Stronki na blogu

poniedziałek, 25 marca 2024

Ruth Ware „Dzień zero”

 
Crossways Security to doskonale prosperująca dwuosobowa działalność gospodarcza ukierunkowana na testowanie systemów zabezpieczeń i założona przez młode małżeństwo, odpowiadającą za część fizyczną Jacinthę 'Jack' Cross i zajmującego się materią cyfrową Gabriela Medwaya. Szczęśliwe małżeństwo nieodwracalnie zniszczone tuż po zakończeniu jednej z akcji zdolnych pen-testerów: po owocnym włamaniu do siedziby dużej firmy jednego ze zleceniodawców, tradycyjnie przeprowadzonym przez Jack, korzystającą z instrukcji na bieżąco przekazywanych przez genialnego hakera i troskliwego partnera. Zamordowanego we własnym domu Gabe'a. Sprawę prowadzi detektyw Habiba Malik z londyńskiego wydziału dochodzeniowo-śledczego, której partneruje niedoświadczony detektyw Alex Miles, a jedyną podejrzaną jest żona ofiary. Zdruzgotana kobieta początkowo współpracująca z organami ścigania w złudnej nadziei na schwytanie osoby lub osób odpowiedzialnych za śmierć jej ukochanego. Zdeterminowana kobieta koniec końców biorąca sprawy we własne ręce. Uciekinierka z narażeniem życia goniąca za sprawiedliwością.

Okładka książki. „Dzień zero”, Czwarta Strona 2024

Współczesna Agatha Christie w nowej odsłonie. Klimaty szpiegowskie od poczytnej brytyjskiej powieściopisarki, pod własnym nazwiskiem – Ruth Warburton – publikującej młodzieżowe utwory fantastyczne, ale bardziej znanej pod fikcyjnym nazwiskiem Ruth Ware, którym podpisuje swoje literackie thrillery psychologiczne. Autorka między innymi takich powieści, jak „W ciemnym, mrocznym lesie”, przez amerykańską organizację non-profit National Public Radio (NPR) okrzykniętą najlepszą książką roku 2015, prawa do ekranizacji/adaptacji której zakupiła wytwórnia New Line Cinema (głównym producentem filmu przypuszczalnie będzie jednak Pacific Standard); nominowana do Goodreads Choice Award 2016 w kategorii „najlepszy kryminał/thriller” „Kobieta z kabiny dziesiątej” aka „Dziewczyna z kabiny nr 10”, której filmowa wersja ma zostać wyprodukowana przez telewizję CBS oraz firmę Gotham Group; „Gra w kłamstwa”, przeniesienie na ekran której planuje międzynarodowa firma rozrywkowa Entertainment One oraz nominowana do Ian Fleming Steel Dagger Award 2021 (konkurs Crime Writers Association Award) „Jedno po drugim”. Pierwotnie wydana w 2023 roku powieść „Zero Days” też wzbudziła zainteresowanie w światku filmowym – prawa do adaptacji nabyła firma Universal International Studios z zamiarem stworzenia serialu. Premierową edycję polską, pod tytułem „Dzień zero”, w tłumaczeniu Anny Tomczyk, wypuściła oficyna Czwarta Strona w roku 2024. Okładkę zaprojektowała Magda Bloch.

Miłośniczka „Nawiedzonego domu na wzgórzu” Shirley Jackson i „Kobiety w czerni” Susan Hill (z powieści grozy wyróżnia też „Czarny Dom” Stephena Kinga i Petera Strauba), które najpewniej zainspirowały choćby takie jej dzieła, jak „Pod kluczem” i „Śmierć pani Westaway”, absolwentka University of Manchester obecnie mieszkająca w Brighton w angielskim hrabstwie East Sussex, mistrzyni współczesnego thrillera/kryminału znana jako Ruth Ware poszerza (pod)gatunkowe horyzonty desperackim pościgiem dwudziestosiedmioletniej testerki penetracji. Powieścią zainspirowaną podcastem „Darknet Diaries” prowadzonym przez Jack Rhysider. „Pisarska spadkobierczyni Agathy Christie”, specjalizująca się też w literaturze neogotyckiej, w „Dniu zero” do sprawdzonej maszynerii dodaje niepewne elementy, czy jak kto woli jedną nogą wychodzi ze strefy komfortu. Bo nawet jeśli autorka „Tej dziewczyny” wcześniej celowała w literaturę sensacyjną/szpiegowską to w tę gatunkową tarczę trafiła dopiero osobistą misją Jacinthy 'Jack' Cross. Młodej wdowy z Londynu pilnie poszukiwanej przez „niehollywoodzkich stróżów prawa”. „Policja już mnie kiedyś zawiodła; nie było powodu, dla którego nie mieliby mnie zawieść ponownie” - taka myśl nachodzi podejrzaną w sprawie zabójstwa Gabriela Medwaya. Zrozpaczona pen-testerka teoretycznie wrabiana przez faktycznego sprawcę, któremu mimowolnie ułatwiła zadanie wielce podejrzanym zachowaniem - według prowadzącej śledztwo doświadczonej detektyw Habiby Malik – w noc zabójstwa męża. Pogrążona przez szok. Zrozumiała reakcja na gwałtowną śmierć osoby bliskiej, ale jeśli w grę wchodzi zabójstwo to może być przysłowiowy gwóźdź do trumny. Chciałabym móc powiedzieć, że nieprzyjemnie zaskoczyła mnie reakcja śledczych na tłumaczenia zdruzgotanej bohaterki „Dnia zero”; chciałabym móc zarzucić Ruth Ware naginanie rzeczywistości do koncepcji dzieła literackiego, ale prawda jest taka, że brytyjska królowa współczesnego kryminalnego thrillera psychologicznego zaimponowała mi nieidealistycznym spojrzeniem na misję policji. W każdym razie pani Ware nie próbuje wmówić społeczeństwu, że „chronić i służyć” to dewiza wszystkich przedstawicieli organów ścigania przynajmniej w tak zwanych państwach demokratycznych, że nieuprzywilejowani obywatele w razie potrzeby otrzymają wszelką pomoc od każdego pana i każdej pani z policyjną odznaką. Wyznanie pewnego kierowcy ze świata przedstawionego w „Dniu zero”: „jednego się wtedy nauczyłem: oni bardziej się interesują tym, żeby wsadzić kogoś za kratki, niż sprawdzeniem, czy to właściwy człowiek”. Pewnie nie wszyscy, ale jak rozpoznać czarne owce? Parę lat przed właściwą akcją omawianej książki, Jacintha 'Jack' Cross zdała się na policję i kiepsko na tym wyszła. Złożyła zawiadomienie o przestępstwie i przekonała się jak niedoskonale naoliwiona jest państwowa machina. Zemsta solidarnych, bo tak się niefortunnie dla Jack złożyło, że jej przemocowy partner wybrał karierę policjanta. „Hominis est errare, insipientis in errore perseverare” (autor Marek Tulliusz Cycerona; pol. „Ludzką rzeczą jest błądzić, głupców rzeczą trwać w błędzie”). Urodzona testerka systemów zabezpieczeń zrozumiała, że najbezpieczniej polegać na sobie, ewentualnie też ludziach z najbliższego otoczenia. I porzucić wszelką wiarę w system?

Okładka książki. „Zero Days”, Scout Press 2023

Ścigana w reżyserii Ruth Ware”. Kobieta przysięgająca, że nie miała nic wspólnego z zuchwałym morderstwem etycznego hakera (haker w białym kapeluszu, ang. white hat), męża i współpracownika, współwłaściciela firmy Crossways Security przyjmującej zlecenia od podmiotów prywatnych i publicznych. Legalne włamania przeprowadzane przez zgrany zespół bezpowrotnie zniszczony przez „jakąś poważną zorganizowaną grupę przestępczą, albo coś jeszcze gorszego – może nawet agencję rządową”. Tak czy inaczej, Jacintha 'Jack' Cross ostro pracuje na zaufanie czytelnika; autorce ponad wszelką wątpliwość zależało na niekwestionowaniu niewinności dwudziestosiedmioletniej pen-testerki z Londynu przez odbiorców „Dnia zero” i choć mam świadomość, że wierni czytelnicy pani Ware/Warburton nie zwykli wierzyć na słowo jej hipotetycznym postaciom pozytywnym, podejrzewam, że dla Jack wielu podejrzliwych zrobi wyjątek. Narracja pierwszoosobowa może być największą sojuszniczką podstępnej powieściopisarki – sprzedającej fałszywy wizerunek postaci prowadzącej? Wątpliwe, ale... Choćby zdarzenie w jednym z londyńskich parków, przy pomniku Erosa lub Anterosa, pokazuje, że w rzekomej bezpośredniej relacji uczestnika/uczestniczki wydarzeń równie gładko można zwodzić odbiorcę, co w utworach spisanych w trzeciej osobie (o czym jeszcze dobitniej zaświadczą wszyscy narratorzy i wszystkie narratorki niewiarygodne literackiego świata). Wytrawna manipulacja - nie ordynarne oszustwo tylko przemyślany dobór słów - narratorki wciąż wiarygodnej. A przecież Jack nawet nie stara się ukryć, że nierzadko korzysta ze sztuczek socjotechnicznych – umiejętność praktycznego wykorzystania inżynierii społecznej to podstawa w jej zawodzie, a w każdym razie domniemana mężobójczyni nie ma wątpliwości, że nie osiągałaby tak dobrych wyników, gdyby nie nauczyła się oddziaływać na inne osoby – które zgodnie z przewidywaniami przydadzą się na początku jej nowej drogi życia. Tyle sygnałów alarmowych, ale jak ich nie ignorować, gdy dziewczyna rzeczywiście wciąga cię w jakieś śledztwo? Gdyby miała coś wspólnego z morderstwem raczej nie skupiałaby się na robocie, którą powinien zająć się zespół dochodzeniowo-śledczy kierowany przez detektyw Habibę Malik, w najlepszym razie nadmiernie ufającą swemu instynktowi – właściwie nie tylko nieuchwytnemu przeczuciu, ale i „twardym” poszlakom – a w najgorszym nad Sprawiedliwość przedkładającą Statystyki. Darowanemu konwiowi w zęby się nie zagląda. Skoro ktoś – nieważne kto – zadbał o błyskawiczne zamknięcie sprawy zabójstwa pierwszego stopnia/zabójstwa na zlecenie Gabriela Medwaya, to po co sobie komplikować? Gdyby Jack nie wymknęła się z komisariatu, gdyby nie miała złych doświadczeń z policją, gdyby nie przeczytała pewnego maila, gdyby po prostu zachowała się jak przykładna obywatelka i współpracowała z tymi, za którymi podobno trzeba stać murem (jedna z definicji patriotyzmu), media tradycyjne i społecznościowe grzmiałyby o niekonwencjonalnym rozwodzie „orzeczonym” przez diaboliczną istotę w imponująco szybkim tempie unieszkodliwioną przez niezłomnych stróżów prawa. A życie samej „bestii” nie wisiałoby na włosku? Jack twierdzi, że nie dba o własny los; nie przeraża jej ani perspektywa dożywotniej odsiadki, ani równie realne wyjście na spotkanie ze Śmiercią, boi się tylko, że nie zdąży odkryć tożsamości człowieka odpowiedzialnego za zniszczenie jej życia. Wszystko wskazuje na to, że to była robota profesjonalisty. Starsza siostra Jack, dziennikarka Helena Wick i jej małżonek, notariusz Roland - kochający rodzice uroczych czteroletnich bliźniaczek: Millie i Kitty – uświadamiają przypuszczalnie wrabianą pen-testerkę, że jej alibi nie jest tak mocne, jak jej się wydawało. Przy takim modus operandi nie ma znaczenia, że podejrzana ponad wszelką wątpliwość w czasie zdarzenia przebywała w innej częściej miasta. Hmm, z tym „ponad wszelką wątpliwość” trochę przesadziłam, bo nieustępliwa policjantka jest pewna, że w razie potrzeby potrafiłaby podważyć alibi Jack. Najpierw jednak musi ją złapać...

Założenie fabularne ósmej powieści Ruth Warburton wydanej pod pseudonimem artystycznym podpowiadało rozrywkę dynamiczną – jedną z tych opowieści, w których coś takiego jak zagłębianie się w sferę wewnętrzną postaci praktycznie rzecz biorąc nie istnieje – niepreferowaną przeze mnie „prozę powierzchowną” częściej zwaną rozwlekłą, więc pewnie nie wybrałabym „Dnia zero” na swój pierwszy kontakt z piórem Ruth Ware. Dreszczowca przewidywalnego, ale wbrew moim największym obawom (podsycanym wspomnieniem „Jedno po drugim”), solidnie przygotowanego od strony psychologicznej. Wywołującego silne emocje jak najbardziej pożądane (pomijając zakończenie) mimo obliczalnego rozwoju. Dobrze jest.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz