Sześcioro
zaprzyjaźnionych nastolatków wyjeżdża na weekend do drewnianego
domku w lesie z zamiarem imprezowania. Po zjeździe z szosy głównej,
na ostatnim odcinku trasy, ich oczom ukazują się niezliczone martwe
zwierzęta i rzekomy trup myśliwego. Młodzi ludzie zostają
ostrzeżeni, uspokaja ich jednak zdumiewająca rozmowa telefoniczna z
kompletnie niewzruszoną przedstawicielką tutejszych służb
porządkowych. W końcu docierają do nieokazale prezentującej się,
trzypiętrowej budowli odziedziczonej przez organizatora wycieczki,
mocno skupionego na sobie członka szkolnej drużyny futbolowej,
opowiadającego o zdeformowanych istotach mieszkających w tych
lasach. Ludziach gór podobno polujących na członków cywilizacji
ziemskiej. Wszyscy są przekonani, że to zmyślone historyjki...
dopóki z ukrycia nie wychodzi agresywny intruz.
|
Okładka książki. „Małpi szał”, Dom Horroru 2020 (oryg. Avant Punk Books/Eraserhead Press 2008)
|
Carlton
Mellick III: działacz literackiego podziemia, wyklęty przez
biblioteki i księgarnie głównego nurtu, jeden z czołowych
amerykańskich przedstawicieli Ruchu Bizarro
Fiction, „wychowany” między innymi na prozie Johna Skippa
i Craiga Spectora, Kurta Vonneguta, Russella Edsona, Kathe Koji oraz
filmach Davida Lyncha, Lloyda Kaufmana, Terry'ego Gilliama i Johna
Watersa, pisarz osiadły w Portland w stanie Oregon. Nazywany
szalonym geniuszem i wirtuozem dziwaczności człowiek piszący od
dziesiątego roku życia – osiem lat później miał już dwanaście
powieści, ale dotychczas tylko jedna z nich trafiła na rynek:
„Electric Jesus Corpse”, druga opublikowana powieść Mellicka,
po „Satan Burger” z 2001 roku (debiutował rok wcześniej zbiorem
opowiadań zatytułowanym „Sunset with a Beard”) - który pióro
wyszlifował w 2008 roku na warsztatach literackiej organizacji
pozarządowej Clarion West, korzystając z rad między innymi Chucka
Palahniuka, autora choćby „Fight Club. Podziemnego kręgu”,
podstawy scenariusza nominowanego do Oscara za montaż dźwięku
obrazu Davida Finchera z 1999 roku.
List
miłosny autora „Nawiedzonej waginy” i późniejszego „Domu na
ruchomych piaskach” - polscy czytelnicy mogą go też kojarzyć
choćby z takich antologicznych publikacji, jak: „13 ran” (2012),
„Zombiefilia” (2013), „17 szram” (2013) czy „Bizarro dla
zaawansowanych” (2015) – minipowieść, która miała być
scenariuszem filmowym. Aktorska przygoda Carltona Mellicka III,
niewielki występ w niskobudżetowej produkcji „The Ancient”
(2005) zainspirował go do napisania własnego scenariusza
kiczowatego horroru o grupce przyjaciół na zabójczych wczasach,
ale zamiast tego wysmażył utwór literacki, który „lekko”
wymknął się spod kontroli. W przedmowie do „Małpiego szału”
(oryg. „Apeshit”), w Polsce po raz pierwszy wydanego w roku 2020
- mniej więcej dwanaście lat po światowej premierze książki -
przez oficynę Dom Horroru w tłumaczeniu Tomasza Kotkowskiego i
stylowej okładce zaadaptowanej przez Kornela Kwiecińskiego, autor
przytacza słowa Harlana Ellisona o fikcyjnych postaciach żyjących
własnym życiem, przestającym słuchać swoich stwórców,
zrywającym się ze sznurków „władców marionetek”. Taki
„problem” Mellick miał z „Małpim szałem”, hołdem dla kina
grozy klasy B z lat 80. XX wieku, przypuszczalnie zahaczając też o
poprzednia dekadę. Niezupełnie tradycyjną siekaniną na odludziu.
Tak się rozbrykało towarzystwo ze świata przedstawionego w tym
paskudnym dziełku, że zawstydziło nawet księcia osobliwości. W
każdym razie ojciec musiał się porządnie zastanowić nad
wypchnięciem tego szkaradnego dzieciaka z gniazda. Coś takiego
miałby pokazać ludziom? Nie ma takiej opcji! - krzyczała jakaś
część niego. Ale wewnętrzny spór wygrał stary dobry wariat.
Chrzanić to, wydajemy! I niech mnie przeklinają... po raz enty;)
Nie ulega wątpliwości, że „Małpi szał” Carltona Mellicka III
to utwór zdrowo rąbnięty, ale który nie jest? Przecież jego
Martwe Zło nie wylazło tak nagle, bez ostrzeżenia – oswajał
czytelników ze swoimi odjechanymi wizjami, przyzwyczajał do
absurdalnej makabry, nieświadomie szykował na masakrę w ciemnym,
mrocznym lesie. Na totalne przegięcie. Nie jego wina, bo ilekroć
próbował przywołać swoją opowieść do porządku, zwykle w
niewybrednych słowach, ta pokazywała mu środkowy palec. Szatański
pomiot radośnie rozprawiający o ekstremalnym nieposzanowaniu życia
od poczęcia aż do UWAGA SPOILER po śmierci KONIEC
SPOILERA. Kapitan licealnej drużyny cheerleaderek z hafefobią
Crystal, jej najlepsza przyjaciółka i zastępczyni we wspomnianym
zespole sportowym, która ostatnio dokonała kilku niemałych zmian w
swoim wyglądzie, wytatuowana panna z irokezem Desdemona oraz trzech
członków szkolnej drużyny futbolowej, Kevin, Rick i Jason,
organizują weekendowy wypad do „chałupy jak wyjętej z
Martwego zła, tylko
dwa razy większej i dziwaczniejszej”. Zabierają ze sobą
mniej popularną koleżankę Stephanie, zamkniętą w sobie
dziewczynę praktycznie rzecz biorąc zmuszającą się do tej
wyprawy, mimo że to doskonała okazja do odbicia chłopaka pazernej
znajomej. Crystal wystarczy Jason, ale wicekapitanka cheer-drużyny
równocześnie sypia z biseksualistą i chłopakiem o nieokreślonych
preferencjach seksualnych. Najpoważniejszą kandydatką na final
girl jest Stephanie, ale po piętach depcze jej Crystal –
pierwsza wieczory woli spędzać w samotności, najlepiej w łazience
z odstresowującą szczoteczką do zębów („Zębów” Mitchella
Lichtensteina) aniżeli mocno zakrapianych balangach bogatych
dzieciaków, a druga sprawia wrażenie najrozsądniejszej i najmniej
skupionej na sobie... klientki cuchnącej stacji benzynowej, która
prawie na pewno „została przytargana” z „Teksańskiej masakry
piłą mechaniczną” Tobe'ego Hoopera. Kanibale w amerykańskim
lesie?
|
Okładka książki. „Apeshit”, Festa Verlag 2021
|
Jak
dotąd bez niespodzianek, ale po zaliczeniu obowiązkowych odwiedzin
w obskurnym przybytku zjeżdżamy z utwardzonej nawierzchni na
terytorium backwood horroru. Nieslasherowa martwa
strefa, ale najbardziej alarmujące znalezisko, główny bohater
incydentu nieopodal chaty nomen omen Jasona, zdecydowanie
slasherowe. Życzliwy nieznajomy uznany za obłąkanego
wsioka, zupełnie jak nad Crystal Lake, tyle że bardziej straszący
wyglądem. Dzień żywego trupa. Pora wezwać posiłki, ale... A nie!
Zasięg jeszcze jest, tylko rozmówczyni niezbyt zainteresowana
poważnie rannym mężczyzną nagabującym nieletnich i
prawdopodobnie największym szwedzkim stołem dla padlinożerców na
planecie Ziemia (jakaś zaraza? „Śmiertelna gorączka” Elia
Rotha?). Skoro miejscowe władze się nie przejmują, to dlaczego
mieliby zawracać sobie tym głowę nastoletni protagoniści
„Małpiego szału” Carltona Mellicka III? Gdyby faktycznie
istniało jakieś zagrożenie, jak wyraźnie sugerował ten
„zmartwychwstały myśliwy”, to na pewno zostaliby ostrzeżeni
przez tę bezimienną dyspozytorkę. Po co miałaby to ukrywać?
Czyli nie ma co panikować, jedziemy dalej. I wreszcie jest –
posiadłość osiemnastoletniego Jasona, scheda po dziadku, który
starał się zrobić ze swego syna twardziela równego sobie. Nie
żeby był zadowolony z ojca Jasona, ale najpewniej cieszyło go, że
mężczyzna podawał dalej. Rodzinna musztra, której Stephanie
mogłaby pozazdrościć dziedzicowi nieprzytulnego domku w górach.
Dziewczyna, która utknęła w najprawdziwszym piekle. Ze swoją
rzadką przypadłością w kroku, ale chyba lepsze to niż aborcyjny
fetysz cheerleaderki, którą, bez wzajemności, uważa za swoją
najbliższą przyjaciółkę? Takie łóżkowe baraszkowanie, że aż
mnie zemdliło. A to tylko wstęp do największych podniet w leśnej
chacie Mellicka. Wesołego miasteczka osobowości sadystycznych. Ale
najpierw ukradkowa obserwacja niestereotypowej paczki z durnowatego
horroru:) Wojerysta z „rodzinnej sagi” zapoczątkowanej przez
Wesa Cravena w 1977 roku i niekończącej się historii oficjalnie
rozpoczętej przez Roba Schmidta w roku 2003. Oczywiście nie mogło
też zabraknąć opowieści przy ognisku – wprawdzie bez ogniska,
ale homarowy chłopiec kiedyś może doczeka się równie świetlanej
kariery, co zbiegły z zakładu psychiatrycznego seryjny zabójca z
hakiem zamiast dłoni. Urban legend na miarę XXI wieku. Udany
seans spirytystyczny pisarza bezkompromisowego: wywołanie ducha
szalonych lat 80. Ołtarzyk dla campu. Powieść tak zła, że aż
dobra. Bezsensowna jatka z drugim dnem, krwawa przejażdżka z
nietradycyjnym „mięsem armatnim”, postaci może i niegrzeszących
inteligencją, ale i tak byłam pozytywnie zaskoczona... Nie wiem,
jak to nazwać, bo „psychologiczna głębia” jakoś nie bardzo mi
pasuje, więc poprzestańmy na tym, że uległam podstępnym
podszeptom ciasnej konwencji slash. A tu prawdziwe problemy
(nie tylko) nastolatków. Mamusia jak z „Carrie” Stephena Kinga -
w każdym razie ortodoksja religijna, czy jak kto woli, dziwnie
pojmowane wartości chrześcijańskie rodzicielki zwykłego zboczeńca
i jego biednej ofiary. Poszukiwanie tożsamości płciowej,
niepewność, co do swoich preferencji seksualnych, eksperymentowanie
i chowanie się, uciekanie w najlepszym razie w niekomfortową, a w
najgorszym śmiertelnie niebezpieczną skorupę. Palący wstyd
niekiedy (stanowczo zbyt często!) popychający do ostateczności.
Udręka poszkodowanych w czasach „tylko nie mów nikomu”.
Kulturalni ludzie nie rozmawiają o seksie, a już na pewno nie takim
– zaklinanie rzeczywistości upartym milczeniem, udawaniem, że
tego nie ma. Teatrzyk Cywilizacji Współczesnej. Mellick
niegrzecznie odmawia udziału w tym obłudnym przedstawieniu, pluje
na tę niepisaną umową społeczną, w jego słowniku nie ma słowa
„tabu”. Ma potrzebę przelewania na papier wynaturzeń, o których
nie śniło się filozofom i nie widzi powodu, by jej nie zaspokajać.
Niech inni zachwycają się pięknem – on pozachwyca się brzydotą.
Opowie o nadludzkich wyczynach dziewczyny nerwowo miętoszącej
własne jelita; opowie o zaopatrzonej w ulubioną broń Jasona
Voorheesa, niezaspokojonej onanistce ganiającej po lesie z
niebezpiecznie zwisającą piersią (niechybnie odpadnie); opowie o
pokawałkowanych istotach rodem z „Re-Animatora” Stuarta Gordona
i wreszcie najbardziej podniecającym doświadczeniu w niegodnej
pozazdroszczenia egzystencji niestereotypowej cheerleaderki.
Okropieństwo!
Leśna
masakra dildo w kształcie rączki niemowlaka. Chory horror w stylu
lat 80. pióra amerykańskiego Czarodzieja Gore zakochanego w
absurdalnych historiach mocnych. Surrealistyczne wizje makabryczne
Carltona Mellicka III, tym razem oddającemu hołd kultowym jatkom
filmowym. „Martwe zło” Sama Raimiego urządza „Teksańską
masakrę piłą mechaniczną” Tobe'ego Hoopera w „Piątek trzynastego” Seana S. Cunninghama na „Wzgórzach mających oczy”
Wesa Cravena. Perwersja totalna dla koneserów literatury
niepoważnej. Campowy „Małpi szał”, który powinien zaskoczyć
nawet najwytrwalszych eksploratorów (pod)gatunkowej ziemi
nieczystej:) Ekstremalne doznania od turpisty lubiącego się
powygłupiać. Uroczy dziwoląg.
Czaku,
wielkie dzięki za polecenie!
Ooo, wielkie dzięki, że przeczytałaś i za reckę! Jak się podobało to spoko - bo mi bardzo :D Już u mnie w kolejce czeka "Nawiedzona wagina".
OdpowiedzUsuńNo, dobra rzecz:)
Usuń