Stronki na blogu

piątek, 12 stycznia 2024

„A Gun for Jennifer” (1997)

 
Mieszkająca w niewielkiej miejscowości w stanie Ohio Allison ucieka od przemocowego męża i dociera do Nowego Jorku, gdzie natychmiast zostaje napadnięta przez dwóch nieznajomych. Z opresji ratuje ją grupa uzbrojonych kobiet, która nie okazuje żadnej litości niedoszłym gwałcicielom dziewczyny z prowincji. Allison przedstawia się im jako Jennifer, a nazajutrz dowiaduje, że żeński gang w swoim przekonaniu oczyszczający miasto ze stojących ponad prawem zbrodniarzy, nie pozwoli jej odejść. Jej zapewnienia o zachowaniu tajemnicy nie wystarczą, tym bardziej, że stojąca na czele szajki Jesse dostrzega w niej materiał na strażniczkę sprawiedliwości. Opór Allison szybko słabnie, chcąc nie chcąc, ofiara długoletniej przemocy domowej, przekonuje się do misji pracownic niewielkiego klubu ze striptizem prowadzonego przez zdeklarowaną feministkę, byłą aktywistkę walczącą o prawa kobiet, która może być wtajemniczona w nielegalną działalność podwładnych. Misji wściekłych pań, którym szyki może pokrzyżować detektyw z wydziału zabójstw Billie Perez, której od niedawna partneruje niedoświadczony śledczy, nadrabiający entuzjazmem i lojalnością w stosunku do błyskotliwej współpracowniczki, w tym rzekomo męskim zawodzie muszącej starać się bardziej, by udowodnić swoją wartość.

Plakat filmu. „A Gun for Jennifer” 1997, Independent Partners

Nakręcony w stylu retro grindhouse, na taśmie 16 mm, thriller z nurtu rape and revenge w reżyserii debiutującego Todda Morrisa, któremu zależało na maksymalnym zbliżeniu do klimatu kina blaxploitation oraz filmów i seriali o policjantach z lat 70. XX wieku, na których w pewnym sensie się wychował. Inspirowały go między innymi takie ikony popkultury, jak Kojak oraz Starsky i Hutch, ale największy wpływ na „A Gun for Jennifer” mógł mieć porucznik Rizzo, emerytowany detektyw z nowojorskiego wydziału zabójstw, żołnierz piechoty morskiej w wojnie wietnamskiej, który takiemu miłośnikowi filmów i książek o twardych policjantach jak Todd Morris, wydał się szczególnie barwną postacią. Scenariusz napisał razem z Deborah Twiss, też odtwórczynią roli głównej i producentką, która odwoływała się do osobistych doświadczeń – wykorzystała wspomnienia z pracy w klubie go-go w Nowym Jorku, mieście, do którego przywiodło ją marzenie o karierze aktorskiej. Przykre wspomnienia notorycznego upokarzania kobiet przez (nie wszystkich) klientów. Radosnego uprzedmiotawiania istot ludzkich, nieszanowania granic stawianych przez bliźnich nierzadko desperacko starających się utrzymać na powierzchni, jakoś związać koniec z końcem w miejskiej dżungli. Nie tylko w świadkującej, ale też obłapianej przez rechoczących nieznajomych dziewczynie w takich razach zwykle budził się gniew, który ujście miał znaleźć we współpracy z Toddem Morrisem. Współscenarzystka „A Gun for Jennifer” przelała te niewygodne emocje na niskobudżetową produkcję, która długo się rodziła (pierwszy klaps na planie padł trzy lata przed ostatnim), ale za to dostała owacje na stojąco po premierowym pokazie na Fantasia Film Festival w Kanadzie w lipcu 1997 roku.

Przesadnie długo goszczący głównie na festiwalach – w swoich rodzimych Stanach Zjednoczonych w szerszy obieg wpuszczony dopiero w drugiej połowie 2023: wydanie Blu-ray Vinegar Syndrome – brudas Todda Morrisa wpisujący się w tradycję gałęzi kina exploitation, na której wiszą choćby takie legendarne owoce jak „Ostatni dom po lewej” Wesa Cravena i „Pluję na twój grób” Meira Zarchiego. Rape and revenge ze starej szkoły, w przeciwieństwie do wyżej wymienionych, oszczędzający wrażliwym widzom męki bezsilnego przyglądania się zboczeńcom w akcji. W pierwszym rozdziale „A Gun for Jennifer” podążamy za młodą kobietą z sennej miejscowości w Ohio, w którą perfekcyjnie wcieliła się Deborah Twiss. Kobietą rozpaczliwie szukającą bezpiecznej przystani w okrutnym świecie Homo sapiens. Maltretowana przez męża Allison wreszcie powiedziała „dość”. Spakowała się i wsiadła do pociągu nie byle jakiego w poszukiwaniu lepszego życia. Wtopić się w tłum, ukryć wśród obcych twarzy, nacieszyć anonimowością, której dotychczas nie miała okazji zakosztować. Nie sądzę, by Allison marzyła się oszałamiająca kariera, mimo że Nowy Jork w świadomości społecznej zapisał się jako jedno z tych magicznych miejsc, w którym odpowiednio zdeterminowany zwykły zjadacz chleba sięgnie gwiazd. Skromne potrzeby przybyszki przytłoczonej rubaszną metropolią, która nigdy nie śpi. Gęsto obwieszonej billboardami i oślepiającej neonami w nieustępliwym smrodzie samochodowych spalin, niemytych ciał i gnijących odpadów wylewających się ze śmietników. Wysyp ludzi bezdomnych, klubów nocnych i gangów. Pod obstrzałem lubieżnych spojrzeń, wulgarnych tekstów wypluwanych z parchatych ust drapieżników niemających powodu, by się hamować. Twój krzyk zostanie puszczony mimo uszu, twoja krzywda bezceremonialnie zamieciona pod dywan, twoje zmaltretowane ciało dokładnie obfotografowane i odłożone ad acta. Na pewno słyszeliście ten mit o równości wobec prawa (nie, w tak zwanych demokratycznych państwach nie ułaskawia się kolegów i nikt nie zasłania się immunitetem), przezabawną bajeczkę najchętniej sprzedawaną przez równiejszych, reżyser i współscenarzysta „A Gun for Jennifer”, w swoich wypowiedziach publicznych podkreślał jednak, że nie jest zwolennikiem metod wojujących feministek z tego obskurnego świata przedstawionego. Gangu wymyślonego na potrzeby tej nie tyle zachęty, ile przestrogi przed wymierzaniem sprawiedliwości na własną rękę. A koronnym argumentem miały być przypadkowe ofiary pilnie poszukiwanych przez policję strażniczek Wielkiego Jabłka. Todd Morris przyznał, że on też się wścieka, ale uważa że nie tędy droga, że lepiej skupić się na starannym oliwieniu machiny państwowej, niż odgrzebywaniu Kodeksu Hammurabiego, promowaniu zasady „oko za oko, ząb za ząb”. Prawo ulicy, prawo zemsty, samosąd, jakkolwiek to nazwiemy, „A Gun for Jennifer” może przywieść na myśl diabelskiego kusiciela. Potencjalnie (nie dla wszystkich) pociągająca wizja, ale tracąca przy głębszym wczytaniu. Bestia nie mniej – może nawet bardziej – ułomna od legalnego wymiaru sprawiedliwości.

Okładka DVD. „A Gun for Jennifer” 1997, Independent Partners

Przestępczość zorganizowana w poczuciu wzniosłej misji. Najbardziej zacietrzewiona jest oczywiście przywódczyni bandy z zapyziałego klubu ze striptizem, co ciekawe otworzonego przez feministkę, kobietę niegdyś walczącą, nawet jeśli wtajemniczoną w sekretną działalność swoich pracownic, niebiorącą w niej udziału. Todd Morris przewidywał większy udział Jesse w „A Gun for Jennifer”, ale nie udało mu się namówić jej odtwórczyni Freidy Hoops do powrotu na plan podczas tej nadspodziewanie długiej (właściwie „stosunek przerywany”) przeprawy ze zdjęciami głównymi. W 1993 roku Todd Morris i Deborah Twiss dowiedzieli się o defraudacji przeprowadzonej przez mężczyznę, którego kobieta poznała podczas swojej szczęśliwie niedługiej, nieprzyjemnej przygody z tańcem egzotycznym, i któremu scenarzyści „A Gun for Jennifer” powierzyli swoje finanse. W efekcie, poza wszystkim innym, musieli nielicho się nakombinować, żeby opowiedzieć o paniach, którym przelała się czara goryczy. O nieustępliwej Jesse, jej prawej ręce Becky (Rene Alberta) i słodkiej siostrzyczce Trish (Sheila Schmidt), o nieprzebierającej w słowach, żeby nie powiedzieć wrednej, Priscilli (Veronica Cruz), bezkonfliktowej Grace (Tracy Dillon) i wreszcie tej nowej, co to się głupio upiera przy imieniu Jennifer. Wciągniętej w ciemne sprawki gangu z klubu go-go. Pomogły jej, ale wolą nie ryzykować spuszczania jej z oka. W każdym razie tak to tłumaczą, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że Jesse praktycznie od początku ich niezwykłej znajomości widziała w Allison vel Jennifer, kolejnego anioła zemsty. Jesse pewnie wydrapałaby mi oczy za to oszczerstwo, bo sama postrzega się jako ostatni bastion sprawiedliwości, strażniczkę ładu i spokoju w swoim mieście. Superwoman bez fikuśnego kombinezonu, ale za to w stylowej wełnianej czapce-masce. Naturalnie to też podstawowe wyposażenie jej żołnierek, ale nie tak ważne jak spluwy. Z tymi ostatnimi zdecydowanie mniej chętnie się rozstają. Dmuchają na zimne, a w ogniu zemsty w nosie mają, czy ktoś ich rozpozna. Nie przejmują się nawet tą upierdliwą policjantką, jak jej tam... detektyw Billie Perez (Benja K. Thomas), która, jak widać na załączonych obrazkach, nie słyszała o solidarności jajników. Niewybaczalna zdrada płci? Nie, przecież nie płacze nad zwłokami przestępców seksualnych, nie smuci jej widok wykastrowanego sadysty (realistyczna prezentacja, bez cenzury, nagiego trupa z niewąsko okaleczonym przyrodzeniem w odrażającej jaskini zakazanych rozkoszy) ani podziurawione ciała ulicznych rzezimieszków, zapuszczonych obiboków, oblechów z nadgorliwymi penisami. Nie przeraża jej też wysokie prawdopodobieństwo zabójczej zasadzki na grubszą rybę, którą bądź co bądź Perez ma chronić. Taka praca i nie ma znaczenia, co taki ważny gość wyprawia po godzinach. Można być jednak pewnym, że przedstawiciele organów ścigania dokładnie zbadają sprawę napadu z bronią w ręku na podrzędny lokal nocny. Obrona konieczna czy niewspółmierna? Temu trzeba się uważnie przyjrzeć, nawet jeśli gość trzymał na muszce twoją koleżankę, a przedtem zastrzelił kolegę – a nieustraszeni detektywi w to nie wątpią, bo zdążyli już przesłuchać teoretycznie wiarygodniejszych świadków od „Janie Wayne” i jej psiapsiółek. Należy przemaglować tę, która mogła przypadkiem ocalić parę istnień ludzkich. Gdzie byli, kiedy opowiadała o mężczyźnie gwałcącym własną córkę? Uznali, że gówniara kłamie, ale kiedy ginie typ z potężną kartoteką, to gliniarze już na pewno z panną sobie pogadają. Nie dziwi żywiołowa reakcja podejrzanej, w domyśle najdłużej przesłuchiwanej w barze zbryzganym krwią, nie wspominając już o kawałkach mózgu wyjmowanych z włosów zszokowanej blondynki, która nie mogła liczyć na porównywalne zaangażowanie policji, kiedy bojąc się o młodszą siostrę mówiła o komnacie tortur w domu rodzinnym. Nie dziwi też postawa detektywów, bo jak by nie patrzeć zeznania innych świadków zdarzenia nie potwierdzają wersji wyborowego strzelca „w spódnicy”. „A Gun for Jennifer” Todda Morrisa to niejednostronna opowieść o przemożnej potrzebie zaprowadzenia jakiegoś porządku w dżungli zwanej cywilizacją. O podwójnych standardach, paraliżującym strachu przed agresywnymi stworzeniami, instytucjonalnych parasolach ochronnych roztaczanych także nad niebezpiecznymi osobnikami, o znieczulicy społecznej i nadmiernym zaangażowaniu. Ziarnista rozprawa o (nie)sprawiedliwości, klaustrofobiczna produkcja w cudownie duszących objęciach ducha exploitation z lat 70. XX wieku. Przemoc w wielkim mieście. Surowa, cuchnąca paskuda jakby żywcem wyrwana z prawdziwego świata. Twarda rzeczywistość z wątpliwymi pocieszycielkami. Niespecjalnie krwawy – poza wspomnianym trupem w ciasnym mieszkanku uwagę zwraca jeszcze filetowanie człowieka, UWAGA SPOILER aluzja do kanibalistycznych skłonności pozornie nietykalnego handlarza dziećmi KONIEC SPOILERA – ale i tak brutalnie obchodzący się z widzem genialny przedstawiciel kina niepokornego.

Na pohybel patriarchatowi! Todd Morris we współpracy z Deborah Twiss sprowadził na świat prawdziwego potwora. Folwarcznego propagandzistę grzmiącego o równych i równiejszych. Zatruwającego dusze bajdurzeniem o jaskrawej niesprawiedliwości w cywilizacji wysoko rozwiniętej. Skubaniec zagraża ładowi społecznemu, na pewno w epoce postprawdy. W latach 90. XX wieku coś takiego jeszcze mogło przejść, ale dzisiaj trzeba to traktować jako niepotwierdzoną ciekawostkę historyczną. Tak mogło być, ale już tak nie ma. Obecny system sprzyja ofiarom, nie przestępcom, żaden zły uczynek nie zostaje bez kary i tak dalej. Yhm, a jeśli powiem, że „A Gun for Jennifer” wali wiecznie aktualną brzydką prawdą między oczy? Zostanę uznana za rebeliantkę? Tak czy inaczej, pierwsze pełnometrażowe osiągniecie reżyserskie Todda Morrisa, list miłosny do tak zwanego męskiego kina z lat 70. XX wieku, szorstki thriller o policjantach i wściekłych kobietach, niszczy system. Rape and revenge na grindhouse'owiej papeterii. Nieoszczędzający nikogo i mający gdzieś, czy kogoś to zaboli. Niepoprawny jak jasna cholera. Polecam serdecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz