środa, 18 marca 2015

„Podglądacz” (1960)


Mark Lewis zajmuje się ostrością obrazu w wytwórni filmowej oraz fotografowaniem skąpo odzianych kobiet dla handlującego tym kioskarza. Czas wolny spędza w domu odziedziczonym po ojcu, częściowo podnajmowanym innym lokatorom, w którym urządził sobie pracownię. Uzależniony od kamery, na skutek traumatycznego dzieciństwa pod okiem przeprowadzającego na nim eksperymenty ojca, naukowca, zagubiony w dorosłym życiu Mark jest zafascynowany strachem. Poszukuje więc kobiet, które morduje statywem pod okiem kamery, aby później odnajdywać przyjemność w oglądaniu nagrań w domowym zaciszu. Kiedy zaprzyjaźnia się z dwudziestojednoletnią lokatorką jego nieruchomości, mieszkającą z niewidomą matką, Helen, próbuje okiełznać swoje mordercze skłonności, aby nie skrzywdzić ukochanej kobiety.

„Podglądacz” Michaela Powella obecnie uważany jest za jeden z najważniejszych thrillerów psychologicznych zrealizowanych w Wielkiej Brytanii. Porównywany do „Psychozy” Alfreda Hitchcocka, w niektórych kręgach również określany, jako prekursor późniejszych slasherów, teraz cieszy się statusem filmu kultowego, ale jego początki nie były łatwe. Kontrowersyjna tematyka, jak na brytyjski konserwatyzm lat 60-tych XX wieku, sprowokowała tamtejszych krytyków do zjadliwych recenzji, głoszących między innymi, że nawet, gdyby „Podglądacza” wrzucić do kanalizacji to jego wstrętny zapaszek i tak pozostanie oraz zestawiających przygnębiającą atmosferę filmu z trędowatymi w Pakistanie – i to wszystko w ugrzecznionej, stroniącej wówczas od wszelkich kontrowersji Wielkiej Brytanii… Bojkot „Podglądacza”, według niektórych znawców kinematografii uniemożliwił Powellowi dalszy rozwój artystyczny w kierunku mrocznych dreszczowców, czemu reżyser dał wyraz w swojej autobiografii, w której ze zniechęceniem wspominał o nakręceniu filmu, któremu przyszło długo czekać na zainteresowanie opinii publicznej. Pomimo miażdżących recenzji brytyjskich krytyków „Podglądacz” zaskarbił sobie sympatię amerykańskich odbiorców, ale długo po premierze, w tym Martina Scorsese, który z powodu kiepskiej dystrybucji obejrzał film Powella dopiero w 1970 roku i od razu poznał się na jego geniuszu. Pomógł wówczas dystrybutorom dotrzeć z tym dziełem do szerokiej publiczności. I tak narodziła się legenda kina – z powodu zacietrzewienia brytyjskich krytyków ze znacznym opóźnieniem.

Skopofilia (czy też skoptofilia), wojeryzm to zaburzenie na tle seksualnym. Jednostki dotknięte tą przypadłością odnajdują przyjemność w patrzeniu, podglądaniu innych osób. Wykreowany przez Michaela Powella i Leo Marksa, scenarzystę „Podglądacza”, obecnie jeden z czołowych antybohaterów kinematografii, Mark Lewis, jest ofiarą wariacji tego schorzenia. Uzależniony od kamery, wręcz z nią zrośnięty obserwuje świat przez obiektyw odnajdując satysfakcję nie w nagości innych ludzi, ale w ich przerażeniu. Całe dzieciństwo spędził u boku ojca, który filmował każdy jego krok, na potrzeby opracowania naukowego, traktującego o układzie nerwowym małoletnich. Brak prywatności i ciągła obawa przed ojcem, który na użytek swojej pracy nie wzdragał się przed ciągłym stawianiem chłopca w sytuacjach stresogennych pod okiem kamery uwarunkowały u Marka fascynację strachem i wojeryzmem. Powell zrealizował „Podglądacza” w podobnym stylu, co Alfred Hitchcock swoją „Psychozę” - od początku do końca największy nacisk kładąc na psychologię seryjnego mordercy z fascynującym zaburzeniem (oksymoron zamierzony). Odstępstwa od arcydzieła Hitchcocka (poza naturą zabójcy) można natomiast zauważyć podczas sporadycznych aktów przemocy. W przeciwieństwie do najpopularniejszego dreszczowca w historii kinematografii Powell w scenach mordów nie filmował ostrych narzędzi zbliżających się do ciał ofiar Lewisa. Chwilę przed eskalacją przemocy pokazywał jedynie ostry statyw kamery, który miał zagłębić się w szyjach przerażonych kobiet, ale w kulminacjach (maksymalnych zbliżeniach mordercy do ofiar) utrwalał na taśmie ich zaniepokojone oblicza. Zaburzenie Lewisa miało swoje podłoże w fascynacji strachem, a więc właściwie niespotykane w kinie grozy skupienie na twarzach jego ofiar było adekwatne do problematyki scenariusza.

Naszym przewodnikiem po fabule filmu jest tytułowy antagonista, seryjny morderca Mark Lewis, idealnie wykreowany przez Karlheinza Bohma. Nie tylko towarzyszymy mu podczas wszystkich wydarzeń przedstawionych w filmie, ale również sporadycznie wcielamy się w jego rolę i również stajemy podglądaczami. Taki efekt zawdzięczamy prostemu, acz skutecznemu trickowi twórców polegającemu na wtłaczaniu w narrację ujęć przedstawionych z punktu widzenia kamery, którą dzierżył Mark (czyżby „Podglądacz” był również prekursorem tzw. kręcenia z ręki?). Dzięki takiemu zabiegowi nie tylko spoglądamy z boku na sylwetkę oprawcy, ale również mamy celowo deprymującą okazję spoglądania na świat jego oczami. Jeśli spojrzeć na narrację od tej strony przestaje dziwić, że konserwatywna Wielka Brytania lat 60-tych nie udźwignęła takiej stylistyki, że ówcześni widzowie nie mogli przejść obojętnie obok zestawiania ich z postacią oprawcy. We współczesnych czasach takie podejście do filmowania nie jest już żadnym novum, ale wówczas mogło wprawiać w dyskomfort, co bardziej wrażliwych odbiorców. Dodatkowym bulwersującym akcentem był również ogólny obraz sylwetki mordercy, ciągłe wtłaczanie go w rolę ofiary. Ofiary własnego ojca, ofiary swojego zaburzenia, z którym notabene starał się walczyć i ofiary samotności. Nieśmiały, wyalienowany Mark, dręczący się wspomnieniami z traumatycznego dzieciństwa w końcu odnajduje towarzyszkę swojego życia, Helen Stephens (przyzwoicie wykreowaną przez Annę Massey). U jej boku Lewis zauważalnie otwiera się na świat, jest podekscytowany, często się uśmiecha i co najważniejsze dla niej jest gotowy na kilka godzin rozstać się ze swoistym przedłużeniem swojego ciała, kamerą, którą dotychczas wszędzie ze sobą nosił. Wszystko wskazuje na to, że związek z młodziutką Helen pomoże Markowi wyrwać się z kajdan szaleństwa oraz zapomnieć o tragicznym dzieciństwie i rzeczywiście niniejszy romans prowokuje go do prób okiełznania swoich morderczych zapędów. UWAGA SPOILER W ten sposób do licznych bolączek egzystencjalnych Lewisa dołącza miłość, która jak wszystko w jego życiu determinuje kolejną tragedię, ale też wybawienie dla jego ewentualnych przyszłych ofiar KONIEC SPOILERA.

„Podglądacz” to czołowy przykład psychothrillera nieszafującego dynamiczną akcją, licznymi scenami mordów i zaskakującymi rozwiązaniami fabularnymi. Tutaj najważniejsza jest psychologia antybohatera i stale rosnące napięcie, nieubłaganie zmierzające do wbijających widza w fotel kulminacji emocji. Powell nie tylko stworzył mrożącego krew w żyłach, wzbudzającego niesmak i współczucie antagonistę, ale również wykreował prawdziwie przygnębiający obraz moralnie podupadającego świata (biznes o zabarwieniu erotycznym) w iście przytłaczającej, brudnej atmosferze wszechobecnej destrukcji. Jedyne, co mnie rozczarowało to muzyka fortepianowa skomponowana przez Briana Easdale’a, grana przez Australijczyka Gordona Watsona. Tego zdecydowanie do legendarnej ścieżki dźwiękowej „Psychozy” porównywać nie można, ponieważ zamiast szarpiących nerwy tonów słychać skoczne, nieprzyjemnie kontrastujące z obrazem dźwięki.

Dotychczas żyłam w przekonaniu, że dopóki nie obejrzę „Podglądacza” Michaela Powella moja przygoda z kinematografią grozy zawsze będzie niepełna, nawet choćbym zobaczyła tysiące innych thrillerów psychologicznych i horrorów. Analizy i peany pochwalne na temat tego obrazu tak silnie rozbudziły moją ciekawość, że jak w końcu udało mi się zasiąść do seansu „Podglądacza” miałam wygórowane oczekiwania. Którym Powell sprostał z nawiązką! Takich arcydzieł kinematografii naprawdę nie powstało wiele, więc tym bardziej zachęcam osoby niezaznajomione z tą legendarną produkcją do jak najszybszego nadrobienia zaległości.

8 komentarzy:

  1. Ooo... Nie widziałam, muszę koniecznie nadrobić:) Dzięki za polecenie.
    ilsa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musisz zobaczyć. Mam wątpliwości, czy trafi w gusta pokaźnej rzeszy współczesnych, przyzwyczajonych do dynamicznych akcji widzów, ale znając trochę Twój gust jestem przekonana, że akurat Twoją sympatię "Podglądacz" zyska.

      Usuń
  2. dzięki za recenzje skorzystam napewno, chciałem też przypomnieć ze jakiś rok temu(albo i więcej) obiecałaś mi recenzje "wstrętu" Polańskiego, którego doceniasz podobnie zresztą jak ja.. i ani śladu recenzjii :) liczę na to że wkońcu zaskoczysz i wrzucisz tutaj te perłe (jedną z wielu) Romana. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na śmierć o tym zapomniałam. Przepraszam Cię najmocniej. W następnym tygodniu będzie - na wszelki wypadek sobie w telefonie zapisałam;)

      Usuń
  3. "Wstręt" to świetny film, ja go uwielbiam.
    ilsa

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie zna się;)
    ilsa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe. Moim zdaniem za surowy jest dla siebie. Polański to perfekcjonista - wszystko w jego filmach musi być (z jego punktu widzenia) dopięte na ostatni guzik. Jakiś czas temu w TVP oglądałam długi wywiad z nim o całym jego życiu i prywatnym, i zawodowym. O "Wstręcie" powiedział, że nie jest zadowolony z wyniku, bo wie, że gdyby miał większy budżet film wypadłby jeszcze lepiej. Może i ma rację, chociaż ja nie wyobrażam sobie, co tam by można było poprawić. No, ale to on jest ekspertem.

      Usuń