Od śmierci rodziców Lucas i jego starszy brat Tom mieszkają sami w domu w lesie. Jedyną przyjaciółką Lucasa jest jego rówieśniczka Moriah, która jednak najwięcej czasu spędza z bliźniaczkami dokuczającymi jej sekretnemu koledze. Lucas sprawia problemy wychowawcze, a jedynym sposobem na zdyscyplinowanie chłopca stosowanym przez jego prawnego opiekuna, Toma, jest tak zwana gra w plaskacza: wzajemne uderzanie się po twarzy otwartymi dłońmi. Nowej dziewczynie Toma, Annie, nie podoba się jego podejście do młodszego brata. Dziewczyna próbuje dotrzeć do Lucasa inną drogą, z czasem nabierając przeświadczenia, że problem chłopaka jest dużo większy, niż wszystkim się wydaje. Tymczasem Lucas podtrzymuje swoją nową znajomość z potężną istotą mieszkającą w lesie. Chłopak nie ma wątpliwości, że to legendarna wiedźma Virago, która stara się go chronić. W drastyczny sposób wstawia się za swoim małym przyjacielem.
„Slapface” to niskobudżetowy amerykański horror nadnaturalny/psychologiczny w reżyserii i na podstawie scenariusza Jeremiaha Kippa, którego zainspirowało własne dzieciństwo i jego miłość do potworów. Jego ulubionym filmowym monstrum jest tytułowa istota z „Coś” Johna Carpentera, trochę remake'u „”Istoty z innego świata” Christiana Nyby'ego i Howarda Hawksa, bardziej readaptacji noweli Johna W. Campbella „Who Goes There”, która potem przerodziła się w minipowieść, w Polsce wydaną pt. „Coś”. Szczególne miejsce w sercu Kippa zajmuje też przepełniona tęsknotą, na poły romantyczna (Kipp nazwał to rozproszonym romantyzmem) kreacja Tony'ego Todda, w kultowym obrazie Bernarda Rose'a pt. „Candyman”, opartym na opowiadaniu Clive'a Barkera „Zakazany” zamieszczonym w piątym tomie „Ksiąg krwi” oraz potwór Frankensteina w wykonaniu Borisa Karloffa, Seth Brundle z „Muchy” Davida Cronenerberga, readaptacji opowiadania George'a Langelaana i stworzenia z „Labiryntu fauna” Guillermo del Toro, wykreowane przez Douga Jonesa. Wiedźma Virago ze „Slapface” najwięcej zawdzięcza jednak baśniom braci Grimm. Kipp nazwał to przeniesieniem archetypu z bajki do surowej trójwymiarowej rzeczywistości. Scenariusz pełnometrażowej wersji „Slapface” powstał przed wejściem na ekrany kin takich obrazów jak „Babadook” Jennifer Kent i „Dziedzictwo. Hereditary” Ariego Astera, które to według Jeremiaha Kippa utorowały drogę horrorom opartym na postaciach i wydajności. W ocenie Kippa wcześniej trudniej było pozyskać budżet dla takich historii, o czym przekonał się próbując przeforsować swój projekt o czarownicy z lasu i jej młodym przyjacielu. Nakręcił więc kilkuminutowy obraz pod tym samym tytułem, który został wydany w 2018 roku, tym sposobem zwracając uwagę Mike'a Manninga i Joego Benedetto – główni producenci pełnometrażowej wersji „Slapface” (ostateczna wersja scenariusza trochę różni się od pierwszej). Manning dołączył też do obsady aktorskiej: starszy brat i opiekun prawny pierwszoplanowej postaci. Film kręcono między innymi w Umbra Sound Stages w Newburgh w stanie Nowy Jork oraz w Hudson Valley w 2019 roku. Najpierw był pokazywany wyłącznie na festiwalach filmowych, począwszy od marca 2021 roku (Cinequest Film Festival w Stanach Zjednoczonych), a w lutym 2022 roku ruszyła dystrybucja internetowa (Shudder). Do Polski „Slapface” „przyleciał” w kwietniu 2022 roku na skrzydłach CDA Premium.
„Najpierw była bryzą, potem była drzewem, potem była wiedźmą.”
Jeremiah Kipp w swoich wypowiedziach medialnych na temat „Slapface” dawał jasno do zrozumienia, że to historia mocno skoncentrowana na postaciach. Więcej: sugerował, że to tak zwany art horror (horror podwyższony). Art horror z niżej półki, tak ja bym to określiła. I wcale nie uważam, że największym problem był tutaj niski budżet. Od strony technicznej „Slapface” tak naprawdę w moich oczach bronił się bardziej niż od strony tekstowej. Interesujący zarys fabuły, ciekawa koncepcja, ale trochę rozczarowujące wypełnienie. Wydaje mi się, a właściwie jestem pewna, że twórcy nie wykorzystali całego potencjału drzemiącego w postaciach. Nie tylko w Lucasie i Tomie, ale też, a może nawet przede wszystkim, w Annie (przekonujący pokaz Libe Barer), sympatycznej nowej lokatorce domku w lesie należącego do dwóch braci, Moriah (Mirabelle Lee, która też, moim zdaniem, nie zaniża poziomu obsady) i złym bliźniaczkom, które tak jak Virago, swoje pochodzenie mogą zawdzięczać znanej baśni. „Kopciuszek”? Annę Tom poznaje w barze, w którym tak marginesie często przesiaduje (młodzieniec jest na najlepszej drodze do wpadnięcia w alkoholizm, o ile już się nie uzależnił, trudno powiedzieć), i nie mija dużo czasu (przynajmniej nie dla nas), jak dziewczyna wprowadza się do domu w lesie, który w domyśle przypadł jego i jego bratu w spadku po rodzicach. Anna będzie próbowała przeforsować inny model wychowawczy od tego, który wdrożył jej nowy chłopak w stosunku do swojego młodszego brata. Przekonać Toma do tak zwanego bezstresowego wychowania. Rozmawiać z Lucasem, tłumaczyć i łagodnie zachęcać do zwierzeń. Krótko: stworzyć ciepły, miły, przyjazny, a nawet pełen miłości kącik, do którego zawsze chętnie będzie wracał. Po swoich leśnych przygodach, o których z entuzjazmem opowie swoim zaufanym opiekunom. Tom nie jest jednak przekonany do tego pomysłu Anny. Delikatnie rzecz ujmując. Ten młody mężczyzna najwyraźniej zdaje sobie sprawę z tego, że nie spełnia się w roli rodzica, ale zamiast skorzystać z dobrych rad swojej dziewczyny, zamiast przyjąć jej pomoc, odbiera to bardziej jako bezprawne wkraczanie na jego terytorium. To jego brat, to on jest jego prawnym opiekunem i nie pozwoli, żeby jakaś przybłęda go pouczała. Może za ostro z tą przybłędą. Tom raczej tak o niej nie myśli, prawdopodobnie zdążył już zakochać się w Annie, a zatem nie miałby nic przeciwko, gdyby została w jego skromnym lokum otoczonym gęstym lasem, po którym przechadza się wiedźma. O czym, przynajmniej przez jakiś czas, wie tylko Lucas. Anna może zostać, Tom chciałby, żeby została, ale też życzyłby sobie, żeby nie wtrącała się w sprawy braci. Relacja Lucasa z Moriah jeszcze bardziej mnie zaciekawiła. Jeremiah Kipp powiedział, że dziewczyna zachowuje się trochę tak, jakby miała zakazany romans. Była w związku z kimś innym, a na boku spotykała się ze swoją większą miłością. Moriah gra przed swoimi przyjaciółkami, złośliwymi bliźniaczkami, które nie przepuszczą żadnej okazji, żeby dokuczyć Lucasowi. A ona w ich towarzystwie udaje, że ma taki sam stosunek do niego. A nawet więcej, że jest ofiarą jego prześladowań. Oba te wątki – dziewczyńska banda i Anna – w moim odczuciu aż prosiły się o większą uwagę twórców. Sporo powiedziano/pokazano, ale i tak pozostał niedosyt. Być może wyczułam w nich świeżość, która nie została w całości wydobyta. Mogły być zwalające z nóg podmuchy, a została tylko niezbyt orzeźwiająca, delikatna bryza. Całkiem klimatyczna. Zdjęcia Dominicka Sivilliego i muzyka Barry J. Neely'ego wprawiły mnie w stosownie minorowy (nie, nie stosownie, bo spokojnie można by to podkręcić, tego w każdym razie bym sobie życzyła) nastrój. Dość ciężko się oddychało w tym groźnym lesie, nie najłatwiej się poruszało, powiedzmy z nie najspokojniejszym sercem, w tym gęstym powietrzu, niby smogu. W tym odorze buchającym z ust najprawdziwszej wiedźmy albo czegoś/kogoś innego.
Nie ma się czego bać, ale materiał do jakichś głębszych przemyśleń może się nawinąć w tym Plaskaczu, tj. „Slapface” w reżyserii i na podstawie scenariusza Jeremiaha Kippa. Ściślej w pełnometrażowym wydaniu tej historii, bo jest jeszcze shorcik z 2018 roku. Na pewno nie jest to jeden z tych lekkich, niezobowiązujących horrorów, jakby odrysowanych od jednej kalki. Niepospolite podejście do opowieści o dziecku, które spotyka potwora. Nietradycyjne podejście do opowieści o wiedźmie. Wiedźmie osiadłej w jednym z amerykańskich lasów (i to nie jest wiedźma z Blair, o nie, nie), której można zarzucić wiele, ale na pewno nie to, że w razie niebezpieczeństwa pozostawia swoich przyjaciół samym sobie. Zawsze możesz na nią liczyć, nawet jeśli tego nie chcesz. Przyjaźń na śmierć i życie. Coś dla zwolenników tak zwanej nowej fali kina grozy. Pod warunkiem, że potrafią zadowolić się też dokonaniami skromniejszymi, mniej intensywnymi od „Babadooka” Jennifer Kent, „Dziedzictwa. Hereditary”, tym bardziej „Midsommar. W biały dzień” Ariego Astera i pozostałymi co bardziej rozchwytywanymi owocami z tej gałęzi filmowego horroru.