Na skutek wypadku samochodowego dziedziczka małej fortuny, April Davis, zapada w śpiączkę. Budzi się parę miesięcy później i dowiaduje się, że doznała poważnego urazu mózgu. Lekarz uprzedza ją, że przez jakiś czas może miewać halucynacje, zaniki pamięci, zawroty głowy i odczuwać niewyjaśniony niepokój. Opiekę nad April roztacza jej chłopak Robert Mitchel, który też czuwał przy niej, gdy bez przytomności leżała w szpitalu. Dowody wskazują na to, że do tragicznego w skutkach wypadku samochodowego doszło z winy April, nad kobietą wisi więc widmo kary za nieostrożną jazdę. Bardziej doskwierają jej jednak wyrzuty sumienia i upiorne zjawiska, z którym zderza się niedługo po powrocie do domu. April nie ufa swoim zmysłom. Zakłada, że przynajmniej większość z tego nie dzieje się naprawdę, ale i tak nie może oprzeć się wrażeniu, że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo. Że nie jest bezpieczna we własnym domu.
Niezależny amerykański thriller psychologiczny z elementami horroru debiutującej w pełnym metrażu reżyserki, Niki Koss, która realizuje się głównie w aktorstwie. Podobnie jak Robert Johnson, autor scenariusza „Słodkich snów” (oryg. „Night Night”) - poprawki wprowadził Jordan Berman – który osobiście przedstawił Koss ten materiał. Historia od razu ją wciągnęła, błyskawicznie też w jej umyśle wyklarowały się wizje tego wszystkiego, co chciałaby zobaczyć na ekranie. Doświadczenie aktorskie, w jej przekonaniu, ułatwiło jej pracę na planie – łatwiej było jej porozumieć się z członkami obsady. Niemniej niektóre pomysły Koss powszechną akceptację zyskiwały dopiero po ich zrealizowaniu. Wcześniej zwykle większość zespołu nie rozumiała tych zamysłów, a ich zgoła odmienna reakcja na produkty finalne, nauczyła reżyserkę „Słodkich snów”, że w przyszłości powinna bardziej ufać swojemu instynktowi. Nie rezygnować zbyt szybko z pomysłów, które uzna za atrakcyjne, nawet wtedy, gdy innym początkowo się nie podobają. Światło dzienne pierwszy długometrażowy film Niki Koss ujrzał w listopadzie 2021 roku w Stanach Zjednoczonych, a w Polsce ukazał się w marcu 2022 roku na platformie CDA Premium.
Główny plakat dreszczowca Niki Koss o młodej kobiecie, która nie może ufać swoim zmysłom, zapowiada obraz w starym dobrym stylu. W stylu retro. W stylu samego Alfreda Hitchcocka? Mogło tak być. Tak reżyserka, jak scenarzysta „Słodkich snów” mogli znajdować się pod jakimś wpływem twórcy między innymi „Psychozy”, „Ptaków” i „Okna na podwórze”. Z naciskiem na ostatni z wymienionych tytułów. Podobnie jak L.B. Jefferies, protagonista „Okna na podwórze” (1954), główna bohaterka „Słodkich snów”, April Davis (taka sobie kreacja Brenny D'Amico), z powodów zdrowotnych tkwi w czterech ścianach swojego domu. Z tą różnicą, że kobieta czeka aż zregeneruje się jej nie ciało, a umysł. Złamana noga to pikuś w porównaniu z obrażeniami, jakich doznała April. Kobieta, która parę miesięcy wcześniej straciła oboje rodziców, ale dopiero teraz – to znaczy tuż przed wypadkiem – nabyła połowę niebagatelnego spadku po nich i stała się jedyną zarządczynią całości, do czasu zakończenia studiów czy tam osiągnięcia wyznaczonego w testamencie wieku przez jej młodszego brata Jaxa. Wszystkim zajmował się prawnik Davisów, czyli Candyman w (nie)własnej osobie, tj. ta w sumie mała rólka przypadła w udziale Tony'emu Toddowi. Prawnik, który nawet nie stara się ukryć, że ma zdecydowanie lepsze zdanie na temat April niż jej brata. Nieodpowiedzialnego, niedojrzałego, pozbawionego ogłady młodzieńca, który nie stroni od alkoholu i narkotyków. Podczas gdy Jaxowi w głowie tylko seks, prochy i rock and roll, April, przynajmniej w oczach swojego prawnika, uchodzi za rozsądną młodą damę, która na pewno nie pozwoli, by jej lekkomyślny braciszek roztrwonił cały majątek zgromadzony przez ich rodziców. Już scena w samochodzie April natchnęła mnie podejrzeniem, że prawnik Davisów ma błędne wyobrażanie o April. Tak czy inaczej, nie ulega wątpliwości, że kobiecie przynajmniej ten jeden raz zdarzyło się zachować, delikatnie mówiąc, nieodpowiednio. Nieostrożna jazda, to na pewno, ale prawdę mówiąc nie mogłam mieć pewności, że do tragicznego w skutkach wypadku doszło z jej winy. Zderzyła się bowiem z kobietą, która wprawdzie wydawał się trochę bardziej skupiona na drodze od April, ale i jej uwaga w decydującym momencie mogła być rozproszona. Nie dość, że na tylnym siedzeniu dokazywały dzieci, to na dodatek z równowagi wyprowadził ją znowu nieobecny mąż. Rozpłakała się, a to raczej nie poprawiło widoczności tą wieczorną porą. Wypadek został przedstawiony bardzo szczątkowo – niewiele mówiące pojedyncze ujęcia tragedii, w której tylko w domyśle życie postradały trzy osoby. Tak się wydaje, ale scenarzysta jakby krążył wokół tego tematu, jakby nie chciał ujawniać wszystkiego na ten temat. Czy to oznacza, że April nie była jedyną uczestniczką tego okropnego zdarzenia na drodze, której udało się przeżyć? Można by się spodziewać, że po czymś takim człowiek będzie chciał zdobyć więcej informacji na temat tragedii, z której ledwie wyszedł z życiem. Tym bardziej, gdy ciążą na nim podejrzenia. Mało tego, April zdaje się przychylać do wersji przedstawionej jej przez detektywów prowadzących tę sprawę. Poczuwa się do winy, nawet jeśli niewiele z tego pamięta... i najwyraźniej nie ma najmniejszej ochoty sobie przypomnieć. Właśnie, „jeśli”. Bo jak tu być pewnym czegokolwiek, co dotyczy April, skoro ona sama nie potrafi oddzielić prawdy od fałszywych projekcji skołatanego, poważnie nadwerężonego umysłu? Uprzedzono nas, że April może miewać halucynacje, ale i napady niepokoju, które najlepiej spokojnie przeczekać. Kiedy więc kobieta nabiera przekonania, że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo, nie powinniśmy zanadto przywiązywać się do tej teorii. Może i nie, może i twórcom zależało na tym, byśmy z wyjątkową ostrożnością podchodzili do myśli, wspomnień i wszystkiego, co spotyka naszą rekonwalescentkę w jej sporych rozmiarów domu w dosyć cichej okolicy. Ale czy tak będzie? Czy czasem April nie będzie musiała gonić za nami na tej boleśnie przewidywalnej ścieżce fabularnej? Jeśli już ktoś kogoś zarażał paranoją w tym trochę ponurym domu (wystrój na poły staroświecki, w każdym razie tapety, cerata na kuchennym stole i inne detale, podsyciły podejrzenia rozbudzone przez główny plakat filmu, odnośnie retro zacięcia jego twórców), to ja April, a nie ona mnie. Kolejne „jeśli”. Taa...
Realizacja „Słodkich snów”, pierwszego pełnometrażowego „dziecka” Niki Koss, psychologicznego dreszczowca z elementami horroru, przypomina tanie produkcje nakręcone na potrzeby telewizji. Czuć niski budżet, aczkolwiek gdzieniegdzie, moim zdaniem, udaje się nieco podkręcić emocje. Dolać trochę napięcia do tej w gruncie rzeczy niewyszukanej historii o kobiecie w potrzasku. Zaszczutej we własnym domu albo ulegającej zgubnym podszeptom swojego niestabilnego umysłu. Scenariusz według mnie wymagał dopracowania – bestia trochę kuleje – nie zaszkodziłoby też bardziej zdecydowanie uderzyć w niedzisiejszy bęben w warstwie wizualnej. Natomiast ścieżka dźwiękowa – warto dodać, że tę działkę powierzono debiutantce Michelle Richards - to w moim uznaniu najlepsze, co temu przedsięwzięciu się dostało. Melancholijna, ale i nacechowana jakąś groźbą, powolna, ale niespokojna, cudnie dźwięczna kołysanka – to szczególnie sobie upodobałam, ale pozostałe utwory też dodawały smaczku tej przesolonej zupie z nieegzotycznymi, tradycyjnymi składnikami. Takie sobie te niesłodkie sny, okazały się dla mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz