Cornelia
Hilyard, zamożna wdowa mieszkająca w okazałej nieruchomości ze
swoim starannie pielęgnowanym dorosłym synem Malcolmem, powoli
odzyskuje sprawność fizyczną po złamanym biodrze, wciąż jednak
musi korzystać z zakratowanej windy zainstalowanej w jej rezydencji.
Po wyjeździe Malcolma na kilkudniowe wczasy z przyjaciółmi,
kobieta rozpoczyna standardową wyprawę na piętro, ale gdy znajduje
się parę metrów nad podłogą, dochodzi do awarii prądu.
Dystyngowana dama zostaje uwięziona w windzie nieszczęśliwie
zaopatrzonej w dzwonek alarmowy. Mechaniczne wołanie o pomoc zwraca
uwagę bezdomnego alkoholika George'a L. Brady'ego Jr., który w
tragedii bliźniej dostrzega szansę dla siebie. Do złodziejskiej
współpracy zaprasza znajomą naciągaczkę Sade, ale niechcący
zwraca na siebie uwagę niestroniących od przemocy młodych
wyrzutków społecznych, bezlitosnego Randalla Simpsona O'Connella,
jego równie zdemoralizowanej dziewczyny Elaine i radośnie
posłusznego Essiego.
|
Plakat filmu. „Lady
in a Cage” 1964, Luther Davis Productions, AEC
|
Swego
czasu amerykański dramaturg, scenarzysta i producent filmowy Luther
Berryhill Davis rozpoczął pracę nad sztuką o ludziach ze
Środkowego Zachodu, którzy zostają zmuszeni do walki o życie
podczas dłuższej przerwy w dostawie energii elektrycznej. Z tej
koncepcji wykluł się scenariusz „Kobiety w klatce” (oryg. „Lady
in a Cage”), bezkompromisowej historii zainspirowanej awarią prądu
w Nowym Jorku z 17 sierpnia 1959 roku oraz autentyczną historią
kobiety, która została zgwałcona przez dwóch mężczyzn, gdy
utknęła w prywatnej windzie w rezydencji na Upper East Side.
Wizjonerskiego czarno-białego dreszczowca w konwencji home invasion wyprodukowanego przez
samego Luthera Davisa. W 1962 roku ogłoszono, że film wyreżyseruje
Ralph Nelson, późniejszy twórca między innymi oscarowych „Polnych
lilii” (1963), „Ojca Wirgiliusza” (1964) i „Charly'ego”
(1968), a ostatecznie to stanowisko powierzono Walterowi Eliottowi
Graumanowi (m.in. „The Disembodied” 1957, „Are You in the House
Alone?” 1978, „Covenant” 1985, „Nightmare on the 13th Floor”
19990, miał też mały wkład choćby w takie kultowe seriale jak
„Strefa mroku” Roda Serlinga i „V” Kennetha Johnsona). Główne
zdjęcia odbyły się w lutym 1963 roku, a budżet „Kobiety w
klatce” oszacowano na pół miliona dolarów, z czego większość
(trzysta tysięcy) miała zainkasować odtwórczyni tytułowej
postaci Olivia de Havilland. W czerwcu 1964 roku obraz trafił do
swoich rodzimych amerykańskich kin, zbierając głównie skrajnie
negatywne recenzje od zniesmaczonych wysokim poziomem okrucieństwa i
nagromadzeniem wulgaryzmów krytyków (pewna felietonistka napisała
nawet, że film powinno się spalić). „Kobieta w klatce”
pokazała się też na wielkich ekranach w paru innych krajach, wśród
których oczywiście nie było Wielkiej Brytanii – kontrowersyjna
produkcja Waltera Graumana została zablokowana przez British Board
of Film Classification (BBFC); zakaz zniesiono w 1967 roku, z czego
poza stolicą Anglii skorzystała zaledwie garstka brytyjskich kin.
Rolę
Cornelii Hilyard proponowano Rosalind Russell, Elizabeth Montgomery i
wreszcie Jane Crawford, która, jak wynika z jej listów datowanych
na 10 lipca i 26 grudnia 1962 roku uwzględniła klaustrofobiczny
thriller psychologiczny Luthera Davisa w swoim, jak się okazało,
nazbyt napiętym harmonogramie. Po zakończeniu prac na planie „Co
się zdarzyło Baby Jane?” Roberta Aldricha miała przenieść się
na plan „Kobiety w klatce” Waltera Graumana, ale koniec końców
musiała „wykreślić tę drugą pozycję ze swojego terminarza”.
Na pokład udało się jednak wciągnąć inną rozchwytywaną
aktorkę, Olivię de Havilland, która prawdopodobnie największą
przyjemność tym razem czerpała z pracy z Jamesem Caanem, odtwórcą
czołowego złoczyńcy w „Kobiecie w klatce”, którego chwaliła
w przestrzeni publicznej. Wspaniały, utalentowany młody człowiek.
W moim poczuciu cała obsada omawianej produkcji stanęła na
wysokości zadania – prawdę mówiąc oczy ze zdumienia raz po raz
przecierałam. Zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że „Kobieta
w klatce” wyprzedziła swoją epokę, ale do proroczej fabuły
dodałabym prorocze kreacje aktorskie. Gra na miarę XXI wieku.
Owszem, to nie był jednostkowy przypadek w kinie grozy - wystarczy
przypomnieć „Podglądacza” Michaela Powella, „Psychozę”
Alfreda Hitchcocka, „Powiększenie” Michelangelo Antonioniego,
„Wstręt” Romana Polańskiego czy jego trochę późniejsze
„Dziecko Rosemary” - ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że
taki styl nie był szczególnie popularny w tamtym okresie. Z dekady
na dekadę zyskiwał na wartości, ale w latach 60-tych XX wieku,
uważam, dominowała egzaltacja. Fantazyjna czołówka z mocnym
akcentem i przenosimy się w nieskromne progi Hilyardów. To może
być największa posiadłość w tej części niespokojnego miasta,
które na pewno nie jest Nowym Jorkiem, bo autor scenariusza i
producent tego szokującego filmu, Luther Davis, w porę dowiedział
się, że w tym rejonie Stanów Zjednoczonych wprowadzono nakaz
zaopatrywania wszystkich wind w telefony. Przeniósł więc
rezydencję Hilyardów z Wielkiego Jabłka do bezimiennej
amerykańskiej miejscowości, którą w dość zagadkowych
okolicznościach opuszcza drogi chłopiec tytułowej postaci. Panicz
Malcolm wybiera się do domku letniskowego – kilkudniowy wypoczynek
z zaprzyjaźnioną parą – ale nie wygląda na całkowicie
przekonanego do tego pomysłu. Martwi się o matkę, której nie
zwykł zostawiać samej na więcej niż parę godzin, ale Cornelia
nalega, a poza tym... W sypialni matki Malcom zostawia złowieszczy
list, który przez jego nieuwagę może nigdy nie trafić do
adresatki. Wytworna dama z uszkodzonym biodrem niebawem zawiśnie
między piętrami, czy jak kto woli między parterem i pierwszym
piętrem w swoim wielkim skarbcu. We własnym domu „przejedzonym”
kosztownymi przedmiotami. Wiara w ludzi, która odbije się czkawką
fikcyjnej amerykańskiej emerytowanej poetce. W ciasnej windzie
Cornelia Hilyard zostanie wyrwana z utopijnego snu o własnym
gatunku. Nie pierwsza i na pewno nie ostatnia. Naiwność
amerykańskiego społeczeństwo w „Kobiecie w klatce” symbolizują
dzwonki alarmowe instalowane przed niektórymi budynkami
mieszkalnymi. Wątpliwa bohaterka (antybohaterka?) po latach
docenionego, brutalnego dreszczowca w reżyserii Waltera Graumana, w
końcu zrozumie, jak bezsensowne jest zaopatrywanie się w taki
system alarmowy, bo przecież jej własnych uszu już nieraz
dochodziły takie sygnały, które, jak tak sobie teraz przypomina,
zawsze ignorowała. Nie zawracała sobie głowy bliźnimi w
potrzebie, ale najważniejsze, że nie dokładała im zmartwień,
prawda? W jej przekonaniu to ją odróżnia od towarzystwa, które
nieświadomie sama zwabiła do swojego dotychczas bardzo przytulnego
białego domu. Ona jest istotą ludzką, a ich jej zdaniem należy
stawiać niżej od dzikich zwierząt. Ona jest istotą czującą, a
oni za nic mają uczucia bliźnich. Odpadki społeczne między innymi
przez nią wykarmione. Wybitnie zachłanne pasożyty, ekstremalnie
niewdzięczni utrzymankowie podatników. Godni najwyższej pogardy
takiej wzorowej podatniczki jak Cornelia Hilyard, „kanarek w klatce
otoczonej przez tłuste koty”.
|
Plakat filmu. „Lady
in a Cage” 1964, Luther Davis Productions, AEC |
„Zbudowaliśmy
miasta i myśleliśmy, że pokonaliśmy dżunglę, nie wiedząc, że
stworzyliśmy nową” - do takiej przykrej konkluzji dojdzie
pechowa wdowa sterroryzowana przez bandę Randalla. „Funny Games”
z lat 60. XX wieku. I prekursor kina exploitation? Najpierw
„Kobietę w klatce” Waltera Graumana dokumentnie zmieszano z
błotem, a ileś lat później z namaszczeniem wyczyszczono. Mocny,
jak na tamte czasy, genialny w swojej prostocie thriller o damie w
poważnych opałach, okazał się wybitnym wieszczem. Zapowiedź
nieprzebranej wylęgarni paskud. Brutalizacji kina grozy i przede
wszystkim życia. Koniec ery niewinności. Naiwności? Tak czy
inaczej, twórcy „Kobiety w klatce” wyszli przed szereg.
Cywilizowany świat nie był gotowy na taki sadyzm. W dodatku ten
język... Jak z rynsztoka! Pijak, dziwka, odpadki ludzkie (w wolnym
tłumaczeniu) – nie, czegoś takiego poważni recenzji zaakceptować
nie mogli. Dziś pewnie powiedzieliby, że to film niepoprawny
politycznie, a w niektórych krajach może i puszczaliby jakieś
„uświadamiające spoty” (widzu, pod żadnym pozorem nie myśl
sam – od tego masz polityków) przed pokazami w salach kinowych.
Gdyby przemoc nie zdążyła na dobre rozgości się na dużych i
małych ekranach. Nie, teraz pewnie znawcy sztuki filmowej
narzekaliby na zbyt łagodne obchodzenie się z widzem, ale skoro
obraz powstał przed ekspansją wideo paskudnych, to wypada
pogratulować odwagi. A przynajmniej ja - w tym miejscu trzeba
zaznaczyć, że ekspertką nie jestem – czuję się w obowiązku
pochwalić... w sumie wszystko, co złożyło się na „Kobietę w
klatce”. Śmiałość twórców tego domowego piekiełka to jedno,
ale wspaniałą robotę robi już samo odwlekanie nieuniknionego(?),
samo oczekiwanie na przypuszczalnie bolesny koniec. Miażdżący
suspens! Perfekcyjna współpraca warstwy wizualny i dźwiękowej –
stosownie rozgorączkowane melodie Paula Glassa i duszne obrazki
powstałe pod dyrekcją Lee Garmesa. Wyróżnić pragnę też
staranny montaż Leona Barsha. Wcześniej mogłam dać do
zrozumienia, że w „Kobiecie w klatce” nie spotkamy ani jednej
przedobrzonej kreacji, ale to nie do końca prawda, bo Olivia de
Havilland niekiedy uderza w pompatyczny ton, zdarza jej się też
robić śmieszne minki (ojojoj, jaka ja biedna), podejrzewam jednak,
że dokładnie tego od niej oczekiwano. Tak czy inaczej, współczesny
widz może to odczytać jako część przekazu – do windy weszła
modelowa reprezentantka swoich czasów, a wyjdzie gwiazda
przyszłości. Dobry wpływ złego człowieka. Cornelia Hilyard
wzbrania się przed takim postrzeganiem Randalla Simpsona O'Connella
(diablo przekonujący występ Jamesa Caana) - i jego wspólników,
skoro już o tym mowa, też zepsutych do szpiku kości, Elaine
(widowiskowa, szalona kreacja Jennifer Billingsley) i Essiego
(przeraźliwie, spektakularnie postrzelony Rafael Campos) – bo nie
jest w stanie pomieścić w głowie prostej prawdy, że przynależą
do tego samego gatunku. Łatwiej odczłowieczyć, niż przyjąć do
wiadomości, że wszyscy jesteśmy istotami ludzkimi. Instynktowna
obrona jednostki święcie przekonanej, że ludzie są z natury
dobrzy. Uciekającej od nieprzyjemnych wiadomości z kraju i ze
świata (reakcja na autentyczną opowieść spikera radiowego o
nagiej, bezgłowej kobiecie), UWAGA SPOILER uciekającej od
gorzkiej prawdy także na swój temat. Kobiety sukcesu mającej
fałszywe wyobrażenie siebie, uparcie pielęgnującej krystalicznie
czysty obraz empatycznej obywatelki i przede wszystkim idealnej
matki, wprost uwielbianej przez swoją bezcenną latorośl.
Patologiczna relacja, KONIEC SPOILERA która miała zaskoczyć
publiczność i może tak było, ale obawiam się, że ten element,
poza tym niezawodnej maszynerii Luthera Davisa i Waltera Graumana,
trochę zardzewiał. Trochę, bo choć takie podejrzenia w mojej
głowie zrodziły się już w pierwszej partii „Kobiety w klatce”,
wątpiłam, że twórcom starczy odwagi na bardziej zdecydowane
odbicie w tę stronę. Na czynienie czytelniejszych aluzji, jak się
okazało. Tymczasem poznamy bezdomnego alkoholika George'a L.
Brady'ego Jr. (cudny występ Jeffa Coreya), który na swój sposób
odpowie na wezwanie kobieciny uwięzionej w prywatnej windzie. Połasi
się na winko i elegancki toster, który pewnikiem zainteresuje
miejscowego pasera. A potem zaprosi do współpracy doświadczoną
naciągaczkę i prostytutkę(?) imieniem Sade (świetna Ann Sothern),
wcześniej zwracając na siebie niepożądaną uwagę przestępców
większego kalibru. George i Sade chcą tylko (i aż) się obłowić,
a gang Randalla szuka też sadystycznej rozrywki. Ta druga banda
czerpie perwersyjną przyjemność z krzywdzenia innych. Cornelię w
brudne łapska Randalla wprowadzi nadmierna ufność, wiara w
bliźnich, a George'a i Sade chciwość. Wymowny jest moment
wydostania się jednej z pazernych postaci z niewoli bandy trojga –
syreni śpiew kosztowności zagłuszający instynkt samozachowawczy,
instynkt przetrwania. Pomijając pieska z czołówki twórcy
przygotowali też jedną, jakże smakowitą, drastyczną akcję.
Graficzna makabra zrobiona z jajek i farby.
Kopara
mi opadła. Żeby w pierwszej połowie lat 60. XX wieku wypuścić
takiego brutala? Taką ponurą analizę psychologiczną i
socjologiczną? Nic dziwnego, że publiczność tak się oburzyła.
Toż to potwarz dla najwspanialszego gatunku na Ziemi. Bo tylko
nie-ludzie są zdolni do strasznych czynów. Kłamie i nie stroni od
brzydkich słów. Bluźniercza „Kobieta w klatce” wyreżyserowana
przez bezczelnego Waltera Graumana na podstawie scenariusza Luthera
Davisa, jeszcze większego chuligana, bo nie dość, że wpadły mu
do głowy takie chore pomysły, to na dodatek to szkaradzieństwo
wyprodukował. Dreszczowiec, który dosłownie wbił mnie w fotel.
Arcydzieło, które przewidziało przyszłość:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz