czwartek, 17 października 2019

John W. Campbell „Coś”


Antarktyda, rok 1939. Grupa badaczy znajduje pod lodem statek kosmiczny, który rozbił się wiele milionów lat wcześniej. Próba wydobycia maszyny kończy się fiaskiem. Naukowcy nieumyślnie doprowadzają do zniszczenia statku, ale udaje się im ocalić obcą formę życia zakutą w lodzie. Zabierają ją na swoją antarktyczną stację badawczą, gdzie niezwłocznie przystępują do rozmrażania istoty. Są przekonani, że nie żyje, ale ku ich przerażeniu okazuje się, że funkcje życiowe pozaziemskiego organizmu nie ustały. Co więcej potwór nie jest pokojowo nastawiony do ludzkości i posiada zdolności, które znacznie zmniejszają szanse naukowców w walce, którą muszą z nim stoczyć. Monstrum jest telepatą zdolnym do absorbowania organizmów żywych. Może zawłaszczać wybrane ciała, tworząc w ten sposób ich idealne imitacje. Jego wrogowie nie mogą więc mieć pewności którzy z jego kolegów nadal są ludźmi, a którzy już bestiami z innego świata. Nie mogą ufać sobie nawzajem, ale żeby przeżyć muszą ze sobą współpracować.

Po raz pierwszy opublikowana w 1938 roku w magazynie „Astounding Science Fiction” nowela „Who Goes There?” („Kim jesteś?”) pióra wybitnego autora literatury science fiction, Johna Wooda Campbella Juniora, powszechnie jest uważana za jednego z najważniejszych reprezentantów gatunku. I nie tylko dlatego, że na jej kanwie powstały dwa kultowe filmy pełnometrażowe – adaptacja z 1951 roku, „The Thing from Another World” (pol. „Istota z innego świata”) w reżyserii Christiana Nyby'ego i na podstawie scenariusza Charlesa Lederera. Wyprodukowany przez Howarda Hawksa, wprawdzie niewymienionego w czołówce obrazu jako reżyser i scenarzysta, ale wieść niesie, że od tych stron również miał swój, niemały, wkład w to ponadczasowe dzieło. Jeszcze bardziej znana jest wersja z 1982 roku, „The Thing” (pol. „Coś”, „Rzecz”), w reżyserii Johna Carpentera w oparciu o scenariusz Billa Lancestera. Film ten posiada literacką adaptację pióra Alana Deana Fostera. Twórcy trochę remake'u, zdecydowanie bardziej readaptacji „Kim jesteś?” byli wierniejsi literackiemu pierwowzorowi od swoich poprzedników (tj. twórców „Istoty z innego świata”). Kultowej noweli (albo jak kto woli opowiadania, bo i tak utwór ten jest określany) nieżyjącego już Johna W. Campbella Jr., która najpierw była minipowieścią mającą zostać opublikowaną albo pod tytułem „Frozen Hell” („Piekielny lód”), albo „Pandora”. Te nazwy Campbell rozważał, ale ostatecznie, pod wpływem innych osób, skrócił i z lekka zmodyfikował ową opowieść. Przekształcił ją w nowelę „Who Goes There?”, którą następnie opublikował w magazynie, w którym objął stanowisko redaktora („Astounding Science Fiction”). Oryginał nigdy nie ujrzał światła dziennego. Aż do teraz. W 2017 roku odnalazł go pisarz i biograf Alec Nevala-Lee, który uznał, że warto podzielić się tym skarbem ze światem. Kampania Kickstarter przyniosła niezbędne fundusze na publikację minipowieści (właściwie to dużo, dużo więcej niż potrzebowano – celem było zebranie tysiąca dolarów, a wpłynęło... przeszło sto pięćdziesiąt pięć tysięcy dolarów!). Światowa i polska premiera książki przypadła na rok 2019.

Osiemdziesiąt jeden lat po pierwszej publikacji jednego z najważniejszych utworów science fiction (horroru science fiction, żeby być ścisłą) z odmętów zapomnienia wydobywa się jej pierwotna, rozszerzona wersja, pod tytułem „Frozen Hell”. Polskiemu wydaniu (Vesper, rok 2019) nadano nazwę „Coś”, a więc wykorzystano jeden z dwóch polskich tytułów (ten popularniejszy) arcydzieła Johna Carpentera. I dobrze, bo istniało przecież ryzyko, że nie każdy skojarzyłby tę publikację z „Coś”, gdyby postawiono na tłumaczenie oryginalnego tytułu - na „Piekielny lód”. Okładka wydania Vesper, zaprojektowana przez Macieja Kamudę, którego widowiskowe grafiki zdobią również wnętrze omawianego tomu, gdyby to ode mnie zależało (a nie zależy) zostałaby zasypana nagrodami. Nie przypominam sobie ani jednej okładki książki - czy to polskiego, czy zagranicznego wydania - która zrobiłaby na mnie takie wrażenie jak ta tutaj. Niezwykle hipnotyzująca rzecz! Gdy już skończyłam się w to cudo wgapiać (a trochę to zajęło), z prawdziwymi wypiekami na twarzy rozpoczęłam lekturę... A nie! Jeszcze nie pierwotnej wersji „Kim jesteś?” (ze wstydem przyznaję, że nie czytałam tego utworu, ale wciąż mam nadzieję, że kiedyś uda mi się to naprawić). Najpierw kilka słów od człowieka, który dokonał tego wiekopomnego odkrycia. Biografa Aleca Nevali-Lee, nie tylko relacjonującego to historyczne wydarzenie, jakim niewątpliwe było odnalezienie „Frozen Hell” / „Pandory” pióra Johna Wooda Campbella Juniora, ale również jego historię. Jego i naturalnie „Kim jesteś?, ale to też między innymi. Po tej przedmowie mamy wprowadzenie cenionego pisarza specjalizującego się w science fiction i fantasy, Roberta Silverberga, który to jeszcze bardziej zagłębia się w historię tego dzieła, zahaczając oczywiście o biografię jego autora i pisząc o noweli, w którą omawiana minipowieść się przekształciła (w którą zamienił ją sam jej twórca). Choć lektura dodatków pióra Aleca Nevali-Lee i Roberta Silverberga dostarczyła mi mnóstwa przyjemności i informacji, to jeszcze bardziej ukochałam sobie posłowie Piotra Gocieka, polskiego dziennikarza, pisarza, publicysty i redaktora. Ogromnego fana „Coś” Johna Carpentera – wiem, to z jego wkładu w omawianą publikację. Gociek najszerzej pisze właśnie o tym ponadczasowym dziele Johna Carpentera, ale omawia też „Istotę z innego świata” Christiana Nyby'ego (i prawdopodobnie Howarda Hawksa). Mówi też trochę o PRL-u i krytykach, którzy w latach 80-tych nie pozostawili suchej nitki na jednym z najbardziej przełomowych horrorów science fiction w historii kina. Wspaniale się to czyta, ale nie obyło się bez zgrzytu: Panie Gociek, proszę nie nazywać husky kundlem. Niby szczegół, poza tym kocham kundelki, ale... jakoś mnie to razi. Może dlatego, że słowo „kundel” ma też drugie, pejoratywne znaczenie – i trochę tak to, niestety, mi zabrzmiało. Tak, wiem, co ten konkretny pies do antarktycznej bazy w filmie Johna Carpentera przyniósł, ale ja tam zawsze patrzyłam na niego, jak na ofiarę, a nie oprawcę. Więc uprzedzając ewentualne uwagi: ten argument moim zdaniem nie uprawnia do odrobinkę pogardliwego (a przynajmniej ja tak to odebrałam) wyrażania się o tym nieszczęsnym stworzeniu. Dobrze, dobrze, już przechodzę do rzeczy.

Dosłownie do rzeczy. A raczej Rzeczy (używając jednego z polskich tytułów filmu Johna Carpentera i polskiego wydania jego powieściowej adaptacji z roku 1994). Minipowieść „Frozen Hell” autorstwa Johna Wooda Campbella Juniora początkowo... prawie mnie uśpiła. Robert Silverberg w swoim wprowadzeniu do tego utworu stwierdza, że zmiany, które autor wprowadził w to dzieło – przekształcenie z minipowieści w nowelę, ewentualnie opowiadanie – bardziej mu pomogły, niż zaszkodziły. Przysłużyły mu się. Jak już wspomniałam „Kim jesteś?” nie czytałam, Silverberg stwierdza jednak, że tamto dzieło jest pozbawione pierwszych trzech rozdziałów, które to znajdujemy w omawianej publikacji. Campbell najwidoczniej uznał je za zbędne i według mnie miał słuszność, bo choć podpisuję się pod słowami Roberta Silverberga, mówiącymi, że „Frozen Hell”, to „skarb sam w sobie” i że „mamy szczęście, że go odnaleźliśmy”, to nie zmienia to faktu, że pierwsze rozdziały „Coś” Johna W. Campbella (chyba już najwyższy czas zacząć używać tutaj tego tytułu, miast „Frozen Hell”) dosłownie przemęczyłam. No dobrze, trochę pomocny był język. Pomocny w przedzieraniu się przez między innymi proces ukierunkowany na wydobycie statku kosmicznego spod antarktycznego lodu, wdrożony przez grupę ludzi, których na to ekstremalnie nieprzyjazne terytorium przywiodły badania magnetyczne i atmosferyczne oraz pragnienie zebrania danych na temat promieniowania kosmicznego. Nie wiem, ile w tym zasługi Johna Campbella, a ile Tomasza Chyrzyńskiego, który to przełożył rzeczony utwór na język polski, ale tak czy inaczej poszczególne zdania wybrzmiewają przepięknie. Harmonijnie. Wydarzenia opisywane w tych „nieszczęsnych” trzech pierwszych rozdziałach niby też są jak najbardziej na miejscu, ale z jakiegoś powodu to nie porywa. Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że winy należy upatrywać w nieodpowiednim rozłożeniu środków ciężkości wstępnej fazy owej kultowej historii. Opowieść ta nie oparła się upływowi czasu. Owszem, trochę się zestarzała, ale ten z lekka archaiczny styl wypowiedzi osobiście uważam za walor, a nie wadę omawianego utworu (nic zaskakującego, bo od zawsze mam słabość do takiego, ale i bardziej przestarzałego słownictwa). Problem miałam więc nie z językiem (absolutnie nie!), tylko z... Jakby to ująć, żeby niechcący nie skłamać? Rozproszona akcja? Nie do końca. Niekorespondujące z danymi sytuacjami dialogi? Tylko odrobinę. Sporo niepotrzebnego technicznego żargonu? Trochę tego jest, ale czy zaraz sporo? Obszerne opisy śnieżnej scenerii, które zamiast stwarzać silne poczucie klaustrofobii, rodzą zniecierpliwienie? Niestety tak, co niezmiernie mnie zdumiało, ponieważ te fragmenty opisowe tworzyły przepięknie brzmiące zdania. Doprawdy kuriozalne zjawisko. W każdym razie, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie dlaczego z takim trudem przedzierałam się przez początek omawianej historii, należy wziąć wszystkiego, o czym wspomniałam, po trochu. Ale, ale, to tylko moje zdanie. Inni odbiorcy „Coś” Johna W. Campbella mogą zgoła inaczej zapatrywać się na pierwsze rozdziały tego wiekopomnego znaleziska Aleca Nevali-Lee. Robert Silverberg zdradził mi, że skrócona wersja tego dzieła, nowela „Kim jesteś?”, przeszła więcej przeróbek, że Campbell nie tylko „wyciął” pierwsze trzy rozdziały, ale wprowadził również trochę pomniejszych zmian. Silverberg wymienił przynajmniej niektóre z nich, ale jako że „Kim jesteś?” nie czytałam, nie mogę poddać własnej ocenie ich przydatności / nieprzydatności. Mogę za to z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że dalej jest nieporównanie lepiej. Wręcz wybornie! Gdy nasza antarktyczna opowieść science fiction nabiera wreszcie upragnionego tempa, gdy atmosfera się zagęszcza, Campbell wypuszcza się na terytorium horroru, gdy pozaziemski organizm rozpoczyna polowanie na zwierzęta i ludzi na odizolowanym siarczyście mroźnym terytorium, ze szczególnym wskazaniem na ciasną stację badawczą, po niedawnym znużeniu pozostaje tylko wspomnienie. Już nieistotne. Inaczej pewnie będzie z osobami zaznajomionymi z „Kim jesteś?”, ale ja w tej pasjonującej fazie podróży, w jaką zabrał mnie John W. Campbell (niedosłownie, bo choć on rzeczone dzieło stworzył, to nie on wystarał się o jego publikację w takim kształcie) wspominałam doskonałe „Coś” Johna Carpentera. Film, który moim zdaniem przebił literacki oryginał, nie wspominając już o pierwszej ekranowej wersji tej historii, „Istocie z innego świata”, której to produkcji wcale nie uważam za pomyłkę – polubiłam ją, ale nie pokochałam, jak arcydzieła Carpentera. Filmu, który jednak nigdy by nie powstał, gdyby nie legendarna nowela Johna W. Campbella, wyrosła z dzieła, które dostarczyło mi tyle przyjemności. I troszkę bólu, ale jak już stwierdziłam, to bez znaczenia. Liczy się to, co przeżyłam potem. Elektryzujące starcie z pozaziemską formą życia zawłaszczającą organizmy zwierząt i ludzi na odciętej od reszty świata arktycznej stacji badawczej i w jej okolicach. Starcia z bardzo wiernymi (w wyglądzie i zachowaniu) imitacjami przez nią tworzonymi. Przez istotę, która ponadto nie dość, że potrafi czytać innym w myślach, to na domiar złego może wlewać w ich umysły dowolne obrazy. Scenek ukierunkowanych na budzenie odrazy u odbiorców nie ma tak wiele i nie są one tak śmiałe, jak w filmie Johna Carpentera, ale wziąwszy pod uwagę wiek tej publikacji, pod tym względem autor i tak zaskakuje. Na pewno nie można nazwać Campbella tchórzem, a tym bardziej odmówić mu bogactwa wyobraźni. Dość powiedzieć, że to w jego umyśle narodziło się to, co zainspirowało twórców znakomitych efektów specjalnych tak doskonale pamiętanych z „Coś” Johna Carpentera. I nie tylko to. Bo należy pamiętać też o ponurym, zgniatającym wręcz klimacie – to również czeka każdego, kto zdecyduje się sięgnąć po „Coś” Johna W. Campbella. Jest co prawda trochę delikatniej, ale żeby zaraz narzekać? Ja na pewno nie zamierzam. A i jeszcze jedna ważna rzecz. Gdy już przeczytacie to, myślę, bezcenne dla każdego fana literatury grozy i science fiction dzieło, jeśli tylko zechcecie, zapoznacie się z początkiem jego kontynuacji autorstwa amerykańskiego pisarza Johna Gregory'ego Betancourta. Powieści, której roboczy tytuł nawiązuje do pierwszej filmowej wersji „Kim jesteś?” - w języku polskim to będzie „Istoty z innego świata”, ale pod warunkiem, że Betancourt zdobędzie do niego prawa i jeśli książka ta w ogóle ukaże się w Polsce. Na jej światową premierę trzeba jeszcze poczekać, niemniej tu akurat mam pewność, że wcześniej, czy później do niej dojdzie. W przeciwieństwie do polskiego wydania. Aczkolwiek jeśli takowe będzie, to ja będą jedną z tych osób, które się na nią rzucą. Bo pierwsze rozdziały „Istot z innego świata” są nader obiecujące. W sumie to strasznie irytujące – nie móc doczytać do końca opowieści, w którą zdążyło się wsiąknąć.

To się robi nudne, ale „Coś” Johna Wooda Campbella Juniora to nie wiadomo już która (długo by liczyć) publikacja wydawnictwa Vesper, której miłośnikom literatury grozy opuścić nie wolno. Fanom literatury science fiction także. Wspaniale by też było, gdyby osoby nieprzepadające za książkami, ale darzące pełnometrażowy film Johna Carpentera pod tym samym polskim tytułem ogromną sympatią, też dały szansę tej pozycji. Bo warto wiedzieć, jak to wszystko się zaczęło. Dosłownie wszystko: nowela „Kim jesteś?” Johna W. Campbella, pierwsza adaptacja filmowa w reżyserii Christiana Nyby'ego i prawdopodobnie Howarda Hawksa pt. „Istota z innego świata” oraz oczywiście druga filmowa wersja (trochę remake, bardziej adaptacja noweli, jeśli już nie jej ekranizacja, bo myślę że tak można owe dzieło określać) wyreżyserowana przez Johna Carpentera, jej literacka adaptacja pióra Alana Deana Fostera oraz jej prequel Matthijsa van Heijningena Jr. Żeby wymienić tylko te (naj)ważniejsze pozycje. Moim zwycięzcą tej nieformalnej konkurencji jest „Coś” Johna Carpentera, aczkolwiek noweli bądź opowiadania „Kim jesteś?” jeszcze niestety nie miałam okazji przeczytać. Więc możliwe, że to się jeszcze zmieni. Ale nie sądzę. Niemniej ogromnie cieszę, że mogłam poznać rozszerzoną wersję tej historii – minipowieść „Frozen Hell” (pol. „Coś”), którą to sam jej autor, John W. Campbell przekształcił w krótszą „Kim jesteś?”. Z tego dzieła wyrósł jeden z najważniejszych horrorów science fiction w historii, ponadczasowy niedługi utwór literacki, który w swojej pierwszej wersji był dłuższy. W tej wersji, którą tak gorąco polecam. „Coś” Johna W. Campbella. „Archeologiczne wykopalisko”, bezcenny skarb, który przeszło osiemdziesiąt lat cierpliwie czekał na ujrzenie światła dziennego. Szczęściem odnaleziony i nam wszystkim wręczony. I to jest, Proszę Państwa, wydarzenie historyczne!

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz: