Stronki na blogu

środa, 14 czerwca 2023

„Pollen” (2023)

 
Dwudziestotrzyletnia Hera nie posiada się ze szczęścia, kiedy świeżo po studiach udaje jej się dostać posadę młodszej analityczki danych w korporacji. Poza tym zaczęła spotykać się z przystojnym Zachiem, kierownikiem działu finansowego, z doświadczenia wiedzącym jak w szybkim czasie osiągnąć sukces i gotowym podzielić się z nią swoją wiedzą. Ale nie za darmo, o czym Hera boleśnie przekonuje się pewnego wieczora we własnym domu. Zmuszona do stosunku seksualnego przez człowieka, który wcześniej obdarował ją rośliną doniczkową. Nową najlepszą przyjaciółką ambitnej młodej kobiety, uwikłanej w toksyczny związek i prześladowanej przez drzewną istotę.

Plakat filmu. „Pollen” 2023, RoleCall, Bone Broth Films

Pełnometrażowy debiut reżyserski D.W. Medoffa na podstawie jego własnego scenariusza. Horror psychologiczny stworzony przez filmowca, dla którego najbardziej inspirujące są historie pokazujące ból istnienia, tragedie jednostek w tragicznym – destrukcyjnym i chaotycznym – świecie. Pracując nad „Pollen” Medoff pozostawał pod wpływem choćby takich obrazów, jak „Babadook” Jennifer Kent, „Coś za mną chodzi” Davida Roberta Mitchella, „Saint Maud” Rose Glass, „Lake Mungo” Joela Andersona oraz „Nawiedzonego domu na wzgórzu” Mike'a Flanagana, serialu na motywach kultowej powieści Shirley Jackson. A głównym źródłem inspiracji była mitologia grecka – drzewny potwór nawiedzający główną bohaterkę (nomen atque omen) powstał pod natchnieniem driad: nimf z zielonkawą skórą, bezlitosnych strażniczek lasów, żarliwych wyznawczyń kultu Matki Natury. „Pollen” został uwolniony w czerwcu 2023 roku – w swoich rodzimych Stanach Zjednoczonych trafił bezpośrednio na platformy VOD.

Metaforyczna opowieść, która fanom kina grozy może przypomnieć choćby „Opiekunkę” aka „Strażnika” Williama Friedkina”, „Mroki lasu” Lucky'ego McKee czy „Z lasu” Corina Hardy'ego. Czarująca obrazem i dźwiękiem, dopieszczona na gruncie audiowizualnym - niesamowicie intensywne zdjęcia Blake'a Studwella, owocnie współpracujące z melancholijno-złowieszczą ścieżką dźwiękową Chrisa Campbella – wrażliwa analiza psychologiczna, nasycona aromatem eko horroru. Utrzymany w oldschoolowym klimacie arthouse horror opatrzony aktualnymi komentarzami społeczno-obyczajowymi. Imienniczka greckiej bogini małżeństwa, zazdrosnej, mściwej siostry i żony Zeusa (widowiskowy występ Avy Rose Kinard) to bohaterka czasów współczesnych... która jednak może nie być uznana za typową przedstawicielkę naszej epoki. Ambitna młoda kobieta, która nie chce być taka jak na przykład Eleanor Vance, bujająca w obłokach, infantylna osobowość, która zadławiła się nowymi, wspaniałymi, wyimaginowanymi(?) możliwościami. Ale inni tego chcą. W dżungli zwanej cywilizacją nie brakuje osobników gotowych zdeptać twoje marzenia. Mięsożerców. Herze wydaje się, że ma wszystko, co niezbędne do energicznego pięcia się po szczeblach kariery. Nie jest taka jak jej starsza siostra Demi (przyzwoita kreacja Ashley Ames), która jej zdaniem zadowala się byle czym. Haruje jak wół za psie pieniądze – pielęgniarka i samotna matka kilkuletniej Corey (przeciętny występ Riley Madison Fuller) – a na dodatek nie przykłada się do poszukiwań odpowiedniego nie tylko dla niej, ale i dla jej dziecka, życiowego partnera. Uważa, że Demi nie tylko jest osobą praktycznie pozbawioną ambicji, ale i niepotrafiącą zrozumieć tych, co ją mają. A już na pewno nie rozumie swojej młodszej siostry, która ledwo weszła na rynek pracy (nie licząc studenckiej przygody w kawiarni), a już odczuwa silną presję czasu. Ma dwadzieścia trzy lata, a jest „zaledwie” młodszą analityczką danych w korporacji. Szczęśliwa i zarazem niepocieszona, wręcz głęboko rozczarowana sobą. Zach (bezbłędny Tyler Buckingham – imponujące wczucie w niewdzięczną, to znaczy antypatyczną postać), jej mentor i książę z bajki, kierownik działu finansowego nie pozwolił jej nacieszyć się tym sukcesem. Wytłumaczył jak ważne jest natychmiastowe wysforowanie się naprzód. „Wspaniałomyślnie” wziął „świeże mięsko” pod swoje skrzydła. Bo dla Zacha ta dobrze wykształcona, ale niedoświadczona życiowo, niektórzy mogą wręcz uznać, że niedojrzała kobieta, tym właśnie jest – soczystym mięsem, na jego szczęście, przekonanym, że znalazło swoją drugą połówkę. Żałosnym stworzeniem najwyraźniej wychodzącym z założenia, że ludzie są z natury dobrzy. Ufne dziewczątko, trwające w fałszywym przekonaniu, że ma przed sobą świetlaną przyszłość. Porywa się z motyką na słońce, ale póki co w interesie Zacha leży podtrzymywanie w niej pewności, że w nią wierzy. Że wcale nie uważa, iż Hera powinna pomyśleć o pracy nauczycielki albo (o zgrozo!) pielęgniarki, a jeszcze lepiej skupić się na poszukiwaniach mężczyzny zarabiającego na tyle przyzwoicie, by ją utrzymywać. Zacha nie tyle denerwuje, ile bawi „eksperyment społeczny” polegający na uporczywym wciskaniu płci żeńskiej na rynek pracy. Głupim kobietkom wmówiono, że mogą robić to, co mężczyźni. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Zach ma się za przedstawiciela zdroworozsądkowej mniejszości – jednego z tych, którzy nie będą zaskoczeni, gdy wspomniany „eksperyment” wreszcie zostanie zarzucony. Bo to nie może się udać, wszak kobieta została stworzona po to by służyć mężczyźnie. Zaspokajać wszelkie jego potrzeby, zajmować się gospodarstwem domowym i oczywiście rodzić dzieci, nie oczekując przy tym pomocy w ich wychowaniu od jedynego żywiciela rodziny. Zach byłby skłonny rozpatrzyć kandydaturę Hery do zaobrączkowania, gdyby wyzbyła się tego całego feministycznego myślenia. Byle prędko, bo konkurencja nie śpi.

Plakat filmu. „Pollen” 2023, RoleCall, Bone Broth Films

Kiedy umiera nadzieja. Czołowa postać „Pollen” D.W. Medoffa zgrzeszyła marzeniami. Idealistycznie założyła, że fortuna sprzyja pracowitym. Między innymi tego nauczyła się w szkole, a jak kiedyś przytomnie zauważył Albert Camus „szkoła przygotowuje dzieci do życia, które nie istnieje”. „Pollen” to historia pewnego szczególnie bolesnego zderzenia wiedzy akademickiej z twardą rzeczywistością. Ambicji z mądrością życiową. W oczach Hery jej ukochana siostra zadowala się nadgniłymi resztkami z pańskich stołów. Spoczęła na laurach, choć mogłaby góry przenosić. W kapitalizmie chcieć to mieć. Hera chciała i dostała. A tak naprawdę uczciwie sobie na to zapracowała, bo na wolnym rynku każdy może wyznaczać sobie cele, ale potrzeba jeszcze odrobinę determinacji, by je osiągnąć. Z takim nastawieniem „dziewczyna Medoffa” wchodzi na pierwszy szczebel korporacyjnej drabiny. I nie potrzebuje dużo czasu, by udowodnić swoją wartość. Sęk w tym, że sprawna i dokładna młodsza analityczka danych nie zna niepisanych reguł. Marzy jej się błyskawiczny awans, a nawet nie potrafi się ubrać. Raz zjawia się w firmie w wyzywających ciuszkach, a innym razem w jakimś „stroju pokutnym”. Jak nie wamp, to marynarz. I jeszcze to ciągłe przepraszanie. Bezpośrednia przełożona Hery próbuje jej wytłumaczyć, jak ważna jest prezencja w tym, bądź co bądź, męskim świecie. Pożrą ją żywcem, gdy tylko zwietrzą okazję. Płotka wśród rekinów i piranii. Niegeneralizujący horror feministyczny. W świecie przedstawionym przez Medoffa nie istnieje coś takiego jak solidarność jajników, a przynajmniej nie istnieje w nowym miejscu pracy (pierwsze, które się liczy!) dwudziestotrzyletniej kobiety wykorzystanej seksualnie przez rzekomą miłość jej życia. Hera nie wini Zacha, wini siebie. Swoją przeklętą pruderyjność. Żałuje, że nie potrafi traktować seksu tak lekko jak jej siostra. Tak chętnie konsumować związku przecież nie z jakimś przypadkowym mężczyzną, tylko poważnym kandydatem na jej życiowego towarzysza. Ewidentnie najlepsza partia w firmie. Zeus i jego Olimp. Harem człowieka z kompleksem Boga, który łaskawie obdarzył Herę bezcenną rośliną doniczkową. Obłędny kwiatek dla kwiatu, którego jest pół światu. Jak nie Hera, to Vicky (intrygująco przejaskrawiony mały pokaz Bennett Welch), która w przeciwieństwie do tego niewdzięcznego żółtodzioba dobrze wie, jak się w to gra. Gotowa na robienie kariery przez łóżko, a zatem w oczach Zacha może być bardziej obiecującym materiałem na kobietę sukcesu. Zakładając, że pępek świata traci czas na takie przemyślenia. Po co, skoro w tym czasie może zaliczać? Zach bawi się kobietami i trzeba mu oddać, że jest przy tym dość uczciwy. Nie tyle manipuluje, ile wykłada kawę na ławę. Hera zdaje się nie dostrzegać, że jej „rycerz na czarnym koniu” traktuje ją protekcjonalnie. Właściwie pogarda do płci przeciwnej aż się z niego wylewa. No i zawsze może się pośmiać z „typowo kobiecych odchyłów”. Mizogin, który szarpnął się na magiczną roślinkę. Kapryśną Grace. Nimfę drzewnego stwora? Tak czy inaczej, Hera zaprzyjaźnia się ze swoją nową roślinką. Skoro ludzie tak okrutnie zawiedli jej zaufanie... A Demi? Demi nie zrozumie, Demi ma swój świat i swoje zabawki. Na tym ostrym zakręcie życia, w tej zaskakująco brudnej, skrajnie egoistycznej rzeczywistości, największym oparciem staje się tania roślinka z supermarketu. A kto powiedział, że „magiczna fasola” nie sieje się w tych świątyniach konsumpcjonizmu? Wszystko jest możliwe na polu bitwy z traumą. Toczy się zaciekła walka z wewnętrznymi demonami, przy czym główna zainteresowana wydaje się być tego kompletnie nieświadoma. Dla niej drzewny prześladowca jest jak najbardziej realny – właściwie dla odbiorcy też może taki być; jak komu wygodnie – najprawdziwszy potwór o nieprzeniknionych zamiarach. Chce ją zabić, postraszyć czy czegoś nauczyć? Wróg czy przyjaciel? A może obojętna siła Natury. Niszczycielski żywioł, który mógł dobitniej zaznaczyć swoją obecność. Zabrakło mi w „Pollen” mocniejszego uderzenia - powiedzmy upewniania się, że ta opowieść zakotwiczy się w pamięci miłośników gatunku. Starannie budujesz napięcie, konsekwentnie zagęszczacz atmosferę i... Nie chcę powiedzieć „i nico”, bo tak nie jest, niemniej we mnie pozostał pewien niedosyt. Za płasko sobie Medoff poczynał z tą enigmatyczną humanoidalną sylwetką drzewiastą, a i Grace pewnie dałaby radę dostarczyć mi jakichś silniejszych wrażeń (z tym pyłkiem można było śmielej pokombinować). Wsiąknięta, ale nie zgruchotana. Wkręcona, ale nie zmiażdżona. Przekonana, ale niewpadająca w jakiś ogromny zachwyt. Tylko w mały:)

Audiowizualna uczta niekoniecznie dla łakomczuszków. Niesuto zastawiony grozowy stół debiutującego w długim metrażu D.W. Medoffa. Za to pięknie zdobiony. W każdym razie w moje oko (i ucho) wpadło. Szkoda tylko że nie dało się nażreć. Zawsze musi być jakieś „ale”? Hmm... Intensywna opowieść o desperackiej pogoni za marzeniami, o okradaniu innych z nadziei, deptaniu cudzych ambicji, o niezwykłej powierniczce i potwornie nieosobliwej traumie. Tak lepiej? I jeszcze tak: nielukrujący rzeczywistości, sugestywny slow burn horror z nutką czarnego humoru. Klaustrofobiczny i paranoiczny. Coś za nią chodzi w paszczy korporacyjnego szaleństwa. Polecam „Pollen” przychylnie nastawionym do tak zwanej nowej fali kina grozy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz