Mark Lewis zajmuje się ostrością obrazu w wytwórni filmowej oraz
fotografowaniem skąpo odzianych kobiet dla handlującego tym kioskarza. Czas
wolny spędza w domu odziedziczonym po ojcu, częściowo podnajmowanym innym lokatorom,
w którym urządził sobie pracownię. Uzależniony od kamery, na skutek
traumatycznego dzieciństwa pod okiem przeprowadzającego na nim eksperymenty
ojca, naukowca, zagubiony w dorosłym życiu Mark jest zafascynowany strachem.
Poszukuje więc kobiet, które morduje statywem pod okiem kamery, aby później odnajdywać
przyjemność w oglądaniu nagrań w domowym zaciszu. Kiedy zaprzyjaźnia się z
dwudziestojednoletnią lokatorką jego nieruchomości, mieszkającą z niewidomą
matką, Helen, próbuje okiełznać swoje mordercze skłonności, aby nie skrzywdzić
ukochanej kobiety.
„Podglądacz” Michaela Powella obecnie uważany jest za jeden z
najważniejszych thrillerów psychologicznych zrealizowanych w Wielkiej Brytanii.
Porównywany do „Psychozy” Alfreda Hitchcocka, w niektórych kręgach również określany,
jako prekursor późniejszych slasherów,
teraz cieszy się statusem filmu kultowego, ale jego początki nie były łatwe.
Kontrowersyjna tematyka, jak na brytyjski konserwatyzm lat 60-tych XX wieku,
sprowokowała tamtejszych krytyków do zjadliwych recenzji, głoszących między
innymi, że nawet, gdyby „Podglądacza” wrzucić do kanalizacji to jego wstrętny
zapaszek i tak pozostanie oraz zestawiających przygnębiającą atmosferę filmu z
trędowatymi w Pakistanie – i to wszystko w ugrzecznionej, stroniącej wówczas od
wszelkich kontrowersji Wielkiej Brytanii… Bojkot „Podglądacza”, według
niektórych znawców kinematografii uniemożliwił Powellowi dalszy rozwój
artystyczny w kierunku mrocznych dreszczowców, czemu reżyser dał wyraz w swojej
autobiografii, w której ze zniechęceniem wspominał o nakręceniu filmu, któremu
przyszło długo czekać na zainteresowanie opinii publicznej. Pomimo miażdżących recenzji
brytyjskich krytyków „Podglądacz” zaskarbił sobie sympatię amerykańskich
odbiorców, ale długo po premierze, w tym Martina Scorsese, który z powodu kiepskiej dystrybucji obejrzał
film Powella dopiero w 1970 roku i od razu poznał się na jego geniuszu. Pomógł wówczas
dystrybutorom dotrzeć z tym dziełem do szerokiej publiczności. I tak narodziła
się legenda kina – z powodu zacietrzewienia brytyjskich krytyków ze znacznym
opóźnieniem.
Skopofilia (czy też skoptofilia), wojeryzm to zaburzenie na tle seksualnym.
Jednostki dotknięte tą przypadłością odnajdują przyjemność w patrzeniu,
podglądaniu innych osób. Wykreowany przez Michaela Powella i Leo Marksa,
scenarzystę „Podglądacza”, obecnie jeden z czołowych antybohaterów
kinematografii, Mark Lewis, jest ofiarą wariacji tego schorzenia. Uzależniony
od kamery, wręcz z nią zrośnięty obserwuje świat przez obiektyw odnajdując
satysfakcję nie w nagości innych ludzi, ale w ich przerażeniu. Całe dzieciństwo
spędził u boku ojca, który filmował każdy jego krok, na potrzeby opracowania
naukowego, traktującego o układzie nerwowym małoletnich. Brak prywatności i
ciągła obawa przed ojcem, który na użytek swojej pracy nie wzdragał się przed
ciągłym stawianiem chłopca w sytuacjach stresogennych pod okiem kamery uwarunkowały
u Marka fascynację strachem i wojeryzmem. Powell zrealizował „Podglądacza” w
podobnym stylu, co Alfred Hitchcock swoją „Psychozę” - od początku do końca
największy nacisk kładąc na psychologię seryjnego mordercy z fascynującym
zaburzeniem (oksymoron zamierzony). Odstępstwa od arcydzieła Hitchcocka (poza
naturą zabójcy) można natomiast zauważyć podczas sporadycznych aktów przemocy.
W przeciwieństwie do najpopularniejszego dreszczowca w historii kinematografii
Powell w scenach mordów nie filmował ostrych narzędzi zbliżających się do ciał
ofiar Lewisa. Chwilę przed eskalacją przemocy pokazywał jedynie ostry statyw
kamery, który miał zagłębić się w szyjach przerażonych kobiet, ale w
kulminacjach (maksymalnych zbliżeniach mordercy do ofiar) utrwalał na taśmie ich
zaniepokojone oblicza. Zaburzenie Lewisa miało swoje podłoże w fascynacji
strachem, a więc właściwie niespotykane w kinie grozy skupienie na twarzach jego
ofiar było adekwatne do problematyki scenariusza.
Naszym przewodnikiem po fabule filmu jest tytułowy antagonista, seryjny
morderca Mark Lewis, idealnie wykreowany przez Karlheinza Bohma. Nie tylko
towarzyszymy mu podczas wszystkich wydarzeń przedstawionych w filmie, ale
również sporadycznie wcielamy się w jego rolę i również stajemy podglądaczami.
Taki efekt zawdzięczamy prostemu, acz skutecznemu trickowi twórców polegającemu
na wtłaczaniu w narrację ujęć przedstawionych z punktu widzenia kamery, którą
dzierżył Mark (czyżby „Podglądacz” był również prekursorem tzw. kręcenia z
ręki?). Dzięki takiemu zabiegowi nie tylko spoglądamy z boku na sylwetkę
oprawcy, ale również mamy celowo deprymującą okazję spoglądania na świat jego
oczami. Jeśli spojrzeć na narrację od tej strony przestaje dziwić, że
konserwatywna Wielka Brytania lat 60-tych nie udźwignęła takiej stylistyki, że
ówcześni widzowie nie mogli przejść obojętnie obok zestawiania ich z postacią
oprawcy. We współczesnych czasach takie podejście do
filmowania nie jest już żadnym novum, ale wówczas mogło wprawiać w dyskomfort,
co bardziej wrażliwych odbiorców. Dodatkowym bulwersującym akcentem był również
ogólny obraz sylwetki mordercy, ciągłe wtłaczanie go w rolę ofiary. Ofiary
własnego ojca, ofiary swojego zaburzenia, z którym notabene starał się walczyć
i ofiary samotności. Nieśmiały, wyalienowany Mark, dręczący się wspomnieniami z
traumatycznego dzieciństwa w końcu odnajduje towarzyszkę swojego życia, Helen
Stephens (przyzwoicie wykreowaną przez Annę Massey). U jej boku Lewis
zauważalnie otwiera się na świat, jest podekscytowany, często się uśmiecha i co
najważniejsze dla niej jest gotowy na kilka godzin rozstać się ze swoistym przedłużeniem
swojego ciała, kamerą, którą dotychczas wszędzie ze sobą nosił. Wszystko
wskazuje na to, że związek z młodziutką Helen pomoże Markowi wyrwać się z
kajdan szaleństwa oraz zapomnieć o tragicznym dzieciństwie i rzeczywiście
niniejszy romans prowokuje go do prób okiełznania swoich morderczych zapędów. UWAGA SPOILER W
ten sposób do licznych bolączek egzystencjalnych Lewisa dołącza miłość, która
jak wszystko w jego życiu determinuje kolejną tragedię, ale też wybawienie dla jego ewentualnych przyszłych ofiar KONIEC SPOILERA.
„Podglądacz” to czołowy przykład psychothrillera nieszafującego dynamiczną
akcją, licznymi scenami mordów i zaskakującymi rozwiązaniami fabularnymi. Tutaj
najważniejsza jest psychologia antybohatera i stale rosnące napięcie,
nieubłaganie zmierzające do wbijających widza w fotel kulminacji emocji. Powell
nie tylko stworzył mrożącego krew w żyłach, wzbudzającego niesmak i współczucie
antagonistę, ale również wykreował prawdziwie przygnębiający obraz moralnie
podupadającego świata (biznes o zabarwieniu erotycznym) w iście przytłaczającej, brudnej
atmosferze wszechobecnej destrukcji. Jedyne, co mnie rozczarowało to muzyka
fortepianowa skomponowana przez Briana Easdale’a, grana przez Australijczyka
Gordona Watsona. Tego zdecydowanie do legendarnej ścieżki dźwiękowej „Psychozy”
porównywać nie można, ponieważ zamiast szarpiących nerwy tonów słychać skoczne,
nieprzyjemnie kontrastujące z obrazem dźwięki.
Dotychczas żyłam w przekonaniu, że dopóki nie obejrzę „Podglądacza”
Michaela Powella moja przygoda z kinematografią grozy zawsze będzie niepełna, nawet
choćbym zobaczyła tysiące innych thrillerów psychologicznych i horrorów. Analizy i peany
pochwalne na temat tego obrazu tak silnie rozbudziły moją ciekawość, że jak w
końcu udało mi się zasiąść do seansu „Podglądacza” miałam wygórowane
oczekiwania. Którym Powell sprostał z nawiązką! Takich arcydzieł kinematografii
naprawdę nie powstało wiele, więc tym bardziej zachęcam osoby niezaznajomione z
tą legendarną produkcją do jak najszybszego nadrobienia zaległości.
Ooo... Nie widziałam, muszę koniecznie nadrobić:) Dzięki za polecenie.
OdpowiedzUsuńilsa
Musisz zobaczyć. Mam wątpliwości, czy trafi w gusta pokaźnej rzeszy współczesnych, przyzwyczajonych do dynamicznych akcji widzów, ale znając trochę Twój gust jestem przekonana, że akurat Twoją sympatię "Podglądacz" zyska.
Usuńdzięki za recenzje skorzystam napewno, chciałem też przypomnieć ze jakiś rok temu(albo i więcej) obiecałaś mi recenzje "wstrętu" Polańskiego, którego doceniasz podobnie zresztą jak ja.. i ani śladu recenzjii :) liczę na to że wkońcu zaskoczysz i wrzucisz tutaj te perłe (jedną z wielu) Romana. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNa śmierć o tym zapomniałam. Przepraszam Cię najmocniej. W następnym tygodniu będzie - na wszelki wypadek sobie w telefonie zapisałam;)
Usuń"Wstręt" to świetny film, ja go uwielbiam.
OdpowiedzUsuńilsa
Ja też. Ale już Polański za nim nie przepada;)
UsuńNie zna się;)
OdpowiedzUsuńilsa
Hehe. Moim zdaniem za surowy jest dla siebie. Polański to perfekcjonista - wszystko w jego filmach musi być (z jego punktu widzenia) dopięte na ostatni guzik. Jakiś czas temu w TVP oglądałam długi wywiad z nim o całym jego życiu i prywatnym, i zawodowym. O "Wstręcie" powiedział, że nie jest zadowolony z wyniku, bo wie, że gdyby miał większy budżet film wypadłby jeszcze lepiej. Może i ma rację, chociaż ja nie wyobrażam sobie, co tam by można było poprawić. No, ale to on jest ekspertem.
Usuń