Stronki na blogu

sobota, 17 grudnia 2022

„Sezon duchów. Osiem upiornych opowieści na długie zimowe wieczory”

 
BRIDGET COLLINS, IMOGEN HERMES GOWAR, NATASHA PULLEY, JESS KIDD, LAURA PURCELL, ANDREW MICHAEL HURLEY, KIRAN MILLWOOD HARGRAVE, ELIZABETH MACNEAL

Duchy, wiedźmy, potwory. Zimowy zbiór opowieści niesamowitych utrzymanych w klasycznym stylu. Prozatorski hołd dla historii z dreszczykiem z epoki wiktoriańskiej. Podróże w przeszłość zorganizowane przez współczesne brytyjskie pióra głównie z myślą o entuzjastach charakterystycznego ducha wieków minionych. Zorganizowane specjalnie na potrzeby tej publikacji – opowiadania niepublikowane wcześniej. Światowa premiera „Sezonu duchów. Ośmiu upiornych opowieści na długie zimowe wieczory” (oryg. „The Haunting Season: Ghostly Tales for Long Winter Nights” aka „The Haunting Season: Eight Ghostly Tales for Long Winter Nights”) przypadła na rok 2021, a pierwsza polska edycja pojawiała się w kolejnym roku. Przygotowana przez wydawnictwo Zysk i S-ka publikacja w twardej oprawie (z obwolutą) zaadaptowanej z zagranicznych wydań niniejszej antologii – projekt oryginalny dla oficyny Sphere, inicjatora tego wydarzenia. Teksty przetłumaczyli Tomasz Bieroń i Adrian Napieralski.

Standardowo zacznę od, w mojej ocenie, największych gwiazd na tym grozowym firmamencie, a skończę na... też niemałych „ciałach niebieskich”. Bo to bardzo wyrównany zbiór jest. Absolwentka Uniwersytetu Cambridge i Uniwersytetu Oksfordzkiego, poetka, dramatopisarka i powieściopisarka Kiran Millwood Hargrave i jej „Odosobnienie”. Spowiedź Catherine Elizabeth Mary Blake, Anno Domini 1898. Fikcyjne sprawozdanie nieszczęsnej kobiety z okresu, kiedy była panią Blake Manor, rozległej posiadłości na angielskiej prowincji, imponującego dziedzictwa drogiego małżonka zdesperowanej narratorki. Tuż przed przyjściem na świat pierwszego dziecka tej niewątpliwie zakochanej pary, mężczyzna przedstawia jej mrożącą krew w żyłach opowieść, którą Catherine przyjmuje z nieskrywanym niedowierzaniem. Opowieść o wiedźmie nie tak znowu dawno grasującej w tych okolicach. Nieżyjącej już żony jednego z tutejszych mieszkańców, który ponoć dał się wciągnąć w jej mroczną działalność, której ofiarami miały padać dzieci. Po porodzie pani Blake, na polecenie lekarza, ma spędzić parę dni w niecałkowitym odosobnieniu. Nie wolno jej widywać się z mężem (taka tutejsza tradycja, biorąca się z przekonania, że to służy świeżo upieczonym matkom), ale jest doglądana przez lekarza i służącą. Najważniejsze jednak, że jest przy niej maleństwo. W dusznej sypialni odwiedzanej przez niepożądaną istotę. Mroczna obecność albo pomieszanie zmysłów. Matka chroniąca swoje młode. Sama na polu bitwy z potencjalną istotą z zaświatów, walcząca nie tyle o swoje życie, ile życie swojego ukochanego dzieciątka. Konsekwentnie zagęszczana aura zaszczucia, zagrożenia nie z tego świata. Nieubłaganie narastające napięcie w klaustrofobicznym „pudełku” lepiącym się od grozy. Na marginesie: porównanie chrzęszczącego pod stopami śniegu do miażdżenia drobnych kości w punkt. Obawiam się, że odtąd ta odpychająca wizja będzie mnie męczyć przy każdej takiej (biały puch, mróz) przechadzce.

Potwór” Elizabeth Sarah Macneal, która studiowała literaturę angielską w Somerville College w Oksfordzie, a potem odbyła studia podyplomowe na Uniwersytecie Wschodniej Anglii, gdzie uzyskała tytuł magistra, podąża za narcystycznym naukowcem Victorem, wraz ze swoją żoną Mabel, przybywającym do miasteczka na wybrzeżu hrabstwa Dorset. Aby poszukać jakiegoś przedziwnego stworzenia, które zapewni mu wieczną sławę. Zatrzymują się w gospodzie według tutejszych nawiedzanej przez duchy. Sława ponad wszystko. Żądza pchająca nie-bohatera w szpony szaleństwa. A może to poczucie winy? Coraz bardziej gorączkowa, nerwowa, rozedrgana atmosfera w mieścinie, w której unosi się lekki odorek Innsmouth Howarda Phillipsa Lovecrafta. W morzu szaleństwa. Niedookreślone, frapująco niejasne katusze zgubionego odkrywcy.

Nieznacznie mniejsze wrażenia zapewniły mi takie oto mroźne historyjki: „Węgorzowi śpiewacy” autorstwa Natashy Pulley, absolwentki Soham Village College, New College w Oksfordzie oraz Uniwersytetu Wschodniej Anglii, gdzie zdobyła tytuł magistra kreatywnego pisania. Upiorna przygoda „przypadkowej rodziny”, jasnowidza Moriego, jego przyjaciela, życiowego partnera(?) Thaniela i przygarniętej przez nich łebskiej dziewczynki, którą nazywają Szóstką. Na torfowiskach Fens, gdzie jak wcześniej odkrył Mori nie nachodzą go te wszystkie szalenie męczące wizje. Zajmują jeden z gościnnych domków nieopodal jeziora, które Thanielowi, nie wiedzieć czemu, wydaje się autentycznie złym miejscem. Lokalna społeczność też wygląda mu mocno podejrzanie – niepokojąca uprzejmość, przesadna serdeczność w stosunku do, w gruncie rzeczy, obcych ludzi z miasta. A jakby tego było mało Thaniel na tych tajemniczych mokradłach chodzi we śnie. Epizody somnambuliczne, które dotąd mu się nie zdarzały. Nietypowa forma – część tekstu w przypisach. Przyznam, że początek nie nastroił mnie pozytywnie do tej literackiej wyprawy; chaotyczne wprowadzenie, ale zaskakująco smakowite rozwinięcie. Soczysta atmosfera niesamowitości (drobne skojarzenie z „Jeziorem śmierci” Nini Bull Robsahm), paranoją wspomagana. Wzmagający ciekawość, pobudzający wyobraźnię, pożądanie niekomfortowy folk horror z celnym domknięciem.

Laureatka Costa Short Story Award, pisarka wychowana w Londynie w dużej rodzinie, działająca również w branży telewizyjnej, Jess Kidd, przedstawia opowieść o „Lily Wilt”. „Post Mortem” Pétera Bergendy'ego w śmielszym wydaniu. „Frankenstein” Mary Shelley, „Martwa dziewczyna” Gadiego Harela i Marcela Sarmiento, „Mroczny instynkt” Joego D'Amato, „Nekromantik” Jörga Buttgereita. Ależ mnie wyobraźnia poniosła! Nie, nie sadzę, żeby te wszystkie echa były zaplanowane – ot, sobie popłynęłam. Fotograf pamiątkowy Walter Pemble przyjmuje zlecenie od państwa Wilt, które niedługo ma pochować swoją jedyną córkę Lily. Zdjęcia pośmiertne do rodzinnego albumu. Łatwo się domyślić, jakiego odkrycia dokona biedny Walter. Sprawa wydaje się być beznadziejna, przedsięwzięcie skazane na porażkę, obietnica, której niepodobna spełnić. Ale młody Pemble się nie zraża. Młody Pemble odnalazł swoją drugą – zimną – połówkę. Opowieść o miłości i szaleństwie. Jak je rozróżnić? Starannie pozszywana ze sprawdzonych motywów, ale niepozbawiona indywidualności. Odurzająco histeryczna atmosfera.

Przechodzimy do opowiadań... też dobrych. „Dom w czerni i bieli” laureatki Branford Boase Award Bridget Collins, która ukończyła filologię angielską w King's College w Cambridge, a potem uczyła się aktorstwa w London Academy of Music and Dramatic Art, podąża za niejakim Mortonem, młodym człowiekiem najwyraźniej mającym coś na sumieniu. Pewnego dnia uwagę aktualnie mieszkającego w pensjonacie mężczyzny zwraca oryginalna nieruchomość. A w zasadzie zielone figury szachowe (krzewy) znajdujące się przed domem, na ogrodzonym podwórzu. Młodzieniec wynajmuje to lokum w przekonaniu, że trafiła mu się wspaniała okazja. Śmiesznie niski czynsz: i wszystko jasne! Ciekawy pomysł na manifestacje nieznanego, ale poza tym fabuła biegnie utartą ścieżką. Wystarczająco klimatyczna opowieść o nawiedzonym domostwie, która jednakże może się zlać w pamięci z całym mnóstwem jej podobnych.  
Absolwentka Uniwersytetu Wschodniej Anglii, gdzie studiowała historię sztuki, archeologię i antropologię, Imogen Hermes Gowar pragnie przedstawić „Lokatora Thwaite'a”. Lucinda przybywa wraz ze swoim synkiem do zaniedbanej posiadłości, leżącej na grzbiecie wrzosowiska, własności jej surowego ojca, który zresztą „eskortuje ich” na to odludzie. Nie żeby to pochwalał, bo jak by nie patrzeć kobieta dopuściła się „istnej zdrady stanu”. Uciekła od męża, ukradła mu dziecko i to tylko dlatego, że wyładowywał na niej swoją „zawsze słuszną wściekłość”. Taka to była mentalność w czasach Lucindy, histeryczki, której najwyraźniej trzeba jeszcze raz wytłumaczyć, raz na zawsze wbić do głowy, jaka jest rola kobiet w tym świecie. Tak zachowują się sekutnice, a nie porządne kobiety. Lucina powinna całować rękę, która ją bije. Takie jest zdanie jej ojca, siostry i wielu, wielu innych. Po co znosi te wszystkie niewygody, skoro w każdej chwili może wrócić do męża? Bowiem gówna bohaterka opowiadania nie przywykła do takich warunków, jakie zastaje na wrzosowiskach. Jej godności najbardziej uwłacza brak służby, bo dochodząca pomoc domowa zdecydowanie jej nie wystarcza. Krótko: zdesperowana kobieta i znikąd pomocy (czyżby?). Sama ze swoją okropną niedolą. Wątek paranormalny taki sobie, ale warstwa psychologiczna całkiem zajmująca. Solidne tło społeczno-obyczajowe też według mnie udało się rozrysować na tym, bądź co bądź, odludziu.
Fotel Chillinghamów” pióra Laury Purcell, która przed rozkręceniem swojej pisarskiej kariery pracowała między innymi w branży finansowej, koncentruje się na „zbuntowanym aniele” imieniem Evelyn, wraz z rodzicami i młodszą siostrą goszczącej w Chillingham Grange, na włościach przystojnego dziedzica, jak się wydaje, pokaźnego majątku. Evelyn, ku oburzeniu swojej matki, odrzuciła zaloty tego jakże obiecującego dżentelmena, na czym skorzystała jej siostra. Mały wypadek skazuje naszą bohaterkę na mechaniczny fotel na kółkach (tymczasowe rozwiązanie, dopóki nie wróci do zdrowia) wcześniej należący do nieżyjącego już ojca panicza Chillinghama. Niepokojący fotel. Wciąga mimo rażącej przewidywalności. Ograniczenia ruchowe głównej bohaterki – dodam skutecznie zabiegającej o sympatię czytelnika, charakternej – i fakt, że po swojej stronie nie ma nikogo, albo prawie nikogo, zapewniły mi całkiem zacny pobyt, jak wszystko na to wskazuje, w nawiedzonym przez ducha obiekcie. Prędzej ruchomości niż nieruchomości:)
Ostatnia, ale wcale nie najgorsza „Zielona kaskada” Andrew Michaela Hurleya, zdobywcy między innymi Costa Book Award, zgłębią pewną, raczej rzadką awersję, swego rodzaju uczulenie na „świąteczną zieleninę”. Trauma dużego Eda. Nieprzyjemne wspomnienia z farmy Salter, gdzie bohater opowiadania wybrał się w imieniu nowo poznanego osobnika, szukającego przebaczenia, pojednania przed przewidywaną rychłą śmiercią. Przewrotna rzecz. Najpierw opustoszała, otulona gryzącym płaszczem ciszy, farma, a potem gwałtowny skręt, i jeszcze jeden. Smutna opowieść o bezrozumnym okrucieństwie bądź demonicznym zaślepieniu, fałszywym przekonaniu o słuszności swoich poczynań (boskie wstawiennictwo, (nie)święta misja opętanych chorą ideą). Opowieść o dobrych samarytanach i niewdzięcznych, okrutnie pogubionych owieczkach. O wiecznie zżerających wyrzutach sumienia. Cudnie melancholijna, ale niezbyt zainteresowana zagęszczaniem specyficznego - nadnaturalnego - mroku na, można rzec, magicznym spłachetku ziemi.

Myślę, że „Sezon duchów. Osiem upiornych opowieści na długie zimowe wieczory” podbije niejedno serce bijące dla klasycznych ghost stories i innych opowieści niesamowitych. Prostych, zgrabnych, powabnych. Stara szkoła straszenia. Młode stworzenia przebrane za staruszków. Staroświeckie świeżynki. Współczesne historie udające starocie, czarujące antyki. Naprawdę ciekawa brytyjska propozycja dla zakochanych w klasycznej prozie, w klimatach gotyckich, najlepiej z konkretnym dodatkiem nadprzyrodzonego. Upiory epoki wiktoriańskiej i nie tylko przywołane przez współczesne angielskie pióra.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz