Aspirująca
pisarka Avery Malone dostaje pracę asystentki Caleba Conrada, autora
poczytnych powieści grozy pilnie strzegącego swojej prywatności.
Najbliższy czas kobieta ma spędzić w zasypanym śniegiem
drewnianym domku na odludziu wyłącznie w towarzystwie swojego
ulubionego powieściopisarza, pomagając mu w pracy nad kolejnym
utworem. Zakres obowiązków Avery drastycznie jednak odbiega od jej
wyobrażeń. Jak się okazuje kobieta ma być nie tyle asystentką,
ile królikiem doświadczalnym artysty zamierzającego przeprowadzić
badania nad ludzkim strachem. Avery może odmówić, ale Conrad nie
pozostawia jej wątpliwości, że w takim wypadku będzie musiał
poszukać innej asystentki. Kobieta naturalnie nie jest
entuzjastycznie nastawiona do pomysłu bestsellerowego pisarza, ale
jako że bardzo zależy jej na tej pracy, przyjmuje warunki mimo
wszystko wzbudzającego zaufanie mężczyzny.
|
Plakat filmu. „True Fiction” 2019, 775 Media Corp
|
Kanadyjski
thriller psychologiczny z elementami horroru w reżyserii i na
podstawie scenariusza Bradena Crofta, twórcy mało znanych
„Hemorrhage” (2012) i „Feed the Gods” (2014). W upiornych
opowieściach zakochał się już w dzieciństwie, kiedy to pożyczył
od ojca egzemplarz „Skeleton Crew” (pol. „Szkieletowa załoga”)
Stephena Kinga, a decyzję o zostaniu filmowcem powziął już w
szkole podstawowej. Inspirację do „Prawdziwej fikcji” (oryg.
„True Fiction”) Croft znalazł między innymi w „Pułapce”
Davida Slade'a i „Nawiedzonym domu” Roberta Wise'a (lub
„Nawiedzonym” Jana de Bonta), wybornej ekranizacji kultowej
powieści Shirley Jackson, ale w przestrzeni publicznej póki co
dominują porównania do „Misery” i „Lśnienia” Stephena
Kinga. Co poniektórym „Prawdziwa fikcja” Bradena Crofta
przywiodła również na myśl „Podglądacza” Michaela Powella.
Po ukończeniu prac nad scenariuszem Croft udał się do siedziby 775
Media Corp, wytwórni filmowej w Calgary w kanadyjskiej prowincji
Alberta, gdzie pozyskał przynajmniej dwóch cennych sojuszników w
planowanej filmowej operacji (producenci): Juliana Blacka Antelope'a
i Michaela Petersona, twórcę między innymi „Knuckleball”
(2018). Główne zdjęcia do „Prawdziwej fikcji” ruszyły na
początku 2018 roku, a premierowy pokaz odbył się w kwietniu 2019
roku na Fantaspoa International Fantastic Film Festival w Brazylii. W
sumie ten rok dla trzeciego reżyserskiego dokonania Bradena Crofta
był rokiem festiwali – gościł jeszcze na paru takich imprezach,
w tym na FrightFest w Wielkiej Brytanii. Do wybranych kin w swojej
rodzimej Kanadzie trafił dopiero w marcu 2020 roku. W następnym
roku objawił się na niemieckich platformach VOD oraz tamtejszym
rynku DVD i Blu-Ray, a do Polski dotarł w czerwcu 2023 roku: oferta
CDA Premium.
Gra
umysłowa dwóch osób w odizolowanym domu. Eksperyment hipotetycznie
wymykający się spod kontroli. Narastające napięcie w drewnianej
pułapce. Podbijanie stawki w niekonwencjonalnym, śmiertelnie
niebezpiecznym pokerze. W klaustrofobicznej przestrzeni, w której
fikcja miesza się z rzeczywistością. Brzmi obiecująco? Mam
nadzieję, bo „Prawdziwa fikcja” Bradena Crofta to jedna z
bardziej emocjonujących filmowych przygód, jakie w ostatnim czasie
przeżyłam. Ekscytujące widowisko, którego wprawdzie nie
postawiłabym w jednym rzędzie z „Misery” i „Lśnieniem”
Stephena Kinga, ale pewnie poleciłabym tę pozycję osobom
szukającym podobnych melodii. „W paszczy szaleństwa” Johna
Carpentera, „Dom na Słomianym Wzgórzu” Jamesa Kenelma Clarke'a
i oczywiście „Ciemność” Jozefa Kariki – gonitwa wspomnień w
złudnie uroczym domku na pustkowiu. W wygodnej przystani Caleba
Conrada (intrygujący występ Johna Cassiniego), autora wyśmienicie
sprzedających się powieści z gatunku horroru. Avery Malone (piękny
popis aktorski Sary Garcii), niespełniona młoda kobieta, w pewnym
sensie izolująca się od społeczeństwa, niedopuszczająca do
siebie ludzi - królik jej jedynym przyjacielem - dostąpi wątpliwego
zaszczytu poznania tego niesamowicie skrytego literata. Wierna
czytelniczka, która szczególnie ukochała sobie jedną z jego
powieści (zdecydowanie jej ulubiona!) zostanie dopuszczona do
„tajemnej wiedzy”. Caleb Conrad pokaże jej swą twarz. Może
nawet uraczy ją jakimiś szczegółami ze swojego prywatnego życia.
Tak czy inaczej, Avery wstępuje w jego skromne progi (w domyśle to
tylko jedna z nieruchomości enigmatycznego artysty) z przekonaniem,
że Fortuna okazała się dla niej - choć ten jeden raz - nadzwyczaj
łaskawa. Pewnie nie cieszyłaby się tak bardzo nawet, gdyby
zgarnęła główną nagrodę w jakiejś wielkiej loterii. Ale
cieszyłaby się bardziej, gdyby wkroczyła na mniej więcej tę samą
drogę, co Caleb Conrad. Podbić rynek wydawniczy – najsłodsze
marzenie Avery Malone, do spełnienia którego od jakiegoś już
czasu desperacko dąży. A praca dla artysty takiego formatu może
tylko dodać wiatru w żagle aspirującej mistrzyni pióra. Historia
w zdecydowanej większości zamknięta w „ambiwalentnej chatce”.
Bajkowe zewnętrze i na pierwszy rzut oka przytulne wnętrze. Ze
smakiem urządzony drewniany domek, w którym panuje straszna
duchota. Obskurna atmosfera w bynajmniej zaniedbanej „placówce
badawczej” alarmująco sympatycznego człowieka. Pod jednym dachem
z obcym człowiekiem. Avery najwyraźniej ma inne zdanie na ten
temat, może się jej wydawać, że w wystarczającym stopniu (na
tyle, by trochę z nim pomieszkać, ale nie na tyle, by zaspokoićj
ciekawość) poznała ten egzotyczny okaz na współczesnej scenie
artystycznej (nawet Samotnik z Providence mógłby uznać to za lekką
przesadę – aż tak zazdrosne strzeżenie swojej prywatności), bo
jego dusza, a przynajmniej jej integralna cząstka musi być zawarta
w jego książkach. Avery jest naiwna? Normalnie jest bardzo ostrożna
- niektórzy mogą sądzić, że aż za bardzo - w kontaktach z
ludźmi. Skrajnie nieufna, zawsze pilnująca, by przypadkiem jakiś
bliźni zanadto się do niej nie zbliżył, by nikt (może poza jej
królikiem) nie rozgościł się w jej ciasnym światku, ale dla
Caleba Conrada robi wyjątek. Fatalne otwarcie na drugiego człowieka?
Cóż, na pewno mogła trafić dużo lepiej.
|
źródło: https://www.amazon.de/
|
O
sile strachu i popularnym sposobie na wartościowanie sztuki. „W
dzisiejszych czasach życie artysty jest ważniejsze od jego
twórczości” - to gorzkie spostrzeżenie Braden Croft w
scenariuszu „Prawdziwej fikcji” przypisał Calebowi Conradowi,
którego kariera jest bardziej zaprzeczeniem niż potwierdzeniem tej
tezy. Odniósł sukces na rynku literackim, choć dla świata jest
postacią praktycznie anonimową. Znany z nazwiska (zakładając, że
jest prawdziwe), ale nie z twarzy. Wyłączając jego najbliższych
współpracowników, przyjaciół (jeśli ich ma) i rodzinę (jeśli
ją ma). Jego życiorys też jest utrzymywany w ścisłej tajemnicy,
a przynajmniej taka wersja (szersza), która miałaby szansę
zaspokoić ciekawość opinii publicznej. Pierwszy stopień do piekła
dla Avery Malone? Złe przeczucie twórcy zasiali we mnie już na
starcie „Prawdziwej fikcji”, podczas rozmowy kwalifikacyjnej,
najprawdopodobniej obleganego castingu na asystentkę nadzwyczaj
skrytego powieściopisarza. Chwyt marketingowy, introwertyczna
osobowość albo (nie)zwyczajne przekonania. Croft skorzystał ze
sprawdzonej metody dokarmiania złych przeczuć potencjalnych widzów
sympatyczną powierzchownością postaci, która z łatwością
przebije się przez wysokie mury obronne, jakie Avery wzniosła wokół
siebie. Ta budowa zaczęła się już w jej dzieciństwie –
porzucona przez biologicznych rodziców, a niedługo potem z
rozmysłem bądź tragicznym przypadkiem opuszczona przez ukochaną
siostrę. Innymi słowy, w odróżnieniu od Avery „niewidzialny
lokator” (widz) przeklętego domku na odludziu, nie da się zwieść
życzliwej postawie gospodarza. A przynajmniej ja nie miałam
najmniejszych wątpliwości, że to swego rodzaju zasłona dymna,
niezawodna metoda na uśpienie czujności bohaterów nie tylko
fikcyjnych opowieści upiornych. Z tą upiornością może trochę
przesadziłam, ale niewątpliwie nie czułam się komfortowo w tych
subiektywnie ciasnych wnętrzach. W rzeczywistości to dość
przestronna „samotnia”, dołożyli jednak filmowcy wszelkich
starań, by stworzyć złudzenie ugrzęźnięcia w maleńkim szambie.
Szorstkie, przybrudzone, „hipnotycznie odpychające” zdjęcia
Iana Listera, przemyślany - im dalej, tym bardziej rozgorączkowany,
słusznie nerwowy - montaż samego Bradena Crofta i już mniej
charakterna ścieżka dźwiękowa - nieprzeszkadzająca, ale mogłaby
się bardziej wyróżnić; chyba wypadałoby bardziej wspomóc
„kolegów” - Davida Arcusa i Michelle Osis. I jeszcze ta diablo
efektywna gra światłem i cieniem. Weźmy chociażby nocne
poszukiwania „boogeymana”. Najpierw łazienka, bo stamtąd płyną
odgłosy, które najpewniej obudziły naszą Avery, a potem
maksymalne zagęszczenie ciemności, zapuszczenie żurawia tam gdzie
pewnie mało które dziecko odważyłoby się zaglądać „o tak
nieludzkiej porze”. Nie wywołuj potwora spod łóżka. A może
zwykłego podglądacza? Jakiegoś obleśnego mężczyznę - a czemu
nie kobietę? No właśnie, czemu nie? - który niepostrzeżenie
zakradł się do tej „chatki z piernika”. W końcu w kinie grozy
mieliśmy już trochę dzikich lokatorów, sekretnych mieszkańców
domowych pieleszy. Jednakże z jakiegoś powodu mocniej przywiązałam
się do hipotezy z cichym wspólnikiem Caleba Conrada. A jeszcze
mocniej (brzytwa Ockhama) do działalności samego twórcy tej
koszmarnej gry. W każdym razie potencjalnie niebezpiecznej dla
obiektu badań w najlepszym razie nieodpowiedzialnego, w najgorszym
knującego coś złego, cenionego pisarza. I tak przechodzimy do
chyba najbardziej niepokojącej ewentualności, coraz dobitniej
sugerowanej przez zmyślnego autora tego filmowego doświadczania
niejako z pogranicza dwóch światów – na przecięciu fikcji z
(umowną) rzeczywistością. Kiedy ktoś miesza ci w głowie? Podsyca
paranoję? Tak czy owak, Conrad wydawał mi się dobrym materiałem
na „szalonego pseudonaukowca”, jednego z tych burzycieli
zafiksowanych na jakiejś idei. W swoim przekonaniu działających w
stanie wyższej konieczności. Poświęcających jednostki dla tak
zwanego dobra ogółu, choć może przede wszystkim swojego –
interes własny zawsze na propsie. Równie dobrze ten eksperyment
mógł najzwyczajniej wymknąć się spod kontroli. Bo w niewprawnych
rękach ludzki strach w każdej chwili może zamienić się w
niszczycielki żywioł. Skierowany bardziej do wewnątrz niż na
zewnątrz? Na to wygląda. Niestety, ale otwarcie się na drugiego
człowieka dla tej ciężko doświadczonej młodej kobiety, której
los bynajmniej nie był mi obojętny - może nie była to jakaś
nadzwyczaj silna, nierozerwalna więź z filmową postacią, ale
jakaś więź między nami kobietami na pewno była. No tak, ona
pewnie zupełnie tego nie czuła;) - okaże się iście traumatycznym
doświadczeniem. Brutalne wepchnięcie w nieopiekuńcze ramiona
Obłędu? W „szalonym domu, stojącym samotnie [nie] pośród
wzniesień” trudno wszak spodziewać się szczęśliwszego finału.
A eskalacja przemocy? To już prędzej. UWAGA SPOILER Podczas
tej skromnej, ale za to całkiem realistycznie się prezentującej
makabry wypatrzyłam praktyczne wykorzystanie „sposobu Jigsawa”
na zerwanie się z łańcucha KONIEC SPOILERA.
Nieobliczalny
dreszczowiec Bradena Crofta. Minimalistyczny w formie, szalenie
intensywny w moim odbiorze. Prawdziwie fikcyjny i niefikcyjnie
prawdziwy. Strach, klaustrofobia, paranoja. Zimowy koszmar
niekoniecznie na jawie. W piekielnym domu ulubionego pisarza,
podejrzanie serdecznego hipotetycznego eksperymentatora, faktycznego
lub udawanego domorosłego badacza „cukru autorów horrorów”.
Skłaniające do ważkich refleksji o sztuce (a gdyby nagle wypłynęły
jakieś haniebne fakty na temat Williama Szekspira albo Leonarda da
Vinci? Czy w takim wypadku ich twórczość automatycznie zostałyby
uznana za bezwartościową, chóralnie okrzyknięta chłamem?), o
artystach i ich dorobku, niezdyscyplinowane, żeby nie powiedzieć
wariackie widowisko duszące. Rewelacja! To znaczy w sam raz dla
mnie, bo coś mi mówi, że „Prawdziwa fikcja” Bradena Crofta
mnóstwa serc nie podbije. Taki brzydal? Bez szans.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz