Pielęgniarka
Natalie Paxton po wyjściu z pracy przeprowadza nieudaną reanimację
na stacji benzynowej, a niedługo potem trafia do szpitala z
krwotokiem z dróg rodnych. Po zażegnaniu kryzysu szpital zawiadamia
opiekę społeczną, ponieważ wszystko wskazuje na to, że Natalie
była w ciąży. Jej lekarz prowadzący początkowo nie ma
wątpliwości, że doszło do porodu, ale po przeprowadzeniu wywiadu
środowiskowego nie jest już tego taki pewien. W przeciwieństwie do
pracownicy opieki społecznej Lauren Balmer, teraz najbardziej
obawiającej się o bezpieczeństwo kilkuletniej córki Natalie
imieniem Rose, którą kobieta wychowuje z pomocą matki i brata.
Dotychczas Natalie nie przywiązywała większej wagi do opowieści
swojej córki o przerażającej istocie regularnie pojawiającej się
w jej pokoju, ale wstrząsające odkrycie Balmer i jej własne
przeżycia zmuszają ją do potraktowania poważnie lęków swojego
jedynego dziecka.
|
Plakat filmu. „Surrogate” 2022, Black Spade Productions, King Chester Productions
|
Niezależny
australijski horror paranormalny wyreżyserowany przez Davida
Willinga, twórcę między innymi dość entuzjastycznie przyjętych
shortów „Collier Brothers Syndrome” (2003) i „My Little Life”
(2017). Scenariusz „Surogatki” (oryg. „Surrogate”) jest
wspólnym dziełem Willinga i Beth King, w gruncie rzeczy niemających
doświadczenia w pracy nad pełnometrażowymi obrazami fabularnymi.
Można spokojnie założyć, że ten projekt był dużym krokiem na
polu zawodowym dla każdego z nich, a dla Davida Willinga także
swego rodzaju przeglądem jego filmowych fascynacji. W okresie
dorastania karmił się głównie horrorami i włoskim kinem (różnych
gatunków) z lat 50. i 70. XX wieku. W szkole filmowej znacznie
poszerzył swoje horyzonty – nie tylko odkrył, ale i zachwycił
się ekranowymi opowieściami praktycznie z wszystkich zakątków
świata. Kinem starszym i nowszym, artystycznym i gatunkowym (szeroko
pojętym). W „Surogatce” Willing starał się zawrzeć jak
najwięcej z tej swojej nieograniczonej filmowej pasji, szczególną
uwagą obdarzając jednak kino z lat 70. i 90. XX wieku. Wyniki tego
małego eksperymentu najpierw zaprezentowano w Australii – film
trafił do wybranych kin w kwietniu 2022. Szerzej zakrojoną,
międzynarodową, dystrybucję otwarto w kolejnym roku.
Nadnaturalny
horror macierzyński/rodzinny, który w moim poczuciu powiew
świeżości zdusił beznamiętnym odklepywaniem znanych formułek.
Jak dla mnie nie tyle nazbyt twardo osadzony w jednej z ulubionych
konwencji przynajmniej współczesnych filmowców - bo prawdę mówiąc
tego rodzaju opowieści jeszcze mi się nie przejadły – ile
odznaczający się czymś w rodzaju martwicy uczuć. Uderzająco
przygaszony emocjonalnie. Spory wyczyn, zważywszy na ramy fabularne.
Tekst z niemałym potencjałem depresyjnym. Tragiczna saga rodzinna,
która silą rzeczy powinna budzić jakieś niewygodne emocje. Żeby
z tak lekkim sercem przyjmować desperackie zmagania jednostki z
burzycielką najpewniej nieprzynależącą do naszego świata...
Niespecjalnie zagadkową dręczycielką małej Rose Paxton (w tej
roli małoletnia Taysha Farrugia, która według mnie powinna
zamienić się miejscami z Ellie Stewart, ponieważ jej warsztat dla
mnie okazał się bardziej przekonujący), ukochanej córeczki
Natalie (taki sobie występ Kastie Morassi), głównej bohaterki
„Surogatki” Davida Willinga. Pielęgniarki od niedawna, od
przeprowadzki (a jakże!), pracującej w Klinice Borden, pod którą
pewnego wieczora zawędruje niespokojna, wręcz udręczona dusza.
Zaniedbana kobieta rozmawiająca z jakąś wyimaginowaną istotą. A
przynajmniej do takiego wniosku mogła dojść zagadnięta przez nią
pielęgniarka, śpiesząca się do domu. Ale nie aż tak, by nie
poświęcić więcej czasu nieznajomej przy ponownym spotkaniu, do
którego dojdzie chwilę później na stacji benzynowej. Natalie
przystępuje wówczas do reanimacji kobiety, która praktycznie na
jej oczach targnęła się na własne życie. Wysiłki pielęgniarki
nie przynoszą rezultatu – kobieta umiera, a ciało Natalie
przeszywa silny ból. Cięcie i już jesteśmy w jej mieszkaniu, i
już żegna się z matką, bez której zapewne dużo trudniej byłoby
jej pogodzić pracę z opieką nad dzieckiem. Tak czy inaczej,
rodzicielka Natalie, podobnie jak jej brat, bardzo jej pomagają,
czego absolutnie nie można powiedzieć o biologicznym ojcu Rose. Ale
dziewczynka i tak uważa się za wielką szczęściarę: ma aż trzy
osoby, na które zawsze może liczyć, podczas gdy niejedno dziecko
jest praktycznie samo na tym bezdusznym świecie. I oczywiście nie
mogą mieć pewności, że po śmierci będzie lepiej. Czy jest więc
możliwe, że niezwyczajna dręczycielka małej Rose próbuje się z
nią zaprzyjaźnić? Zadawanie bólu sposobem na zwrócenie na siebie
uwagi, a w dalszej perspektywie nawiązanie więzi ze śmiertelniczką?
Pierwszy z tych hipotetycznych celów został już osiągnięty, póki
co nie ma jednak żadnych widoków na rozproszenie ewentualnej
samotności niezgorzej prezentującego się potencjalnego ducha
(niewygenerowanego komputerowo). W zasadzie nawet nie chciało mi się
rozpatrywać innych możliwości, a przecież nieproszony nocny gość
Rose równie dobrze może być demonem. Sami więc widzicie, jak
można się naciąć w kontakcie z tym jakże przebiegłym dziełem:)
Spójrzcie jak zręcznie twórcy żonglują wyświechtanymi
piłeczkami: nadnaturalna obecność i wymyślony (nie)przyjaciel.
Zwyczajne dziecięce lęki, mniej czy bardziej groźne produkty
wyobraźni albo intruz z zaświatów. To ci dopiero zagadka! A na
poważnie, jedyne pocieszenie - pomijając charakteryzację niechcący
bądź specjalnie szkodzącej nieśmiertelnej dziewoi - znalazłam w
widmowej ciąży postaci prowadzącej. Nie, to się nie nazywa ciąża
urojona.
|
Plakat filmu. „Surrogate” 2022, Black Spade Productions, King Chester Productions
|
Straszak
w starym stylu? Nie zauważyłam. David Willing w przestrzeni
publicznej może nie tyle solennie obiecywał, co sugerował, że
„Surogatka” to retro horror; osadzony w epoce smartfonów, ale
skąpany w niedzisiejszym klimacie. Utrzymany w duchu kina grozy z
lat 70. i 90 XX wieku. Taki nieczytelny list miłosny? Z tą
nieczytelnością, to stanowczo przesadziłam, bo jak zdążyłam się
zorientować nie wszyscy odbiorcy „Surogatki” wykazali się tak
zatrważającą nieczułością na zaklętą w tym dziele magię kina
z dawnych lat. Innymi słowy, to, co mnie zaprezentowało się jako
pierwszy gorszy popcornowy starszak w nowym stylu, Wam może pokazać
się jako kolejne (mniej lub bardziej udane) wskrzeszenie
specyficznego „leśnego dziadka” na planecie Horror. Żałuję,
że go nie wypatrzyłam, że nie spotkałam tego czarownego „gościa”
w świecie przedstawionym w „Surogatce”. Nie na płaszczyźnie
technicznej, bo fabuła właściwie ta sama, co dziesiątki lat temu.
No, może poza jednym wyjątkiem. Niekonwencjonalne zajście w ciążę,
której nie widać. Natalie Paxton co prawda miewa poranne mdłości,
ale trudno się jej dziwić, że w jej głowie ani razu nie pojawia
się myśl o poczęciu. Nawet podczas porodu. Bo to musiałoby być
niepokalane poczęcie. Najpewniej się zaraziła... Ciążą?! Tak to
wygląda, bo to chyba nie miała być żadna tajemnica? Zapłodnienie
Natalie widmowym dzieckiem. A jak by tego było mało, przyczepia się
do niej nadgorliwa lub po prostu szczerze zatroskana pracownica
opieki społecznej, niejaka Lauren Balmer (niezawodna Jane Badler).
Zabiła drugie dziecko i maltretuje pierwsze – takie podejrzenia
ewidentnie Lauren żywi w stosunku do biednej pielęgniarki. Ktoś
krzywdzi jej dziecko i tym kimś może być ona. Rose jednak upiera
się przy krwawiącej dziewczynce nawiedzającej jej pokój.
Dziewczynce, która ją szczypie. Czy to aby nie zaczęło się po
znamiennym krwotoku Natalie? UWAGA SPOILER W pewnym momencie
Rose uraczyła mnie wyznaniem, że jej nocna zmora odwiedzała ją
już przed przeprowadzką. Szalenie nieprecyzyjne tłumaczenie albo
karygodne oszustwo, ewentualnie ogromne niedopatrzenie scenarzystów?
Tak czy inaczej, nijak mi się to nie klei z późniejszymi
odkryciami Natalie KONIEC SPOILERA. Później sytuacja trochę
się poprawiła (albo ja się przyzwyczaiłam), ale w pierwszej
partii filmowcy postawili na narracją skokową, która zdecydowanie
nie należy do moich ulubionych. Wolę płynne przejścia ze sceny na
scenę, które czasami warto urozmaicić agresywniejszymi pchnięciami
akcji. Z wyczuciem i umiarem, a nie jak w „Surogatce” Davida
Willinga. Ociężałej, pokracznej, topornej produkcji, w moim
odbiorze. Ale słowo się rzekło: ta moja niegodna pozazdroszczenia
sytuacja z czasem uległa lekkiej poprawie. Nie mogę powiedzieć, że
wreszcie zaczęłam się angażować w niezwykłe problemy zwykłych
zjadaczy chleba z niewielkiej australijskiej miejscowości, ale na
pewno łatwiej było mi nadążyć za postacią prowadzącą.
Zwłaszcza, że robiła dokładnie to, czego się po niej
spodziewałam. Dzielnie podążała utartym szlakiem. Uwierzy w
ducha, poszuka pomocy u ekspertów (w tym miejscu może się
przypomnieć „Szósty zmysł” M. Nighta Shyamalana) i informacji
o zawziętym stworzeniu niechcący bądź z premedytacją (nie sadzę,
żeby wielu odbiorców „Surogatki” głowiło się nad tą
kwestią; rzecz oczywista, ale niekoniecznie dla autorów tej
opowieści) rujnującym jej życie. Jak wielu przed nią Natalie w
końcu na własną rękę spróbuje rozwiązać zagadkę
kryminalno-paranormalną. Niektóre zdjęcia przydałoby się
doświetlić, ale muszę przyznać, że aura panująca w tym
fikcyjnym świecie pozytywnie mnie zaskoczyła. Przygotowałam się
na plastik, a dostałam stosownie przygaszone barwy. Niejaskrawe i
jakby delikatnie pobrudzone obrazki, którym jednak moim zdaniem
daleko do charakterystycznych ponurości kina grozy z lat 70. XX
wieku. W każdym razie mnie w iście sentymentalny nastrój te
pozornie chropawe zdjęcia nie wprowadziły, ale poniewczasie
(opowieści reżysera i współscenarzysty, do których dokopałam
się już po seansie) nabrałam podejrzeń, że David Willing był
jak najbardziej zainteresowany dostarczaniem takich podniet. Nie
zostałam pożądanie przygnieciona tą, bądź co bądź, nie
najlżejszą atmosferą, ale jak na dzisiejsze standardy, w tej
materii moim zdaniem nie ma się czego wstydzić. Na tle innych
filmowych opowieści o wszelkiego rodzaju zjawiskach nadprzyrodzonych
z ostatnich lat, a przynajmniej mainstreamowych „straszydeł”,
„Surogatka” może uchodzić za pozycję
nadspodziewanie/dostatecznie klimatyczną.
Australijski
horror paranormalny w stylu amerykańskim. Pełnometrażowy debiut
reżyserski Davida Willinga podobno stworzony pod natchnieniem
produkcji z różnych zakątków świata, ale śmiem przypuszczać,
że największy wpływ na „Surogatkę” mieli właśnie
Amerykanie. Wyraźnie nakręcona niewielkim kosztem, kreatywnie
zawiązana... konwencjonalna historyjka niekoniecznie z dreszczykiem.
U mnie zero emocji, ale może Wam bardziej się poszczęści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz