Stronki na blogu

czwartek, 11 listopada 2021

„Nie podnoś słuchawki” (1980)

 

Zaburzony psychicznie fotograf pracujący w branży erotycznej, Kirk Smith, przemierza ulice Los Angeles w poszukiwaniu ofiar, kobiet, które zwykle napada w ich własnych domach, dusi pończochą z monetą, a następnie gwałci ich zwłoki. Od czasu do czasu nawiązuje kontakt telefoniczny z psycholożką Lindsay Gale, która poza indywidualnymi terapiami udziela także porad słuchaczom tutejszej rozgłośni radiowej. Kobieta nie zdaje sobie sprawy z tego, że jej rozmówca jest poszukiwanym przez policję dusicielem. Sprawę prowadzą detektywi z wydziału zabójstw, porucznik Chris McCabe i sierżant Hatcher.

Nie podnoś słuchawki” (oryg. „Don't Answer the Phone!”, tytuł roboczy: „The Hollywood Strangler”) to jedyny wkład Roberta Hammera w kinematografię. Niskobudżetowy amerykański slasher/thriller, którego scenariusz napisał wspólnie z Michaelem D. Castle'em na podstawie fabularyzowanej relacji ze sprawy Dusicieli z Hillside, Kennetha Bianchi i Angelo Buono, autorstwa Michaela Curtisa, pod tytułem „Nightline”. Za prawa do sfilmowania tej pozycji zapłacono dwa i pół tysiąca dolarów. „Nie podnoś słuchawki” nakręcono w osiemnaście dni w Los Angeles i okolicach. Filmowcy nie mieli stosownych zezwoleń, mówi się więc, że w dużej mierze to produkcja kręcona w stylu partyzanckim. Większość kwestii Nicholasa Wortha, który wcielił się w rolę Kirka Smitha, była improwizowana. Warto też wspomnieć, że aktor korzystał z rad psychologa kryminalnego. Samochód, którym czarny charakter porusza się po mieście w rzeczywistości był własnością reżysera, Roberta Hammera. Tak samo jak kurtka oraz dom „wypożyczone” Kirkowi Smithowi. „Nie podnoś słuchawki” trafił do sekcji trzeciej brytyjskiej listy video nasties – filmy nieścigane, ale podlegające konfiskacie na podstawie „mniej nieprzyzwoitych” zarzutów. W legalnym obiegu była jedynie pocięta, ocenzurowana wersja filmu. Pierwsze światowe wydanie DVD (2001 rok, Rhino Entertainment) zawierało niepełną, mocno złagodzoną wersję „Nie podnoś słuchawki” (zmontowano ponad dziewięć minut), w stosunku do wersji wpuszczonej do amerykańskich kin w 1980 roku. Ta ostatnia na rynku DVD (co innego VHS) zadebiutowała w roku 2006, dzięki uprzejmości BCI Eclipse.

W Stanach Zjednoczonych na początku lat 80-tych XX wieku zawrzało. Tak zwani obrońcy moralności, a wśród nich i wielu zawodowych recenzentów (krytyków) byli zniesmaczeni filmem, który został wpuszczony do kin. Wstrętna mieszanka seksu i przemocy, film mizoginistycznych: tak mówiono o „Nie podnoś słuchawki” Roberta Hammera. Ciekawe, zważywszy, że wtedy już na rynku hulały zdecydowanie mocniejsze produkcje. Kino exploitation zdążyło już rozkwitnąć - popularyzację tego prądu datuje się na lata 60-te i 70-te XX wieku. Histeryczna reakcja części ówczesnych Amerykanów na, jak czas pokaże, jedyny wkład Roberta Hammera w kinematografię, może świadczyć o ich nieznajomości choćby takich głośnych szokerów, jak „Ostatni dom po lewej” Wesa Cravena, „Teksańska masakra piłą mechaniczną” Tobe'a Hoopera czy Pluję na twój grób" Meira Zarchiego. Ale nie musi: jeśli obejrzeli, to wyobrażałam sobie, jak wtedy musiało się w nich zagotować... Bo „Nie podnoś słuchawki” to jedna z łagodniejszych filmowych „paskud”, z jaką się spotkałam. Nie jestem nawet pewna, czy określenie „paskuda” pasuje do tego nudnawego „spektaklu”. Ciężko mi powiedzieć, czy to bardziej horror z nurtu slash, czy dreszczowiec. Tak czy inaczej, to opowieść o nietajemniczym (nie dla widzów) seryjnym mordercy, dusicielu z Los Angeles, zawodowo zajmującym się fotografią. Kirk Smith, bo tak się nazywa ta kreatura, swoje zdjęcia sprzedaje magazynowi dla panów. Mówiąc wprost działa w branży erotycznej i jeśli wierzyć redaktorowi naczelnemu, który mu płaci, facet ma talent. Ma też jakąś obsesję na tle religijnym: rytuały, obrządki ze świecami, krucyfiksem i ofiarami z ludzi. To raz, ale czarny charakter filmu, który można powiedzieć swój żywot zawdzięcza Dusicielom z Hillside, autentycznym seryjnym zabójcom działającym w drugiej połowie lat 70-tych XX wieku (taka tam wariacja na ten temat), ma też obsesję na punkcie doktor Lindsay Gale, psychoterapeutki udzielającej również porad w lokalnej rozgłośni radiowej: telefony od słuchaczy szukających dobrej rady. W tej roli Flo Lawrence, która bardziej mnie przekonała od Nicholasa Wortha, czyli Kirka Smitha, ale najlepiej i tak patrzyło mi się na Jamesa Westmorelanda i Bena Franka, kreujących dość barwną – śmieszki – parkę (partnerzy wyłącznie na gruncie zawodowym) detektywów z wydziału zabójstw, odpowiednio porucznika Chrisa McCabe'a oraz sierżanta Hatchera. To oni prowadzą sprawę Dusiciela z Hollywood, który jak szybko odkrywają każdą kolejną ofiarę dusi pończochą jej nieszczęsnej poprzedniczki. Pończochą z monetą. Taki modus operandi sprawcy trudno uznać za dobrą wróżbę dla osób, których akurat naszła ochota na soczyste gore. „Nie podnoś słuchawki” jest prawie bezkrwawe – trochę czerwonej substancji popłynie w końcówce, ale o roztrój żołądka to podejrzewam nikogo nie przyprawi. W końcu to tylko trochę „farby”. Może gdyby Robertowi Hammerowi i jego ekipie trafił się ciut wyższy budżet... Ale jest jak jest: obyło się bez wstrząsów. Nawet bez leciutkich kuksańców. Czuję się jednak w obowiązku polecić ten obraz „koneserom” kobiecych piersi. Kirk Smith ma bowiem w zwyczaju zdzierać ubranie (górne okrycie) z nieszczęsnych pań, przed przystąpieniem do duszenia. Po zabójstwie zwykle przychodzi pora na gwałt, ale, bez obaw, twórcy darują nam takie widoki – wniosek, że Kirk Smith jest nekrofilem wypływa w toku policyjnego śledztwa pod kierownictwem niepatyczkujących się, detektywów, którzy lubią się przekomarzać.

Najlepsze, co „Nie podnoś słuchawki” Roberta Hammera miał mi do zaoferowania to klimat. Właściwie typowy dla tamtego okresu (krwawe/umiarkowanie krwawe, albo jak w tym przypadku niemal bezkrwawe „taśmowo produkowane” filmy grozy, w których trup ściele się gęsto). Brudno, obskurnie, nihilistycznie. A przecież jesteśmy w amerykańskiej, czy jak kto woli, światowej, stolicy filmu. Hollywood odarte z całego blasku. Nawet sławna Aleja Gwiazd prezentuje się tak jakoś niewyjściowo. I tu można się poczuć jak w slumsach, gdzie będziemy zaglądać - a raczej do krainy rozpusty - wraz z detektywami pracującymi nad sprawą Dusiciela z Hollywood, ale naszym przewodnikiem po zgniliźnie toczącej ten „wspaniały” zakątek świata (mlekiem i miodem płynący... yhm) jest także sam zabójca. Ewidentnie chory psychicznie człowiek, który nauczył się ukrywać swoją przypadłość. Dla postronnych obserwatorów: niegroźny, korpulentny, misiowaty, schludnie ubrany mężczyzna. Niektórzy znają go jako zdolnego fotografa. Największy dochód zapewnia mu współpraca z magazynem erotycznym. Doktor Lindsay Gale oraz słuchacze radia, w którym kobieta prowadzi własną audycję, zna go jako obcokrajowca (zdaje się, Meksykanin) zmagającego się ze straszliwymi bólami głowy. Kirk Smith w istocie jest jednak rodowitym Amerykaninem, który tylko udaje, że dręczą go migreny. Ma kłopoty zdrowotne, ale nie takie. Bardziej dotkliwe, bolesne dla niego (najpierw przyjemność, potem rozpacz) - ujęcia lamentującego, zalewającego się łzami mordercy. Antybohater „Nie podnoś słuchawki” odczuwa pociąg seksualny do zwłok. Z żywymi mu nie wychodzi. Dlatego zabija. To przede wszystkim popycha go do zbrodni, ale scenariusz sugeruje również motyw religijny. Dusiciel z Hollywood w ten sposób składa ofiary jakiemuś bóstwu. Nie dowiedziałam się, do jakiego boga modli się ten szaleniec - albo mi uciekło, albo twórcy nie uznali za stosowne odkryć tej „wielkiej tajemnicy wiary” Kirka. Jakąś wskazówką może tu być jednak krucyfiks... Mniejsza z tym. Koleś odprawia jakieś religijne czy pseudoreligijne obrządki, które, jak sobie ubzdurał, wymagają ofiar z ludzi. Kirk Smith łączy więc przyjemne z pożytecznym (niesmaczne, wiem) – szuka dla swojego boga wyłącznie kobiet, które na niego działają. Apetyt jego wyimaginowanego bożka chwilowo zostanie zaspokojony, a i on coś z tego będzie miał. Tak to sobie wymyślił, a przynajmniej ja tak to interpretuję. Scenariusz „Nie podnoś słuchawki” nie jest zbyt precyzyjny. Co nieco trzeba sobie dopowiadać. Znajdowane to tu, to tam strzępy informacji na temat seryjnego mordercy grasującego w Mieście (haha) Aniołów, dopasowywać, doklejać do ogólnego obrazu odmalowanego przez twórców. Wyrazistego szkieletu wzniesionego przez Roberta Hammera i Michaela D. Castle'a, w oparciu (raczej luźnym) o dziełko zatytułowane „Nightline”, pióra Michaela Curtisa. „Nie podnoś słuchawki” w pewnym sensie porusza się po trzech torach. Nie jest to opowieść wielowątkowa – nic z tych rzeczy – w sumie wszystko obraca się wokół Kirka Smitha. Dobrze, poza romansem, który to wątek na szczęście dla mnie, został jedynie liźnięty. Ciekawostka: ekranowi kochankowie w rzeczywistości się nie dogadywali. Wieść niesie, że na planie „Nie podnoś słuchawki” między nimi narosła tak silna niechęć, że jedno drugiemu starało się utrudnić pracę: przed sceną miłosną, kobieta najadła się cebuli, a mężczyzna, wbrew zaleceniom reżysera, przyszedł nieogolony. Podejmując przerwany wątek, całą fabułę jedynego reżyserskiego dokonania Roberta Hammera można streścić w zdaniu: o gościu, który dusi kobiety i wydzwania do nieznającej jego prawdziwej natury psychoterapeutki i o policjantach, którzy go ścigają. W tle narkomania, prostytucja, sprośne pisemka i jeszcze bardziej sprośne archiwum własne chorego psychicznie fotografa, który ma w zwyczaju rozmawiać ze swoim nieżyjącym ojcem (ej, może to jemu składa ofiary?), a kobiety często, ale nie zawsze, napada w ich własnych domach. W pierwszej scenie widzimy go z pończochą na głowie – doprawdy paradne, zapewne niezamierzenie – ale potem już nie zawraca sobie głowy takimi dodatkami. Zbędna fatyga, skoro wchodzi z silnym postanowieniem mordu. Z drugiej strony, zawsze przecież coś może pójść nie tak. Nie po jego myśli. Tak czy inaczej, Kirk Smith robi się coraz bardziej zuchwały. Nieostrożny, niezapobiegliwy. Co naturalnie służy wyluzowanym detektywom depczącym mu po piętach. Śledztwo policyjne przeplata się z perypetiami poszukiwanego zabójcy. W przeciwieństwie do przedstawicieli organów ścigania od początku, no nie licząc prologu, znamy jego oblicze, nie należy się więc nastawiać na zabawę w zgaduj zgadula: kto zabija? Już rzadziej będziemy zaglądać do doktor Lindsay Gale. Co tam nowego u niej? Nic, co mogłoby mnie zaciekawić, to samo zresztą muszę powiedzieć o pozostałych sekwencjach zdarzeń. Tak trochę na autopilocie oglądałam. Z obojętnością, z której najczęściej wyrywały mnie niektóre, irytujące, kompozycje muzyczne. Niedopasowane do obrazu – ależ mi się to okropnie gryzło – skoczne, wesolutkie melodyjki. Szkoda tak obskurnych zdjęć na tak nieciekawy scenariuszu. Na tak miałką opowiastkę, oczywiście w moim odbiorze.

Nie podnoś słuchawki” Roberta Hammera mnie upłynął głównie na wyczekiwaniu napisów końcowych. Się zawzięłam i nie „poległam”, ale łatwo nie było. Czas na tym „cudeńku” dłużył mi się niemiłosiernie. Wytrzymałam chyba tylko dzięki obskurnym zdjęciom. Z zasady dobrze się czuję w takich klimatach. Tam gdzie brudno, śmiało pójdę. Chętnie wchodziłam i do świata przedstawionego przez Roberta Hammera i jego ekipę. I się nacięłam. Ale jak uparło się obejrzeć wszystkie filmy slash, jakie nakręcono, to nie ma co żałować spotkania z tym... półslasherem? Odhaczone. Z głowy. I już jakoś tak lżej na duszy:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz