Stronki na blogu

czwartek, 15 grudnia 2022

Peter Straub „Koko”

 

Na początku lat 80. XX wieku w Azji Południowo-Wschodniej dochodzi do zagadkowej serii morderstw. Sprawca pozbawia niektóre swoje ofiary oczu i uszu, a w usta wkłada im kartę do gry z odręcznym napisem Koko. Zaprzyjaźnieni weterani wojny wietnamskiej, pediatra Michael Poole, prawnik Harry Beevers, pracownik budowlany Conor Linklater oraz właściciel restauracji Tina Pumo, omawiają sprawę podczas zjazdu weteranów w Waszyngtonie i dochodzą do wniosku, że zabójcą może być Timothy Underhill, mało znany powieściopisarz, członek ich dawnego plutonu, którego postanawiają wyśledzić. Ostatnim znanym miejscem pobytu Underhilla jest Singapur, ale tropy prowadzą też do Bangkoku i Tajpej. Michael, Harry i Conor ruszają na poszukiwania potencjalnie bardzo niebezpiecznego kolegi. Tymczasem Koko wraca do Stanów Zjednoczonych, aby dokończyć swoje makabryczne dzieło.

Thriller psychologiczny autora między innymi takich powieści jak „Julia” (przeniesiona na ekran w 1977 roku przez Richarda Loncraine'a pod tytułem „Full Circle” aka The Haunting of Julia"), „Zaginiony, zaginiona”, „Kraina cieni”, „Pan X”, napisane wspólnie ze Stephenem Kingiem „Talizman” i „Czarny dom” oraz wybitna „Upiorna opowieść” (przeniesiona na ekran w 1981 roku przez Johna Irvina pod tym samym oryginalnym - „Ghost Story” - i polskim tytułem). Nieżyjącego już wielokrotnie nagradzanego - Bram Stoker Award, World Fantasy Award, August Derleth Award, International Horror Guild Award - amerykańskiego powieściopisarza i poety, wielkiego Petera Strauba. „Koko” to pierwotnie wydana w 1988 roku pierwsza cegiełka „Blue Rose Trilogy” - w jej skład wchodzą jeszcze „Mystery” (1990) i „The Throat” (1993) – według autora „bogatsza emocjonalnie” od wszystkich jego poprzednich prozatorskich dokonań, stylistycznie zbliżona (świadome naśladownictwo) do jego dwóch opowiadań ze zbioru „Houses Without Doors”: „Blue Rose” i „The Juniper Tree”, a opowiadanie „The Ghost Village” ze zbioru „Magic Terror” Petera Strauba jest prequelem „Koko”. W 1989 roku „Koko” został uhonorowany World Fantasy Award za najlepszą powieść. Pierwsza polskojęzyczna edycja niniejszego utworu Petera Strauba pojawiła się dopiero w roku 2022. Publikacja wydawnictwa Mag w twardej oprawie zaprojektowanej przez Dark Crayon i tłumaczeniu Marii Gębickiej-Frąc.

Peter Straub przystąpił do prac nad „Koko” z nadzieją na powtórzenie finansowego sukcesu „Ghost Story”, arcydzieła w dziedzinie literackiego horroru. Chciał stworzyć coś niepodobnego do tamtej Wielkiej Powieści Grozy, coś innego, ale z porównywalnymi aspiracjami do podbicia przynajmniej amerykańskiego rynku wydawniczego. Niemniej wiedział, że stąpa po bardzo cienkim lodzie, bo opinii publicznej może się nie spodobać to, że człowiek, który nie przeżył wojennego piekła ma czelność wypowiadać się na ten temat. Straub miał wrażenie, jakby wkraczał na „świętą ziemię”. Bezczelny intruz... który spotkał się z zaskakująco serdecznym przyjęciem. Z nielicznymi wyjątkami. Autor „Koko” opowiedział o weteranie wojny w Wietnamie z Kalifornii, autorze powieści przygodowych/sensacyjnych, który przysłał mu wymowne zdjęcie (adresat siedzi z karabinem automatycznym w towarzystwie, obejmującej go, urodziwej Wietnamki) i list, w którym w niewybrednych słowach dopominał się o milczenie w sprawach, które osobiście go nie dotyczą. Poinformował go też, że w „Koko” znalazła dowody na jego chory pociąg do małych chłopców. Straub odpisał, staranniej dobierając słowa (na machanie maczugą odpowiedział wbiciem szpilki), i nie ukrywał, że przez kilkanaście dni żył w strachu, spodziewając się już bardziej bezpośredniego ataku rozgoryczonego czytelnika. Czy na „Koko” spłynęłaby ta, bądź co bądź, niewielka fala krytyki, gdyby nie-weteran wojny wietnamskiej dał swoim weteranom silniejsze kręgosłupy moralne? Skonstruował jednoznacznie pozytywne postacie domorosłych detektywów tropiących seryjnego zabójcę, który jak przypuszczają kiedyś być ich towarzyszem broni? Wszystko wskazuje na Tima Underhilla – to nazwisko nieprzypadkowo może zabrzmieć znajomo w uszach częstych gości w literackim świecie Petera Strauba (mniejszą szansę na rozpoznanie ma Harry Beevers) – rodowitego Amerykanina, który po wyjściu z wietnamskiego piekła najprawdopodobniej osiadł w Azji Południowo-Wschodniej. Najwięcej uwagi autor poświęca jednak Michaelowi Poole'owi, pediatrze zamieszkałym w Westerholmie w hrabstwie Westchester z żoną, której cierpliwość najwyraźniej jest na wyczerpaniu. Kobieta jest już zmęczona życiem z mężczyzną, który jej zdaniem ugrzązł w przeszłości i co gorsza, nie wykazuje najmniejszej ochoty na wykaraskanie się z tego bagna. Wojenna trauma szczodrze doprawiona ich wspólną tragedią. Ogromne poczucie winy i nieodwracalna bardziej osobista strata zżerają Michaela od środka. Toksyczna substancja, której przypuszczalnie mężczyzna nawet nie chce odstawić. W każdym razie tak to widzi jego żona. W końcu ona uporała się ze stratą, a żywym dowodem na możliwość pokonania drugiego z demonów Michaela jest choćby Harry Beevers, były mąż jej najlepszej przyjaciółki. Zresztą Tina Pumo, a nawet wiecznie spłukany Conor Linklater zdają się mniej przytłoczeni potwornymi wspomnieniami z Wietnamu. Może i tak, ale w tym wąskim gronie tylko Beevers sprawia wrażenie w pełni zadowolonego ze swojej służby podobno dla ojczyzny. „Po raz pierwszy i jedyny w swojej karierze wojskowej Michael Poole zadał sobie, czy tego chce od niego armia – czy tego oczekuje od niego Ameryka”. O czym mowa? Na tę porażającą opowieść autor „Koko” każe nam dość długo czekać, ale już nie utrzymuje nas w takiej niepewności, co do dalszego ciągu tego gargantuicznego wyrzutu sumienia lekarza z powołania, Michaela Poole'a. Przed sądem postawiono tylko porucznika Harry'ego Beeversa, a wyrok tylko utwierdził go w przekonaniu, że przysłużył się ojczyźnie. Powinni obsypać go medalami, a nie ciągać po sądach...

O ile cały pluton nie zostanie postawiony przed sądem wojennym, do niczego nie dojdzie. To też było straszne. Nie będzie konsekwencji. Czyny popełnione w próżni są wiecznymi czynami, i to było straszne.”

Wymagający serial killer thriller. Ziemia niczyja, między literaturą popularną a wysoką. Skomplikowana rozprawa o demonach wojny, ubrana w przewiewną krwistoczerwoną suknię klasycznego pościgu za skrajnie niebezpiecznym człowiekiem. Widmem z podpisanymi kartami do gry. Przy tych okazjach używa pseudonimu Koko, ale normalnie funkcjonuje jako Timothy Underhill, autor w większości mało poczytnych powieści, który ostatnio jakby zapadł się pod ziemię. Nieoficjalne śledztwo, prowadzone przez jego czterech kolegów z wojska, ujawnia, że niesforny Timmy, dokonał czegoś na kształt autosabotażu. Padł ofiarą swojego piekielnie gorącego temperamentu. Za namową Harry'ego Beeversa, antypatycznego prawnika (aktualnie bezrobotnego) o sadystycznych skłonnościach(?), Michael Poole i pracownik budowlany, zajmujący się głównie stolarką, Conor Linklater, zabierają się z nim do Singapuru, na poszukiwania zabójczego Tima. Licząc się z tym, że to może być tylko początek ich szalonego tournée po Azji. Ostatni z ich kwartetu, Tina Pumo, właściciel obleganej nowojorskiej restauracji (kuchnia wietnamska), która właśnie przeżywa poważny kryzys, nie zapisał się na tę wątpliwą imprezę, zasłaniając się swoją działalnością gospodarczą, ale jego przyjaciele podejrzewają, że w tej sprawie koronnym argumentem była niejaka Maggie Lah, ładna Chinka, która niedawno wyniosła się z jego mieszkania. Ta miłość zdecydowanie jeszcze nie zardzewiała, ale... Efekt Florence Nightingale? Tak czy inaczej, Pumo po namyśle decyduje się wesprzeć kolegów zdalnie – znaleźć więcej informacji na temat mordów Koko. Tymczasem pozostała trójka coraz dalej zapuszcza się w ciemne uliczki azjatyckich metropolii. Nocne kluby, sadystyczne podziemie i krzycząca wniebogłosy bieda. Seks, przemoc i ubóstwo. Harry i Conor mogli już przywyknąć do takich widoków – w końcu mieszkają w Nowym Jorku – ale na pocztówkowym przedmieściu Michaela takich rozrywek raczej się nie uświadczy. Co nie znaczy, że to Poole najgorzej będzie wspominał tę wariacką wycieczkę. Kolejne szaleństwo Beeversa, któremu chyba wydaje się, że życie to film. On: James Bond. Na razie w kameralnym wydaniu, ale Harry święcie wierzy, że cała ta akcja z Koko zrobi z niego wielką gwiazdę. Będzie film, będzie książka o jednym z największych superbohaterów, jakich wydała amerykańska ziemia. Harry'ego przywiodła do Azji żądza sławy, a Conor nie mógł sobie odmówić, w jego przypadku bardziej rzadkiej, wręcz egzotycznej okazji do wyrwania się ze swojego niesatysfakcjonującego, odpychająco szarego, ciasnego światka. Michael natomiast uznał, że taka chwilowa rozłąka z żoną, może przysłużyć się im obojgu. A jeśli nawet nie, to on z pewnością tego potrzebował. Najtrudniej było mu rozstać się z jego ulubioną małą pacjentką. Depresyjna opowieść z życia wzięta. Jedna z tych historii, od których aż roi się na tym podłym padole. Kosmiczna niesprawiedliwość, rzeź niewiniątek, przerażająca loteria. Samobiczowanie grzesznika. Człowieka, któremu dano i zabrano. Michael w przeciwieństwie do Harry'ego oddałby wszystko za wehikuł czasu. Wystarczyłaby mu jedna podróż, jeden niemały cud. Takie rzeczy tylko w filmach Beeversa. Wydrążony człowiek, wyprany z nadziei, z pokorą dźwigający monstrualny krzyż. Michael to bohater tragiczny, któremu może być coraz trudniej współczuć. Odwrotną tendencję da się zaobserwować u innej ważnej postaci tej niełatwej lektury; wymagającej maksymalnego skupienia i pewnie niemałych nakładów cierpliwości. Nie od dziś wiadomo, że ofiary mogą być również oprawcami. Wbrew pozorom, jedno nie wyklucza drugiego. Tacy nie-bohaterowie nierzadko stanowią największe wyzwanie dla czytelników, naturalnie szukających zaufanych kompanów w fikcyjnych światach, już niekoniecznie prawdziwych ideałów, ale przynajmniej nieobarczonych nieakceptowalnymi społecznie, bezdennie czarnymi, haniebnymi dokonaniami. Takie jednostki, jak w „Koko” wywołują istny chaos w głowie czytającego. Ścierają się dwie przeciwstawne siły w umęczonej głowie odbiorcy. Niewygodna sympatia gryzie się z - uzasadnioną, ale czy oczyszczającą? - antypatią, z dziwnie przytępionym gniewem, bezsilną wściekłością coś za cicho, niezbyt stanowczo dopominającą się o uregulowanie rachunku, bez przekonania przywołującą tę mityczną damę imieniem Sprawiedliwość. W sponiewieranej głowie niewidzialnego obserwatora nieusystematyzowanych, niemożebnie poplątanych wydarzeń zamkniętych na tych „ciężkich stronicach”. Nielitościwie meandrująca to historia, na pierwszy rzut oka nieskoordynowany ciąg myśli i zdarzeń. Nieustępliwe echa przeszłości powciskane niby bez ładu i składu w teraźniejszość (anty)bohaterów „Koko” Petera Strauba, czyli przedostatnią dekadę XX wieku. Hard puzzle w wydaniu książkowym. Powieść-układanka dla lubiących wyzwania. Ale z autopsji wiem, że przynajmniej jedną z największych zagadek „Koko” da się rozwiązać na długo przed wyznaczonym terminem. W zasadzie autor niezamierzenie mnie wyręczył - o jedną informację za daleko.

Szukasz czegoś podobnego do „Upiornej opowieści” Petera Strauba? To szukaj dalej, bo „Koko” tego samego autora, to coś zupełnie innego. Twardszy orzech do zgryzienia, a przecież tamto genialne osiągnięcie w gatunku horroru, opus magnum tego nieodżałowanego amerykańskiego powieściopisarza, też nie jest jakąś kaszką z mleczkiem, nieprawdaż? Tak czy owak, otwarcie „Blue Rose Trilogy”, przygnębiająca opowieść o pewnym seryjnym mordercy i jego w większości straumatyzowanych dawnych towarzyszach broni, o niekończącym się koszmarze wojennym i innych truciznach zalewających ludzkie dusze, to niełatwo czytająca się rzecz. Nawet trochę męcząca, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Nie tym razem. Warto było odrobinę pocierpieć dla tak imponującej prozatorskiej budowli. Szczerej do bólu, głębokiej, refleksyjnej, gorzkiej, przeraźliwie ostrej, przeokropnie smutnej.

Za książkę bardzo dziękuję księgarni internetowej

https://www.taniaksiazka.pl/

Więcej nowości literackich

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz