Stronki na blogu

wtorek, 5 kwietnia 2022

„Następna” (2021)

 

Młoda kobieta, Lorian West, zostaje porwana i przetransportowana na odizolowaną farmę, gdzie niejaki Heinrich i jego żona Misha tworzą niewolnice seksualne, które potem sprzedają swoim bogatym klientom. A Lorian ma być następna. Oprócz pieniędzy Heinrich za swoje nielegalne usługi otrzymuje narkotyk o nadzwyczajnych właściwościach o nazwie Aqua Velva, od którego zdążył się uzależnić. On i jego żona podejrzewają, że urodziwa niebieskooka blondynka, która bynajmniej nie z własnej woli trafiła pod ich dach, jest inna niż ich poprzednie ofiary. Lorian ma być największym z ich dotychczasowych dzieł. Dziewczyna zyskuje jednak sojuszniczkę. Też przebywająca na farmie kobieta o imieniu Charlotte stara się nie dopuścić do zmiany osobowości Lorian.

Larry Wade Carrell, twórca między innymi niszowego horroru z 2016 roku pt. „Jacob”, właśnie kończył pracę nad jednym ze swoich późniejszych obrazów, kiedy Zeph E. Daniel i Michael Muscal wyszli do niego z propozycją zaangażowania się w planowany przez nich projekt filmowy w charakterze reżysera. Carrell odmówił, ponieważ był zajęty i nie miał bladego pojęcia, kim są ci ludzie. Zmienił zdanie, gdy żona zwróciła mu uwagę na Zepha Daniela, który, jak mu uświadomiła, dawniej pisał pod pseudonimem Woody Keith. Carrell jest dzieckiem ery VHS, wychowanym na klasycznych filmach grozy, nie tylko więc kojarzył Woody'ego Keitha, ale na liście swoich ulubionym filmów od niepamiętnych czasów ma „Towarzystwo” i „Narzeczoną Re-Animatora” Briana Yuzny (Michael Muscal był jednym z producentów tego drugiego), których scenariusze Zeph Daniel współtworzył (warto też dodać, że jest też jedynym autorów scenariusza „Cichej nocy, śmierci nocy 4: Inicjacji” Briana Yuzny, a ponadto wyreżyserował między innymi mniej znany thriller z 1999 roku pt. „Dementia”, którego był też współscenarzystą). Podczas pierwszego spotkania z Zephem Danielem, Larry Wade Carrell usłyszał od niego, że on i Muscal mają pomysł na film, który sami chcieliby zobaczyć. Widzieli jego filmy i spodobały im się. Na dodatek nie trzeba martwić się o budżet, bo mają pieniądze. Carrella nie trzeba było dłużej przekonywać. Dołączył do zespołu, a jakiś czas do jego rąk trafił scenariusz „Girl Next” (pol. „Następna”) autorstwa Zepha Daniela – Michael Muscal jest wymieniony jako pomysłodawca historii. Scenariusz, który powstawał w trakcie zacieśniania więzi między Larrym i Zephem, którzy spędzili niezliczone godziny na rozmowach o uwielbianych przez nich filmach, historii kina i ogólnie o kinie. Jeśli chodzi o obsadę, to plan był taki by zaangażować mało znanych albo, jeszcze lepiej, kompletnie nieznanych aktorów i aktorki. Przesłuchali tysiące osób z różnych stron świata, aż znaleźli odpowiednich ludzi – debiutanci i osoby mające już jakieś doświadczenie w branży filmowej. Jedną rolę (szeryfa) wziął na siebie Larry Wade Carrell. Budżet „Następnej” oszacowano na milion dolarów, a premiera odbyła się w czerwcu 2021 roku między innymi w jej rodzimych Stanach Zjednoczonych.

Scenarzysta „Następnej” Zeph E. Daniel mówił, że to coś dla fanów horrorów, thrillerów psychologicznych i dysfunkcyjnych dramatów rodzinnych. Dodałabym: w duchu kina exploitation z lat 70-tych XX wieku. W każdym razie widać, że twórcy tego bałaganu próbowali nakręcić coś w tym stylu. „Ostatni dom po lewej” Wesa Cravena? „Pluję na twój grób” Meira Zarchiego? Tak, bardzo możliwe, że mieli na uwadze te kultowe produkcje, ale tak czy inaczej efekt ich starań, delikatnie mówiąc, zawiódł moje oczekiwania. Chociaż były momenty... a właściwie jeden moment, który wyrwał mnie ze stanu najbardziej zbliżonego do zażenowania. Co ja oglądam? Po co to oglądam? Zabijcie mnie, ale nie wiem dlaczego z uporem maniaka brnęłam ku upragnionym napisom końcowym. Nie mogłam się ich doczekać, choć przecież w każdej chwili mogłam zakończyć te męki. Ale nie, szłam jak ta owca na rzeź, bo prawdę mówiąc już pierwsza partia „Następnej” uzmysłowiła mi, że to nie będzie łatwa przeprawa. Najpierw bolesna śmierć kobiety przywiązanej do krzesła. Pomysłowa diaboliczna machina wprawiona w ruch przez mężczyznę, o którym więcej dowiemy się już za chwilę. Najpierw porwanie młodej kobiety w deszczowy dzień. Z parkingu. Po przebudzeniu odkrywa, że znajduje się w nieznanym miejscu – znana nam już farma, a w każdym razie dawniej zapewne była tutaj farma – przywiązana do łóżka w jednym z licznych pokoi w obskurnym domostwie obcych ludzi. Jasnowłosa, niebieskooka piękność (co ma znaczenie dla Heinricha, miłośnika pewnego, na szczęście od dawna nieżyjącego, dyktatora), czyli tytułowa dziewczyna, która zostaje nam przedstawiona jako Lorian West przez demoniczną „pielęgniarkę” o imieniu Misha. Tę ostatnią wykreowała Paula Marcenaro Solinger, która najmniej wytrącała mnie z równowagi swoją grą. Marcus Jean Pirae jako Heinrich i tym bardziej Lacey Cofran jako Lorian zapewnili mi pokaz na miarę polskich paradokumentów kręconych dla telewizji. Superprodukcje małego ekranu... Ale wracając do naszej dziewczyny. Otóż, praktycznie już na starcie gehenny Lorian West, twórcy ujawniają, że zdegenerowane małżeństwo, które rozkręciło haniebny biznes, z jakiegoś sobie tylko znanego powodu, uważa, że trafiła im się wyjątkowa „sztuka”. Zwłaszcza Heinrich pokłada wielką nadzieję w tej dziewczynie, ewidentnie jest nią zafascynowany. I nawet nie próbuje ukryć przed żoną tego, że Lorian wpadła mu w oko. Misha wie, że Heinrich nie odwzajemnia jej miłości, ale uparcie podtrzymuje w sobie nadzieję na odzyskanie jego względów. Ona też jest ofiarą tego przemocowego mężczyzny - bita, poniżana, patrząca, jak uprawia seks z innymi. Ofiarą i jednocześnie oprawcą. Właściwie to ona przysparza najwięcej fizycznego bólu Lorian i Charlotte (nieprzekonujący występ Rachel Alig), jak się wydaje kobiety, która też ma stać się tak zwaną żywą lalką. W sumie z jej słów wynika („jestem nikim”), że ma już za sobą parę odrażających sesji z pseudodoktorkiem i pseudopielęgniareczką. Trudno ją wyczuć. Raz pani Nikt, innym razem pani Buntowniczka. Deklarująca chęć pomocy Lorian, ale niezbyt przykładająca się do tego wyzwania. To szaleńcze rozchwianie Charlotte zrzuciłam na karb prania mózgu „opatentowanego” przez uzależnionego od błękitnego płynu Heinricha. Narkotyk o nazwie Aqua Velva. Bardzo rzadki towar, przynajmniej na razie udostępniany nielicznym śmiertelnikom, a Heinrichowi przekazywany w ramach zapłaty za jego usługi (czy raczej to taki bonus, dodatek do gotówki, jaką on i jego żona inkasują za każdą „żywą lalkę”). I w tym miejscu robi się naprawdę dziwnie. Jakieś cyfrowe bóstwo, ogromna lewitująca głowa (klaun?) coś tam bełkocząca (pseudofilozoficzne monologi) do swojego odurzonego ucznia, który widzi ją przez, w domyśle niezbędne, okulary spawacza. Narkotyczne wizje, halucynacje naćpanego gościa czy jakiś wyższy stopień świadomości? Czy Auqa Velva otwiera oczy na boskość? To jest ten sławny Latający Potwór Spaghetti? :) Tak czy inaczej, główna bohaterka „Następnej” nie znalazłaby żadnych informacji na jego temat, gdyby skusiła się na lekturę jedynej księgi zostawionej w jej „celi”. Pisma Świętego.

Prześwietlone zdjęcia - w każdym razie stanowczo za dużo światła – chaotyczny montaż, nienaturalne dialogi. Bywa tak, że jedno mówi o niebie, a drugie o chlebie, bezsens goni bezsens, przeczenie samemu/samej sobie albo uderzenia w patetyczny ton tam gdzie nie wypada, tj. ton niedopasowany do treści, dysonans, który mógł być celowym posunięciem. Jak w starych, dobrych exploitation? Starych może tak (może, bo te jasne kolory...), ale czy tych dobrych? Jakoś nie jestem przekonana. Ścieżka dźwiękowa sama w sobie nie wydawała mi się taka zła, ale dobrze by było, gdyby „trochę oglądała się za sferą wizualną”. Zamiast współpracować, połączyć siły, nie chcą nawet na siebie spojrzeć, a cóż dopiero pracować na wspólny sukces. Domyślam się, że ów jazgot też był zamierzony – kolejny sposób na przywołanie ducha XX wiecznych niskobudżetowych szokerów (jestem praktycznie pewna, że przede wszystkim celowano w lata 70-te), ale w moim poczuciu coś poszło nie tak. Właściwie wszystko. Nawet efekty specjalne – praktyczne przecież – wyglądają jakby pożyczono je od jakiegoś podrzędnego teatru, który niedługo potem spłonął. Dawno temu, bo substancja imitująca krew, jak przypuszczam, zgodnie z planem twórców, zdecydowanie bardziej pasowała mi do przeszłości niż teraźniejszości. Oczywiście we współczesnym kinie grozy też można natrafić na taką „truskawkową polewę”, krew, która nie wygląda jak krew, ale ośmielę się wysnuć przypuszczenie, że najłatwiej wypatrzyć toto w ubiegłowiecznych siekaninach. Larry Wade Carrell i jego zespół raczej oszczędnie dawkują tak zwane obrzydliwości. Prolog uczulił mnie na „uciekają kamerę” - nastawiałam się na jeden z tych niby makabrycznych horrorów, w którym poleje się trochę nieprzekonującej sztucznej krwi, a całą resztę będę musiała sobie dopowiadać. Wtedy pomyślałam: niestety. Ale z czasem uznałam, że spokojnie obeszłabym się bez tych dosadniejszych ujęć. Pomijam tu akcję z nekrofilem. Przyznaję, zemdliło mnie. Obleśny facet grzebie między nogami trupa w dość zaawansowanym stadium rozkładu (a to nie koniec – będziemy jeszcze wracać do tej zamordowanej na samym początku „Następnej”, kobiety, co przywiodło mi na myśl horror Petera Walkera z 1978 roku pt. „The Comeback”, pol. „Jeszcze raz”; od razu widać, że kukła, a potem zawiało jeszcze większą tandetą), a potem wkłada te brudne paluchy do swoich ust. Z lubością zlizuje wydzieliny ze swojej niedobrowolnej kochanki. A potem to już pewnikiem akcja rodem z „Nekromantika” Jörga Buttgereita? Na to się zanosi, ale... Poprzestańmy na tym, że jest jedno ogromne „ale”. Szarpana okrągła rana tam, gdzie wcześniej było lewe oko, człowiek w kawałkach (mięsko najlepiej widać w górnych partiach – po dekapitacji, a właściwie dwóch), mniej groźne, choć nie powiedziałabym, że powierzchowne obrażenia na dwóch twarzach, i to by było na tyle. Tyle nieefektywnych starań, od których chyba miało mi się zakotłować w żołądku. Może by wyszło – najbrzydsze rany zrobione lepiej od pierwszoplanowych zwłok – gdyby w tym scenariuszu panował większy porządek. Płynniejsza narracja, mniej skokowa (szybka akcja i cięcie, nuda, nuda i cięcie i... o czym to ja chciałem? Dobra, dajmy cięcie) i bez kombinowania jak konie pod górę. Eh, ta Aqua Velva – co za głupota. Nie wiem czy gorzej wymyślona, czy zrealizowana. Niestrawnie kiczowate efekty komputerowe. Miało trącić myszką i trąci, tylko dlaczego telewizyjnymi historiami dla młodszych widzów? Serial „Power Rangers” z lat 90-tych XX wieku. Za dzieciaka uwielbiałam, ale teraz jakoś nie kręcą mnie takie klimaty, a zatem nie przyjęłam ze zbyt wielkim entuzjazmem tego „nowego Zordona”, czy co to tam było. Wszystko inne pewnie jakoś bym zniosła. No może poza zakończeniem. Przydałoby się też zamykać pokoje przynajmniej tych porwanych kobiet, którym jeszcze w głowach nie namieszano. Gdyby Henrich i Misha kiedyś trafili na kogoś odrobinę bardziej zdeterminowanego, by wyrwać się z tej koszmarnej farmy od Lorian i w domyśle od wszystkich swoich wcześniejszych ofiar – szczęście głupcom sprzyja – to bez większego trudu, myślę, by się z tym uporał. A raczej uporała. Niegościnni gospodarze tego domu nie mają wszak w zwyczaju zamykać drzwi na klucz. Pewnie dlatego, że zainwestowali w monitoring. To mogłoby stanowić problem dla hipotetycznej ofiary bardziej od Lorian walczącej o odzyskanie skradzionej wolności, ale podejrzewam, że dałoby się to obejść, bo nie wyglądało mi na to, żeby ta grupa przestępcza należycie, z ich punktu widzenia, pilnowała tych technologicznych zabawek. Innymi słowy, nie jestem pewna, czy monitoring miał całodobową obsługę. Chyba nie. Końcówka to już w ogóle nie do wiary (jest i scenka po napisach końcowych, ale teraz nie o tym). UWAGA SPOILER Czy ktoś doszedł, dlaczego mózg całej tej operacji wymyślił sobie tak skomplikowany sposób na pozbycie się problemu? Skoro nie zależało jej na życiu Lorian, tylko pozbyciu się jej z farmy i skoro nie brzydziła się przemocą, co nader dobitnie pokazuje później, to dlaczego wcześniej nie spróbowała jej zabić? Okazji ku temu jej nie brakowało. Ba, gdyby przyłożyła się do tego choć w połowie tak mocno, jak do swojego zdecydowanie mniej pewnego, ryzykownego, sposobu na zażegnanie spodziewanego kryzysu – w jej pojęciu to przewidziała, prorokini, Kasandra (nie obrażajmy, niech będzie, że to jakieś alter ego tej tragicznej postaci z mitologii grackiej) zmiksowana z Marcowym Zającem – to najpewniej spokojnie, nie nieniepokojona przez swoich, trudno w to uwierzyć, ale jeszcze mniej inteligentnych, kompanów (i mam tutaj na myśli także skorumpowanego szeryfa), wywiozłaby niebezpieczną dziewczynę z tej „zabitej dechami dziury” KONIEC SPOILERA. Zanim kretyni połapaliby się, że ich żółtowłosa ptaszyna wyfrunęła z pułapki, ona pewnie byłaby już hen daleko od tego domu rozpusty w wydaniu bardziej ekstremalnym. W każdym razie innego niż wszystkie.

Aż trudno uwierzyć, że scenariusz „Następnej” stworzył współautor skryptu „Towarzystwa” Briana Yuzny. Można było się spodziewać spadku formy, ale żeby aż tak? Nie, inaczej: ja na pewno nikomu bym nie poleciła tego reżyserskiego dokonania Larry'ego Wade'a Carrella. Opartego na scenariuszu Zepha E. Daniela, jak sadzę szerzej znanego jako Woody Keith, za koncepcją Michaela Muscala, niedrogiego filmu grozy, najwyraźniej „oglądającego się na” kino exploitation z poprzedniego wieku (lata 70-te bodajże). Dosłownie wymęczyłam tego koszmarka, dlatego jeśli rozbudziłam w kimś zainteresowanie niniejszym produktem, to naprawdę niechcący. Z góry przepraszam. Może niepotrzebnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz