w zmowie, ale jednak pośrednio powiązanych. Ich zbrodnie łączą słowo Tarttalo, samobójstwa sprawców i brakujące kończyny. Wszystkie te zamordowane przez różne osoby kobiety zostały pozbawione jednej ręki, a ich oprawcy wkrótce po zatrzymaniu z powodzeniem targnęli się na własne życie. Jeden z nich zostawił wiadomość zaadresowaną do inspektor Amai Salazar, to samo słowo („Tarttalo”), które, jak się okazuje, znaleziono na kilku innych scenach zbrodni. Już wokół tego jednego pomysłu można by zbudować całkiem zawiłą, pobudzającą do myślenia kryminalną intrygę, ale autorka „Świadectwa kości” na tym nie poprzestaje. Rozpościera oto przed nami kolejny wątek, którego śledczy, przynajmniej na początku, w żaden sposób nie łączą z sprawą Tarttalo. Miłośnicy kryminalnych opowieści zapewne wyjdą ze zgoła innego założenia, choć na pierwszy rzut oka nic nie wskazuje na to, że profanacje kościoła we wsi Arizkun w dolinie Baztán mają cokolwiek wspólnego z nieporównanie bardziej zagadkową sprawą, w którą niejako została wmieszana czołowa postać „Świadectwa kości”. Komuś niewątpliwie zależało na tym, by nowym okiem spojrzała na niektóre zamknięte już i pozornie niezwiązane ze sobą sprawy zabójstw. Natomiast archidiecezji, a więc i jej przełożonym, zależy na tym, by „gwiazda hiszpańskiej policji” skupiła się na, formalnie rzecz biorąc, błahszej sprawie zniszczenia/sprofanowania kościelnego mienia. Amaia uważa, że mają do czynienia ze zwykłym aktem wandalizmu, prawdopodobnie dokonanym przez jakichś małolatów. Szczeniackim wybrykiem, którym powinien zająć się inny wydział policji. Z drugiej strony nie wyklucza, że te ataki na uświęcony budynek to przemyślane akcje mające na celu zwrócić uwagę opinii publicznej na dawne grzechy duchownych z Kraju Basków. To może być akt zemsty za całe wieki prześladowań, piętnowania, terroryzowania wręcz pewnej mniejszości. Innymi słowy Dolores Redondo, podobnie jak w „Niewidzialnym strażniku” odnosi się do historii chrześcijaństwa. Do jej czarnych kart. W poprzednim tomie wspominała polowania na tak zwane czarownice, jakie przed wiekami miały miejsce w Kraju Basków, oczywiście z inicjatywy Kościoła. W „Świadectwie kości” tymczasem kieruje naszą uwagę na inną mniejszość, społeczeństwo agotów. Tych gorszych, roznoszących zarazę (z czymś się kojarzy?), na każdym kroku poniżanych przez „bogobojnych” krajan. Duchowni brali czynny udział w tym haniebnym procederze właściwie dehumanizacji ludzi. Wybranych ludzi. Wskazanych jako tych gorszych, niezasługujących na takie prawa, jakimi cieszyła się cała reszta hiszpańskiego społeczeństwa. „Niewidzialny strażnik” i „Świadectwo kości” na dobra sprawę są też swoistą przebieżką przez wieki prześladowań kościelnych. Inicjowanej bądź „tylko” popieranej przez tę potężną, wręcz wszechmocną instytucję, działalności wymierzonej przeciwko różnych grupom społecznym.

Cisza w Elizondo obiecywała spokój, który nie istniał, który był jedynie czymś powierzchownym, cieniutką powłoką, pod którą wrzał strumień lawy, jakby istniała druga, podziemna rzeka Baztán, przekazująca mieszkańcom tych okolic telluryczną energię wyzwalającą się z otchłani, z samej głębi piekieł.”

Obawiałam się, że Dolores Redondo w „Świadectwie kości” zrezygnuje z elementów fantasy/dark fantasy, ucieknie od całej tej mistycznej otoczki, jaką wypracowała wcześniej, zracjonalizuje wszystkie co bardziej zagadkowe, w „Niewidzialnym strażniku” mogące uchodzić za nadnaturalne, przeżycia inspektor Amai Salazar. Wygląda jednak na to, że autorka miała świadomość, że tym samym pozbawiłaby swoje najgłośniejsze kilkutomowe przedsięwzięcie największego atutu. Składowej, dzięki której te kryminalne opowieści w oczach wielu uchodzą za coś absolutnie świeżego. Tak innego, tak osobliwego, bo w końcu łączenie kryminału z fantasy nie jest praktyką powszechną. Ze świecą można szukać takich twórczych eksperymentów, jak ten tutaj. A jeśli dodać do tego solidną, skrupulatnie wykreśloną płaszczyzną psychologiczną, ewidentne ukłony w stronę thrillera psychologicznego, to już w ogóle człowiek zaczyna się zastanawiać, czy aby można to jeszcze nazywać kryminałem. Tak czy inaczej „Świadectwo kości” wzorem „Niewidzialnego strażnika” wymaka się twardemu gatunkowemu porządkowi. Minęłabym się z prawdą stwierdzając, że to tylko powieści kryminalne, choć nimi są. Krzywdzące byłoby również stwierdzenie, że to tylko thrillery psychologiczne, choć też nimi są. I wreszcie analogiczna sytuacja w moim poczuciu zaistniałaby, gdyby zamknąć to w szufladce z napisem „fantasy”. W środkowym tomie Trylogii Baztán Redondo dorzuca do puli kolejne przesłanki wskazujące na wyjątkowy charakter jej bohaterki. Niezwykłą naturę tej konkretnej pani detektyw. Albo inaczej: niezwykłej natury zainteresowanie, jakie przyciąga. Inspektor Amaia Salazar wykorzystuje nader niekonwencjonalne metody śledcze – wszystko wskazuje na to, że jest wspierana przez postacie z innego, mitologicznego, świata, które dają jej niezbyt zawoalowane wskazówki nie tylko odnoszące się do jej sfery zawodowej, ale także prywatnej. Wszystko wskazuje też na to, że w Amai od urodzenia tkwi jakaś nietypowa moc, że jest obdarzona czymś w rodzaju szóstego zmysłu, który naturalnie bardzo przydaje jej się w pracy. Na bohaterce ciąży też jednak pewne przekleństwo. Redondo daje nam do zrozumienia, że inspektor Salazar przyciąga też moce nieczyste. Działa niczym magnes także na siły, czy istoty, które z sobie tylko znanego powodu starają się wepchnąć ją w czarną otchłań nieistnienia. Jedną z takich istot jest osoba, z którą Amaię łączą więzy krwi. Osoba, która równie dobrze może być tylko narzędziem w rękach potężniejszych od niej stworzeń, które na dodatek nie przynależą do tego świata, jak i uosobieniem, czymś w rodzaju ich personifikacji, albo najzwyczajniej mimowolnym ludzkim nośnikiem dla siły nieczystej, jakiejś demonicznej postaci, która najpewniej realizuje niecny plan wymierzony w Amaię. Plan, którego szczegółów jeszcze nie znamy. W „Świadectwie kości” Redondo odkryje kolejne obszary mrocznej przeszłości rodziny Salazar. Przeszłości najbardziej bolesnej dla najmłodszej członkini tej cieszącej się powszechnym szacunkiem w miasteczku Elizondo w dolinie Baztán, familii. Fragmentów retrospektywnych jest mniej niż w „Niewidzialnym strażniku”, ale możecie być pewni, że autorka przygotowała dla nas nowe rewelacje na temat Salazarów. Redondo dokłada cierpień głównej bohaterce, która, jak wiemy z poprzedniego tomu, już w dzieciństwie doznała więcej krzywd, niż niejeden zazna przez całe życie. Właściwie to spokojnie można by nim obdzielić miliony istnień. Ale nie, sadystyczny los widać uznał, że „zabawniej” będzie zrzucić cały ten niewyobrażalny ciężar na wątłe braki jednej małej istotki. Istoty, która wyrosła na silną, inteligentną, błyskotliwą policjantkę z wydziału zabójstw, kochającą żonę oraz oddaną, troskliwą matkę. Ale też taką, która pomimo usilnych starań nie może zwalczyć demonów przeszłości. W „Świadectwie kości” wreszcie spojrzy „temu straszydłu” prosto w oczy. Zostanie do tego zmuszona przez kogoś lub przez coś żywotnie zainteresowanego jej osobą. Czołowa postać Trylogii Baztán, ta naprawdę pieczołowicie scharakteryzowana, charyzmatyczna, niezwykle barwna i przede wszystkim ożywiająca najróżniejsze emocje (od współczucia, przez podziw, po niepokój lub lekkie potępienie), protagonistka, na fali stricte zawodowej dotrze do zupełnie nowych dla niej, nieznanych dotychczas, ale i tych na jej nieszczęście znajomych, tak niesamowicie bolesnych, obszarów osobistych. Rodzinne sekrety, odrażające trupy przez dziesiątki lat pochowane w szafach, a teraz nieśpiesznie, acz konsekwentnie wyciągane na światło dzienne. Troski początkującej matki i żony wodzonej na pokuszenie. Mitologiczne odniesienia, tajemnicza aura – atmosfera magii, ale i nieustannie zagęszczającego się niedookreślonego zagrożenia – i wreszcie wielowątkowe, skomplikowane i co ważniejsze przemyślane w najdrobniejszych szczegółach, policyjne śledztwo, w którym nie brakuje niespodziewanych zwrotów akcji, zatrważających niespodzianek i zręcznej żonglerki emocjami, z idealnie dawkowanym napięciem na czele. Pomysłowa i doskonale, genialnie wręcz opowiedziana rzecz. Powieść kompletna, która jak już wspomniałam porusza się po przynajmniej trzech gatunkowych poletkach. Porusza się z imponującą gracją, z naturalnością, która wręcz nie przystoi historii, w której połączyły się tak różne światy: rasowy kryminał, ale i thriller psychologiczny oraz fantasy/dark fantasy. Naprawdę nie mogę nadziwić się, jak ślicznie się to dopasowuje, jaka przepyszna koegzystencja, zaskakująco ścisła symbioza się, w wyniku godnej pozazdroszczenia pracy Redondo, zrodziła. Niczego bym nie ujmowała, niczego nie dodawała. No chyba że więcej tomów o dolinie Baztán.

Podobał Ci się „Niewidzialny strażnik” Dolores Redondo? A może jesteś zdania, że to najlepsza powieść, z jaką w ostatnich latach dane Ci było się zapoznać? Jeśli tak myślisz, to przypuszczalnie zmienisz zdanie nawet nie tyle po, ile już w trakcie lektury „Świadectwa kości”. Drugiego tomu cyklu z między innymi inspektor Amaią Salazar. Kryminalnej serii thrillerów psychologicznych fantasy/dark fantasy. Przydługa i w sumie dziwaczna nazwa, ale i nie o wprowadzanie nowego nazewnictwa chodzi (to pozostawiam tęższym umysłom), tylko o wskazanie gatunkowych obszarów, na jakie Dolores Redondo w tym kilkutomowym przedsięwzięciu się zapuszcza. Druga wyprawa do doliny Baztán pod przewodnictwem tej hiszpańskiej powieściopisarki wywarła na mnie jeszcze potężniejszy efekt niż pierwsza. Uważam, powieść doskonała pod każdym względem. Aż strach pomyśleć, co będzie dalej. Da się lepiej? Nie, nie ma takiej możliwości. Wy-klu-czo-ne!

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu


1 komentarz:

  1. Nigdy nie pomyślałabym, że z połączenia tych trzech gatunków może wyjść coś dobrego. Osobno każdy z nich lubię, więc koniecznie muszę poznać twórczość autorki. Zapisuję sobie tytuły.

    OdpowiedzUsuń