Dwudziestotrzyletnia
Hera nie posiada się ze szczęścia, kiedy świeżo po studiach
udaje jej się dostać posadę młodszej analityczki danych w
korporacji. Poza tym zaczęła spotykać się z przystojnym Zachiem,
kierownikiem działu finansowego, z doświadczenia wiedzącym jak w
szybkim czasie osiągnąć sukces i gotowym podzielić się z nią
swoją wiedzą. Ale nie za darmo, o czym Hera boleśnie przekonuje
się pewnego wieczora we własnym domu. Zmuszona do stosunku
seksualnego przez człowieka, który wcześniej obdarował ją
rośliną doniczkową. Nową najlepszą przyjaciółką ambitnej
młodej kobiety, uwikłanej w toksyczny związek i prześladowanej
przez drzewną istotę.
|
Plakat filmu. „Pollen” 2023, RoleCall, Bone Broth Films
|
Pełnometrażowy
debiut reżyserski D.W. Medoffa na podstawie jego własnego
scenariusza. Horror psychologiczny stworzony przez filmowca, dla
którego najbardziej inspirujące są historie pokazujące ból
istnienia, tragedie jednostek w tragicznym – destrukcyjnym i
chaotycznym – świecie. Pracując nad „Pollen” Medoff
pozostawał pod wpływem choćby takich obrazów, jak „Babadook”
Jennifer Kent, „Coś za mną chodzi” Davida Roberta Mitchella,
„Saint Maud” Rose Glass, „Lake Mungo” Joela Andersona oraz
„Nawiedzonego domu na wzgórzu” Mike'a Flanagana, serialu na
motywach kultowej powieści Shirley Jackson. A głównym źródłem
inspiracji była mitologia grecka – drzewny potwór nawiedzający
główną bohaterkę (nomen atque omen) powstał pod
natchnieniem driad: nimf z zielonkawą skórą, bezlitosnych
strażniczek lasów, żarliwych wyznawczyń kultu Matki Natury.
„Pollen” został uwolniony w czerwcu 2023 roku – w swoich
rodzimych Stanach Zjednoczonych trafił bezpośrednio na platformy
VOD.
Metaforyczna
opowieść, która fanom kina grozy może przypomnieć choćby
„Opiekunkę” aka „Strażnika” Williama Friedkina”, „Mroki
lasu” Lucky'ego McKee czy „Z lasu” Corina Hardy'ego. Czarująca
obrazem i dźwiękiem, dopieszczona na gruncie audiowizualnym -
niesamowicie intensywne zdjęcia Blake'a Studwella, owocnie
współpracujące z melancholijno-złowieszczą ścieżką dźwiękową
Chrisa Campbella – wrażliwa analiza psychologiczna, nasycona
aromatem eko horroru. Utrzymany w oldschoolowym klimacie
arthouse horror opatrzony aktualnymi komentarzami
społeczno-obyczajowymi. Imienniczka greckiej bogini małżeństwa,
zazdrosnej, mściwej siostry i żony Zeusa (widowiskowy występ Avy
Rose Kinard) to bohaterka czasów współczesnych... która jednak
może nie być uznana za typową przedstawicielkę naszej epoki.
Ambitna młoda kobieta, która nie chce być taka jak na przykład
Eleanor Vance, bujająca w obłokach, infantylna osobowość, która
zadławiła się nowymi, wspaniałymi, wyimaginowanymi(?)
możliwościami. Ale inni tego chcą. W dżungli zwanej cywilizacją
nie brakuje osobników gotowych zdeptać twoje marzenia. Mięsożerców.
Herze wydaje się, że ma wszystko, co niezbędne do energicznego
pięcia się po szczeblach kariery. Nie jest taka jak jej starsza
siostra Demi (przyzwoita kreacja Ashley Ames), która jej zdaniem
zadowala się byle czym. Haruje jak wół za psie pieniądze –
pielęgniarka i samotna matka kilkuletniej Corey (przeciętny występ
Riley Madison Fuller) – a na dodatek nie przykłada się do
poszukiwań odpowiedniego nie tylko dla niej, ale i dla jej dziecka,
życiowego partnera. Uważa, że Demi nie tylko jest osobą
praktycznie pozbawioną ambicji, ale i niepotrafiącą zrozumieć
tych, co ją mają. A już na pewno nie rozumie swojej młodszej
siostry, która ledwo weszła na rynek pracy (nie licząc studenckiej
przygody w kawiarni), a już odczuwa silną presję czasu. Ma
dwadzieścia trzy lata, a jest „zaledwie” młodszą analityczką
danych w korporacji. Szczęśliwa i zarazem niepocieszona, wręcz
głęboko rozczarowana sobą. Zach (bezbłędny Tyler Buckingham –
imponujące wczucie w niewdzięczną, to znaczy antypatyczną
postać), jej mentor i książę z bajki, kierownik działu
finansowego nie pozwolił jej nacieszyć się tym sukcesem.
Wytłumaczył jak ważne jest natychmiastowe wysforowanie się
naprzód. „Wspaniałomyślnie” wziął „świeże mięsko” pod
swoje skrzydła. Bo dla Zacha ta dobrze wykształcona, ale
niedoświadczona życiowo, niektórzy mogą wręcz uznać, że
niedojrzała kobieta, tym właśnie jest – soczystym mięsem, na
jego szczęście, przekonanym, że znalazło swoją drugą połówkę.
Żałosnym stworzeniem najwyraźniej wychodzącym z założenia, że
ludzie są z natury dobrzy. Ufne dziewczątko, trwające w fałszywym
przekonaniu, że ma przed sobą świetlaną przyszłość. Porywa się
z motyką na słońce, ale póki co w interesie Zacha leży
podtrzymywanie w niej pewności, że w nią wierzy. Że wcale nie
uważa, iż Hera powinna pomyśleć o pracy nauczycielki albo (o
zgrozo!) pielęgniarki, a jeszcze lepiej skupić się na
poszukiwaniach mężczyzny zarabiającego na tyle przyzwoicie, by ją
utrzymywać. Zacha nie tyle denerwuje, ile bawi „eksperyment
społeczny” polegający na uporczywym wciskaniu płci żeńskiej na
rynek pracy. Głupim kobietkom wmówiono, że mogą robić to, co
mężczyźni. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Zach ma się za
przedstawiciela zdroworozsądkowej mniejszości – jednego z tych,
którzy nie będą zaskoczeni, gdy wspomniany „eksperyment”
wreszcie zostanie zarzucony. Bo to nie może się udać, wszak
kobieta została stworzona po to by służyć mężczyźnie.
Zaspokajać wszelkie jego potrzeby, zajmować się gospodarstwem
domowym i oczywiście rodzić dzieci, nie oczekując przy tym pomocy
w ich wychowaniu od jedynego żywiciela rodziny. Zach byłby skłonny
rozpatrzyć kandydaturę Hery do zaobrączkowania, gdyby wyzbyła się
tego całego feministycznego myślenia. Byle prędko, bo konkurencja
nie śpi.
|
Plakat filmu. „Pollen” 2023, RoleCall, Bone Broth Films
|
Kiedy
umiera nadzieja. Czołowa postać „Pollen” D.W. Medoffa
zgrzeszyła marzeniami. Idealistycznie założyła, że fortuna
sprzyja pracowitym. Między innymi tego nauczyła się w szkole, a
jak kiedyś przytomnie zauważył Albert Camus „szkoła
przygotowuje dzieci do życia, które nie istnieje”. „Pollen”
to historia pewnego szczególnie bolesnego zderzenia wiedzy
akademickiej z twardą rzeczywistością. Ambicji z mądrością
życiową. W oczach Hery jej ukochana siostra zadowala się
nadgniłymi resztkami z pańskich stołów. Spoczęła na laurach,
choć mogłaby góry przenosić. W kapitalizmie chcieć to mieć.
Hera chciała i dostała. A tak naprawdę uczciwie sobie na to
zapracowała, bo na wolnym rynku każdy może wyznaczać sobie cele,
ale potrzeba jeszcze odrobinę determinacji, by je osiągnąć. Z
takim nastawieniem „dziewczyna Medoffa” wchodzi na pierwszy
szczebel korporacyjnej drabiny. I nie potrzebuje dużo czasu, by
udowodnić swoją wartość. Sęk w tym, że sprawna i dokładna
młodsza analityczka danych nie zna niepisanych reguł. Marzy jej się
błyskawiczny awans, a nawet nie potrafi się ubrać. Raz zjawia się
w firmie w wyzywających ciuszkach, a innym razem w jakimś „stroju
pokutnym”. Jak nie wamp, to marynarz. I jeszcze to ciągłe
przepraszanie. Bezpośrednia przełożona Hery próbuje jej
wytłumaczyć, jak ważna jest prezencja w tym, bądź co bądź,
męskim świecie. Pożrą ją żywcem, gdy tylko zwietrzą okazję.
Płotka wśród rekinów i piranii. Niegeneralizujący horror
feministyczny. W świecie przedstawionym przez Medoffa nie istnieje
coś takiego jak solidarność jajników, a przynajmniej nie istnieje
w nowym miejscu pracy (pierwsze, które się liczy!)
dwudziestotrzyletniej kobiety wykorzystanej seksualnie przez rzekomą
miłość jej życia. Hera nie wini Zacha, wini siebie. Swoją
przeklętą pruderyjność. Żałuje, że nie potrafi traktować
seksu tak lekko jak jej siostra. Tak chętnie konsumować związku
przecież nie z jakimś przypadkowym mężczyzną, tylko poważnym
kandydatem na jej życiowego towarzysza. Ewidentnie najlepsza partia
w firmie. Zeus i jego Olimp. Harem człowieka z kompleksem Boga,
który łaskawie obdarzył Herę bezcenną rośliną doniczkową.
Obłędny kwiatek dla kwiatu, którego jest pół światu. Jak nie
Hera, to Vicky (intrygująco przejaskrawiony mały pokaz Bennett
Welch), która w przeciwieństwie do tego niewdzięcznego żółtodzioba
dobrze wie, jak się w to gra. Gotowa na robienie kariery przez
łóżko, a zatem w oczach Zacha może być bardziej obiecującym
materiałem na kobietę sukcesu. Zakładając, że pępek świata
traci czas na takie przemyślenia. Po co, skoro w tym czasie może
zaliczać? Zach bawi się kobietami i trzeba mu oddać, że jest przy
tym dość uczciwy. Nie tyle manipuluje, ile wykłada kawę na ławę.
Hera zdaje się nie dostrzegać, że jej „rycerz na czarnym koniu”
traktuje ją protekcjonalnie. Właściwie pogarda do płci przeciwnej
aż się z niego wylewa. No i zawsze może się pośmiać z „typowo
kobiecych odchyłów”. Mizogin, który szarpnął się na magiczną
roślinkę. Kapryśną Grace. Nimfę drzewnego stwora? Tak czy
inaczej, Hera zaprzyjaźnia się ze swoją nową roślinką. Skoro
ludzie tak okrutnie zawiedli jej zaufanie... A Demi? Demi nie
zrozumie, Demi ma swój świat i swoje zabawki. Na tym ostrym
zakręcie życia, w tej zaskakująco brudnej, skrajnie egoistycznej
rzeczywistości, największym oparciem staje się tania roślinka z
supermarketu. A kto powiedział, że „magiczna fasola” nie sieje
się w tych świątyniach konsumpcjonizmu? Wszystko jest możliwe na
polu bitwy z traumą. Toczy się zaciekła walka z wewnętrznymi
demonami, przy czym główna zainteresowana wydaje się być tego
kompletnie nieświadoma. Dla niej drzewny prześladowca jest jak
najbardziej realny – właściwie dla odbiorcy też może taki być;
jak komu wygodnie – najprawdziwszy potwór o nieprzeniknionych
zamiarach. Chce ją zabić, postraszyć czy czegoś nauczyć? Wróg
czy przyjaciel? A może obojętna siła Natury. Niszczycielski
żywioł, który mógł dobitniej zaznaczyć swoją obecność.
Zabrakło mi w „Pollen” mocniejszego uderzenia - powiedzmy
upewniania się, że ta opowieść zakotwiczy się w pamięci
miłośników gatunku. Starannie budujesz napięcie, konsekwentnie
zagęszczacz atmosferę i... Nie chcę powiedzieć „i nico”, bo
tak nie jest, niemniej we mnie pozostał pewien niedosyt. Za płasko
sobie Medoff poczynał z tą enigmatyczną humanoidalną sylwetką
drzewiastą, a i Grace pewnie dałaby radę dostarczyć mi jakichś
silniejszych wrażeń (z tym pyłkiem można było śmielej
pokombinować). Wsiąknięta, ale nie zgruchotana. Wkręcona, ale nie
zmiażdżona. Przekonana, ale niewpadająca w jakiś ogromny zachwyt.
Tylko w mały:)
Audiowizualna
uczta niekoniecznie dla łakomczuszków. Niesuto zastawiony grozowy
stół debiutującego w długim metrażu D.W. Medoffa. Za to pięknie
zdobiony. W każdym razie w moje oko (i ucho) wpadło. Szkoda tylko
że nie dało się nażreć. Zawsze musi być jakieś „ale”?
Hmm... Intensywna opowieść o desperackiej pogoni za marzeniami, o
okradaniu innych z nadziei, deptaniu cudzych ambicji, o niezwykłej
powierniczce i potwornie nieosobliwej traumie. Tak lepiej? I jeszcze
tak: nielukrujący rzeczywistości, sugestywny slow burn horror
z nutką czarnego humoru. Klaustrofobiczny i paranoiczny. Coś za nią
chodzi w paszczy korporacyjnego szaleństwa. Polecam „Pollen”
przychylnie nastawionym do tak zwanej nowej fali kina grozy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz