Stronki na blogu

sobota, 10 czerwca 2023

„Prawdziwa fikcja” (2019)

 
Aspirująca pisarka Avery Malone dostaje pracę asystentki Caleba Conrada, autora poczytnych powieści grozy pilnie strzegącego swojej prywatności. Najbliższy czas kobieta ma spędzić w zasypanym śniegiem drewnianym domku na odludziu wyłącznie w towarzystwie swojego ulubionego powieściopisarza, pomagając mu w pracy nad kolejnym utworem. Zakres obowiązków Avery drastycznie jednak odbiega od jej wyobrażeń. Jak się okazuje kobieta ma być nie tyle asystentką, ile królikiem doświadczalnym artysty zamierzającego przeprowadzić badania nad ludzkim strachem. Avery może odmówić, ale Conrad nie pozostawia jej wątpliwości, że w takim wypadku będzie musiał poszukać innej asystentki. Kobieta naturalnie nie jest entuzjastycznie nastawiona do pomysłu bestsellerowego pisarza, ale jako że bardzo zależy jej na tej pracy, przyjmuje warunki mimo wszystko wzbudzającego zaufanie mężczyzny.

Plakat filmu. „True Fiction” 2019, 775 Media Corp

Kanadyjski thriller psychologiczny z elementami horroru w reżyserii i na podstawie scenariusza Bradena Crofta, twórcy mało znanych „Hemorrhage” (2012) i „Feed the Gods” (2014). W upiornych opowieściach zakochał się już w dzieciństwie, kiedy to pożyczył od ojca egzemplarz „Skeleton Crew” (pol. „Szkieletowa załoga”) Stephena Kinga, a decyzję o zostaniu filmowcem powziął już w szkole podstawowej. Inspirację do „Prawdziwej fikcji” (oryg. „True Fiction”) Croft znalazł między innymi w „Pułapce” Davida Slade'a i „Nawiedzonym domu” Roberta Wise'a (lub „Nawiedzonym” Jana de Bonta), wybornej ekranizacji kultowej powieści Shirley Jackson, ale w przestrzeni publicznej póki co dominują porównania do „Misery” i „Lśnienia” Stephena Kinga. Co poniektórym „Prawdziwa fikcja” Bradena Crofta przywiodła również na myśl „Podglądacza” Michaela Powella. Po ukończeniu prac nad scenariuszem Croft udał się do siedziby 775 Media Corp, wytwórni filmowej w Calgary w kanadyjskiej prowincji Alberta, gdzie pozyskał przynajmniej dwóch cennych sojuszników w planowanej filmowej operacji (producenci): Juliana Blacka Antelope'a i Michaela Petersona, twórcę między innymi „Knuckleball” (2018). Główne zdjęcia do „Prawdziwej fikcji” ruszyły na początku 2018 roku, a premierowy pokaz odbył się w kwietniu 2019 roku na Fantaspoa International Fantastic Film Festival w Brazylii. W sumie ten rok dla trzeciego reżyserskiego dokonania Bradena Crofta był rokiem festiwali – gościł jeszcze na paru takich imprezach, w tym na FrightFest w Wielkiej Brytanii. Do wybranych kin w swojej rodzimej Kanadzie trafił dopiero w marcu 2020 roku. W następnym roku objawił się na niemieckich platformach VOD oraz tamtejszym rynku DVD i Blu-Ray, a do Polski dotarł w czerwcu 2023 roku: oferta CDA Premium.

Gra umysłowa dwóch osób w odizolowanym domu. Eksperyment hipotetycznie wymykający się spod kontroli. Narastające napięcie w drewnianej pułapce. Podbijanie stawki w niekonwencjonalnym, śmiertelnie niebezpiecznym pokerze. W klaustrofobicznej przestrzeni, w której fikcja miesza się z rzeczywistością. Brzmi obiecująco? Mam nadzieję, bo „Prawdziwa fikcja” Bradena Crofta to jedna z bardziej emocjonujących filmowych przygód, jakie w ostatnim czasie przeżyłam. Ekscytujące widowisko, którego wprawdzie nie postawiłabym w jednym rzędzie z „Misery” i „Lśnieniem” Stephena Kinga, ale pewnie poleciłabym tę pozycję osobom szukającym podobnych melodii. „W paszczy szaleństwa” Johna Carpentera, „Dom na Słomianym Wzgórzu” Jamesa Kenelma Clarke'a i oczywiście „Ciemność” Jozefa Kariki – gonitwa wspomnień w złudnie uroczym domku na pustkowiu. W wygodnej przystani Caleba Conrada (intrygujący występ Johna Cassiniego), autora wyśmienicie sprzedających się powieści z gatunku horroru. Avery Malone (piękny popis aktorski Sary Garcii), niespełniona młoda kobieta, w pewnym sensie izolująca się od społeczeństwa, niedopuszczająca do siebie ludzi - królik jej jedynym przyjacielem - dostąpi wątpliwego zaszczytu poznania tego niesamowicie skrytego literata. Wierna czytelniczka, która szczególnie ukochała sobie jedną z jego powieści (zdecydowanie jej ulubiona!) zostanie dopuszczona do „tajemnej wiedzy”. Caleb Conrad pokaże jej swą twarz. Może nawet uraczy ją jakimiś szczegółami ze swojego prywatnego życia. Tak czy inaczej, Avery wstępuje w jego skromne progi (w domyśle to tylko jedna z nieruchomości enigmatycznego artysty) z przekonaniem, że Fortuna okazała się dla niej - choć ten jeden raz - nadzwyczaj łaskawa. Pewnie nie cieszyłaby się tak bardzo nawet, gdyby zgarnęła główną nagrodę w jakiejś wielkiej loterii. Ale cieszyłaby się bardziej, gdyby wkroczyła na mniej więcej tę samą drogę, co Caleb Conrad. Podbić rynek wydawniczy – najsłodsze marzenie Avery Malone, do spełnienia którego od jakiegoś już czasu desperacko dąży. A praca dla artysty takiego formatu może tylko dodać wiatru w żagle aspirującej mistrzyni pióra. Historia w zdecydowanej większości zamknięta w „ambiwalentnej chatce”. Bajkowe zewnętrze i na pierwszy rzut oka przytulne wnętrze. Ze smakiem urządzony drewniany domek, w którym panuje straszna duchota. Obskurna atmosfera w bynajmniej zaniedbanej „placówce badawczej” alarmująco sympatycznego człowieka. Pod jednym dachem z obcym człowiekiem. Avery najwyraźniej ma inne zdanie na ten temat, może się jej wydawać, że w wystarczającym stopniu (na tyle, by trochę z nim pomieszkać, ale nie na tyle, by zaspokoićj ciekawość) poznała ten egzotyczny okaz na współczesnej scenie artystycznej (nawet Samotnik z Providence mógłby uznać to za lekką przesadę – aż tak zazdrosne strzeżenie swojej prywatności), bo jego dusza, a przynajmniej jej integralna cząstka musi być zawarta w jego książkach. Avery jest naiwna? Normalnie jest bardzo ostrożna - niektórzy mogą sądzić, że aż za bardzo - w kontaktach z ludźmi. Skrajnie nieufna, zawsze pilnująca, by przypadkiem jakiś bliźni zanadto się do niej nie zbliżył, by nikt (może poza jej królikiem) nie rozgościł się w jej ciasnym światku, ale dla Caleba Conrada robi wyjątek. Fatalne otwarcie na drugiego człowieka? Cóż, na pewno mogła trafić dużo lepiej.

źródło: https://www.amazon.de/

O sile strachu i popularnym sposobie na wartościowanie sztuki. „W dzisiejszych czasach życie artysty jest ważniejsze od jego twórczości” - to gorzkie spostrzeżenie Braden Croft w scenariuszu „Prawdziwej fikcji” przypisał Calebowi Conradowi, którego kariera jest bardziej zaprzeczeniem niż potwierdzeniem tej tezy. Odniósł sukces na rynku literackim, choć dla świata jest postacią praktycznie anonimową. Znany z nazwiska (zakładając, że jest prawdziwe), ale nie z twarzy. Wyłączając jego najbliższych współpracowników, przyjaciół (jeśli ich ma) i rodzinę (jeśli ją ma). Jego życiorys też jest utrzymywany w ścisłej tajemnicy, a przynajmniej taka wersja (szersza), która miałaby szansę zaspokoić ciekawość opinii publicznej. Pierwszy stopień do piekła dla Avery Malone? Złe przeczucie twórcy zasiali we mnie już na starcie „Prawdziwej fikcji”, podczas rozmowy kwalifikacyjnej, najprawdopodobniej obleganego castingu na asystentkę nadzwyczaj skrytego powieściopisarza. Chwyt marketingowy, introwertyczna osobowość albo (nie)zwyczajne przekonania. Croft skorzystał ze sprawdzonej metody dokarmiania złych przeczuć potencjalnych widzów sympatyczną powierzchownością postaci, która z łatwością przebije się przez wysokie mury obronne, jakie Avery wzniosła wokół siebie. Ta budowa zaczęła się już w jej dzieciństwie – porzucona przez biologicznych rodziców, a niedługo potem z rozmysłem bądź tragicznym przypadkiem opuszczona przez ukochaną siostrę. Innymi słowy, w odróżnieniu od Avery „niewidzialny lokator” (widz) przeklętego domku na odludziu, nie da się zwieść życzliwej postawie gospodarza. A przynajmniej ja nie miałam najmniejszych wątpliwości, że to swego rodzaju zasłona dymna, niezawodna metoda na uśpienie czujności bohaterów nie tylko fikcyjnych opowieści upiornych. Z tą upiornością może trochę przesadziłam, ale niewątpliwie nie czułam się komfortowo w tych subiektywnie ciasnych wnętrzach. W rzeczywistości to dość przestronna „samotnia”, dołożyli jednak filmowcy wszelkich starań, by stworzyć złudzenie ugrzęźnięcia w maleńkim szambie. Szorstkie, przybrudzone, „hipnotycznie odpychające” zdjęcia Iana Listera, przemyślany - im dalej, tym bardziej rozgorączkowany, słusznie nerwowy - montaż samego Bradena Crofta i już mniej charakterna ścieżka dźwiękowa - nieprzeszkadzająca, ale mogłaby się bardziej wyróżnić; chyba wypadałoby bardziej wspomóc „kolegów” - Davida Arcusa i Michelle Osis. I jeszcze ta diablo efektywna gra światłem i cieniem. Weźmy chociażby nocne poszukiwania „boogeymana”. Najpierw łazienka, bo stamtąd płyną odgłosy, które najpewniej obudziły naszą Avery, a potem maksymalne zagęszczenie ciemności, zapuszczenie żurawia tam gdzie pewnie mało które dziecko odważyłoby się zaglądać „o tak nieludzkiej porze”. Nie wywołuj potwora spod łóżka. A może zwykłego podglądacza? Jakiegoś obleśnego mężczyznę - a czemu nie kobietę? No właśnie, czemu nie? - który niepostrzeżenie zakradł się do tej „chatki z piernika”. W końcu w kinie grozy mieliśmy już trochę dzikich lokatorów, sekretnych mieszkańców domowych pieleszy. Jednakże z jakiegoś powodu mocniej przywiązałam się do hipotezy z cichym wspólnikiem Caleba Conrada. A jeszcze mocniej (brzytwa Ockhama) do działalności samego twórcy tej koszmarnej gry. W każdym razie potencjalnie niebezpiecznej dla obiektu badań w najlepszym razie nieodpowiedzialnego, w najgorszym knującego coś złego, cenionego pisarza. I tak przechodzimy do chyba najbardziej niepokojącej ewentualności, coraz dobitniej sugerowanej przez zmyślnego autora tego filmowego doświadczania niejako z pogranicza dwóch światów – na przecięciu fikcji z (umowną) rzeczywistością. Kiedy ktoś miesza ci w głowie? Podsyca paranoję? Tak czy owak, Conrad wydawał mi się dobrym materiałem na „szalonego pseudonaukowca”, jednego z tych burzycieli zafiksowanych na jakiejś idei. W swoim przekonaniu działających w stanie wyższej konieczności. Poświęcających jednostki dla tak zwanego dobra ogółu, choć może przede wszystkim swojego – interes własny zawsze na propsie. Równie dobrze ten eksperyment mógł najzwyczajniej wymknąć się spod kontroli. Bo w niewprawnych rękach ludzki strach w każdej chwili może zamienić się w niszczycielki żywioł. Skierowany bardziej do wewnątrz niż na zewnątrz? Na to wygląda. Niestety, ale otwarcie się na drugiego człowieka dla tej ciężko doświadczonej młodej kobiety, której los bynajmniej nie był mi obojętny - może nie była to jakaś nadzwyczaj silna, nierozerwalna więź z filmową postacią, ale jakaś więź między nami kobietami na pewno była. No tak, ona pewnie zupełnie tego nie czuła;) - okaże się iście traumatycznym doświadczeniem. Brutalne wepchnięcie w nieopiekuńcze ramiona Obłędu? W „szalonym domu, stojącym samotnie [nie] pośród wzniesień” trudno wszak spodziewać się szczęśliwszego finału. A eskalacja przemocy? To już prędzej. UWAGA SPOILER Podczas tej skromnej, ale za to całkiem realistycznie się prezentującej makabry wypatrzyłam praktyczne wykorzystanie „sposobu Jigsawa” na zerwanie się z łańcucha KONIEC SPOILERA.

Nieobliczalny dreszczowiec Bradena Crofta. Minimalistyczny w formie, szalenie intensywny w moim odbiorze. Prawdziwie fikcyjny i niefikcyjnie prawdziwy. Strach, klaustrofobia, paranoja. Zimowy koszmar niekoniecznie na jawie. W piekielnym domu ulubionego pisarza, podejrzanie serdecznego hipotetycznego eksperymentatora, faktycznego lub udawanego domorosłego badacza „cukru autorów horrorów”. Skłaniające do ważkich refleksji o sztuce (a gdyby nagle wypłynęły jakieś haniebne fakty na temat Williama Szekspira albo Leonarda da Vinci? Czy w takim wypadku ich twórczość automatycznie zostałyby uznana za bezwartościową, chóralnie okrzyknięta chłamem?), o artystach i ich dorobku, niezdyscyplinowane, żeby nie powiedzieć wariackie widowisko duszące. Rewelacja! To znaczy w sam raz dla mnie, bo coś mi mówi, że „Prawdziwa fikcja” Bradena Crofta mnóstwa serc nie podbije. Taki brzydal? Bez szans.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz